„Moja córka od początku twierdziła, że Leszek to zły człowiek. Ja zobaczyłam to dopiero, gdy kopnął naszego kota”

kobieta, która związała się z okrutnym mężczyzną fot. Adobe Stock, motortion
Kot aż podskoczył i miauknął z bólu. – Dlaczego pan to zrobił?! – dobiegł mnie głos Weroniki. – Zamknij się! – usłyszałam lodowaty głos Leszka, zupełnie inny od tego, którym mówił do mnie na co dzień. Poczułam, jak po krzyżu przebiega mi lodowaty dreszcz.
/ 07.07.2021 10:19
kobieta, która związała się z okrutnym mężczyzną fot. Adobe Stock, motortion

– Chyba rozum postradałaś, nie ma mowy! – krzyknęłam, nie potrafiąc ukryć irytacji na widok córki i jej nowego „przyjaciela”. – Kto się będzie nim zajmował?! To ogromna odpowiedzialność! Ty jesteś całe dnie w szkole, ja w pracy… No i koszty…
– Dołożę się z kieszonkowego. On nas potrzebuje… Tak cię proszę, mamo. On sam mnie znalazł – córka nie przestawała tulić chudego, białorudego kota.

Trudno też było nie zauważyć, że patrzyła na niego, jakby ten sierściuch był najpiękniejszy na świecie. Ale ja nadal nie byłam przekonana.

Nie planowałam zwierzaka w domu. Żeby to chociaż był jeszcze pies… Ale kot?!

Kompletnie nie wiedziałam, jak się nim zajmować. Gdy byłam dzieckiem, moi rodzice nawet nie chcieli słyszeć, żebyśmy wzięli kota albo psa. Przysięgłam sobie wtedy, że jak tylko wyprowadzę się na swoje, pierwsze, co sobie sprawię, to będzie pies. Ale młodzieńcze obietnice sobie, a życie sobie.

W ostatniej klasie szkoły średniej poznałam Roberta. Co tu dużo mówić, straciłam dla niego głowę. Cały świat mógłby przestać istnieć, liczył się tylko mój ukochany i nasza miłość. Jak to zwykle bywa, miłość skończyła się równie szybko jak się zaczęła – wraz z pozytywnym wynikiem testu ciążowego. Robert ulotnił się z mojego życia niczym sen złoty. Miałam dziewiętnaście lat i zero perspektyw, kiedy urodziłam Weronikę.

Nie było mi łatwo, ale nigdy nie żałowałam podjętej wiele lat temu decyzji. Córka była całym moim życiem. Choć musiałam pracować na dwóch etatach, żeby związać koniec z końcem, do tej pory niczego nie potrafiłam ukochanej Weronisi odmówić. Jednak tym razem moja dziesięciolatka przeholowała! Ale Weronika doskonale wiedziała, jak mnie podejść…

– Mamusiu, on mnie wybrał – szepnęła, a w jej błękitnych, niewinnych oczach zaszkliły się łzy. – Czekał na mnie pod szkołą. Nawet nie pisnął, kiedy wzięłam go na ręce.
– Może być chory – mruknęłam, choć sama w to nie wierzyłam. Kot wyglądał, jakby był w pełni sił – gdyby tylko go wykąpać i odkarmić.
– Pójdziemy z nim do weterynarza – zapewniła mnie szybko Weronika, patrząc błagalnie. – Mam kilka złotych odłożone z urodzin. Zapłacę za jego wizytę.
– Na jednej się nie skończy – mruknęłam, choć czułam, że zaczynam ustępować.
– Jeśli będzie trzeba, będę pracować całe lato. Moja koleżanka, ta z sąsiedniego bloku, mówiła mi o wyklejaniu ogłoszeń… Zarobię na jego karmę i leczenie. Tylko pozwól Puszkowi zostać.
– Puszkowi? – uśmiechnęłam się odruchowo. – To on ma już nawet imię?
– Też sam je sobie przyniósł – zapewniła mnie poważnie Weronika. – Zobacz, jaki jest puszysty.

Chcąc nie chcąc, dotknęłam kociaka. Rzeczywiście miał miękką, zdrową sierść

Spodziewałam się, że nie będzie potrzebował wielu wizyt u weterynarza.

– Niech zostanie – mruknęłam. – Ale jeśli podrapie drzwi…
– Nic nie podrapie! – Weronika rzuciła mi się z radości na szyję. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, mamo. W końcu nie będę całe dnie sama…

Tym ostatnim zdaniem mnie kupiła. Prawda była taka, że Weronika rzeczywiście większość dnia siedziała w pustym mieszkaniu. Pewnie byłoby jej łatwiej, gdyby mogła więcej czasu spędzać ze mną. Ale ja musiałam pracować. Nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. Westchnęłam i spojrzałam na Puszka. Kot, jakby czując, że znalazł dom, przeciągnął się rozkosznie.

– Jesteś najpiękniejszy – szepnęła Weronika, patrząc na niego z uwielbieniem.

Nie mogłam się nie roześmiać. Tak oto na moich oczach rodziła się miłość. Kolejne dni upłynęły nam pod znakiem Puszka i jego potrzeb. Tak jak przewidywałam, kot okazał się ogólnie zdrowy i w dobrej formie. Świadczyły o tym nie tylko słowa weterynarza, ale przede wszystkim apetyt, z jakim zwierzak rzucał się na podawane jedzenie. Z radością patrzyłam, jak pałaszuje pełną miseczkę kociej karmy i mruczy z zadowoleniem podczas wylizywania ostatnich okruszków.

– Nie dostaniesz więcej, nicponiu – mówiłam wtedy żartobliwie, ale – choć nie chciałam się do tego przed sobą przyznawać – Puszek skradł moje serce równie szybko, co serce mojej córki.

Po kilku miesiącach nie wyobrażałam sobie, że mogłyśmy wcześniej żyć bez niego

Kociak wnosił do domu bardzo dużo radości. A ta była w kolejnych tygodniach szczególnie potrzebna. Kłopoty jakby się na mnie uwzięły. Najpierw ciężko zachorował mój tata. Po pracy regularnie wsiadałam w stary samochód i jechałam go odwiedzić. Spieszyłam się, bo prosto od taty musiałam jechać do domu i przygotowywać obiad dla siebie i córki. I właśnie podczas jednej z takich eskapad, gdy wracałam od taty, usłyszałam ryk policyjnej syreny. No nie, jeszcze to mi potrzebne – zdążyłam tylko pomyśleć, kiedy policjant z mijającego mnie samochodu dał znak, żebym zjechała na pobocze.

– Ładnie to tak pędzić w terenie zabudowanym? – dobiegły mnie jego słowa.
– To wyjątkowo… Wracam od chorego taty – jęknęłam. – Spieszę się do córki.
– Wszyscy tak mówią, droga pani – roześmiał się policjant. – Będą punkty karne i pięćset złotych mandatu.
Ile?! – pięćset złotych to była jedna czwarta mojej pensji! – Niech się pan zlituje nad samotną matką.
– Może w drodze wyjątku – policjant pochylił się nade mną i wtedy zobaczyłam, że ma ładnie osadzone, piwne oczy, w których migały żartobliwe ogniki. – Jeśli samotna matka da się zaprosić na kawę…
– Na co pan tylko chce – jęknęłam, nie wierząc w swoje szczęście.
– To poproszę o numer telefonu. Zadzwonię po służbie. Jestem Leszek.
– Agnieszka – wyjąkałam, wciąż nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.

W moim życiu od dawna nie było miejsca dla mężczyzn

Czasami dostawałam sygnały, że mogę się jeszcze podobać, ale nie brałam ich sobie do serca. Byłam zbyt zajęta wychowywaniem Weroniki i rozwiązywaniem codziennych kłopotów, żeby myśleć o romansach. Zaproszenie policjanta spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Przez chwilę łudziłam się jeszcze, że Leszek nie zadzwoni, ale okazał się nie tylko przystojny, ale i słowny. Telefon zadzwonił dokładnie o osiemnastej.

– Odliczałem godziny do końca służby. To co, kawa aktualna?

Umówiliśmy się w kawiarni w centrum miasta. Sama dziwiłam się sobie, jak dużą wagę przywiązuję do tego przypadkowego przecież spotkania. Choć usiłowałam przekonać siebie, że chodzi tylko o uniknięcie mandatu, włożyłam czerwoną sukienkę, która podkreślała moją figurę. Kiedy Weronika spytała, gdzie się tak stroję, skłamałam, sama nie wiem czemu, że idę na spotkanie z koleżanką. Było mi chyba głupio, że tak staram się dla obcego mężczyzny. Jednak całe zmieszanie natychmiast mi minęło, gdy tylko zobaczyłam zachwyt w oczach Leszka.

– W wersji wieczorowej jesteś jeszcze piękniejsza – szepnął, a ja poczułam, jak policzki powoli okrywają mi się rumieńcem.

To był niezapomniany wieczór. Leszek okazał się czarującym rozmówcą. Po dwóch lampkach wina i gradzie komplementów, jakimi mnie obsypał, czułam się, jakby to wszystko działo się tylko we śnie.

– Zobaczymy się jeszcze? – spytał, gdy odwoził mnie do domu.

Nie wyobrażałam sobie, że odpowiedź mogłaby być inna niż twierdząca. I tak zaczęliśmy się spotykać. Leszek od początku wiedział, że samotnie wychowuję córkę, ale wciąż odkładałam moment, w którym przedstawię go Weronice. W końcu zdecydowałam się na obiad w pewną sobotę.

– Córeczko, przyjdzie do nas mój przyjaciel – zaczęłam spokojnie, usiłując nastawić córkę na wizytę Leszka.
– Ten, dla którego się codziennie stroisz? – przerwało mi moje dziecko z szelmowskim uśmiechem. – Nie bój się, mamo, będę dla niego grzeczna!

Miałam ochotę chwycić ją do góry i obsypać gradem pocałunków. Jakaż ta moja mała córeczka była dojrzała, jaka mądra, jaka cudowna… Byłam pewna, że wszystko pójdzie jak z płatka. A jednak los spłatał mi figla. Leszek, jak to zwykle on, przyszedł punktualnie. Obiad wyszedł pyszny. Weronika zachowywała się spokojnie i uprzejmie. Wydawało mi się, że polubiła mojego ukochanego. Dlatego byłam zdziwiona, gdy wieczorem, już po wyjściu Leszka, zauważyłam, jak ukradkiem ociera łzy.

– Coś się stało, kochanie? – przyskoczyłam do niej natychmiast. – Ktoś ci sprawił przykrość?
– Nie, wszystko w porządku, mamo – wykręcała się, ale matczyna intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak.

Poczułam ostrzegawcze ukłucie w sercu. A więc to było jednak za wcześnie. A więc ona nie jest gotowa na pojawienie się nowego człowieka w moim życiu – pomyślałam, jednocześnie ciasno otulając córkę ramieniem.

– Porozmawiamy o tym, dobrze? – szepnęłam. – Chodzi o Leszka, prawda?
– Mamo – Weronika spojrzała na mnie poważnie – ja wiem, że ty go lubisz. I nie chcę sprawiać ci przykrości. Ale… On nie jest dobrym człowiekiem.
– Weronika, no co ty opowiadasz! – żachnęłam się oburzona.

Rozumiałam, że córka ma prawo czuć zazdrość, ale to nie był powód, żeby oczerniać Bogu ducha winnego Leszka.

– Rozumiem, że jesteś zazdrosna…
– To nie o to chodzi, mamo – Weronika spojrzała na mnie poważnie. – To Puszek mi powiedział. Koty… – zaczęła, ale umilkła pod moim groźnym spojrzeniem.
– Rozumiem, że Puszek jest dla ciebie ważny, ale to jest kot. Nie może stwierdzić, czy ktoś jest dobrym, czy złym człowiekiem – powiedziałam surowo.

Nigdy nie chciałam, żeby mój dom przypominał zimny dom rodzinny

Weronika spuściła głowę i nic nie odpowiedziała, a ja poczułam się fatalnie. Rzadko strofowałam swoją córkę. To mądra dziewczynka i do tej pory nie było takiej potrzeby. Ale przecież nie mogłam pozwolić na to, żeby kot jej ustami dyktował mi, z kim mam się spotykać! Kilka dni później, żeby zatrzeć złe wrażenie, zaproponowałam, że Weronika pójdzie z Leszkiem do wesołego miasteczka. O dziwo, moja córka, która zwykle uwielbiała to miejsce, odmówiła.

– Nie będę chodziła ze złym człowiekiem – powiedziała stanowczo. Tego już było dla mnie za wiele.
– Rozumiem, że przeżywasz trudne emocje – powiedziałam surowo. – Ale zależy mi na Leszku i wcześniej czy później będziesz musiała to zaakceptować.

Powoli zaczynałam mieć tego dość. Żeby pokazać Weronice, że to wciąż ja ustalam reguły, zaprosiłam ukochanego na kolację. Leszek przyniósł mi kwiaty, pięknie pachniał… Nie miałam wątpliwości, że to mężczyzna, na którego tak długo czekałam!

– O, nie mówiłaś, że masz kota – mruknął na widok Puszka.
– To w zasadzie kot mojej córki. Jest z nami od niedawna – powiedziałam szybko, nawet nie zdając sobie sprawy, że się usprawiedliwiam. – A to jakiś problem? Masz alergię?
– Alergii nie mam – roześmiał się Leszek. – Ale szczerze mówiąc, nie przepadam za zwierzętami. Nie rozumiem, po co ludzie je trzymają. To tylko kłopot i koszty.

Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Kłopot i koszty? Nie wiem dlaczego, przypomniał mi się suchy głos matki, która powtarzała: „Wszędzie sierść, kto będzie to sprzątał?!”. Nigdy nie chciałam, żeby mój dom przypominał zimny dom rodzinny!

– Pójdę sprawdzić pieczeń – powiedziałam szybko, żeby uciec przed natłokiem niepokojących myśli.

Wyszłam do kuchni, ale nie mogłam się powstrzymać przed zerkaniem w stronę salonu. W pewnej chwili moim oczom ukazał się przerażający widok. Mój ukochany… z całej siły kopnął Puszka! Kot aż podskoczył i miauknął z bólu!

– Dlaczego pan to zrobił?! – dobiegł mnie głos Weroniki. – To żywe stworzenie!
– Zamknij się, smarkulo – usłyszałam lodowaty głos Leszka, zupełnie inny od tego, którym mówił do mnie na co dzień.

Poczułam, jak po krzyżu przebiega mi lodowaty dreszcz. Nogi miałam jak z waty. Boże, a ja byłam tak blisko zaufania temu człowiekowi!

– Wyjdź – powiedziałam tylko, kiedy w końcu byłam w stanie się odezwać. – Po prostu wyjdź i nie wracaj.
– Ale o co ci chodzi, Aga? O tego sierściucha? To przecież tylko… – zaczął Leszek. Jego głos znowu przybrał te miękkie tony, na które tyle razy dałam się nabrać.
– Wyjdź – powtórzyłam, nie patrząc na niego. – Wyjdź i nigdy więcej nie wracaj.

Kiedy za Leszkiem w końcu zamknęły się drzwi, usiadłam na kanapie i ukryłam twarz w dłoniach.

– Przepraszam, mamo – szepnęła Weronika, podchodząc do mnie cicho. – To przez Puszka, prawda?
– Przez Puszka?! – odkryłam twarz. – Kochanie, Puszek uchronił mnie przed popełnieniem największego błędu w życiu! Powinnam ozłocić tego kota! – uśmiechnęłam się promiennie, a Wera, widząc, jak szybko poprawił mi się humor, odwzajemniła uśmiech.

Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że Leszek to naprawdę zły człowiek. Jego była żona wytoczyła mu sprawę o znęcanie się. Ale mnie to już nie dotyczyło. Od kilku tygodni spotykałam się z przystojnym panem doktorem… Tak się przypadkowo złożyło, że to weterynarz, który leczył naszego Puszka. I jak tu nie wierzyć w moc zwierząt?

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA