„Mój narzeczony nie potrafi być romantyczny. Jest przyziemny i pragmatyczny, nie umie się dla mnie postarać”

Narzeczony nie chce, żebym pracowała fot. Adobe Stock, Kay Abrahams/peopleimages.com
„– Mógłbyś wykazać choć trochę romantyzmu. Choć odrobinę… – prosiła moja przyszła teściowa. – Wolę wierzyć, że jesteśmy z Adą razem, bo świetnie do siebie pasujemy. A nie dlatego, że jakieś wielkie, przewrotne coś nas połączyło. No powiedz, tato. Dobrze mówię?”.
/ 27.06.2023 09:15
Narzeczony nie chce, żebym pracowała fot. Adobe Stock, Kay Abrahams/peopleimages.com

Michał zawsze się ze mnie śmieje, gdy opowiadam tę historię… A niech się śmieje, co on tam wie o przeznaczeniu? Jak każdy facet, wierzy tylko w dobry seks i ewentualną zgodność charakterów. A tu chodzi o coś znacznie większego. O to, że kosmos chciał, żebyśmy byli razem. Że opatrzność od samego początku przygotowała dla nas wspólną przyszłość. Skąd ta pewność? No, sami oceńcie, czy to mógł być przypadek…

Poznaliśmy się z Michałem dość późno

Oboje byliśmy przed trzydziestką i oboje zaliczyliśmy już kilka poważniejszych związków. Wszystkie jednak kończyły się w dość zadziwiający sposób, jakby jakaś siła pilnowała, żeby nikt nie stanął na naszej wspólnej drodze. Na przykład jeden z moich chłopaków dostał całkiem pokaźny spadek. Fura pieniędzy odziedziczona po ciotce z Niemiec zawróciła mu w głowie. Facet uznał, że będzie „szukał samego siebie” i porzucił mnie dla podróży po świecie. Komu zdarzają się takie rozstania? Niezły numer wykręciła Michałowi jego ostatnia dziewczyna. Byli narzeczeństwem i już szykowali się do ślubu, gdy ona uznała, że nie jest pewna swoich emocji. Na dwa tygodnie przed wyznaczoną datą wesela. Gdy już wszystko zostało odwołane, okazało się, że ona jest znacznie pewniejsza swoich uczuć wobec przyjaciela Michała.

– To niczego nie dowodzi! – piekli się Misiek za każdym razem, gdy opowiadam znajomym o naszej przeszłości, o naszych byłych. – To wcale nie znaczy, że jesteśmy sobie przeznaczeni! W ogóle nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie! – powarkuje, bo chciałby, żeby świat dało się zmierzyć linijką.

Za moją teorią świadczą też okoliczności, w których się poznaliśmy. Bo przecież wpadliśmy na siebie absolutnie bezpardonowo. To znaczy ja wpadłam na Michała…

Nie wpadłaś na mnie, tylko we mnie wjechałaś! Wjechałaś w mój samochód… – powtarza Misiek, gdy opisuję nasze pierwsze spotkanie.

Trochę w tym racji jest, bo przecież to z mojej winy zderzyły się nasze auta. Ale nie była to taka zwykła kraksa. Jechałam właśnie z pracy do domu i zagapiłam się na bezdomnego. Taki starszy, siwiejący pan pchał przed sobą dziecięcy wózek. Wiózł w nim złom, ale na środku tej graciarni zatknął wielkie serce wycięte z kartonu. Tak mnie ten niecodzienny obrazek zafrapował, że wjechałam w mojego Misia. Na szczęście z niedużą prędkością. Nic się nie stało, ale miałam potworne wyrzuty sumienia i w ramach przeprosin zaprosiłam go na kawę.

– Zaprosiłaś? Ada, wydzwaniałaś do mnie przez dwa dni i zaciągnęłaś do kawiarni siłą! – śmieje się Michał, gdy to przypominam.

– Było mi głupio. Chciałam cię przeprosić. Co miałam zrobić?

– Nie wjeżdżać we mnie.

Misiu, wtedy byśmy się nie poznali.

– Twoje przeznaczenie na pewno znalazłoby jakiś bezpieczniejszy sposób, żeby nas skojarzyć – pokpiwa.

– Czyli wierzysz?

– Nie. Ironizuję…

Ironizował, ale w końcu trochę go jednak zatkało, bo mojej teorii przybył na ratunek jeszcze jeden bardzo poważny argument. Dostarczyli go nasi rodzice, których poznaliśmy ze sobą po kilku miesiącach randkowania. Po raz pierwszy zeszliśmy się wszyscy w moim rodzinnym domu.

Spotkanie toczyło się w bardzo miłej atmosferze

Było „zapraszamy”, „proszę się rozgościć”, „piękne mieszkanie”, „cudowne kwiaty, dziękuję”. Rodzice prześcigali się w miłych słowach i wszystko przebiegało książkowo, aż do momentu, kiedy moja mama zamyśliła się, wpatrując w matkę Michała... Nie spuszczała z niej wzroku przez dobre kilka sekund i wszystkim zrobiło się trochę głupio.

Przepraszam najmocniej… – powiedziała w końcu. – Nie chcę pani wprawiać w zakłopotanie, ale czy my się przypadkiem nie znamy?

– No właśnie miałam pytać o to samo… Też mam takie wrażenie.

– Może widziałyście się gdzieś przelotem? – wtrąciłam, ale mamie zabłyszczało wtedy w oczach.

– Wiem! Mam! Czy wy nie mieszkaliście kiedyś na Gajowej?

– Tak. Bardzo dawno, jak jeszcze Michała nie było na świecie… – odpowiedział tata mojego narzeczonego. – Właściwie to żona była wtedy w ciąży…

O matko! Krysia… Krysia z trzeciego! – wrzasnęła mama, jeszcze raz ściskając dłoń matki Michała.

– No tak! Matko Boska! Danka, jaki świat jest mały!

Panie wpadły sobie ramiona, a myśmy z Michałem stali jak porażeni. Takiego scenariusza się nie spodziewaliśmy. Któż mógłby przypuszczać, że nasze mamy się znają? Że nasze rodziny mieszkały kiedyś w jednej bramie? Na pewno nie mogliśmy tego wiedzieć! Przecież nie było nas jeszcze wtedy na świecie. To znaczy byliśmy, ale w brzuchach mam. Historia wyglądała bowiem tak, że obie zaszły w ciążę w tym samym czasie i jako jedyne ciężarne w klatce, spotykały się ze sobą niemal codziennie. Nie pracowały, więc dotrzymywały sobie towarzystwa i wspierały w tych najbardziej „ociężałych” chwilach.

– Wyście się wyprowadzili tuż po porodzie – wspominała teraz moja mama.

– Tak. Przenieśliśmy się do teściów, a potem zaczęliśmy budować dom.

No i kontakt się urwał.

– A obiecywałyśmy sobie, że na to nie pozwolimy… – uśmiechnęła się mama Michała. – Zawsze tak jest. Życie bierze górę…

– Ale zaraz, zaraz – wtrąciłam się w te sentymenty. – Czy to oznacza, że my z Michałem znaliśmy się jeszcze zanim przyszliśmy na świat? – zapytałam.

– Chyba można to tak ująć – zaśmiała się mama Michała, a on zaraz się skrzywił i westchnął.

– Jak mogliśmy się znać, skoro nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy ze swojego istnienia? – wymamrotał mój sceptyczny narzeczony.

– Ależ to romantyczne! – ucieszyłam się, ignorując jego uwagę.

To nie jest romantyczne. To jest, co najwyżej, ciekawe – podsumował.

– Przepraszam cię, kochana, ale w linii męskiej naszej rodziny romantyzm trochę szwankuje – zażartowała mama Michała.

Siedliśmy do obiadu, ale rodzicom buzie nie zamykały się nawet przy jedzeniu. Przez całe popołudnie jedni i drudzy wspominali sąsiadów i wspólnie spędzone chwile. Zwłaszcza ostatnie miesiące, kiedy ciężarne mamy tak się do siebie zbliżyły. Te wszystkie opowieści jeszcze bardziej uświadomiły mi, że mówimy o niezwykłym zbiegu okoliczności.

Że mnie i Michała łączy także przeszłość

– A pamiętasz, jak na podwórku jakiś dzieciak wjechał w ciebie rowerem? – zapytała moja mama. – Najadłyśmy się wtedy strachu. Wystartowałam do domu, żeby zadzwonić po pogotowie, a ty krzyczałaś za mną, żebym dała spokój, że dobrze się czujesz.

– Pamiętam. Ledwo cię zatrzymałam. Leciałaś jak kaczka. Tylko cię na boki rzucało… – śmiały się.

– To niesamowite – nie mogłam wyjść z wrażenia. – Naprawdę nie mogę w to uwierzyć, że po tylu latach widzicie się w takich okolicznościach.

Westchnęłam znacząco i wszyscy się trochę zamyślili. Oprócz Michała, oczywiście. On tylko siedział i przewracał oczami nad naiwnością trzech nawiedzonych bab. Bawiły mnie te jego miny i chyba nie byłam jedyna w tym rozbawieniu. Mama mojego narzeczonego też postanowiła go jeszcze trochę podrażnić.

– Może masz rację Ada, że to przeznaczenie… Chyba nieczęsto się tak zdarza – powiedziała. – Jak dobrze pomyślę, to przypominam sobie nawet, że często kopaliście nas w tym samym czasie…

– Mamo, daj spokój! Przecież ledwo się poznałyście po tylu latach. A teraz nagle takie szczegóły do was wracają. Akurat uwierzę! – złościł się Michał.

– Mógłbyś wykazać choć trochę romantyzmu. Choć odrobinę… – prosiła moja przyszła teściowa.

– Wolę wierzyć, że jesteśmy z Adą razem, bo świetnie do siebie pasujemy. A nie dlatego, że jakieś wielkie, przewrotne „coś” nas połączyło. No powiedz, tato. Dobrze mówię?

– Nie mogę jednoznacznie ustosunkować się do tego pytania w towarzystwie twojej mamy – odparł mój przyszły teść z kamienną miną i znowu zrobiło się nam wszystkim wesoło.

Michał bronił się do końca wieczoru

Nie przyznał, że w spotkaniu po tylu latach jest coś niezwykłego. Myślę jednak, że i jemu dał do myślenia fakt, że nasze historie przeplatają się w tak przedziwny sposób. Z drugiej strony cieszą mnie jego argumenty. Cieszy fakt, że widzi w nas zgodną, dobraną parę i woli opierać związek na tej zbieżności, a nie na przeznaczeniu. Zastanawia mnie jednak, czy gdyby nie przeznaczenie – gdyby nie los, który pchał nas ku sobie – mielibyśmy kiedykolwiek okazję sprawdzić, czy do siebie pasujemy? Muszę zapytać Michała, co o tym sądzi. Zobaczymy, co powie. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA