„Narzeczony potraktował mnie jak matematyczne równanie. On wie, jak dodać dwa do dwóch, by kobieta była zadowolona”

zasmucona żona fot. iStock, Westend61
„Podszedłem do problemu w sposób matematycznie racjonalny, jak do równania z wieloma niewiadomymi. A do takiego równania, jak wiesz, synu, to potrzebowałem maksymalną liczbę danych”.
/ 13.07.2023 16:30
zasmucona żona fot. iStock, Westend61

Akurat jedliśmy kolację całą rodzinką, czyli we trójkę, gdy nasz dorosły syn Paweł oznajmił, że chciałby swojej dziewczynie kupić jakiś ładny ciuszek na urodziny.

– Nie wiem, jaki ona rozmiar nosi, a przecież nie wypada mi jej zapytać…

Już miałam powiedzieć, że jak na moje kobiece oko, to Aneta nosi 36, lecz w tym momencie coś mi się przypomniało. Taka zabawna historia sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy to Stefek, mój mąż, a wówczas narzeczony, chciał uszczęśliwić mnie marynarką ze spodniami.

– Wiesz co, synku – roześmiałam się.

– Z tym to idź do ojca, on jest specjalistą, jeżeli chodzi o sposób ustalania rozmiarów wszelkiego damskiego odzienia.

– Tak? – zdziwił się Paweł, spoglądając na Stefana. – Nie wiedziałem.

– Dałabyś spokój – mąż popatrzył na mnie znad okularów. – Do końca życia będziesz mi to wypominać?

– No bo to było takie cudne, te wszystkie twoje kalkulacje, pomiary, ta twoja konspiracja… – nie mogłam się już powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

– Przecież matematyk jestem, nie? – zawtórował mi Stefek.

Podszedł do problemu jak matematyk

– Bo wiesz, synku, tata potraktował mnie jak równanie matematyczne z wieloma niewiadomymi – pokręciłam głową, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu nad pomysłowością męża.

– Ale o czym wy mówicie? Naprawdę nic z tego nie rozumiem – Paweł patrzył na nas trochę zdezorientowany.

– To niech już ojciec ci opowie – odparłam, sięgając po dodatkową porcję sałaty.
Stefan machnął ręką, łyknął soku.

– To nic takiego – powiedział. – Chciałem matce zrobić niespodziankę i kupić jej taką marynarkę ze spodniami, strasznie to ponoć było modne wtedy. Ale też i kosztował niemało, a u nas w tamtych latach trochę krucho z kasą było. Dostałem jednak akurat nagrodę w zakładzie za pomysł racjonalizatorski, więc mogłem zaszaleć. Tyle że jak wszystkim tu obecnym wiadomo, twoja matka, moja szanowna małżonka, jest kobietą piękną i interesującą, lecz o dość nietypowych rozmiarach… – Stefan zerknął na mnie spod oka i natychmiast się poprawił:

– To znaczy chciałem powiedzieć, że jest niestandardowych rozmiarów…

Tu zająknął się znowu, pewnie pod moim groźnym spojrzeniem.

– Ale do rzeczy. No więc tak sobie myślałem wtedy, jakby tu zdobyć wszystkie wymiary mojej kochanej Tereski.

– Bo oczywiście nie mógł sprawdzić na metkach ciuchów, które wisiały w szafie – rzuciłam cichutko.

– Przypominam ci, skarbie, że wtedy nie mieszkaliśmy jeszcze razem – odparł mąż i ciągnął dalej: – Podszedłem do problemu w sposób matematycznie racjonalny, jak do równania z wieloma niewiadomymi. A do takiego równania, jak wiesz, synu, to potrzebowałem maksymalną liczbę danych, przede wszystkim dokładny wzrost mamy.

– No jasne – Paweł skinął głową ze zrozumieniem. – Pewnie zajrzałeś do jej dowodu osobistego. Wtedy chyba jeszcze wpisywali tam wzrost, nie?

– Akurat takie wyjście to twojemu ojcu do głowy nie przyszło – parsknęłam śmiechem. – Słuchaj tylko, co on zrobił.

– Przecież nic takiego – obruszył się Stefan. – Stanąłem za plecami matki, była akurat przy narożnej szafce, więc nie mogła mi nigdzie uciec… Dotknąłem delikatnie jej włosów, następnie na tej wysokości przeniosłem dłoń na swoją pierś… A ona do mnie z buzią, żebym jej nie zaczepiał, bo się rozprasza, akurat sprawdza przepis na ciasto, i nie w głowie jej amory.

Tyle podchodów, a finał mało udany

– Naprawdę taka wredna byłam?

– Pewnie zestresowana. To ciasto miało być przecież na imieniny twojej mamy, nie pamiętasz? – rzucił Stefan. – No więc twardo trzymałem tę swoją dłoń przy piersiach, żeby nie obsunęła się ani o centymetr. Potem szybko czmychnąłem do pokoju i już tylko pozostało mi zmierzyć, ile jest centymetrów od piersi do ziemi…

– I co? – spytał Paweł.

– Wyszło mi, że metr sześćdziesiąt, i się zdziwiłem, bo myślałem, że jest niższa. Ale natychmiast do mnie dotarło, że przecież Tereska w kapciach na koturnie stała, więc trzeba było odjąć wysokość tej podeszwy. Teraz musiałem poznać długości jej rękawów, a z tym to było już dużo prościej, bo po prostu zmierzyłem rękawy wiszącego w przedpokoju płaszcza. Później się okazało, że to był płaszcz teściowej, na szczęście wielkiej pomyłki nie było.

– Naprawdę robiłeś to wszystko, tato? – syn patrzył na ojca z niebotycznym zdumieniem. – Nie prościej było mamę zapytać? Albo pożyczyć jakiś ciuch z szafy?

– Drogi synu, pamiętaj, że to było dawno, ciuchów to twoja mama nie miała za wiele i bałem się, że natychmiast by zauważyła brak swetra czy spodni. A pytać nie chciałem, bo zależało mi na niespodziance – wyjaśnił mąż.– Ja byłem przyzwyczajony do rozwiązywania równań, nawet z kilkoma niewiadomymi, więc nawet mnie cieszyło takie zadanie.

Paweł tylko pokręcił głową, obrzucając ojca spojrzeniem pełnym politowania.

– Pozostała mi jeszcze waga – kontynuował mąż swoją opowieść. – O to nie mogłem zapytać matki, przecież obraza by była straszna. Wykalkulowałem, że chyba waży mniej więcej tyle samo co moja siostra. Były podobnego wzrostu i figury. W domu podniosłem więc Olkę do góry, żartując, że chcę sprawdzić, ile mogę podnieść, zanim dostanę przepukliny. Mało mnie wtedy nie pobiła, ale przynajmniej wiedziałem, o jaki ciężar chodzi…

– Olka była cięższa ode mnie! – wtrąciłam się (w trosce o prawdę historyczną).

– Może odrobinę… – przyznał Stefan.

– Nie mów, że potem tak samo „ważyłeś” mamę – rzucił Paweł, zerkając na moją… cóż, dość puszystą osobę.

– A jak inaczej miałem to zrobić? – odparł Stefan. – Jak przyszedłem w odwiedziny, Tereska akurat coś kroiła w kuchni.

– Teraz też wiecznie tam przesiaduje – wtrącił syn, dokładając sobie gulaszu.

Wszystko na nic

– No więc podszedłem do mamy blisko i zapytałem, co robi. A gdy odparła, że sałatkę jarzynową, udałem strasznie zadowolonego. I niby z tej wielkiej radości chwyciłem ją wpół, podniosłem do góry i okręciłem wokół. Szczerze mówiąc, to nie było się czym radować. Sałatkę jarzynową ciągle robiła wtedy moja mama, babcia Ala znaczy… Tak czy siak, nie na wiele mi się zdały te siłowe wyczyny, bo dostałem od matki ścierką przez ramię tylko. Bała się, że teściowa nas przyłapie.

– Tato, ale po co ci była waga mamy do kupna ubrania? – jęknął Paweł.

– Jak to? – obruszył się Stefan. – To przecież kolejna niewiadoma w równaniu. Pozostało mi jeszcze zmierzenie długości i szerokości spodni, ale wtedy przyszła mi do głowy zbawienna myśl, że może kupię jej ten kostium z takiego materiału
z lycrą i nawet jak rozmiar będzie za mały, to ubranko się naciągnie…

– I kupiłeś? – spytał syn.

– No, kupiłem w końcu – westchnął Stefan. – Tylko że matce nie przypadł ten strój do gustu.

– Bo to nie żadna lycra była, tylko ohydne sztuczne włókno, które przyklejało się do tyłka – wyjaśniłam, parskając śmiechem.

– Dlatego od tej pory zaprzestałem robienia matce takich prezentów – Stefan zakończył swą opowieść i zabrał się za tradycyjną już w naszym domu sałatkę jarzynową.

– To ja zapytam po prostu Anetę o ten rozmiar – powiedział z rezygnacją Paweł. – Nie jestem matematykiem jak tata, zresztą chyba nie chciałoby mi się tak męczyć.

Czytaj także:
„Po śmierci żony teściowie chcieli odebrać mi jedyne dziecko. W życiu nie czułem się bardziej zdradzony niż w tej chwili”
„Kochanek uwodził mnie tylko po to, żebym go utrzymywała. Okazało się, że miał równolegle 3 inne baby”
„Ukochany rzucił mnie bez słowa. Udało mi się pozbierać, ale po kilku latach znów się spotkaliśmy"

Redakcja poleca

REKLAMA