„Narzeczona zostawiła mnie, bo wylądowałem na wózku. Ona nie chciała życia z kaleką”

mężczyzna na wózku fot. Adobe Stock
„Wypadku nie pamiętam. Pamiętam za to szepty pielęgniarek: taki przystojny, a kaleka… Potem było gorzej. Ewelina zerwała zaręczyny, bo nie była gotowa poświęcić dla mnie życia. Nauka samodzielności i nadopiekuńcza matka. I kumple, którzy też się odwrócili…”.
/ 02.11.2021 12:32
mężczyzna na wózku fot. Adobe Stock

Ty to, stary jesteś w czepku urodzony – wzdychał zawsze mój przyjaciel. – Baby na ciebie lecą, marzenia ci się spełniają jedno po drugim. No i gdzie tu jest sprawiedliwość?
Sprawiedliwość była, tyle, że po mojej stronie. Faktycznie, wszystko w życiu mi się układało. Najlepsze stopnie w szkole, najlepsze ciuchy, w końcu najlepsze dziewczyny. Wszystko moje. Gdybym był kobietą sam bym się nie oparł przystojniakowi, który bosko gra na gitarze, tańczy niczym Maserak z "Tańca z gwiazdami", no i wysportowany jest nad podziw.
W kadrze juniorów w siatkówce miejsce miałem jak w banku, potem AWF, też bez problemów. W relacjach telewizyjnych z meczów mówiono o mnie:"nadzieja polskiej siatkówki".

Nie zastanawiałem się nad tym, dlaczego byłem wybrańcem losu. Byłem i już. Może dlatego, że wszystko mi tak łatwo przychodziło, niczego nie traktowałem serio. Poza Eweliną, moją narzeczoną. Ją kochałem naprawdę. Chciałem nawet, by była matką moich dzieci. Ale ona dzieci nie chciała mieć w ogóle. Trzeba przyznać, że niezła z nas była para egocentryków. Kłóciliśmy się coraz częściej. Któregoś dnia po jednej z przepychanek, kto postawi na swoim wsiadłem na motor i ruszyłem przed siebie. A niech się martwi! Zwykła szczeniacka fanfaronada.
Nie mogłem widzieć tej ciężarówki. W tamtym miejscu droga skręca gwałtownie w lewo. Przy mojej wariackiej szybkości nie miałem żadnych szans. Nie brałem pod uwagę złych sceniariuszy. Przecież mnie one nie dotyczyły...

Z wypadku nie pamiętam niczego. Ocknąłem się w szpitalu.
Nieźle się chłopie urządziłeś. Szlaban na treningi przynajmniej przez miesiąc – przemknęło mi przez myśl.
I wtedy usłyszałem zza uchylonych drzwi rozmowę pielęgniarek.
– Kochana, zanieś te lekarstwa temu spod piątki – powiedziała pierwsza. – Ja wejdę i zobaczę, czy ten sportowiec się obudził.
– Lepiej dla niego, żeby jeszcze poleżał w nieświadomości – usłyszałem głos drugiej. – Mój Boże, taki przystojny i kaleka...
Kaleka?! To chyba nie o mnie? Spróbowałem poruszyć nogą. Potem drugą. Bezskutecznie. Chyba straciłem przytomność. Po paru dniach lekarz tylko potwierdził straszną diagnozę.
– Doznał pan, panie Tomku urazu kręgosłupa. Stąd ten paraliż nóg – tłumaczył. – Uraz nie jest głęboki, ale nie będę panu bajek opowiadał – rokowania nie są niestety najlepsze. Trzeba by było cudu... Ale i tak miał pan wiele szczęścia, że uszedł z tego z życiem.

Niech szlag trafi takie szczęście! Przez następne dni leżałem tępo wpatrzony w sufit. Nagle ogarnęło mnie przerażenie, że poza tą cholerną bielą nie zobaczę już w życiu żadnego innego koloru.
Ewelina... Nie miałem złudzeń. Przyszła parę razy. Najpierw okazywała dużo serdeczności, potem w jej głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie. Jeszcze potem były długie chwile ciszy. Bo i o czym tu rozmawiać. Przecież "taki" amant nie był jej do niczego potrzebny. Wreszcie wyrzuciła to z siebie:
– Wybacz, nie umiem się w tej sytuacji odnaleźć. Jestem jeszcze za młoda. Nie nadaję się... – nie musiała kończyć.

Pierwsze dni w domu były straszne. Najgorzej znosiłem słowa współczucia znajomych, którzy tak naprawdę nie wiedzieli jak mają się zachować. Więc coraz rzadziej przychodzili. Potem wózek inwalidzki, żmudna nauka samodzielności. Poczucie całkowitej bezradności, żal do losu i agresja wobec nadopiekuńczej matki

Tak minęło parę miesięcy, podczas których apatia przeszła w stan spokojnej rezygnacji. Aż któregoś dnia do moich drzwi zapukała Hanka.
– Twoja matka prosiła by podrzucić ci zakupy – bąknęła.
– Hmm, no dobrze, a kto ty jesteś? – spytałem szorstko.
– Już nie udawaj, że nie pamiętasz. To ja, Hanka, twoja sąsiadka z parteru. Kiedyś byliśmy razem na jakiejś imprezie. Przyprowadziłam cię do domu...
Jak Boga kocham, nie pamiętałem. To znaczy na początku nie pamiętałem. Potem jak przez mgłę zacząłem kojarzyć. Impreza u Jacka. Ewelina się obraziła, więc na złość jej się upiłem. I potem ta dziewczyna. Nie wiadomo skąd się przyplątała. Taka myszowata. Nieładna po prostu. Zaopiekowała się jak matka i odholowała mnie do domu, bo, jak mówiła, jest moją sąsiadką. Dlaczego wcześniej jej nigdy nie zauważyłem? Dlaczego nie zauważyłem jej później

Hanka przychodziła coraz częściej. Porozmawiała, książkę przyniosła, zakupy zrobiła. Początkowo wkurzała mnie jej anielska cierpliwość.
Samarytanka się znalazła! Nie potrzebuję niczyjej litości – złościłem się w duchu.
Ale potem złapałem się na tym, że czekam na jej wizyty. Stała się moim oknem na świat, moją nadzieją na lepsze jutro. No i nie traktowała mnie, jak wszyscy, jak kalekę.
– Ty fajtłapo, potrąciłeś kubek – śmiała się. – Rusz tyłek i podnieś go. Jak to jak? Trzeba się pochylić, o dobrze, jeszcze trochę...
Któregoś dnia nie przyszła. Nie zadzwoniła. I następnego dnia też się nie pojawiła. I następnego. Przyszła dopiero przed weekendem.
– Przepraszam, że nie dałam znaku życia, ale musiałam błyskawicznie załatwić formalności. Jutro wyjeżdżam na półroczny staż do Kalifornii – powiedziała bez wstępów – To dla mnie ogromna szansa zawodowa – ciągnęła powoli bacznie mnie obserwując.
– Pewnie tam zostaniesz – ton mego głosu był niezamierzenie opryskliwy.
– Nie wiem, to zależy...
– Ja bym na twoim miejscu został. Tam są inne perspektywy. Tak, na pewno bym został.
Całą noc biłem się z myślami. To jasne. Kocham ją. Nie, to bez sensu, to tylko ta moja sytuacja... Zresztą, co mógłbym jej ofiarować. A jednak to miłość. Chciałbym, żeby była szczęśliwa, ze mną czy beze mnie. Więc tak wygląda prawdziwa miłość...

Jeszcze rano nie wiedziałem co mam zrobić. Wpatrywałem się tępo w zegar. Do odlotu została godzina. I nagle mnie olśniło. Wystukałem numer jej komórki. "Abonent czasowo niedostępny" – usłyszałem. W jednej chwili zamówiłem transport na lotnisko i kumpla do pomocy. Zanim przyjechał minęło jednak trochę czasu. Żeby tylko zdążyć, żeby zdążyć...
Gdyby nie korek na pewno bym zdążył. Kiedy wpadliśmy do hali odlotów, samolot właśnie zaczął kołować.
– Nie martw się stary – pocieszał kumpel. – Przecież istnieją telefony.
Nic nie rozumiał. Telefon to nie to samo. Chciałem jej to powiedzieć osobiście. A teraz wszystko przepadło. Zanim dotarliśmy do domu minęła kolejna godzina. Siedziała na schodach przed moimi drzwiami, podpierając rękami brodę.
– Hania... Wiesz, byłem na lotnisku, bo... Chciałem tylko... Dlaczego właściwie nie poleciałaś?
– Polecę następnym samolotem. Musiałam wrócić, bo przecież się nie pożegnałam. I chciałam cię jeszcze zapytać, czy ja... czy my... czy ty...
– Tak, bardzo cię kocham.

Wyjechała tydzień później. Dzwoniłem prawie codziennie. Nie minęły następne trzy tygodnie, gdy krzyczała rozpromieniona do słuchawki.
– Tomeczku, dotarłam do Richarda Smitha. Wiesz, tego słynnego kalifornijskiego chirurga. On naprawdę potrafi zdziałać cuda. Opowiadałam mu o twoim przypadku i zgodził się na wizytę. Potrzebna jest cała dokumentacja, przejdziesz jakieś testy. Będziesz chodził!
Nie wiem, czy będę chodził. Prawdę mówiąc nigdy nie wierzyłem w cudowne uzdrowienia. Ale skoro już jeden cud mi się przydarzył, to kto wie...

Więcej prawdziwych historii:
„Planowaliśmy wspólną przyszłość, ale on chciał mnie zmusić do zamieszkania z teściową. A przecież też mam rodziców!”
„Mąż zaplanował mi całe życie. Miałam siedzieć w domu i rodzić dzieci, gdy on realizował się zawodowo...”
„Od początku czułam, że z dziewczyną brata mojego męża jest coś nie tak. Okazało się, że chciała go wrobić w dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA