Joanna oczywiście nie chciała iść do moich rodziców na grilla.
– Wiesz przecież, że nie jadam mięsa. A poza tym nie czuję się komfortowo wśród obcych, a tam pewnie będą… – mówiła z pretensją w głosie.
– Ale to nie jest przyjęcie na twoją cześć, Joanno, tylko imieniny mojej mamy – przerwałem jej. – Zresztą, jak ją znam, przygotuje coś wegetariańskiego specjalnie dla ciebie.
Zapewnienia nie robiły wrażenia na narzeczonej
W dalszym ciągu trzymała w rękach książkę, choć dałbym głowę, że wcale jej nie czytała. Wziąłem prysznic, ubrałem się.
– No to ja lecę – pochyliłem się nad Joanną i pocałowałam ją w czoło.
– Chcesz zostawić mnie samą? Przecież niedziela to jedyny dzień, żeby razem…
– Imieniny mojej mamy są raz w roku i nie zamierzam nie iść tylko dlatego, że ty nie jadasz mięsa.
– Poczekaj. Ubiorę się – usłyszałem.
Po kilku minutach jechaliśmy autem, nie odzywając się do siebie. Joanna nie potrzebowała nadzwyczajnych zabiegów przed wyjściem z domu. Zawsze wyglądała olśniewająco. Teraz siedziała koło mnie w czerwonych rybaczkach i błękitnej bluzce. Była świeża, pachnąca, piękna.
Zakochałem się w niej pięć lat wcześniej. Szybko zamieszkaliśmy razem. Miałem wtedy nadzieję, że wkrótce się pobierzemy. Ale nic z tego. Joanna nie uznawała instytucji małżeństwa.
– Nie trzeba mieć papierów na to, że się kogoś kocha – mówiła, chociaż wyznania miłości nigdy się od niej nie doczekałem.
Dla świętego spokoju nazywałem ją narzeczoną
Mama, tata, a nawet mój brat sądzili, że powinienem się ożenić. Wtedy jeszcze nie było mi to potrzebne. Nie myślałem o rodzinie, dzieciach… Mieliśmy przytulny kąt, przyzwoitą pracę. Każdego lata jeździliśmy na wakacje nad morze. Fakt, nie przepadałem za plażą, ale Joanna nie wyobrażała sobie innego urlopu.
Właściwie to większość rzeczy robiłem dla Joanny. Nasi krewni nie widywali nas zbyt często, ale w sumie dobrze się z tym czułem. Do czasu… Tamten grill, czyli mamine imieniny, zapadł mi głęboko w pamięci.
– Marek, Joanna… dzieci! Jak się cieszę, że jesteście – mama wyściskała nas w progu. – Chodźcie na taras, mięsko już się przypieka, a dla ciebie, Joasiu, mam coś specjalnego – mama mrugnęła do mnie okiem porozumiewawczo.
Doskonale znała wegetariańskie upodobania Joanny. Wiedziała też, że moja pani nie znosi, jak się mówi do niej „Joasiu”. Kiedyś jednak wyznała mi, że nie umie inaczej, bo gdy mówi „Joanna”, to jakby dawała do zrozumienia, że są sobie obce.
Mama uznawała ją za członka rodziny
Teraz nagle zastanowiłem się, dlaczego sam mówię do mojej dziewczyny „Joanno”. Nawet w łóżku, w chwilach uniesienia, żadna Asia czy Joasia nie przechodzi mi przez gardło. Aż tak zostałem wytresowany?
Maciek, Anka z dzieciakami i mój tata rzucili się do witania. Oczywiście Joanna nie lubi zbyt familiarnych gestów. Widziałem, jak nadstawiła Ance policzek, nie odwzajemniając pocałunku.
– Co tam, braciszku? – zagadałem do Maćka.
Widujemy się tak rzadko, że nawet nie wiedziałem, o czym z nim rozmawiać.
– Sam widzisz… dzieciaki rosną, żona też rośnie – roześmiał się, czule głaszcząc brzuch Ani.
– Wujek, zagraj z nami w rzutki – Jaś i Staś nie dali mi posiedzieć przy stole.
– Porzucaj z nimi, zanim będzie jedzenie – wtrąciła mama.
– Dziadek też zagra, prawda? – dopytywał młodszy Staś.
– No nie, ktoś musi grilla pilnować – ojciec powstrzymał chłopaków. – Ale może wasz tata i ciocia Joanna… – nie skończył, bo w tym momencie moja piękna pani rzuciła ojcu spojrzenie wyrażające zdziwienie i najgłębszą dezaprobatę.
Koniec końców grałem z chłopakami nie tylko w rzutki. Po obiedzie zostałem wciągnięty do karcianych rozgrywek.
Atmosfera była bardzo wesoła
Dzieciaki piszczały, mój brat opowiadał anegdoty z pracy. Tata podśpiewywał i chwalił się przed nami różami i jakimś drzewkiem z białymi listkami. Mama z bratową, która lada dzień miała urodzić Basię, snuły plany na najbliższe miesiące. Było mi naprawdę dobrze. Odpoczywałem.
– Idziemy, Marku. Już czwarta – Joanna podniosła się nagle zza stołu.
– Ale co ty mówisz, dziecko? Jeszcze są lody, a potem pójdziemy wszyscy na spacer nad kanałek. Nie ma się co spieszyć. Chcesz już jechać do tych spalin? – mama dziwiła się Joannie.
– Mam mnóstwo pracy. Marku, zbieramy się. Dziękujemy…
– To weź samochód. Ja jeszcze zostanę – rzuciłem, sam sobie się dziwiąc. – Wrócę taksówką albo mnie Maciek podrzuci – spojrzałem na brata, kiwnął głową potakująco.
Joanna bez słowa odebrała z moich rąk kluczyki
Rzuciła mi jedno ze swoich zimnych spojrzeń. Prawdę mówiąc, niewiele mnie to obeszło. Patrzyłem na nią, ale zamiast twarzy Joanny, widziałem nasze życie przez ostatnie pięć lat... O wspólne wyjście – gdy tylko nie chodziło o teatr czy filharmonię – musiałem walczyć.
Zazwyczaj rezygnowałem z imprez u znajomych, z uroczystości rodzinnych albo chodziłem na nie sam. Moje kontakty z przyjaciółmi z dawnych lat pourywały się przez Joannę. Słuchałem jej i uwierzyłem, że mój kolega Piotrek jest nieodpowiednim towarzystwem, bo ma tylko średnie wykształcenie, Agata z Jackiem mają dzieci, więc odpadają, Magda jest gadatliwa i trudno z nią wytrzymać, a Robert… No cóż, ten ma niepełnosprawną żonę i sam wiem, jakie z jej wózkiem są zawsze komplikacje.
Jeśli żaden z tych argumentów nie przekonywał mnie w danej chwili, padały oświadczenia w stylu: „A może byś ze mną posiedział, tak mało czasu spędzamy razem” albo „Mam migrenę, nigdzie się nie ruszę”.
Bo o tym, żeby ktoś przyszedł do nas, mowy nie było: „Nie sądzisz chyba, że będę obsługiwać tę całą czeredę?” – pytała moja pani, a ja już wiedziałem, co to oznacza.
Nawet gdybym sam przygotował przyjęcie, dla Joanny obecność „obcych” w naszym domu była zbyt męcząca. Wtedy, u rodziców, uświadomiłem sobie, że moja piękna bogini w ciągu kilku lat pozbawiła mnie mojego świata. Oderwała od tych wszystkich, którzy mnie kochali, darzyli przyjaźnią. Od tych, z którymi zawsze znajdowałem wspólny język, na których mogłem liczyć w trudnych momentach. Zdałem sobie sprawę, że przez nią postępuję egoistycznie, bo nawet własnym rodzicom czy bratu nie dawałem nic od siebie
Gdy wróciłem, Joanna spała
Nawet po ciemku widziałem, jaka jest piękna… i niedostępna zarazem. Mimo wypitego piwa, nie mogłem długo zasnąć. Następnego dnia po pracy zacząłem powoli pakować książki i ubrania… Chociaż to ja spłacałem kredyt za mieszkanie, nie widziałem możliwości, żeby dalej być z Joanną pod jednym dachem. Musiałem przemeblować cały mój świat.
Odbyło się to mniej gwałtownie, niż sądziłem. Po miesiącu od pamiętnego grilla, Joanna wyprowadziła się sama. Na razie czekam, aż w moim sercu zapanuje ład. Wtedy spotkam się z przyjaciółmi, i może poznam jakąś kobietę… Muszę tylko uważać, żeby nie stroniła od „obcych”.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”