Rozbolała mnie głowa, gdy utkwiłem w korku na rondzie. Niedobrze. Miałem dziś spotkanie z ważnym klientem. Jako dyrektor handlowy nie mogłem sobie pozwolić na coś tak niepoważnego jak spóźnienie czy migrena. Zatrąbiłem. Baran przede mną zaspał i wpuścił jakiegoś cwaniaka z boku. Co za ludzie! No, wreszcie. Dostrzegłem lukę, przydusiłem gaz, pomachałem cwaniaczkowi na do widzenia i wymknąłem się z kotła.
Cholera, ktoś stanął na moim miejscu!
Polecą głowy. Zaparkowałem auto na innym miejscu i ruszyłem szybkim krokiem. Co za pech, winda się zepsuła. Musiałem iść po schodach. Nim dotarłem na trzecie piętro, spociłem się, zadyszałem, skronie zalała mi kolejna fala bólu. Kiedyś skakałem po trzy stopnie na raz, a teraz…
– Źle się pan czuje, szefie? Strasznie pan blady – zauważył Lucjan, mój asystent. – Klient już czeka. Może ja się nim zajmę, a pan odpocznie, napije się kawy albo lepiej herbaty, ziołowej. Sylwia, herbata! – wydał rozkaz mojej sekretarce.
Nie wierzyłem w czystość jego intencji. Był młody i ambitny. Musiałem zachować czujność, bo nim się obejrzę, smarkacz gotów mnie wygryźć. Wziąłem się w garść.
– Żadnych herbatek. Kawa! – oznajmiłem. – A pan niech się nie martwi o mnie, a o klienta. Chodźmy!
Rozmowy nie przebiegały po mojej myśli. Kontrahent domagał się sporych rabatów oraz faktur z trzymiesięcznym terminem płatności. Wykluczone. Po godzinie stwierdziłem, że dłużej nie wytrzymam. Po dzbanku kawy musiałem wyjść do ubikacji. Gdy wróciłem, mój asystent i mój klient właśnie uzgadniali ostatnie szczegóły. Ja przygotowałem grunt, a ten smarkacz z dyplomem spił całą śmietankę! Wiedziałem!
Sekundę później miałem wrażenie, że tonę. Paniczny strach, szum w uszach, łomot krwi w skroniach, mocny ucisk w piersi, lepki, lodowaty pot na skórze… Mimo lata zobaczyłem śniegowe płatki przed oczami i nogi ugięły się pode mną.
Ocknąłem się na dywanie. Sekretarka trzymała mnie za rękę, Lucjan rozmawiał przez telefon.
– Mężczyzna, trzydzieści osiem lat, podejrzenie zawału…
Chciałem zaprotestować, objechać go z góry na dół, ale nie miałem siły. Bolało mnie nie tylko ciało, ale sama istota, że tak to określę. Zasłabłem w pracy, i to przed klientem. Co za wstyd!
– Próbowałam złapać pana żonę, ale w domu nikt nie odbiera, a komórkę ma wyłączoną – oznajmiła sekretarka.
– Umówiła się dzisiaj do kosmetyczki – przypomniało mi się.
Od razu pomyślałem o mojej ciotce, Adeli
Szkoda, jak nigdy potrzebowałem obecności kogoś bliskiego. Z drugiej strony wiedziałem, że od niej usłyszę tylko: „A nie mówiłam?”.
– Może zadzwonię do pana mamy albo którejś z sióstr? – padło pytanie.
– Tylko nie one… – jęknąłem.
Od małego miałem przechlapane jako jedyny potomek rodzaju męskiego w rodzinie zdominowanej przez płeć piękną. Sam miałem dwie córki. Moje kobiety na okrągło się o mnie bały, a zarazem przybiegały do mnie z każdym kłopotem.
Musiałem być silny, by utrzymać i podtrzymać ten cały fraucymer. Pomagałem mamie po przedwczesnej śmierci ojca. Wspierałem siostry po rozwodach. Obie! Finansowałem leczenie jednej z ciotek, nawet kuzynki się mnie radziły w sprawach zawodowych. Tyle kobiet…
Ale w tej niemęskiej chwili słabości bałem się do którejkolwiek z nich zwrócić. Bałem się łez, histerii, wyrzutów, że o siebie nie dbałem.
– Przecież musimy kogoś powiadomić – upierała się Sylwia.
– Ciotka Adela – wyrwało mi się.
Zwana za plecami Groźną Ciotką, Adela była ostatnią osobą, którą powinienem chcieć zobaczyć. Nestorka rodu, najstarsza z sióstr mojej matki, prywatnie stara panna, a zawodowo ginekolog położnik. Twierdziła, że nie potrzebuje męża ani dzieci, wystarczą jej te, które przyjęła na świat. Prowadziła wszystkie ciąże w rodzinie. Kiedy ja się rodziłem, też najpierw wpadłem w jej ręce. Podobno gdy mnie podniosła, obsikałem ją, a ona powiedziała do mojej mamy:
– Wreszcie jakiś chłop z jajami w tym babskim stadzie. Gratuluję.
– Czułam się, jakby przypięła mi order – powiedziała kiedyś matka. – Adela rzadko kogo chwali.
Racja, trudno było zapracować na jej szacunek. W wieku sześćdziesięciu siedmiu lat wciąż była aktywna zawodowo, społecznie i fizycznie. Wiele wymagała od innych, jeszcze więcej od siebie. Jako dorosły nauczyłem się ją za to szanować. Ale kiedy jako dziecko słuchałem w szkole o Świętej Inkwizycji, właśnie ją miałem przed oczami: postawną, nieomylną i nieustępliwą ciotkę Adelę.
Chryste Panie, czy to prawda?!
Trudno ją było lubić, bo nic się przed nią nie ukryło. Potrafiła przewiercić wzrokiem na wylot i dotrzeć do wszystkich wstydliwych sekretów i nagannych postępków. Teraz też wystarczy, że spojrzy na mnie złożonego niemocą, a odkryje hektolitry kawy, głodne poranki, fast foody, relaks z piwem przed telewizorem, podjadanie w środku nocy i stres, wieczny stres, zagłuszany kolejnymi paczkami papierosów.
Mogłem udawać przed żoną, że nie wiem, o czym mówi, przesadza, a w ogóle to wszyscy tak żyją, ale nie przed ciotką Adelą, która znała mnie od chwili narodzin, a nawet jeszcze wcześniej.
Podałem Sylwii numer ciotki. Wiedziałem, że ona jedna nie załamie rąk, nie wpadnie w panikę. Jak wtedy gdy potrącił mnie samochód. Mimo histerycznego płaczu mojej mamy zapamiętała numery uciekającego winowajcy, potem obejrzała mnie dokładnie, sprawdziła odruchy i powiedziała:
– Kręgosłup cały, wyliżesz się.
Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz powiedziała to samo. Mocny kręgosłup był dla niej podstawą zdrowia i moralności. Wezwana, przyjechała wcześniej niż pogotowie. Przeprowadziła wywiad wśród obecnych. Potem dopilnowała, bym trafił na ostry dyżur, gdzie zmierzyli mi ciśnienie, pobrali krew i zrobili ekg. Ciotka, występując w roli mojego lekarza rodzinnego, odebrała wyniki, dowiedziała się, co i jak, po czym kazała się zbierać.
– Ustąp miejsca bardziej chorym.
– Czyli wszystko ze mną w porządku, zwykłe przemęczenie, tak? – łudziłem się naiwnie.
– Zwykła głupota – odparła.
Odwiozła mnie swoim autem. Żona, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, zareagowała w miarę spokojnie:
– Dzwoniła sekretarka. Chryste Panie, czy to prawda?! Od dawna cię ostrzegałam, ale ty oczywiście nie słuchałeś! Przy twoim nadciśnieniu, poziomie cholesterolu i stylu życia wszystko mogło się stać. Boże, naprawdę miałeś zawał?!
– Uspokój się, dziewczyno, własnych myśli nie słyszę w tym jazgocie – mruknęła ciotka Adela.
Nie musiała podnosić głosu. Rzadko się odzywała, ale kiedy już raczyła otworzyć usta, respekt czuli przed nią duzi i mali. Moja małżonka ucichła jak zakneblowana. Ja zwiesiłem głowę i czekałem na wyrok.
Skoro ona się o mnie martwi, to coś znaczy
– Spakuj się. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Żadnych papierosów. Zabieram cię na wakacje. Dowiedziałam się, że nie wykorzystałeś w pełni urlopu. Skandal. Wyjeżdżamy jutro.
Żona-zdrajczyni ochoczo potakiwała każdemu jej słowu.
– Ciociu, czy to konieczne? W końcu diagnoza nie jest tak alarmująca – próbowałem zbagatelizować sprawę i objawy, nie pierwszy raz zresztą.
– Lekka niewydolność krążenia i wczesny stan przedzawałowy nie brzmią dla ciebie dość… ostrzegawczo? Wolałbyś rozległy zawał wskutek miażdżycy tętnic? Idioty nie będę ratować. Nawet jeżeli jest moim siostrzeńcem. Decyduj.
Dziwne rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy w przełomowych momentach jego życia. Zasłabnięcie w pracy przed klientem i ambitnym asystentem zażenowało mnie. Cała kołomyja z badaniami na pogotowiu zirytowała jako strata czasu. Dopiero zimny ton ciotki Adeli mnie wystraszył. Nie była panikarą. Wiedziała, co mówi. Skoro uważała, że tonę, powinienem szybciutko złapać się brzytwy, którą zechciała mi podać.
Bywałem z ciotką na wakacjach. Co lato organizowała obozy przetrwania dla trudnej młodzieży, dzieci z patologicznych środowisk i domów dziecka. Czy chciałem, czy nie chciałem, zabierała mnie ze sobą. I nie miałem co liczyć na taryfę ulgową. Na brak pola do popisu też nie mogłem narzekać. Wędrówki po górach, pływanie w morzu bez względu na pogodę, jazda konna, narciarstwo, siatka, kosz, spływy kajakowe. Adela rzecz jasna w każdej dyscyplinie była świetna. Gdy nie dawałem rady, poganiała mnie krótko:
– Spinaj się, młody. Uda ci się.
Spinałem się więc ze wszystkich sił. W liceum zdumiewałem geograficę znajomością polskich gór, wuefistę świetnym dwutaktem i blokiem. Wśród koleżeństwa szpanowałem umiejętnościami rozpalania ogniska bez użycia zapałek. Wszystko dzięki Adeli, która nie uznawała porażek.
Problem w tym, że szkołę skończyłem wieki temu. Kondycja już nie ta, sylwetka też. Zacząłem obmyślać sprytne wykręty na wypadek, gdyby ciotka za bardzo zamierzała dać mi w kość. Teksty w stylu „jakoś dziwnie się czuję” czy łapanie się za pierś połączone z dzielnym zapewnieniem „zaraz mi przejdzie” – powinny zadziałać.
Boże! Jakbym znów trafił do szkoły i próbował wymigać się od klasówki. Oto do czego potrafiła doprowadzić dorosłego mężczyznę ciotka Adela. Ale ciotka potrafiła też kompletnie człowieka zaskoczyć.
Zamiast w Himalajach czy na Morzu Północnym wylądowałem w swojskim i bezpiecznym gospodarstwie agroturystycznym. Żadnych gór, za to aż po horyzont pola i lasy. Żadnej większej wody, za to studnia z ręczną pompą. Żadnych ludzi, tylko ja, ciotka i nasza gospodyni.
Rywalizować mogłem co najwyżej z krowami, kurami i kaczkami. Aha, były też konie. „Czyli jeździectwo” – ucieszyłem się. Nie wyobrażałem sobie wakacji z Adelą bez żadnego sportu. Musielibyśmy rozmawiać. Tylko o czym?
Pierwszego dnia zapoznałem się z obejściem
Następnego obudziło mnie pianie koguta. Nie dane mi było obrócić się na drugi bok. Ciotka kazała mi wstać i posprzątać w stajni. Na głodniaka. Coś niesamowitego…
– Wolałbym objechać wierzchem włości… – ziewnąłem.
– Kiedy ostatni raz jeździłeś?
– Nie pamiętam.
– Czyli po pół godzinie dostałbyś takich zakwasów, że trzeba by cię nosić do ubikacji. Wystarczy problemów, które już z tobą mam. Łap za widły.
Tak zwiędły moje jeździeckie plany. Koni było sztuk trzy, więc i trzy boksy do oczyszczenia. Nie zamierzałem się spieszyć. To głód mnie ponaglał! Na śniadanie dostałem płatki owsiane na mleku. Obrzydlistwo.
– Mleko dietetyczne, nie z udoju – zapewniła gospodyni. – Kupiłam w sklepie. Cukru ani miodu nie dodałam, jak pani sobie życzyła. Choć za pozwoleniem, musi taka papka paskudnie smakować – zachichotała.
Potem było coraz gorzej. Na obiad gotowane warzywa, bez soli, z odrobiną masła, bo witamina A rozpuszcza się w tłuszczu. Na kolację – o szóstej! – pełnoziarnisty chleb z twarogiem. A między posiłkami czyszczenie koni, dojenie krów, koszenie łąki. Bez pociechy w postaci dymka, bo cioteczka namierzyła przemycony w bieliźnie wagon cameli.
O dwunastej w nocy kurczący się z głodu żołądek sam zaprowadził mnie do spiżarni. Te pęta kiełbasy, wędzone szynki, weki ze smalcem…
– Nie dla ciebie – ciotka Adela oczywiście mnie przyłapała.
Siedziała przy stole w kuchni i raczyła się nalewką wiśniową. Gospodyni zdążyła się nią pochwalić. Mimowolnie się oblizałem.
Wytrzymałem tak 3 dni
– Chcesz spróbować? – spytała.
– A mogę? – zdziwiłem się.
– Kieliszek czegoś mocniejszego zaszkodzi ci mniej niż litr piwa, hamburger czy paczka papierosów.
Siedzieliśmy przy stole, popijaliśmy nalewkę i milczeliśmy. Ciotka wydawała się zadowolona, ja jednak miałem do niej parę pytań.
– Rozumiem: dieta, ruch na świeżym powietrzu, nawet zakaz palenia, ale czemu tutaj? W tej głuszy?
– Żebyś wsłuchał się w siebie. Odkrył, co naprawdę jest ważne. Nauczyłam cię odpoczywać. Niestety, nie wiesz, kiedy zrobić „spocznij”. To moja wina – powiedziała.
Więcej pary z ust nie puściła. Choć i tak była wylewna bardziej niż zwykle. Nalewka zrobiła swoje.
Zaufałem jej. W nagrodę zabrała mi komórkę. Kazała się odciąć od wszystkiego i odnaleźć siebie. Tekst, którego nie powstydziłby się guru jakiejś sekty. Skoro rozsądna do bólu ciotka Adela uderzała w takie tony, musiało być ze mną naprawdę źle.
Dlatego ja – pan dyrektor handlowy renomowanej fabryki mebli – grzecznie doiłem krowy, oporządzałem konie, kosiłem trawę, zbierałem grzyby i jagody, pompowałem wodę, pomagałem gospodyni przy zaprawach, a w kwestii blanszowania fasoli i kiszenia ogórków mógłbym udzielać porad za pieniądze. Czy odnalazłem siebie? Trudno powiedzieć. Za to przywykłem do dietetycznego jedzenia.
Jak się nie ma, co się lubi…
Sam nie wiem, kiedy minął tydzień. Wstawałem o świcie, zasypiałem o zmierzchu. Uczciwie, fizycznie zmęczony. I spałem, też uczciwie. Całą noc, bez proszków, bez alkoholu na dobranoc. Bez niczego. Za dnia rozmyślałem. Czasami dzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z krasulą Zuzią albo wałachem Apaczem.
– Ciotka ma rację, stary, gdyby nie ona, te wszystkie baby rozpuściłyby mnie jak dziadowski bicz albo, co gorsza, zrobiłyby ze mnie maminsynka. Ale z tym „spocznij” przesadziła. Przecież umiem wyluzować – stwierdziłem.
Apacz zarżał drwiąco. Jakby lepiej ode mnie wiedział, że tej akurat umiejętności nie posiadam. Potrzebowałem tego prostego, naturalnego życia, by pojąć, że moje własne życie pędzi na łeb na szyję. Wciąż byłem w pracy, nawet w niedzielę, nawet na urlopie. Wciąż na smyczy komórki. Non stop na pełnych obrotach. Zawsze gotów do rywalizacji i konfrontacji. Z każdym.
Z cwaniakiem, który wepchnął się przede mnie swoją beemką, z nieostrożnym, który zajął moje miejsce na parkingu, z klientem, który miał wymagania, no i z Lucjanem, młodszym samcem, którego sam zatrudniłem, a teraz tępiłem, bo był ambitny i po studiach. Paranoja.
– Na co mi właściwie ten wyścig, Zuzia? – spytałem krasuli, wspierając się o jej ciepły, łaciaty bok.
Ona jednak nie przerwała leniwego żucia, odpowiedziałem więc za nią:
– Na nic mi to…
Po dwóch tygodniach wracałem do domu odmieniony. Zmężniałem, choć schudłem pięć kilogramów. Nabrałem za to masy mięśniowej, ogorzałem od słońca, a w moich oczach na nowo
pojawił się błysk.
– Z takiego błysku biorą się dzieci! – śmiała się moja żona.
Ciotka Adela na pożegnanie uścisnęła mi dłoń i powiedziała miękko:
– Znowu ci się udało… młody.
Poczułem się, jakby przypięła mi medal. W gardle utkwiła klucha. Groźna Ciotka nie zwykła przecież szafować ani pochwałami, ani uczuciami. Widać dla mnie zrobiła wyjątek.
Czytaj także:
„Córka zamieniła moją drugą ciążę w piekło. Po porodzie płakała i krzyczała, że mam wyrzucić jej siostrzyczkę na śmietnik”
„Głośne, zakrapiane alkoholem imprezy sąsiada spędzały mi sen z powiek. Policja nie dała rady, więc wzięłam sprawy w swoje ręce”
„Ktoś w firmie zdzierał z nas kasę i bogacił się naszym kosztem. Nie pozwolę robić z siebie bałwana, musiałem działać”