Jeszcze pobiegłam do cukierni na rogu kupić ciasteczka – nie miałam czasu nic upiec, a przecież nie wypada, żeby na stole nie było nic słodkiego. Tym bardziej w takiej chwili. Mój mąż troszkę nawet wybrzydzał, że kolejną sobotę spędzimy w towarzystwie i że nigdy nie mamy czasu dla siebie, ale już się do tego jego gderania przyzwyczaiłam. W końcu miałam czas – jesteśmy małżeństwem siódmy rok. I w sumie nie jest źle – Rafał nie pije, nie pali. Pracuje bardzo ciężko, czasami wyjeżdża na kilka dni w interesach, choć tak naprawdę najchętniej wcale by się z domu nie ruszał – wszystko po to, żeby mnie i Hani niczego nie brakowało. Doceniam to i dlatego z uśmiechem znoszę jego dziwactwa. Ot, choćby dzisiaj.
Przecież to jego młodszy brat poznał w końcu stosowną dziewczynę, zakochał się i wybrał akurat nasz dom, żeby zaprezentować ukochaną rodzinie. Prawdziwy zaszczyt! Można się śmiać, ale nie jeśli chodzi o Bartka. Jego miłością cała rodzina żyje od dwóch tygodni i to akurat my dostąpimy zaszczytu poznania wybranki serca jako pierwsi. Taka okazja godna jest najsmaczniejszych kremówek w całym mieście!
Bartek jest od Rafała młodszy o prawie dziewięć lat. Urodził się z poważną wadą serca i niestety do dziś ma problemy ze zdrowiem. Przez leki, które musiał brać w pierwszych latach życia, od długiego czasu walczy ze znaczną otyłością – a to, wiadomo, urody nie dodaje. Na dodatek jest nieśmiały, a kiedy się zdenerwuje, zaczyna się tak jąkać, że trudno go zrozumieć. My w rodzinie dawno się do tego przyzwyczailiśmy, ale u płci pięknej Bartek, niestety, nie ma powodzenia. Mimo że dawno skończył dwadzieścia lat do tej pory jego kontakty z dziewczynami ograniczały się do internetowych randek. Moi teściowie, oczywiście, strasznie się tym denerwują – są już w podeszłym wieku i chcieliby mieć pewność, że i młodszy syn ułożył sobie życie. Moim zdaniem nawet przesadzali z tym zainteresowaniem.
– Dajcie mi spokój, jestem dorosły i to nie wasza sprawa, z kim i o czym rozmawiam – odpowiadał im nieuprzejmie, kiedy czasami próbowali mu zaglądać przez ramię w ekran komputera albo zadawać jakieś niedyskretne pytania. – Na komputerowe wnuki raczej nie macie jeszcze co liczyć – dodawał złośliwie, a teściowa tylko wzdychała. Bo o wnukach z Internetu jeszcze przecież rzeczywiście nikt nie słyszał.
Ostatnimi czasy Bartek siedział przed komputerem jakby częściej i dłużej niż zwykle, i proszę – bomba wybuchła! Na jednym z portali randkowych poznał dziewczynę. Nie wiedzieliśmy o niej wiele – tyle, że nazywa się Patrycja, mieszka pod Kielcami, ma 24 lata i pracuje w sklepie spożywczym. Bartek był nią zauroczony:
– Wiesz, ona powiedziała, że nie cierpi chudzielców i dlatego bardzo jej się podoba, że jestem takim miśkiem – opowiadał mi kilka dni temu. – To wspaniała dziewczyna. Wierzę, że pewnego dnia zostanie moją żoną.
Oczywiście, od razu pobiegłam z tą nowiną do Rafała, ale on tylko wzruszył ramionami:
– Poczekamy, zobaczymy. Tylko żeby ci do głowy nie przyszło zaprosić ich do nas. Chociaż w sobotę chciałbym mieć trochę spokoju.
Kiwnęłam głową, ale nie miałam szans dotrzymać słowa. W czwartek Bartek zadzwonił do mnie do pracy:
– Cześć, szwagierka – zagaił i nawet zaczął się trochę jąkać, co świadczyło o tym, jak bardzo był zdenerwowany.
W rozmowie z bliskimi nie jąkał się bowiem prawie nigdy. – Macie, mmm, jakieś plany na sobotę?
– Nie, rano odwozimy tylko Hanię do koleżanki, na jakieś kinderparty – powiedziałam zgodnie z prawdą. – A co? Stało się coś?
– Nie, no właśnie nie, tylko ja już kilka razy wspominałem Patrycji, że...
– Wyduś to z siebie wreszcie!
– No, że moja rodzina jest taka fajna, ale wiesz, na rodziców to jeszcze za wcześnie, no więc może przyszlibyśmy w sobotę z Patrycją do was...
No przecież nie mogłam się nie zgodzić tylko dlatego, że mój gburowaty mąż umyślił sobie tę sobotę spędzić we dwoje. Też pomysł – po siedmiu latach małżeństwa!
I właśnie dlatego teraz biegłam do cukierni, a za sobą miałam cały ranek pospiesznej krzątaniny: przecież musimy zrobić dobre wrażenie na przyszłej szwagierce.
Nieopatrznie zwierzyłam się nawet z tej myśli Rafałowi, ale zrobił tylko wymowne kółko na czole:
– Ale wymyśliłaś, szwagierka! Przecież oni znają się dopiero miesiąc. Wiesz, ile ja znałem w swoim życiu dziewczyn, które były moje przez miesiąc?
Hmm... wolałam w to nie wnikać. A swoją drogą, ten mój mąż czasami zupełnie nie ma taktu.
W cukierni było wyjątkowo tłoczno. Na dodatek za mną stały jakieś dwie umalowane jak lalki pannice i głośno dzieliły się wrażeniami ze swojego życia uczuciowego. "Uwielbiam" takie dziewczynki! Kiedy ich słucham, mam poczucie, że nie mogłam być taka sama!
– I wyobraź sobie, poznałam takiego jednego... Kompletny świr, maniak komputerowy, we wszystko go można wkręcić. Na razie jesteśmy na etapie prezencików, rodzinki, wiesz, takie tam badziewie, ale myślę, że on musi mieć sporo kaski, jego starzy chyba jeżdżą jakimś wypasionym wozem... Ja już mam dość tej swojej nudnej roboty, a Patryk na pewno nawet płacić nie zechce, więc korzystam z okazji...
– A ty myślisz, że ja jak Roberta złapałam? I zobacz, jak teraz wyglądam!
Aż się obejrzałam. Dziewczyna, która to mówiła, rzeczywiście wyglądała niczego sobie – opalona (o tej porze roku to pewnie solarium), włosy wyglądały, jakby świeżo co wyszła od fryzjera, a jasnoróżowymi paznokciami mogłaby grabić liście, tak były długie. Ta osoba na pewno ma dużo czasu, żeby tak o siebie zadbać. Mimo woli westchnęłam żałośnie. Dobrze, że włożyłam rękawiczki, bo przecież wstydziłabym się teraz położyć ręce na ladzie obok wypielęgnowanych paluszków tej laluni.
Jej przyjaciółka na ten okrzyk samozachwytu odpowiedziała coś, czego nie usłyszałam, bo na szczęście przyszła już moja kolej. Po chwili dumnie dzierżyłam w dłoni dwie siatki pełne serników, szarlotek i ptysiów. Trochę zaszalałam, mam nadzieję, że kandydatka na szwagierkę lubi sobie pojeść.
Tak jak było umówione, punktualnie o szesnastej, zadzwonił dzwonek u drzwi.
– Rafał, otwórz! – krzyknęłam do męża z łazienki, bo oczywiście jak to zwykle przy gościach bywa, ledwie zdążyłam na czas ze wszystkimi przygotowaniami i do łazienki wpadłam pięć minut temu. Właśnie kończyłam robić przedostatnie oko, jak to mawiała moja sąsiadka.
Rafał otworzył, z korytarza dobiegł szmerek powitań i radosnych pisków. Wyszłam się przywitać i... oniemiałam.
Obok Bartka stała jedna z panienek, które słyszałam w cukierni.
Nie ta "wyglądająca" na szczęście, ale i tej niewiele brakowało. Szczuplutka i drobna, przy otyłym Bartku wyglądała trochę zabawnie. Miała długie, tlenione blond włosy i karminową bluzkę z tak dużym wycięciem, że jego zawartość żywo zainteresowała nawet mojego, zwykle obojętnego na damskie ubiory, męża. Musiałam go przywołać do porządku, bo po prostu bezczelnie gapił się na naszego gościa szeroko otwartymi oczami:
– Rafałku, weź płaszcze, właśnie wyjmuję z pieca zapiekankę – zarządziłam.
Goście usiedli, ale rozmowa jakoś się nie kleiła. Na szczęście można było porozmawiać o pogodzie (naprawdę dopisała tej wiosny), o zapiekance (bardzo smakowała Patrycji, która nie ukrywała, że ma duży apetyt, przeciwnie do Bartka, który z nerwów prawie nic nie mógł przełknąć) i o piesku sąsiadów (mają szczeniaka, bardzo puchatego, o podobnym marzy moja córka).
Trochę się denerwowałam, że kiedy przyjdzie do podawania ciast, Patrycja zrobi jakąś uwagę na temat ulubionej cukierni, ale na szczęście nic takiego się nie stało. W końcu nic dziwnego, że ona mnie nie pamięta i nie zwróciła na mnie uwagi. Ta jej rozmowa z koleżanką musiała być naprawdę frapująca.
Usiłując prowadzić dowcipną i lekką salonową konwersację starałam się przypomnieć sobie, o czym rozmawiały dziewczyny, ale pamięć jak na złość płatała mi figle. Minęły mi przy tym kompleksy, bo gdy goście usiedli, zauważyłam, że Patrycja, choć taka szczupła, ma brzuszek. Swoją drogą, co to za okropna moda te spodnie biodrówki i bluzki do pępka... No, ale to dzięki nim mogłam dostrzec, że ja choć urodziłam dziecko, mam bardziej płaski brzuch – pomyślałam o tym nie bez dumy. Troszkę gimnastyki by się przydało miłośniczce idealnej figury.
– A wiecie, planujemy za dwa tygodnie wyruszyć z Patusią w Dolomity. Moje słoneczko nigdy nie było za granicą, a ja mam przecież spore oszczędności – powiedział Bartek, a "jego słoneczko" aż się rozpłynęło z radości.
No pewnie, darmowe wakacje we Włoszech... Każdy by się rozpłynął. "Słoneczko" coraz mniej mnie zachwycało. Zerknęłam w stronę Rafała, ale nie zrozumiał aluzji.
– No my, niestety, mamy duże długi, spłacamy jeszcze samochód – powiedział zamiast tego mój pragmatyczny mąż i rozmowa natychmiast zeszła na marki samochodów i ceny benzyny.
Spokojnie mogłam się wyłączyć i obserwować swoich gości. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to Bartek jest bardziej zaangażowany. Gdy tylko Patrycja usiłowała odwrócić się w stronę Rafała, Bartek obejmował ją ramieniem, jakby chciał udowodnić całemu światu, że ta dziewczyna jest tylko jego.
Ona ograniczała się do pokazywania wszystkich zębów w – w jej mniemaniu – olśniewającym uśmiechu i od czasu do czasu przeciągania się jak zmęczony kotek. W końcu bez specjalnego zażenowania wyjaśniła, że jest już znudzona (dosłownie tak powiedziała – no miałam prawo poczuć się urażona!), ale chętnie powtórzy to spotkanie za kilka dni. Na szczęście tym razem to Rafał wykazał się przytomnością umysłu i wyjaśnił:
– My też bardzo chętnie się spotkamy, ale wiecie, będzie to zależało od tego, co tam nasza Hania wykombinuje... Zdzwonimy się jeszcze.
Nastąpiła seria pożegnalnych pocałunków i wreszcie sobie poszli, a ja oczywiście musiałam wysłuchać wymówek Rafała, który "nawet w sobotę we własnym domu nie ma chwili spokoju". Ledwie się powstrzymałam, żeby nie wypomnieć mu, że dzięki temu ma chociaż miłe widoki, których stara żona mu już nie zapewnia.
Przez następne kilka dni ciągle słyszałam o Patrycji: że ma nowe godziny pracy, które zmieniła specjalnie dla ukochanego, że kupiła sobie kombinezon w Dolomity, że świata nie widzi poza Bartkiem. Jakoś do mnie to wszystko specjalnie nie przemawiało:
– Ot, zazdrosna jesteś i tyle – skwitował mąż, gdy pewnego dnia zwierzyłam mu się ze swoich wątpliwości. – Ja się cieszę, że mój braciszek znalazł sobie w końcu kogoś fajnego, a ty szukasz dziury w całym. Takie właśnie są kobiety – pokiwał głową.
Postanowiłam, że już nic mu nie będę mówić, ale wątpliwości pozostały. Wciąż nie mogłam sobie przypomnieć, co też Patrycja mówiła w cukierni, do koleżanki. Czułam, że to ważne...
I pewnego dnia, gdy zasnęłam zmęczona po pracy na drugą zmianę, te słowa nagle mi się przyśniły. Ależ tak! Ona mówiła wtedy o jakimś Patryku, który nie zapłaci, o okazji, która jej się trafiła, o kompletnym świrze komputerowym. Na czoło wystąpił mi zimny pot i zaczęłam budzić Rafała:
– Kobieto, oszalałaś, jest środek nocy! – bronił się mój mąż.
– Słuchaj, Patrycja chce w coś wrobić Bartka, trzeba go ostrzec! – krzyczałam, ale do Rafała nie docierało.
– Jest noc, do rana może go nie wrobi, a potem pogadamy... Daj mi spać.
Rano też nie było dużo lepiej, bo Rafał wybiegł spóźniony do pracy, a mnie wszystkie elementy układanki zaczęły łączyć się w coraz bardziej spójną całość: ten brzuszek nie pasujący do szczupłej sylwetki, ten nie płacący Patryk, to "mam dość tej pracy", ten nagły wspólny wyjazd, na który tak napierała Patrycja... Musiałam, musiałam ostrzec Bartka!
– Bartek? – mój szwagier odebrał już po pierwszym sygnale. – Muszę ci coś powiedzieć. Przykro mi, że rozwiewam twoje złudzenia, wiem, że jest ci dobrze z Patrycją, ale... Ona cię oszukuje. Ona jest w ciąży z kimś innym, z kimś, kto nazywa się Patryk. Ja ją podsłuchałam, stała z koleżanką w cukierni... – wyrzucałam z siebie słowa jak najszybciej. – Nie rób żadnych głupstw. Ja wiem, że ją kochasz, ale zapytaj ją po prostu, kto to jest Patryk. Tylko o to...
Po drugiej stronie słuchawki zapadła kompletna cisza. A potem mój szwagier powiedział bardzo spokojnie:
– Dobrze, zapytam, skoro tak mówisz – i odłożył słuchawkę.
To były długie, trudne dni dla całej rodziny. Wszystkich obiegła wieść, że Bartek zerwał z Patrycją. Właśnie, co było dla teściów najdziwniejsze – to on z nią zerwał. Nie podał nikomu powodów swojej decyzji, a ja też milczałam nawet przed Rafałem, bo tak się umówiliśmy z Bartkiem. To była nasza tajemnica. Teściowa coś tam zrzędziła, że gdzie on teraz znajdzie drugą taką porządną dziewczynę, bo przecież wiadomo, że teraz to one wszystkie lecą na szczupłych, ale ją pocieszyłam, że skoro znalazł tę, znajdzie i inną.
I tylko w myślach dodawałam sobie: taką, która naprawdę go pokocha takiego, jaki jest. Bo każdy zasługuje na prawdziwą miłość.
Więcej prawdziwych historii:
„Żona ukrywała przede mną, że ma raka. Bała się, że przestanę ją kochać, jeśli straci pierś”
„Żeby łatwo zarobić, udawałam, że urodziłam śmiertelnie chore dziecko. Te głupie baby płaciły mi bez zastanowienia...”
„Mój syn choruje na ostrą białaczkę szpikową. Przeżył tylko dlatego, że rozpadło się małżeństwo moich rodziców”