Kiedy zrozumiałem, że kocham żonę? W chwili, gdy uświadomiłem sobie, że mogę ją stracić...
– Kochanie, mógłbyś pójść na strych i przynieść to składane łóżeczko dla Mateuszka? – poprosiła mnie żona, trzymając synka na rękach. – Weźmiemy je ze sobą na wyjazd do rodziców.
– Jasne – oderwałem się od komputera.
Z dziwnym, trudnym do opisania uczuciem zapaliłem światło i wszedłem do mrocznego pomieszczenia. Mamy tam różne rzeczy, nazbierało się tego przez pięć lat, ale mój wzrok przyciągnęły pudła stojące pod oknem na poddaszu. Były to cztery duże kartony. Miałem tam liny, haki, uprzęże, kaski, lampy, namiot.
Mógłbym z zamkniętymi oczami, wyrwany z głębokiego snu, powiedzieć, gdzie co jest. Pogładziłem palcami szorstki papier.
Tyle wspomnień i tych dobrych, i tych złych...
Dlaczego? Jestem, a właściwie byłem grotołazem. Porzuciłem ten sport po jednym wydarzeniu, jednej wyprawie, która wyryła mi się w pamięci w najdrobniejszych szczegółach i która odmieniła całe moje życie... Dla niewtajemniczonych – grotołaz to człowiek chodzący po jaskiniach – sportowo, turystycznie lub z powodów naukowych.
Ciemno, ciasno, mokro i brudno, daleko do domu – tak w skrócie wygląda opis wrażeń z jaskini. Warunki tam panujące są zupełnie inne niż na powierzchni. W dodatku w jaskiniach występujących na obszarze, gdzie panuje taki klimat, jak nasz, jest bardzo zimno (2–10 stopni Celsjusza, w zależności od tego, jak wysoko jaskinia jest położona.)
Ponadto napotyka się tam różne trudności w postaci pionowych studni i kominów, ciasnych szczelin czy wody. Aby pokonać te przeszkody grotołaz musi posiadać specjalne wyposażenie. Zarówno sprzęt, jak i doświadczenie nabywałem latami, a jaskinie to moja nieprzemijająca fascynacja od najmłodszych lat.
Mariolę, swoją żonę, poznałem właśnie na jednej z takich wypraw i od tej pory byliśmy nierozłączni. Po pół roku wzięliśmy ślub, a po trzech kolejnych latach poznałem inną kobietę, dla której postanowiłem rozwieść się z żoną.
Banalne? Samo życie – tak uważałem wtedy
Mieliśmy z żoną trudny czas, brakowało mi czegoś w związku, ale zamiast próbować ratować to, co zostało i się jeszcze tliło, zakochałem się w koleżance z pracy. Innej niż Mariolka, drobnej i filigranowej.
Nie miała z jaskiniami nic wspólnego. Lubiła za to kino, była czuła, delikatna i wrażliwa. Zawsze miała dla mnie czas, słuchała tego, co mówię. Co za kontrast z żoną, która ciągle robiła mapki, kupowała kolejne haki, liny, biegała na jakieś spotkania taternicze. Niby dzieliliśmy tę pasję, ale czasami chciałem mieć żonę, która mnie wysłucha, pocałuje, pogłaszcze.
Wiem, próbuję się tłumaczyć z tego, co wtedy przeżywałem i robiłem. W każdym razie postanowiłem zostawić Mariolę. Czekałem na odpowiednią chwilę, żeby jej to powiedzieć, ale zwyczajnie bałem się i ciągle to odkładałem na później. Najpierw były święta, potem jej urodziny, a potem...
Mariola wymyśliła tę wyprawę
– Zobacz – była podekscytowana. – Jaskinia „Mylna” – rzuciła na stół jakieś świstki.
Rozpoznałem mapkę. Tak, słyszałem o niej. Jest to bez wątpienia najciekawsza polska jaskinia turystyczna przeznaczona do „samodzielnego” zwiedzania bez przewodnika i z własnym źródłem światła. „Mylna” jest poziomym systemem korytarzy uformowanym przez płynące pod ciśnieniem wody, jak się powszechnie uważa, Potoku Kościeliskiego.
Obszerniejsze przestrzenie połączone są ciasnymi ciągami posiadającymi liczne obejścia. Ogólnie układ korytarzy jest dość zawiły i zaleca się trzymanie szlaku turystycznego.
– No, super – zaświeciły mi się oczy.
– Wiedziałam, że ci się spodoba – klasnęła w dłonie. – Dawno już nigdzie nie byliśmy. Stała ekipa: Marek, Piotrek, Agata, my, może jeszcze Elka. Co ty na to?
– Kiedy? – spytałem.
– Za dwa tygodnie – usłyszałem.
„Tyle poczekam, a potem jej powiem, że odchodzę” – myślałem.
Spojrzałem na zarumienioną twarz żony i mimowolnie poczułem wyrzuty sumienia. Chyba wyczuła mój nastrój, bo spojrzała na mnie uważnie.
– Co się stało? – zmarszczyła brwi. – Nie cieszysz się?
– Ależ tak, oczywiście – uśmiechnąłem się blado.
Sam sobą pogardzałem za to, że jestem taki słaby
Cieszyłem się na wyprawę, ale bałem się tego, co będzie później.
– Czytałem, że zdarzył się tam kiedyś śmiertelny wypadek... – mówiłem nieskładnie. – Poza tym część szlaku biegnie przez niski korytarz, który trzeba pokonywać na brzuchu.
– To cię zniechęca? – zaśmiała się. – Chyba się starzejesz – poklepała mnie po policzku.
– Trzeba sprawdzić sprzęt – dodałem.
Tamten dzień zapamiętałem w najdrobniejszych szczegółach. Choć minęło już sporo czasu, ja mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Szliśmy, a skały i drzewa wyłaniały się z mgły. Padał deszcz.
Mariola ścisnęła mnie za rękę. Odwzajemniłem uścisk i nie zabrałem ręki, dopóki nie postanowiliśmy schodzić w dół. Przypomniał mi się pewien wyjazd na Słowację i jaskinia tak ciemna, że czubka nosa nie było widać. Tak cicha, że słychać było szelest wilgoci spływającej po ścianach.
Czułem się wtedy, jak człowiek zagrzebany w ziemi
Pamiętam, że w tym ogromnym labiryncie, pełnym rozpadlin, zgubił się nasz kumpel. Po prostu nagle rozpłynął się w ciemności. Szukaliśmy go kilka godzin. Jeśli gdzieś był i stracił przytomność, moglibyśmy go nigdy nie znaleźć. W końcu zupełnie przypadkiem nadepnąłem na niego.
Żył i był przytomny. Stracił tylko orientację i był w szoku. Wpadł w taką panikę, że nie odzywał się nawet wtedy, kiedy słyszał, jak go wołamy. Zdarza się i tak. Gdybym wtedy nie potknął się o niego... Po tym wypadku on więcej nie zszedł na dół.
– Uwaga! – dobiegł do mnie głos Marka. – Schodzimy.
Poczułem znajomy dreszcz podniecenia. Zacząłem przygotowywać sprzęt. Główne wejście w jaskini wprowadza do salki, skąd dwa przebicia prowadzą na powierzchnię. Są to „Okna Pawlikowskiego”, nazwane tak na cześć pierwszego badacza jaskini. Roztacza się z nich ładny widok na Dolinę Kościeliską.
Tę część można zwiedzać bez światła. Dalej droga prowadzi przez bardzo niski przełaz do właściwej jaskini. Po kilku metrach szlak rozgałęzia się. Prawa odnoga prowadzi do największej sali jaskini. Na jej końcu znajduje się wysoki komin prowadzący na powierzchnię. Tutaj szlak skręca w tzw. Białą Ulicę, nazwaną tak od niegdyś pokrywającego jej ściany mleka wapiennego.
Z Białej Ulicy wychodzimy do obszernej północnej części. Jaskinia ma tutaj nieco inny charakter. To właśnie z tego otworu prowadzą liczne korytarze znajdujące się już nie na szlaku turystycznym. To Elka rzuciła hasło, żeby się tam zapuścić.
W nieznane rejony...
– Kto nie chce, niech nie idzie – zawołała. – Głosujemy.
Marioli błyszczały się oczy. Pomyślałem, że wygląda pięknie. Miała ochotę sprawdzić ten niezbadany korytarz. Widziałem to w jej oczach. Marek nie chciał, ja również, przeważyły głosy pozostałych. Ruszyliśmy.
– Później możemy nie mieć okazji – Mariola szepnęła mi do ucha.
Uśmiechnąłem się. Lubiłem w niej ten entuzjazm.
– Miejmy tylko nadzieję, że wrócimy cali – mruknąłem.
Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem. Intuicja? Już po chwili przeciskaliśmy się tunelem. Od tego momentu trzeba było zapalić lampy. Czekało nas przejście przez wodę. Strumień w tym miejscu nie był szeroki, ale miał około metra głębokości. Po chwili wiedziałem, że duchy podziemi nam nie sprzyjają.
Elka wpadła do wody, Agata skręciła nogę
Trzeba było machnąć ręką i wrócić, ale…. skoro już się zdecydowaliśmy...
Cóż, szliśmy dalej. Korytarz był tak wąski, że trzeba było lawirować między wystającymi skałami. Ledwo daliśmy radę przejść. Zostaliśmy w tyle z Mariolą i Agatą, którą noga bolała coraz bardziej.
– Zostanę tu – powiedziała w pewnej chwili. – Poczekam, aż będziecie wracać – uśmiechnęła się blado.
Pomogliśmy jej rozłożyć biwak i ruszyliśmy. Po reszcie grupy nie było śladu. Postanowiliśmy ich dogonić. Trafiliśmy na małą grotę, a zaraz potem na pionową ścianę. Trzeba było ją obejść, a nie widziałem jej końca. Pot zalewał mi oczy. Miałem dość.
– Tu jest szczelina – zawołała w pewnym momencie moja żona. – Jak się przez nią przeciśniemy zyskamy trochę czasu i może będziemy przed nimi albo przynajmniej ich dogonimy.
– Okej – pokiwałem głową. – Pójdę pierwszy. Uważaj na siebie – dodałem.
Szczelina była na tyle szeroka, że zapierając się plecami, można było iść ku górze. Kilka metrów wyżej znaleźliśmy się w przestronnej sali z niesamowitymi naciekami. Jak freski w kościele.
– Ależ tu pięknie – szepnęła moja żona.
– Dalej, Mariola, idziemy – pociągnąłem ją za rękę. – Sprawdź zabezpieczenie – dodałem wtedy jeszcze i chyba sam Anioł Stróż mnie natchnął.
Ruszyliśmy połączeni liną, balansując nad przepaścią.
Znaliśmy siebie bardzo dobrze i ufaliśmy sobie
Uświadomiłem sobie nawet, że nikomu tak nie ufam, jak jej. Ruszyłem powoli, bo było bardzo ślisko. Nie zdążyłem ujść kilku metrów, kiedy poczułem szarpnięcie liny i krzyk. Wszystko w jednej sekundzie. Z całej siły zacisnąłem dłonie na linie, omal nie urwało mi ramienia.
Ogromna siła porwała mnie w dół, poleciałem na łeb, na szyję. Ręce rozpaczliwie szukały oparcia. Na kursach uczyli nas spadać, ale takich rzeczy nie da się przećwiczyć. Trzeba reagować natychmiast, bo inaczej katastrofa. Palce miałem zdarte do krwi, kiedy udało mi się chwycić występ skalny.
Zatrzymałem się. Jeszcze jedno szarpnięcie i zatrzymała się też Mariola. Po prostu zawisła w powietrzu, na linie, którą trzymałem. Nie wiem, skąd wzięła się we mnie nadludzka siła, ale ją utrzymałem.
– Mariola? – zawołałem.
Głos miałem zachrypnięty z wysiłku i strachu.
– Żyjesz?
– Tak – usłyszałem. – Boję się. – dodała tak jakoś słabo.
– Nic się nie bój, kochanie – chciałem ją objąć i pocieszyć. – Nie dam ci spaść.
– Wiem – dobiegł mnie jej głos, a mnie zrobiło się ciepło.
Ufała mi… Ufała mi, a ja ją zraniłem, choć o tym nie wiedziała.
– Wołamy chłopaków? Na trzy cztery.
Zaczęliśmy krzyczeć. Głos niósł się korytarzami. Na pewno usłyszą, a jeśli nie, to w końcu zorientują się, że nas nie ma. Znajdą nas. Bolały ręce zaciśnięte na linie, bolały nogi zaparte o kamienie, bolały plecy. Bolało serce.
– Jak się czujesz? – pytałem.
Obwiązałem linę wokół siebie.
Nie mogłem pozwolić jej spaść
– Dobrze – zapewniała co jakiś czas.
Była bardzo dzielna. Poczułem wzruszenie i łzy zbierające się pod powiekami. Zgasiłem lampę, trzeba było oszczędzać baterie. Jakby pod wpływem jakiejś magii mój strach rozpłynął się bez śladu. Byłem odpowiedzialny za życie mojej żony, nie mogłem jej zawieść.
– Tomek? – szepnęła. – A jeśli nas nie znajdą? Jeśli poszli inną drogą? Jeśli...
– Nie myśl tak – przerwałem jej. – Będzie dobrze.
Nie chciałem myśleć, co będzie, jak nas nie znajdą, jak ręce mi zemdleją i nie utrzymam liny. Wydawało mi się, że każda kolejna minuta trwa coraz dłużej. W takich chwilach człowiekowi staje przed oczami całe życie, wszystkie chwile dobre i złe, radości i smutki.
Zaczęły mi się przesuwać kadry z mojego życia
Studia, imprezy, Mariola, jej śmiech, spojrzenie, pierwsze pocałunki, wyznania, ślub… I ta druga, poznana niedawno kobieta. Czym mnie zafascynowała, że chciałem poświęcić moje małżeństwo dla przelotnej miłostki?
– Mariola, dziecinko... – szepnąłem.
Chciałem jej tyle powiedzieć, a nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Uświadomiłem sobie w tej ciemnej i zimnej jaskini, że wciąż kocham swoją żonę.
– Myszko, będzie dobrze – wyszeptałem. – Już będzie dobrze, zobaczysz.
– Cicho – usłyszałem. – Nic nie mów, nie trzeba… To też moja wina, byłam zapatrzona w swoje sprawy, oddaliliśmy się od siebie. Zaczniemy jeszcze raz – mówiła szybko. – Tak jak powinno być...
Wiedziała? O romansie? O wszystkim?
– Wybaczysz mi? – prowadziliśmy tę rozmowę na krawędzi życia i śmierci, jakbyśmy siedzieli w kawiarni.
– Kocham cię – odparła po prostu.
– Ja ciebie też.
Boże, dlaczego musiało dojść do takiego wypadku, żebym zrozumiał, jak wiele ona dla mnie znaczy? I wtedy usłyszeliśmy głosy. Potem wszystko potoczyło się jak w filmie akcji.
Krzyczeliśmy, a głosy się przybliżały
Gdzieś w oddali zobaczyłem światło latarek. Byliśmy ocaleni! Chłopaki natychmiast przejęli linę, wiedzieli, co mają robić. Moje ręce zdrętwiały z wysiłku. Teraz wreszcie mogłem odpocząć. Ani przez chwilę nie zwątpiłem, że nas znajdą.
– Tomek? – zawołała mnie z dołu żona. – Jesteś tam?
– Jestem, kochanie…!
Nigdy więcej nie wróciliśmy do tej rozmowy. Do dziś nie wiem, czy ona wiedziała o moim romansie, czy tylko miała złe przeczucie. Jest mi ciężko, mam wyrzuty sumienia. Nienawidzę siebie za to, że pozwoliłem ponieść się chwili słabości.
Z Anią spotkałem się jeszcze raz, żeby powiedzieć jej, że to koniec, że tak dłużej nie może być. Zrozumiała.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”