Nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz zobaczyłam narzeczonego swojej siostry. Był piękny, wiosenny dzień. Rodzice czekali na tarasie z napojami chłodzącymi. Wszyscy byliśmy w odświętnych ubraniach. Powietrze było parne, z oddali dobiegał śpiew ptaków.
– Zapamiętaj ten moment, Monisiu – szepnęła mama, ściskając mnie za rękę. – Od dziś nic nie będzie już takie jak dawniej.
Wiedziałam, dlaczego akurat te dziwne słowa wypowiedziała. Zosia, moja starsza o dwa lata siostra, od zawsze chodziła swoimi ścieżkami. Ja zdążyłam się wyprowadzić z domu, ustatkować, wyjść za mąż i urodzić dwójkę słodkich brzdąców, a Zośka wciąż się bawiła. Wyjazdy zagraniczne, niestabilna kariera – i nadal nikogo u jej boku. To była jej codzienność. Jak powtarzała, codzienność i wybór, choć rodzina dawno podejrzewała, że to w Zosi jest coś takiego, co odstrasza potencjalnych adoratorów.
– Jak tak dalej pójdzie, starą panną zostanie – powtarzała ze zgrozą mama, ale mówiła tak tylko do mnie, bo wszyscy wiedzieli, że przy Zośce lepiej tego drażliwego tematu nie poruszać.
Broniłam siostry, ale w głębi duszy podejrzewałam to samo. Że czeka ją smutny los samotnej starej ciotki. Dlatego tym bardziej zdziwiłam się, gdy pewnego dnia odebrałam od niej niespodziewany telefon.
Ukochanego poznała w pracy
– To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba – szeptała Zosia, jakby ktoś przysłuchiwał się rozmowie. – Już nie wierzyłam, że przytrafi mi się ten cud!
– Jaki cud? Co się stało? – usiłowałam wyłowić jakikolwiek sens z jej rozgorączkowanych słów.
– No jak to? A jaki jest największy cud, jaki może spotkać kobietę? Zakochałam się! – wybuchła śmiechem Zośka.
A później usłyszałam całą resztę.
Zosia poznała wybranka swojego serca w pracy. Mikołaj był zawodowym żołnierzem, a Zosia, pielęgniarka, pomagała przeprowadzać badania w jego jednostce.
– Zaczęliśmy rozmawiać i tak jakoś zaiskrzyło – opowiadała podekscytowanym głosem.
Niestety, szybko mieliśmy się przekonać, że w tej beczce miodu nie brakuje i dziegciu. Mikołaj nie tylko pracował w wojsku. Praca była całym jego życiem. Niedługo po tym, jak poznał Zosię, wyjechał na kilka miesięcy na misję – zresztą nie pierwszą w swoim życiu.
– Co ci po takim facecie? – usiłowałam przemówić siostrze do rozumu. – Przecież jego nigdy nie będzie. A z tych misji to mężczyźni też w różnym stanie psychicznym wracają. Jesteś pewna, że chcesz takiego życia?
– Jestem pewna, że chcę być z Mikołajem, jak niczego na świecie – odpowiedziała mi wtedy poważnie Zosia. – Nic mnie nie przestraszy.
Byłam ciekawa, jak duży udział w zauroczeniu Zosi miała uroda przyszłego szwagra, lecz moja cierpliwość i tu została wystawiona na próbę.
Mikołaj miał obsesję na punkcie prywatności. Nie pozwalał mojej siostrze robić sobie zdjęć, nie miał konta na żadnym profilu społecznościowym. To spotkanie w ogrodzie było pierwszą okazją, kiedy mogliśmy zobaczyć na własne oczy, jak wygląda ten Zosiny cud. Nic dziwnego, że cała rodzina wypatrywała Mikołaja z takim podekscytowaniem!
Do dziś pamiętam, jak podjechał pod bramę dużym, terenowym samochodem. Obserwowałam jego sylwetkę, jak z tego samochodu wysiada, jak podchodzi do bramy…
Mikołaj? Ja go znałam jako Antka
Od razu go poznałam. Od pierwszej chwili, kiedy tylko podszedł do furtki. Nawet nie widziałam jeszcze twarzy, kiedy zdałam sobie sprawę, kogo mam przed sobą. I poczułam, jak żołądek ściska mi się w paroksyźmie lodowatego przerażenia.
Musiałam przyznać, że był przystojny. Te wszystkie lata, przez które go nie widziałam, sprawiły, że zmężniał i wyglądał jeszcze bardziej ujmująco niż wtedy, w liceum. A i wtedy nic mu nie brakowało. Miał opinię króla wszystkich imprez, króla życia. Wystarczył ułamek sekundy, żebym zorientowała się, że mnie nie poznał.
– Hej, jestem Mikołaj – powiedział śmiało, wyciągając do mnie rękę pewnym siebie gestem.
Na pierwszy rzut oka widać było, że jest przyzwyczajony do wydawania rozkazów. Jak wtedy.
Zmieniłeś imię – pomyślałam, z niedowierzaniem, odpowiadając na powitanie biernym ruchem, jak automat. – Ja znałam cię jako Antka… Ale to były tylko myśli. Na głos nie wypowiedziałam ani słowa. Stałam jak zaczarowana, wpatrując się w Antka–Mikołaja z niedowierzaniem i z trudem tajoną grozą.
– Hej, siostra, co ci się stało? – kujnęła mnie w bok Zosia, uśmiechając się wyrozumiale. – Ciacho, co? – szepnęła jeszcze. – Widzę, że zamurowało cię na widok Mikołaja. On już tak ma. Robi wrażenie na kobietach.
Nawet nie wiesz, jakie – pomyślałam, ale na głos nic nie powiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko zdawkowo. Tylko na tyle było mnie w tamtym momencie stać. A Zosia, jeszcze pogarszając sprawę, dodała wesołym tonem:
– Mam szczęście, co?
Na to już nie byłam w stanie odpowiedzieć. Wszystko krzyczało we mnie: Nie, nie masz szczęścia! Masz pecha! Wielkiego pecha! Ale wiedziałam, że jest już za późno. Strzała Amora ugodziła Zośkę z taką siłą, że była odporna na jakiekolwiek argumenty. Nie było sensu jej ostrzegać. Choć czułam, że ciężar prawdy o tym człowieku przygniata mnie z każdą minutą z coraz większą siłą.
Do końca tego upiornego dnia z trudem zachowywałam pozory spokoju. Nie udawało mi się to na tyle, że kilka razy mama albo Zosia zwróciły mi uwagę, że zachowuję się co najmniej dziwnie. Odpowiadałam im byle co bez zaangażowania, byle tylko dały mi spokój. W końcu po zmroku wymówiłam się od dalszego uczestnictwa w imprezie pod pozorem nagłego bólu głowy.
– Hej, a może ty jesteś zazdrosna? – szepnęła mi nawet wtedy Zosia.
– Nie pleć głupstw – warknęłam. – Przecież jestem mężatką. Po prostu nie najlepiej się dziś czuję.
– Mam nadzieję, że to tylko to – Zosia objęła mnie czule ramieniem.
– Bo Mikołaj lada dzień poprosi mnie o rękę. Chciałabym, żebyś była moją druhną. Nie wyobrażam sobie dzielić szczęścia w takim dniu z nikim innym.
– Pomyślimy – odpowiedziałam, bo jak najprędzej chciałam zostać sama.
Byłam dla nich kozłem ofiarnym
Kiedy w końcu dotarłam do domu, zamknęłam się w pokoju pod pretekstem nagłego ataku migreny – i dopiero wtedy pozwoliłam natrętnym myślom i wspomnieniom opaść na mnie niczym męcząca chmara. Wydarzenia sprzed ponad dziesięciu lat przypomniały mi się tak wyraźnie, jakby to było wczoraj.
Zawsze byłam dobrą uczennicą. Marzyłam o tym, żeby wyrwać się z naszego zapyziałego miasteczka i uczyć się w stolicy. Nie przerażała mnie perspektywa ponadgodzinnego dojazdu ani wczesnego wstawania. Duże miasto było tym, co wydawało mi się warte wszelkich poświęceń.
Na szczęście uczyłam się bardzo dobrze, miałam świetne wyniki egzaminów, więc mogłam wybrać szkołę, jaką tylko chciałam. I wybrałam. Prestiżowe liceum w centrum miasta. Do dziś pamiętam, jaka dumna byłam z siebie, kiedy pierwszego dnia przekraczałam jego próg…
Niestety. To był pierwszy i jedyny dzień, kiedy ta szkoła miała mi się kojarzyć z beztroską i nadzieją. Wkrótce przekonałam się, że za piękną fasadą kryją się fałsz i zepsucie. Nauczyciele byli surowi i obłudni. Ale i tak najgorsza była klasa. Bardzo szybko koledzy i koleżanki zorientowali się, że nie pochodzę z dużego miasta i że nie mam tyle pewności siebie i pieniędzy co oni – i szybciutko zostałam kozłem ofiarnym.
Ważna byłam tylko kiedy trzeba było przepisać ode mnie zadanie domowe. W pozostałych chwilach czułam się w tej klasie, jakbym była niewidzialna. Za plecami wyśmiewano moje niemodne stroje i uprzejmy sposób wysławiania się. Nikomu w domu nie przyznałam się do tego, co przeżywam. Bałam się, że rodzice powiedzą:
– A nie mówiliśmy! Trzeba było nas słuchać, wybrać dobrą szkołę w swoim miasteczku, wśród swoich, a nie pchać się nie wiadomo gdzie.
Zaciskałam więc zęby i przez cztery lata robiłam dobrą minę do złej gry. Kiedy ktoś pytał mnie, jak mi idzie w szkole, zgodnie z prawdą odpowiadałam, że mam dobre stopnie. Nigdy nie dodawałam tylko, jakim to się odbywa kosztem…
Nie byłam zapraszana na żadne klasowe imprezy. Słyszałam jedynie, że się odbywały, bo koleżanki i koledzy opowiadali o nich ciągle w szkole… Ale dla mnie te opowieści brzmiały jak bajki o żelaznym wilku. Dlatego mało nie oszalałam ze szczęścia, kiedy kolega z klasy, z którym dojeżdżaliśmy do szkoły tym samym pociągiem, zaprosił mnie na swoją osiemnastkę. Do dziś nie wiem, dlaczego to zrobił. Może naprawdę mnie lubił? A może było mu mnie szkoda?
W każdym razie dostałam to zaproszenie… Szykowałam się niczym Kopciuszek na bal. Niestety. Nie miałam szczęścia. Tego dnia tory zasypała śnieżyca. Musiałam długo czekać na pociąg. Przyjechałam więc spóźniona ponad półtorej godziny. Gdy już dotarłam na miejsce, wystarczyła mi chwila, by zorientować się, że całe towarzystwo było już porządnie pijane.
– Nareszcie! – przywitał mnie Antek, kolega z równoległej klasy, w którym skrycie się podkochiwałam. – Robiliśmy już zakłady, że taka świętoszka jak ty nie zniży się do poziomu zwykłej licealnej imprezy.
– Nie jestem wcale taką świętoszką, za jaką mnie uważacie – powiedziałam hardo, sama dziwiąc się swojej odwadze.
Czy Zosia mi uwierzy? Ona go kocha!
I żeby udowodnić Antkowi, że jestem „równa dziewczyna”, wypiłam pod rząd kilka kieliszków wódki. Oczywiście dla nieprzyzwyczajonego do alkoholu organizmu to było jak trzęsienie ziemi. Nie minęła godzina, a czułam się kompletnie pijana. A to był dopiero początek. Jak przez mgłę pamiętam, co działo się dalej. Tańczyłam z Antkiem, później on gdzieś mnie ciągnął…
Ocknęłam się w pokoju pełnym kolegów. Koleżanki gdzieś się ulotniły. Antek trzymał mnie mocno za ręce przyciskając do ściany i śmiał się jakimś dziwnym, wariackim śmiechem… a jego koledzy siłą ściągali ze mnie ubranie. Płakałam i protestowałam, żeby mnie puścili, ale oni byli nieugięci. Mówili coś tam o tym, że zrobią ze mnie prawdziwą kobietę.
Nikomu nie opowiedziałam o tym, co mnie spotkało. Przez wiele lat uważałam, że to moja wina. Nawet mężowi nie przyznałam się do swojej traumy, choć musiał minąć długi czas, zanim mu zaufałam. A oprawcy? Skorzystali z mojej bezradności. Ilekroć potem mijali mnie na korytarzu, na ich twarzach nie widziałam skruchy. Raz tylko Antek podszedł do mnie, upewniwszy się wcześniej, że nikt nas nie słyszy.
– Jeśli komukolwiek choć piśniesz… My się wszystkiego wyprzemy, a za tobą do końca życia będzie się ciągnęła opinia łatwej dziewczyny – syknął, wbijając we mnie twarde, lodowate spojrzenie.
Wydusiłam z siebie, że nic nikomu nie powiem. Antek tylko pokiwał głową. Wyraz jego twarzy mówił, że tak, tego się właśnie spodziewał.
Po tamtym dniu do reszty znienawidziłam swoją wymarzoną niegdyś szkołę. Opuściłam się w nauce, z trudem ukończyłam ogólniak. Nauczyciele kiwali nade mną z politowaniem głowami, powtarzali, że nie wiedzą, co się ze mną dzieje, ale ja byłam twarda. Nie puściłam pary z ust. Zrobiłam, co tylko mogłam, żeby zapomnieć o tym, co mnie spotkało. Wyszłam za mąż, urodziłam dzieci. Wydawało mi się, że przeszłość zostawiłam daleko za sobą. Do tego momentu.
Momentalnie poznałam Antka. W przeciwieństwie do mnie, niewiele się zmienił przez te wszystkie lata. Nie wiedziałam, dlaczego nosi teraz inne imię. Mogłam się tylko domyślać, że chodzi o jakieś sprawy związane z jego pracą. Teraz przypomniało mi się, że zawsze interesował się wojskowością. Pasjonowały go broń i poczucie władzy.
Wiedziałam, że nie kłamie, kiedy mówił, że mnie nie poznaje. Skąd mógł się domyślać? Byliśmy w innym mieście, poza tym ja po urodzeniu dzieci przytyłam ponad dwadzieścia kilogramów. W niczym nie przypominałam tamtej smukłej blondynki… Po latach zrozumiałam też, że nie musiałam być jedyną osobą, którą Antek i jego banda skrzywdzili. Dochodziły do mnie różne plotki. Mówiło się, że był zatrzymany przez policję, że wplątał się w jakieś nieczyste interesy… Ale jego rodzice byli zamożnymi ludźmi. Wszystko udawało im się zamieść pod dywan.
Antek, a teraz Mikołaj, mógł udawać kryształowego. Nic dziwnego, że udało mu się zwieść taką dziewczynę jak moja siostra. Spragnioną miłości i zafascynowaną jego urodą.
Nie wiem, co mogę zrobić. Znam Zośkę. Jest uparta podobnie jak ja byłam kiedyś. Nawet jeśli powiem wprost, co jej ukochany zrobił mi przed laty, liczę się z tym, że siostra mi nie uwierzy. Miłość potrafi całkowicie zaślepić i odebrać rozum. Ale co mi innego pozostało? Mam milczeć i patrzeć, jak Zosia popełnia największy błąd swojego życia?
Nie zostało mi wiele czasu. Kilka dni temu Zośka przesłała mi zaproszenie na ślub. Jeśli szybko czegoś nie zrobię, moim szwagrem zostanie brutalny przestępca. Kto wie, jaki los zgotuje mojej siostrzyczce ten człowiek? Ale… jeśli zaryzykuję, jeśli ona mi nie uwierzy, mogę stracić ją na zawsze. Wtedy nie będę mogła chronić jej nawet z oddali. Czy z tej sytuacji istnieje dobre wyjście?!
Czytaj także:
„Moja córka od początku twierdziła, że Leszek to zły człowiek. Ja zobaczyłam to dopiero, gdy kopnął naszego kota”
„Ukrywałam przed chłopakiem bolesną prawdę. Byłam złym człowiekiem i robiłam złe rzeczy. Marcin sam mnie zdemaskował"
„Córka jest mądrą dziewczyną, a związała się z chłopakiem po zawodówce. Ten prostak na pewno sprowadzi ją na złą drogę”