Pokazywałem Patrycji wieś z samochodu, bo i co tu oglądać, ale dziewczyna była przeciwnego zdania, wszystko jej się podobało. Przy koniach Cholewińskiego, pasących się na wygrodzonej łączce, zażądała, żebym się zatrzymał, i wyskoczyła z auta. Ciekawskie szkapy ufnie podeszły z nadzieją na poczęstunek.
– Tu jest cudnie – powiedziała Patrycja, gładząc aksamitne chrapy koni. – Masz szczęście, że urodziłeś się w takim pięknym miejscu.
– Też to doceniam. Zostaw te konie, musimy dojechać do końca wsi, jeszcze wszystkiego nie widziałaś.
– A konkretnie czego?
– Chałupy brata mojego dziadka. Klemens mieszka w niej do dziś, łączy się z tym rodzinny dramat.
– Odwiedzimy go?
– Nawet nie będę próbował, poszczułby mnie psem. Należę do rodziny wroga, jestem wnukiem jego rodzonego brata. Klemens i mój dziadek Józef od lat ze sobą nie rozmawiają, nienawidzą się, odkąd jeden zakosił dziewczynę drugiemu. To wersja oficjalna, w rzeczywistości poszło o coś więcej, o próbę bratobójstwa.
– Nie wierzę – zauważyła trzeźwo Patrycja. – Bracia nie zawsze się kochają, jednak nie podejrzewam twojego dziadka o złe zamiary, to uroczy starszy pan. Szkoda tylko, że ma ohydny zwyczaj jedzenia słoniny…
Patrycja nie jadała mięsa w ogóle, tłuste kąski spożywane przez dziadka napawały ją prawdziwym obrzydzeniem. Nie znała się na tym, co dobre. Dziadek osobiście peklował słoninę w papryce lub wędził ją z namaszczeniem, wychodziła taka, że palce lizać. Spożywał ją w specjalny sposób, odkrawając kozikiem cienkie plasterki, które niósł nożem do ust i zagryzał chlebem lub, o zgrozo, cebulą. Jak Patrycja to zobaczyła, to myślałem, że będę musiał ją cucić.
Wyrzucili go z gospodarki
Patrycja dała się zwabić do samochodu i po kilku minutach dojechaliśmy do końca wsi. Zaparkowałem po przeciwnej stronie drogi i pokazałem jej budynek.
– Stary dom. Tak go nazywamy, w odróżnieniu od naszego. Nasz jest nowy, dziadek postawił go przed pięćdziesięciu laty – wyjaśniłem.
Patrycja spojrzała na mnie, jakbym stracił rozum, a tymczasem była to najprawdziwsza prawda. Starszy z braci, Klemens, został w rodzinnym domu i na gospodarce, podczas gdy młodszy, Józef, po straszliwej kłótni, zakończonej poważną bijatyką, musiał wyjechać w świat. Wrócił kilka lat później, ożenił się z moją babcią i wybudował dom na przeciwległym krańcu wsi.
Bliskie sąsiedztwo nie poprawiło stosunków między braćmi. Nienawiść, jaka między nimi wyrosła, okrzepła i przeszła w stan cichej wojny. Uraza, którą do siebie żywili, musiała mieć korzenie sięgające dzieciństwa i wczesnej młodości. Józef był przystojny, wygadany, podobał się pannom. Klemens też nie był od macochy, ale to jego brat ciągnął spojrzenia co ładniejszych dziewczyn. Znalazła się taka, co spodobała się obu, i chociaż ostatecznie wybrała trzeciego, stała się przyczyną braterskiej zwady. Chłopcy pobili się całkiem na serio, kto wie, do czego by doszło, gdyby ich nie rozdzielono. Mówiono we wsi, że jeden chciał zabić drugiego…
Bójka o dziewczynę była kroplą, która przelała czarę goryczy. Podejrzewałem, że uraza sięgała głębiej. Klemens odziedziczył po rodzicach gospodarstwo, Józef musiał szukać szczęścia gdzie indziej, wypracował je sobie własnymi rękoma i głową. Był z tego dumny, czasem jednak wspominał z goryczą gospodarkę, z której musiał uciekać. Nie mówił dlaczego, podejrzewałem, że został wyklęty przez rodziców, co potwierdzałoby próbę zabójstwa w afekcie.
Sprawie ukręcono łeb, została w rodzinie, ale bracia już nigdy nie odezwali się do siebie. Mieszkali w tej samej wsi, mieli tych samych znajomych, co niedziela widywali się w kościele, ale nigdy nawet nie spojrzeli jeden na drugiego. Ignorowali się z taką zawziętością, że z czasem ludzie do tego przywykli. Stało się jasne, że przy Józefie nie należy wspominać Klemensa i na odwrót.
– Żal mi starego, w końcu to mój stryjeczny dziadek… – powiedziałem w zamyśleniu. – Sam został, rodzina przeniosła się do miasta. Czasem go odwiedzają, ale rzadko. W porównaniu z Klemensem Józef ma jak w puchu, mieszka z córką i zięciem i ma fajnego wnuka.
– Ciebie – odgadła Patrycja. – Jak już skończyłeś się chwalić, to wysiadaj. Zajrzymy do Klemensa. Takie stare urazy są nic niewarte, trzeba je przełamywać.
Bez słowa przekręciłem kluczyk w stacyjce i odjechałem. Patrycja nie rozumiała, że jej entuzjazm nie rozproszy hodowanej od wielu lat nienawiści. Życie to nie romans, w finale bohaterowie nie padają sobie w objęcia, roniąc łzy wzruszenia. Klemens był twardym zawodnikiem i miał ostrego psa, wolałem nie sprawdzać, jak odniósłby się do propozycji puszczenia w niepamięć dawnych uraz. I co powiedziałby dziadek Józef, gdyby wyszło na jaw, że próbowałem mieszać się w nie swoje sprawy.
Co ona mu opowiada?
Zawiozłem Patrycję do domu, licząc na to, że zapomni o misji pokojowej. Siedziała naburmuszona, nie zgadzając się z ani jednym moim słowem, rozchmurzyła się dopiero na widok dziadka. Wysiadła i podeszła do niego. Zanim wprowadziłem samochód do garażu, oboje zniknęli. Odnalazłem ich dopiero wtedy, kiedy poszedłem po rozum do głowy. Nietrudno było zgadnąć, dokąd poszli.
Dziadek lubił zachodzić na koniec sadu, gdzie spędzał długie godziny. Tata postawił mu tam nawet drewnianą ławeczkę, żeby miał na czym siadywać. Nie wiedzieliśmy, czemu upodobał sobie to miejsce, może zachwycił się widokiem, choć bardzo w to wątpiłem. Trudno było odgadnąć, co chodzi dziadkowi po głowie, ale łatwo było go wytropić, toteż szybko odnalazłem uciekinierów.
Siedzieli na ławeczce. Patrycja coś żywo klarowała dziadkowi, a on słuchał tego z przymkniętymi oczami. Pełen złych przeczuć przyspieszyłem kroku. Bałem się, że wróciła do pomysłu pogodzenia braci i właśnie realizuje sprytny w założeniu plan.
– A potem ona odeszła, nigdy nie dowiedziała się, że bardzo ją kochał. A dlaczego? Bo nie umieli się dogadać. Ludzie powinni ze sobą rozmawiać, nie sądzi pan? A już zupełną głupotą jest pielęgnowanie durnych uraz – usłyszałem podniesiony głos Patrycji.
Dziadek otworzył oczy i uśmiechnął się jak sfinks.
– Twoja narzeczona opowiada mi serial, jaki ostatnio oglądała – powiedział. – Bardzo pouczająca rzecz, aż dziw, że nie wyświetlają jej w szkołach.
Zaproponowałem powrót do domu, ale dziadek powiedział, że zostanie. Patrycja szła koło mnie dziwnie milcząca.
– Za bardzo się przejmujesz tą starą historią – zagaiłem.
– To nie to – pokręciła głową. – Chodzi mi o twojego dziadka. Mam wrażenie, że jest nieszczęśliwy. Coś go gryzie.
Zaprzeczyłem, bo nic na to nie wskazywało, i szybko zmieniłem temat. Kilka dni później dziadek zasłabł. Przywlókł się z sadu i ciężko usiadł na krześle. Wyglądał nieszczególnie, więc rodzice zawieźli go do lekarza. Ten wypisał kilka recept i zalecił lekkostrawną dietę, co strasznie rozsierdziło dziadka i przywróciło mu wigor.
– W naszej rodzinie nikt nie chorował na serce, moja pompka chodzi jak w zegarku. Zemdliło mnie wtedy, każdemu się może zdarzyć – indyczył się.
Dwa dni później serce dziadka lekko wypadło z rytmu i musieliśmy zawieźć go na ostry dyżur. Oczekując na swoją kolej, całkiem stracił animusz i chyba się przestraszył. Odczekał, aż zostaniemy sami, i powiedział cicho:
– Patrycja mówiła, że byliście u Klemensa. No to ja bym prośbę miał. Pojedźcie tam jeszcze raz, ciebie on nie wpuści, ale Patrycji nie odmówi, ona jest jak promień słońca. Niech mu powie, że miał wtedy rację, jestem taki, jak mówił. Ale teraz mi bliżej jak dalej, a nie chciałbym meldować się u świętego Piotra nierozgrzeszony z dawnej winy. Klemens też ma swoje za uszami, to ostatni moment, żebyśmy sobie odpuścili. Niech Patrycja postara się go przekonać, to ważne. Urwał i pokręcił się na krześle, omijając mnie wzrokiem. Nie było mu łatwo powierzać mi swoją tajemnicę i prosić o wstawiennictwo.
Klemens pojawił się w szpitalu
– Jak Klemens nie przyjdzie, zrozumiem – dodał jeszcze ciszej.
Dziadka przyjęto do szpitala, a my pojechaliśmy do jego brata z misją pokojową. Wpuścił nie tylko Patrycję, ale także mnie, chociaż zrobił to niechętnie.
– Czego? – burknął do mnie na powitanie.
Zdałem się na Patrycję. Wzruszająco wyjawiła prośbę dziadka i zaapelowała do sumienia Klemensa. Skutek był taki, że staruszek wstał i zaproponował, byśmy wyszli. Co też szybko uczyniliśmy.
A jednak Klemens pojawił się w szpitalu. Nigdy nie dowiedziałem się, co powiedzieli sobie z bratem, ale teraz widuję efekty. Obaj siadują na ławeczce na końcu sadu i pojadając słoninę, patrzą przed siebie. Nie mają sobie zbyt wiele do powiedzenia, po prostu spędzają razem czas, racząc się ulubionym smakołykiem. Nadrabiają utracone lata. Są do siebie bardzo podobni, nic tego nie jest w stanie przekreślić.
Czytaj także:
„Zakochałam się w facecie młodszym o 13 lat. Jego wiedźmowata matka wyzywa mnie na ulicach. W rodzinnym mieście jestem skończona”
„Mieliśmy z żoną trudny czas, a ja zamiast to ratować, zakochałem się w koleżance z pracy. Dopiero w obliczu śmierci zrozumiałem, co tracę"
„Zakochałem się w młodszej o 30 lat sekretarce. Ryzykowałem dla niej całą swoją reputacją, aż posunąłem się o krok za daleko…”