Powiedziałam: „Przepraszam, ale nie nadaję się do związku. Nie umiem żyć z kimś pod jednym dachem, dzielić się radościami i smutkami, i tymi wszystkimi duperelami. Wybacz, to moja wina, to ja cię zwodziłam przez te wszystkie lata i naprawdę jest mi bardzo przykro z tego powodu”.
Siedział osłupiały. Nie wierzył własnym uszom, sądził, że zwariowałam, albo że udzielił mi się przedślubny stres. Wiedziałam, że za chwilę wstanie, będzie starał się mnie zrozumieć, być może nawet powstrzymać. Z początku będzie miły, ale potem wkurzy się, jak zawsze, gdy coś nie szło po jego myśli.
Nazwie mnie zdrajczynią, wyzwie od idiotek
„Kłamiesz” – powie, nie zdając sobie sprawy, jak wiele prawdy jest w tym słowie. Owszem, kłamię. Biorę na siebie winę i mówię, że nie nadaję się do związku. Prawda może go zaboleć, a ja nie mam sił kłócić się, przekonywać do swoich racji i analizować jego słów, gestów czy zachowań. Jestem zmęczona, choć mam tylko 28 lat.
Wiem, że wychodząc z tego mieszkania zostanę wyklęta przez Adama, przyjaciół i rodzinę, ale nie mogę postąpić inaczej. To ostatni moment, bym zawalczyła o siebie nim utonę w tym bagnie, w którym brodzę od lat.
– Pogadajmy – poprosił Adam.
Usiadłam, choć czułam, że popełniam błąd, dając wciągnąć się w bezsensowne pogaduszki. Powiedział, że bardzo mnie kocha, nawet kiedy jestem taka nierozsądna, jak teraz.
– Mój głuptasku – przytulił mnie do siebie, a ja cała zesztywniałam.
– Nierozsądna? – powtórzyłam.
– Tak, kocie – zamruczał. – Nierozsądna. Boisz się. Czuję to samo, bo to poważna decyzja na całe życie, ale, kochanie, kiedyś trzeba dorosnąć. Nie martw się, przecież wiesz, że dla mnie możesz tylko leżeć i pachnieć… No i dać mi potomka… – zaśmiał się, jakby to był bardzo dobry żart.
– A jeśli ci go nie dam? A jeśli jestem bezpłodna? – rzuciłam w ciemno, bo nie miałam pojęcia o swojej płodności.
Jestem jego najlepszą inwestycją
Od czterech lat brałam tabletki antykoncepcyjne, na które zresztą Adam sam mnie namówił. Znalazł ginekologa, zawiózł mnie do niego i czekał, aż wyjdę z receptą, uregulowawszy wcześniej rachunek za wizytę. Potem poszedł do apteki i kupił tabletki. Od tamtej pory czuwał, bym je zażywała i nie opuściła żadnej wizyty u specjalisty ani badań kontrolnych. Za wszystko płacił, bo jak kiedyś powiedział – jestem jego najlepszą inwestycją.
Musiało minąć kilka lat nim zrozumiałam, że mój pewny siebie, przebojowy chłopak traktuje mnie jak swoją własność. Z jednej strony miałam wszystko: ciuchy, dom, nienajgorszy samochód i raz do roku wakacje za granicą, z drugiej stale byłam kontrolowana, rozliczana z każdego wydatku i spontanicznego spotkania ze znajomymi albo rodziną. Lecz gorsze było podszyte miłością upokarzanie.
Chciałam pójść na studia podyplomowe. Spytał po co, skoro i tak rzucę pracę. Gdy kupowałam książki o sztuce, żartował, żebym się nie wygłupiała, bo tylko kurz na nich się zbiera i lepiej zrobię, jeśli wydam tę kasę na buty.
Traktował mnie jak maskotkę, zabaweczkę do przytulania, która nie ma prawa głosu. Teraz też powiedział do mnie „kocie”, jakbym była głupiutkim, bezwolnym zwierzaczkiem, a nie kobietą z krwi i kości, człowiekiem.
– Bezpłodna? Jak to?! – zbladł.
Chciałam się roześmiać, bo rozbawił mnie jego strach, ale coś powiedziało mi, żeby go wykorzystać. „Przecież wiesz, że inaczej nie pozwoli ci odejść” – pomyślałam, przysuwając się do niego.
Grałam teraz rolę życia
– Tak, robiłam badania, bo od kilku miesięcy nie biorę tabletek, a nijak nie mogę zajść w ciążę – westchnęłam.
– Kłamiesz! Wiedziałbym o tym! Co noc łykasz przy mnie jedną i popijasz, sam podaję ci szklankę z wodą.
– Nie zauważyłeś, że zaraz potem wychodzę do toalety? No właśnie! – uśmiechnęłam się, widząc jak drży ze strachu. – Tak marzyłam o dziecku, że postanowiłam spróbować zostać mamą, ale… – posmutniałam. – Nigdy nią nie będę. Nie śmiałam mówić ci prawdy, więc wymyśliłam to kłamstwo, że się duszę, żeby odejść.
– A ślub?! Ty wiesz jakie to są koszty? Pewnie nie! Nigdy na nic nie wydałaś grosza, idiotko! Nie mogłaś wcześniej powiedzieć?! – wrzasnął.
Rozpłakałam się.
– Przepraszam, dowiedziałam się dopiero w tym tygodniu… Przepraszam… Możemy adoptować…
– Adoptować? Nie zamierzam wychowywać czyjegoś bękarta! Zresztą dlaczego miałbym adoptować jakiegoś bachora, skoro jestem pełnowartościowym mężczyzną?! To ty masz problem, nie ja! – syknął sięgając po telefon. – Mamo! Ślubu nie będzie. Bardzo mi przykro, powiadom tatę, że zaraz do was przyjadę i wszystko wytłumaczę. Nie! Będę sam… – rozłączył się i spojrzał na mnie zimno. – Kiedy wrócę, wolałbym cię tutaj nie zastać.
Tyle lat przekonywałam samą siebie, że w gruncie rzeczy Adam jest dobrym człowiekiem, a wystarczyła jedna chwila, jedno słowo, żeby rozwiały się wszystkie moje wątpliwości. Zapięłam walizkę i rzuciłam klucz na komodę. „A jednak boli” – pomyślałam, zamykając za sobą drzwi.
Czytaj także:
„Mąż zapuścił się, zgnuśniał i przestał się mną interesować. By wzbudzić w nim zazdrość, kumpela wymyśliła mi kochanka”
„Mąż zabronił mi się wtrącać w życie syna i teraz dostałam za swoje. Gówniarz zaliczył wpadkę i to ja bujam jego dziecko”
„Córka dziwacznie się ubiera, bałagani w pokoju i zmienia studia jak rękawiczki. Ale to jej zawdzięczam zdrowie i życie”