„Kochanek uwodził mnie tylko po to, żebym go utrzymywała. Okazało się, że miał równolegle 3 inne baby”

Tata zostawił mamę dla kochanki, którą poznał za granicą fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds
„Nie zmywał, nawet chyba nie wiedział, gdzie stoi odkurzacz, bo nigdy go nie używał. Wszystko było na mojej głowie. Oczywiście ciągle dopytywałam się, kiedy przeprowadzimy się do niego. Zawsze miał jakieś wytłumaczenie: a to ma pilne faktury do zapłacenia pracownikom w firmie, a to dwa dni temu sąsiad go zalał i musi przeprowadzić remont…”.
/ 28.03.2023 10:30
Tata zostawił mamę dla kochanki, którą poznał za granicą fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds

Wiem kto dzwoni, odbiorę i znów poniosą mnie nerwy. Teraz tylko koc i melisa. Może po południu wpadnie sąsiadka, zrobi mi zakupy, bo ja od dawna nie wychodzę z domu. Ile to już będzie, miesiąc, dwa? Nie wychodzę, bo boję się, że spotkam Karola. Będę musiała spojrzeć mu w oczy, a on znowu zacznie te swoje tłumaczenia. Najgorsze, że wtedy mogłabym mu uwierzyć. Jestem tak strasznie naiwna, że uwierzyłabym mu drugi raz, i trzeci, i czwarty…

Tyle razy mnie oszukał, a ja nadal go kocham!

Terapeutka powiedziała mi, że wszystko wynika z mojego niezaspokojonego głodu miłości. Pewnie ma rację, terapeutki zawsze ją mają. Zresztą, nie trzeba być specjalistą, by dojść do wniosku, że nie zaznałam w życiu dużo miłości.

Pochodzę z tak zwanego zimnego domu. Z takiego, gdzie na pozór wszystko było na wysoki połysk i ptasiego mleka mnie i mojemu bratu brakowało, ale tak naprawdę nikt nas nigdy nie przytulił, nikt nie powiedział dobrego słowa, zawsze musieliśmy być najlepsi, żeby zasłużyć na akceptację rodziców. To wiem oczywiście dopiero teraz, jako dorosła osoba. Wcześniej żyłam w przeświadczeniu, że to ze mną coś jest nie tak, że nie potrafię znaleźć odpowiedniego kandydata na męża, że nie potrafię założyć szczęśliwej rodziny. Zawsze to siebie obwiniałam za taki stan rzeczy! I pewnie dlatego tak szybko rzuciłam się w wir pierwszego lepszego uczucia, które pojawiło się w moim życiu. Można powiedzieć, że Karol spadł mi z nieba. Dosłownie. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak było, naprawdę. Wydarzyło się to pewnego słonecznego, choć już trochę chłodnego jesiennego popołudnia. Chcąc skorzystać z ostatnich promieni słońca, bo zima zbliżała się wielkimi krokami, siedziałyśmy z przyjaciółką u niej na tarasie i owinięte w koce popijałyśmy herbatę z imbirem. Nagle na polance nieopodal zobaczyłam lądującego paralotniarza. Od razu serce zabiło mi mocniej. Nawet powiedziałam wtedy do Karoliny:

– To musi być prawdziwy facet! Zobacz, lata jak ptak!

Na Karolinie scena nie zrobiła większego wrażenia, bo ona jest kobietą twardo stąpającą po ziemi, ale ja stałam na tym tarasie jak zaczarowana. W mojej głowie najpierw kiełkowała, a potem dojrzewała myśl: „To jest twoje przeznaczenie, Agata, ten chłopak nie spadł tu z nieba przypadkowo. To jest miłość, na którą czekałaś tyle czasu!”. Teraz muszę się przyznać, byłam po prostu bardzo głodna tego, żeby się zakochać, żeby się umawiać na randki, żeby ukrócić komentarze rodziny, że zostanę starą panną! To właśnie ten pęd do miłości, bo przecież jeszcze nie sama miłość, skoro nawet Karola wtedy nie znałam, sprawiły, że ja, nieśmiała dziewczyna, która zawsze stała w kącie na szkolnych dyskotekach, zbiegłam z tego tarasu i popędziłam do tego paralotniarza z najgłupszym pytaniem, o jakim słyszał świat:

– Nic się panu nie stało?

Jednym słowem, to ja przejęłam inicjatywę

I to był pierwszy z długiej serii moich błędów. Potem już tę inicjatywę przejmować miałam zawsze. Kiedy dzwoniły banki, żeby upomnieć się o kolejną ratę pożyczki, kiedy trzeba było tłumaczyć się w spółdzielni… Jednym słowem, od tego momentu, kiedy podeszłam do Karola, mój los był już przypieczętowany. Bo trafiłam najbardziej pechowo, jak tylko można było. Na przystojniaka świadomego swojej urody, na etatowego podrywacza i uwodziciela, który świetnie wyczuł, że jestem zdesperowaną „singielką”. I postanowił cynicznie to wykorzystać. Kiedy więc ja niewinnie podeszłam i zaoferowałam pomoc, on wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i odpowiedział:

– Wszystko w porządku, jestem przyzwyczajony do twardych lądowań. Mam na imię Karol, a ty?

– Agata – szepnęłam, bo uwierzyć nie mogłam, że oto spełnia się mój sen.

A potem było jeszcze piękniej. Karol zaprosił mnie na kolację, nie ukrywając, że zrobiłam na nim wrażenie. Czułam, jakbym unosiła się nad ziemią. Mojego entuzjazmu nie mogła umniejszyć nawet kąśliwa uwaga Karoliny, że „jakoś nie podoba jej się cały ten podniebny rycerz.” Oczywiście uznałam, że jest zazdrosna. Tymczasem ona ma po prostu osławioną kobiecą intuicję, której mi zabrakło. Miejsce, które Karol wybrał na kolację było bardzo eleganckie. Nie mogłam wprost w to uwierzyć, że zainteresował się mną taki przystojny, czarujący i, jak się okazało, do tego jeszcze bogaty facet! Karol bawił mnie opowieściami o swojej firmie i pracownikach, a ja siedziałam jak urzeczona i wpatrywałam się tylko w jego oczy, które miały niezwykle oryginalną barwę, ni to szafir, ni lazur. Po prostu oczy – ideał. Nawet nie zauważyłam, że kiedy przyszło do płacenia rachunku, Karol odstawił całe przedstawienie. Wyrzucił wszystko z kieszeni, złapał się za głowę i dramatycznym głosem powiedział:

O Boże, okradli mnie.

Oczywiście naturalną reakcją powinno być w takiej sytuacji wezwanie policji, zastrzeżenie kart i tak dalej. Jednak Karol nic takiego nie zrobił. Ograniczył się do poproszenia mnie z miną zbitego psa, bym „wybaczyła mu i pożyczyła te kilka groszy”. Sumka była całkiem spora jak na moją budżetową pensję, ale co miałam zrobić – nie chciałam okazać się mało pomocna i małostkowa na pierwszej randce! Zapłaciłam za kolację, wysłuchałam rozlicznych tłumaczeń Karola i jak oszołomiona wróciłam do domu! Już wtedy powinna mi się zapalić ostrzegawcza lampka, ale tak to bywa z kobietami głodnymi miłości.

Nic mi się nie zapaliło, niestety

Jak pijana czekałam na telefon od „Mojego Rycerza”, jak go nazwałam. Karol, na moje nieszczęście, jak teraz mówię, choć wtedy byłam wniebowzięta, zadzwonił następnego dnia. O pieniądzach pożyczonych na kolację nawet się nie zająknął, a mnie było głupio się upomnieć. Zaprosił mnie do siebie do mieszkania. Muszę przyznać, że jego apartament, bo na pewno miejsca, w którym się znalazłam, nie można nazwać zwykłym mieszkaniem, zrobił na mnie duże wrażenie. Przestronny, elegancko urządzony, z zapierającym dech w piersiach widokiem z okien. Karol zachowywał się tam wspaniale. Komplementował mnie, przygotował wykwintną kolację, a potem… Tak, potem wylądowaliśmy w łóżku. Teraz wiem, że to wszystko było przedstawieniem zorganizowanym tylko po to, żeby mnie oczarować. Apartament nie należy do Karola, tylko do jego kumpla, który właśnie na takie sytuacje jak ta pozwalał mu ze swojego mieszkania korzystać za jakąś ustaloną między nimi sumkę. Kolacji zresztą też mój „ukochany” nie zrobił, kupił po prostu gotową gdzieś w restauracji i w kartonowych pudłach przyniósł do domu. To była jego stała sztuczka. Ale oczywiście to wiem dopiero teraz…

Wtedy miałam poczucie, jakbym naprawdę poznała księcia z bajki. Po tej pierwszej nocy szybko nastały kolejne. Karol wydawał się równie jak ja oczarowany. Przy byle okazji powtarzał, że to prawdziwy cud, że się spotkaliśmy. Teraz wiem, że rzeczywiście w jakimś sensie był to dla niego cud. Właśnie stracił możliwość zamieszkiwania w swoim dotychczasowym mieszkaniu i pilnie szukał czegoś, żeby nie zostać bezdomnym. Ja też spadłam mu jak z nieba… Karol bardzo nalegał, żebyśmy zamieszkali razem. Nie miałam nic przeciwko. Już widziałam siebie, jak przechadzam się po tym eleganckim apartamencie, w którym byłam na kolacji. Karol jednak jakoś mętnie zaczął mi tłumaczyć, że z powodu jakichś jego wcześniejszych nie załatwionych spraw wolałby na krótki czas zatrzymać się u mnie.

– Dosłownie dwa, trzy tygodnie, aż przygotuję nasze gniazdko – mydlił mi oczy. – Kobieta taka jak ty przecież nie może się wprowadzić byle gdzie.

Zapewniałam wprawdzie Karola, że mieszkanie w takim stanie, jak jest teraz, bardzo mi odpowiada, ale on upierał się przy swoim. A ja, jak to zakochana kobieta, wzięłam jego zachowanie za przejaw miłości do mnie! O ja naiwna! Karol wprowadził się do mojej skromnej kawalerki. Muszę powiedzieć, że od samego początku jasno postawił sprawę. Przynajmniej w tym, mogę powiedzieć ironicznie, był uczciwy.

– To twoje mieszkanie – wyłożył mi. – Więc zrozum, niezręcznie byłoby, gdybym cokolwiek w nim robił. Mogłoby wyglądać na to, że się narzucam…

A więc, jak zapowiedział, tak też postępował. Nie robił kompletnie nic. Nie zmywał po sobie, nawet chyba nie wiedział, gdzie stoi odkurzacz, bo nigdy go nie używał, po prostu wszystko było na mojej głowie. Na początku mi to nie przeszkadzało. Przez pierwsze pół roku, bo o tyle przeciągnęło się to pomieszkiwanie Karola w mojej kawalerce. Oczywiście ciągle dopytywałam się z wypiekami na twarzy, kiedy przeprowadzimy się do niego, ale zawsze miał jakieś wytłumaczenie: a to ma pilne faktury do zapłacenia pracownikom u niego w firmie, a to właśnie, pech chciał, dwa dni temu sąsiad go zalał i musi przeprowadzić remont…

Jednym słowem, zawsze coś

A ja, naiwna, wszystko łykałam jak głupia gąska! Nigdy też nawet słowem się nie zająknęłam, że Karol nie tylko nic nie robi w naszym wspólnym, bądź co bądź, gniazdku. Ale również w żaden sposób nie dokładał się do budżetu. Nie płacił za czynsz, za światło, gaz, nawet rachunki za jedzenie go nie interesowały. A zjeść lubił. I to nie takie podstawowe, że tak powiem, produkty, ale drogie sery, wędliny, praktycznie w niczym się nie ograniczał. Jak byliśmy razem w sklepie, to Karol tylko pokazywał: „To bym zjadł, tego dawno nie jadłem, na to mam ochotę…”. A ja, głupia, kupowałam bez zająknienia. Choć przyznam na swoje usprawiedliwienie, że po tych pierwszych kilku miesiącach fascynacji zaczęło mnie to zastanawiać.

Karol, przynajmniej w swoich opowieściach, był człowiekiem zamożnym. Stać go było na to, żeby kupować na przykład ser po sto złotych za kilogram, był do tego przyzwyczajony. Ja tymczasem nigdy nie ukrywałam, że pracuję w zwykłym urzędzie i kokosów z tego nie mam. Nie rozumiałam więc za bardzo, dlaczego to ja mam płacić za jego zachcianki! Nie powiedziałam tego jednak nigdy głośno. Za bardzo chyba bałam się, że nie zasługuję na takiego faceta i Karol po prostu pewnego dnia odejdzie… Wszystkie wątpliwości tłumaczyłam sobie na jego korzyść, jak to zakochana kobieta. Nie płaci za mieszkanie? Pewnie jest przyzwyczajony do większych wydatków i nawet nie zauważa tych kilkuset złotych. Nie kupuje jedzenia? Cóż, to zawsze kobiety dbają o żołądki ukochanych, tak to przynajmniej dzieje się w książkach, których tyle o miłości przeczytałam, nim w końcu to prawdziwe uczucie na mnie spadło… I tak bym pewnie dalej tkwiła z klapkami na oczach, gdyby nie pewne wydarzenie.

Poprosiłam Karola, żeby zapłacił rachunek za czynsz. Pamiętam to jak dziś. On oczywiście najpierw skwapliwie się zgodził, ale gdy przyszło do wyprawy do banku, wyciągnął rękę po gotówkę. Miałam odłożone te czterysta złotych, więc oczywiście dałam mu pieniądze i o sprawie zapomniałam. W kolejnym miesiącu Karol sam zapytał, czy nie mógłby zapłacić za mieszkanie, bo „będzie miał po drodze”.

Oczywiście się zgodziłam

W kolejnym też… Wszystko wydawało się być w idealnym porządku. Do czasu, kiedy dostałam pismo z administracji o trzech nie zapłaconych czynszach! Sumka uzbierała się całkiem spora, nie powiem. Od razu pomyślałam, że to jakaś pomyłka, bo przecież zawsze regularnie płaciłam wszystkie rachunki. jednak po chwili przypomniało mi się, że przecież właśnie te trzy rachunki miał zapłacić Karol… Przeszedł mnie zimny dreszcz. Kiedy tylko Karol wrócił z pracy (?), pokazałam mu pismo.

– A to bałaganiarze! – krzyknął jakby nigdy nic. – Zaraz pójdę i to wyjaśnię.

Na szczęście tym razem nie dałam sobie tak łatwo zamydlić oczu.

– Pokaż kwitek z banku – zażądałam twardo, bo coś mi tu zaczynało śmierdzieć.

– Agatko, nigdy nie przechowuję takich śmieci – rozłożył bezradnie ręce mój ukochany. – Sama powiedz, jak by to wyglądało: poważny biznesmen i pełno karteluszków po kieszeniach?

Faktycznie, musiałam to przyznać. Nie wyglądałoby to najlepiej. Tylko że jakoś Karol nie zastanawiał się nad swoim wizerunkiem, kiedy na poważne spotkania biznesowe jeździł autobusem, bo „coś mu się stało z samochodem”! Tak, to chyba w tym momencie zaczęło coś do mnie docierać. Za dużo rzeczy tu się nie zgadzało. Wprawdzie Karol dalej czarował mnie swoimi pięknymi oczkami i śnieżnobiałym uśmiechem, ale jednocześnie zaczęło (w końcu!) docierać do mnie, że wielu rzeczy mi nie mówi, że w sumie to niewiele nas łączy, że mój „ukochany” się nie deklaruje, że nie znam jego rodziny, przyjaciół, mimo że jesteśmy ze sobą kilka miesięcy! Kilka dni później, kiedy Karol wyjechał w nagłą delegację (takie akcje zdarzały mu się bardzo często, przyznam, że zdążyłam się już do nich przyzwyczaić), wybrałam się w pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy. Wiem, że to dość nietypowe, ale po prostu miałam już serdecznie dosyć tych tajemnic, a świetnie wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Karol, jeśli mnie okłamuje, to jest w tym prawdziwym mistrzem.

Nikt nie ma z nim szans

Wybrałam się więc do detektywa i zleciłam prześledzenie całej historii ukochanego. I, niestety, po kilku dniach wszystko już było jasne. Nie mogłam dłużej się oszukiwać. Dosłownie dwa dni zajęło detektywowi ustalenie, że Karol nie prowadzi żadnej firmy. Całe życie, które mi przedstawił, jest od A do Z fikcyjne. Mieszkanie nie jest jego, tylko kumpla, samochód jest w całości wzięty na kredyt, którego mój ukochany regularnie nie spłaca, więc w zasadzie jest już własnością komornika, jak też reszta rzeczy, w których tak lubuje się Karol. Ciuchy, jeśli ma jakieś lepsze, to po prostu dostał od takich jak ja naiwniaczek, które poleciały na jego hollywoodzki uśmiech i zgadzały się na wszystko, byle tylko od nich nie odszedł, przymykając oczy na ewidentne nieścisłości. Ale to nie było jeszcze najgorsze. Wiem, że to brzmi strasznie, ale pewnie te wszystkie rewelacje byłabym w stanie jakoś przełknąć. Może namówiłabym Karola na jakąś terapię, może coś innego bym wymyśliła – żeby tylko ratować ten związek. Tymczasem jednak dowiedziałam się, że dla Karola tak naprawdę byłam po prostu „klientką”.

Tak, tak, ten cyniczny człowiek był w stanie przez kilka miesięcy wykorzystywać mój głód miłości i naiwność, byle tylko na mnie żerować! Takich jak ja, ujawnił detektyw, miał jeszcze trzy! Teraz zresztą, pod płaszczykiem rzekomej delegacji, był właśnie z jedną z tych równie naiwnych kobiet… Nie wyobrażałam sobie dalszego życia po czymś takim. Koleżanki wprawdzie pocieszały mnie, że i tak wyszłam na tym dobrze, bo stosunkowo wcześnie zorientowałam się, z kim mam do czynienia i Karol nie dał rady narazić mnie na większe straty. Pewnie mają rację, tylko one nie biorą pod uwagę jednej rzeczy – ja się w tym człowieku naprawdę zakochałam, planowałam z nim moje życie, co więcej, ja po prostu miałam poczucie, że bez niego nie istnieję! To było w tym wszystkim najgorsze…

To koleżanki namówiły mnie, żebym się zemściła

Po prostu wparowałam pewnego dnia do domu, w którym przebywał ze swoją drugą „ptaszyną”, i wszystko mu wygarnęłam. Myślicie, że się zawstydził? Że przeprosił? Nic podobnego! Dopiero teraz wylazły z Karola jego cynizm i okrucieństwo! Zaczął mi grozić, obrażać, wykrzykiwał nawet, że to on mnie pozwie do sądu, bo pozbawiam go możliwości dochodu, zdradzając jego podwójne, a nawet potrójne życie! Wykrzyczał mi też, że chyba nie sądziłam, że ktoś taki jak on związałby się z taką kobietą jak ja. Po tym, co usłyszałam, moje serce pękło i rozsypało się na tysiące kawałków. Zostałam sama, do tego z długami i ogromnym poczuciem klęski życiowej. Od kilku miesięcy konsekwentnie pogrążam się w smutku. Nawet moja rodzina w końcu zainteresowała się moim losem. Przychodzą tu, namawiają na wizytę u specjalisty, ale ja nie mam na to siły.

Mam poczucie, że Karol zniszczył we mnie wszystko, co do tej pory było ważne. Po co o tym piszę? Wiem, że on jest dalej na wolności. Grasuje. Upatruje kolejnej ofiary. Może przez Internet, a może w taki sposób, w jaki zdobył mnie. Chcę zaapelować do wszystkich kobiet: bądźcie czujne! Karol naprawdę może kryć się w każdym facecie, którego „cudownie” spotkacie! Nie bądźcie takie naiwne jak ja! Bo naprawdę żadna z was nie chciałaby znaleźć się w mojej skórze… 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA