Kiedy Aśka oznajmiła, że otwiera biznes w sieci, starałem się ją wspierać i pomagać jej w razie potrzeby. Szczególnie że moja narzeczona chciała prowadzić internetowy butik z ubraniami dla kobiet. Konkurencja ogromna, ale miałem nadzieję, że upór Asi pomoże jej odnieść sukces.
Nie tylko ja w nią wierzyłem – dostała dofinansowanie z urzędu pracy na rozpoczęcie działalności. Musiała to wszystko uzasadnić, pokazać, że jej projekt jest w jakiś sposób innowacyjny. Zleciła zbudowanie strony, sprowadziła ciuchy na sprzedaż, zawalając nimi cały wynajęty magazyn, i stawała na rzęsach, by sprzedaż rosła.
Przez jakiś czas po otwarciu szło jej nieźle. Nie zbijała kokosów, ale przy takiej konkurencji było okej. Potem sprzedaż spadła, bo znajomi nasycili się ubraniami, które im oferowała, a później ciut podskoczyła, gdy zaczęły działać reklamy w social mediach. Milczałem, czerwony jak burak.
Ze wstydu, złości, szoku…
Aśka założyła oddzielne konta na Facebooku i Instagramie, gdzie wrzucała swoje fotki w różnych stylizacjach, które tworzyła ze sprzedawanych przez siebie ubrań. Z czasem dodawała też zdjęcia znajomych, którzy byli na nich w ciuchach od niej. A zupełnie obcy ludzie, patrzyli na to, kupowali, udostępniali, żeby ich znajomi też mogli zobaczyć i ewentualnie kupić. Tak właśnie działa internet. Szalone, ale skuteczne.
Potem moja narzeczona odkryła, co sprawia, że ciuchy sprzedają się jeszcze lepiej. Szły jak woda, gdy dołączała osobistą historyjkę. A to, że jak biegała w tych leginsach, to jakiś gość za nią zagwizdał, a to, że w tej spódnice była z narzeczonym na randce… Raz nawet dodała nasze wspólne zdjęcie i ponoć ludzie kupowali jak wariaci, bo napisała, że w tej sukience narzeczony uwielbia ją najbardziej na świecie.
Właśnie wtedy się zaczął handel moją osobą, czego nie byłem świadom. Dowiedziałem się, co wyprawia Aśka, gdy na jej dokonania trafiła moja znajoma z pracy, Nina. Dziwnie na mnie patrzyła i rzucała aluzje, których nie rozumiałem. Myślałem, że dziewczyna albo na mnie leci i okazuje to w dziwny sposób, albo mnie nie lubi.
Zaczęła pytać, czy kocham swoją narzeczoną, czy na pewno nic mi w niej nie przeszkadza, czy akceptuję wszystko w naszym związku. W końcu, poirytowany, zapytałem wprost, o co jej chodzi. Zaczerwieniła się i bąknęła:
– Kurde, ale skucha. Ty chyba naprawdę nic nie wiesz…
– Niby o czym?
– Nie teraz, przerwa mi się kończy. Zostaniesz chwilę po pracy?
Jasne, że zostałem. Za bardzo mnie zaintrygowała, bym odpuścił. Usiedliśmy w salce szkoleniowej. Nina wyciągnęła tablet i pokazała mi stronę, której nigdy nie widziałem. Na tej stronce byliśmy my: Aśka i ja. Post za postem. Jednak, by się do nich dostać, trzeba było zapłacić.
Nina poświęciła parę złotych ze swojej karty, żeby mi pokazać… Chwile czułości nagrane na kamerkę, którą Aśka musiała ukryć między kwiatami, sądząc po ujęciu sceny. Jakieś zabawne wymiany zdań. Kłótnie. No, może sprzeczki, ale jednak. No i…
W to bym nigdy nie uwierzył, gdybym nie zobaczył na własne oczy! Wstęp do seksu. Całowaliśmy się, dotykaliśmy… Boże, dotykałem jej piersi, nóg, jej… Co z tego, że byliśmy jeszcze w ubraniach?! Doskonale było widać nasze twarze. Pod zdjęciami i filmami był opis danej sytuacji. A to wszystko ukryte za paywallem. Płatne.
– Spójrz, ma już kilka tysięcy subskrybentów. Ludzie obserwują wasze życie prywatne. Tak mi coś nie grało, kiedy znajoma pokazała mi tę stronę. Stwierdziła, że to następna polska kardaszjanka, która nie ma czym się pochwalić, więc chociaż cycki pokaże… Przepraszam. No ale sprzedaje was. Zachęca do zakupienia dostępu na swoich stronach. Najpierw sądziłam, że o wszystkim wiesz, że może nawet to pochwalasz… Potem zaczęłam podejrzewać, że nie masz o tym pojęcia. Dlatego musiałam ci pokazać. Aż dziw, że nikt wcześniej tego nie zrobił.
Milczałem, czerwony jak burak. Ze wstydu, złości, szoku. Moja narzeczona, kobieta, z którą zamierzałem spędzić życie i wychowywać dzieci… sprzedawała nas, mnie, w sieci! I znaleźli się ludzie, którzy chcieli jej za to płacić. Za to, że podglądali nas w prywatnych, intymnych sytuacjach, nawet w sypialni! Może niedługo wstawiłaby kamerę do łazienki i pokazywała, jak bierzemy prysznic. Albo transmisję z porannego sikania!
Pożyczyłem tablet od Niny i wróciłem do domu, nawet nie bardzo rejestrując, jak dotarłem na miejsce.
Wparowałem jak bomba do mieszkania
– Czemu ludzi straszysz? – zawołała Aśka z sypialni, gdzie przy toaletce miała domowe biuro do zarządzania sklepem.
– Możesz mi to wytłumaczyć? – spytałem i położyłem przed nią tablet, odpalając filmik z naszą grą wstępną.
Siedziała jak sparaliżowana.
– Jakim prawem obcy ludzie śledzą nas w internecie? Dlaczego ci płacą, żeby oglądać takie rzeczy? I czemu w ogóle wrzucasz to do sieci? Nawet nie racząc mnie poinformować?! Jesteś chora!
– Sebastian, ja ci to wszystko…
– Wyjaśnisz? Ciekawe jak? Pierwsze posty są sprzed prawie roku. Rok! Od roku wrzucałaś to bez mojej zgody, wykorzystując mnie i na dokładkę biorąc za to kasę! Czemu? Jesteś zboczona? Kręci cię to?
– Nie, ale… No bo… bo sklep idzie tak marnie, a te… posty z nami miały tyle polubień… – dukała, by zaraz przejść do obrony przez łzawy atak. – Tak, teraz to jest moja główna działalność! Gdyby nie one, nie miałabym nawet na ZUS, nie mówiąc o jakimś zarobku!
Rozszlochała się. Zwykle miękłem, gdy w jej oczach pojawiały się łzy, ale nie tym razem. Zabrnęła za daleko. O wiele za daleko. Co byłoby dalej? Zrobiłaby z nas gwiazdy porno?!
– Natychmiast usuń wszystkie zdjęcia i filmy ze mną. Usuń też wszystkie posty, które mnie dotyczą. Zrozumiałaś?
– Ale… jak to? Jak usunę, będę musiała zwrócić subskry…
– Mam to gdzieś! – przerwałem, wściekły, że śmie rezonować. – Też się nie martwiłaś, że mogę mieć kłopoty, jak ktoś to zobaczy. Na przykład moja mama. Chryste, zawału gotowa dostać! Przez ciebie! – spojrzałem na nią niemal ze wstrętem. – Proszę o zwrot pierścionka – wyciągnąłem przed siebie dłoń.
To żądanie nie było oznaką mojej małostkowości. Gdybym kupił jej jakąś błyskotkę, niechby wzięła ją ze sobą, moja strata. Ale pierścionek zaręczynowy był pamiątką rodzinną, należał do mojej prababki, przetrwał dwie wojny, nie ma mowy, bym zostawił go w jej rękach.
– Sebastian, kochanie, co ty mówisz, przecież za pół roku się pobieramy… Sebastian… – Aśka ocierała oczy i twarz, płacząc już jak małe dziecko. – Ja cię strasznie przepraszam, nie powinnam była, Sebastian… Opanuj się…
Nie sądziłem, że można się odkochać w sekundę. I to w narzeczonej…
– Ależ ja jestem bardzo opanowany. Gdybym nie był, wyleciałabyś z mojego mieszkania razem z tym swoim laptopikiem i ukrytą kamerką. Wszystko z moim udziałem ma zniknąć do północy. Jeśli nie, jutro idę do prawnika. Może i to nagrywasz? Wrzucasz na żywo do sieci?
– Nie! – zaprzeczyła.
– Szkoda, pewnie miałoby sporą oglądalność – zadrwiłem. – A ja miałbym dowód. Teraz jadę do rodziców. Jutro ma cię tu nie być. Nie interesuje mnie, co ze sobą zrobisz. Może niech subskrybenci i followersi zrzucą ci się na chatę. Ja mam to gdzieś. Koniec z nami i z zarabianiem na mnie.
Normalnie brak słów. Poza jednym: obrzydliwe
Nie sądziłem, że można się odkochać w sekundę, i to w kimś, z kim zamierzałem się zestarzeć. Aśka usunęła filmy. Zdjęcia i posty też. Strona nagle przestała działać. Śledziłem to z profilu Niny, bo na moich kontach nadal byłem zablokowany. Odpadał mi przynajmniej problem z prawnikiem.
Trzeba było jednak odwołać wesele i zarezerwowany termin w urzędzie. Na szczęście jeszcze nie zaczęliśmy zapraszać gości, mniej roboty i mniejszy wstyd. Ale straciliśmy kilka zaliczek – w sali weselnej, u kamerzysty i u didżeja. Nina z kolei okazała się spoko koleżanką. Nie oceniała mnie, nie wyśmiewała, że byłem na tyle głupi, by się dać się nieświadomie wrobić w „big brothera” i nie zorientować się, co w trawie piszczy.
Gdy już znałem prawdę, nie miałam wątpliwości, że pewne rzeczy Aśka zwyczajnie prowokowała, a potem reżyserowała na bieżąco, by mieć jak najlepszą oglądalność. Normalnie brak słów. Poza jednym: obrzydliwe.
Czytaj także:
„Przyjaciółka to superbohaterka. Znosiła ataki męża tyrana, przeżyła śmierć mamy, chorobę syna i dalej ma silę, by walczyć”
„Po zapłaceniu rachunków zostawało nam tyle, co kot napłakał. Biedowaliśmy, a spółdzielnia ciągle wyciągała łapy po więcej”
„Rywalizacja napędzała mnie do życia. Konkurowałem z żoną, pracownikami i z nieznajomymi na ulicy. W końcu dostałem nauczkę”