„Dopiero na emeryturze zdałam sobie sprawę, że mój mąż to nudziarz. Nie chcę przeżyć moich ostatnich lat przed telewizorem”

Na emeryturze zrozumiałam, że nie mam z mężem niczego wspólnego fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Świadomość tego, że od teraz aż do końca życia będę spędzać każdy dzień już tylko z nim w domu, od rana do wieczora, nagle mnie przytłoczyła. Nie będę już miała emocjonujących rzeczy do opowiedzenia ani odskoczni, którą dawała mi praca. Zostaną już tylko domowe obowiązki, telefony dzieci i… on. Wiecznie siedzący przed telewizorem”.
/ 17.08.2022 06:30
Na emeryturze zrozumiałam, że nie mam z mężem niczego wspólnego fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Nie mogłam się już doczekać emerytury! Ostatnio dosłownie odliczałam dni do końca mojej pracy w przychodni. Od trzydziestu pięciu lat byłam w niej kolejno recepcjonistką, higienistką, a później pielęgniarką. Dokształcałam się i moja praca się trochę zmieniała, ale miejsce zatrudnienia nie. Kiedy więc zostało mi ostatnich kilka dni pracy, byłam bardzo podekscytowana. Postanowiłam zaprosić wszystkich moich współpracowników i zorganizować imprezę na koniec pracy.

Stawiło się mnóstwo osób

Jednych lubiłam bardziej, innych mniej, jak to w robocie. Kiedy jednak żegnałam się z nimi, zrobiło mi się smutno i sentymentalnie. Żal mi było żegnać się nawet z Krysią, z którą przecież przez całe życie zawodowe toczyłam ciągłe wojny, bo zdarzało się, że byle jak wypełniała papiery i mieszała karty pacjentów.

Kto mi teraz będzie dogryzał z powodu bałaganiarstwa? – spojrzała na mnie rozczulona.

Nagle wszystkie konflikty wydały mi się mało istotne. Młodsza Ewa także jęczała, że nie będzie miała kogo się radzić i zasięgać wiedzy.

– Zadzwonisz – pocieszałam ją.

Było mi już nawet tęskno do tego wspólnego picia kawy i ploteczek o lekarzach. Na zakończenie pracy dostałam piękny zegarek i bukiet kwiatów od całego personelu. To było bardzo miłe. Emocje, które towarzyszyły mi tego dnia, sprawiły, że wcale nie miałam ochoty odchodzić.

Żal mi było, że pewnie nie będę już widywać tych wszystkich ludzi. No, może poza tym, że sama będę przychodziła tu już jako pacjentka. Wyszłam jednak z dumnie uniesioną głową, pewna tego, że zostawiłam po sobie ład i byłam żegnana z szacunkiem i sympatią. No, cóż! Znałam te mury od podszewki, ale była na mnie pora. Jak śpiewa Perfect: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym!”.

Tak się właśnie czułam

Kiedy jednak weszłam do domu i zastałam w nim Leszka w jego wysiedzianym fotelu oglądającego jakiś program motoryzacyjny, trochę opadły mi skrzydła. Świadomość tego, że od teraz aż do końca życia będę spędzać każdy dzień już tylko z nim w domu, od rana do wieczora, nagle mnie przytłoczyła. Nie będę już miała emocjonujących rzeczy do opowiedzenia ani odskoczni, którą dawała mi praca.

Zostaną już tylko domowe obowiązki, telefony dzieci i… on. W głębi duszy miałam nadzieję, że mąż także zrobi mi jakąś miłą niespodziankę. Wręczy swojej emerytce kwiaty, zaprosi mnie i dzieci do restauracji albo chociaż – no, nie wiem – przywita mnie jakoś wyjątkowo. Tymczasem Leszek siedział z nogami założonymi na taboret, a kiedy weszłam, tylko rzucił „cześć” od niechcenia.

– Tylko tyle mi powiesz?

– Ale co mam powiedzieć? – zdziwił się szczerze.

Miałam ochotę wyjść, żeby nie zrobić mu awantury. To nie miało sensu, dobrze wiedziałam, że stwierdziłby, że jak zwykle robię aferę o nic. Może po tylu latach łatwiej byłoby się po prostu pozbyć wszelkich złudzeń i mu odpuścić. Byliśmy oboje emerytami, więc to najwyższa pora, aby przestać wściekać się na siebie i po prostu przyjąć już taki stan rzeczy, jaki był – szarą codzienność, rutynę i święty spokój, którego tak pragnął Leszek.

Życie stało się puste

Nie wiem dlaczego, jednak ja jakoś nie mogłam tak żyć. Nie potrzebowałam Bóg wie jakich fajerwerków, ale też nie chciałam już całkiem rezygnować z wszelkich emocji. Uznałam jednak, że skoro nie mam wyjścia, muszę się przystosować.

Dlatego kolejne dni były dla mnie bardzo trudne. Czułam się podobnie jak wtedy, kiedy dzieci wyprowadziły się z domu. Czegoś mi brakowało, nie potrafiłam się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Wszystko było już posprzątane, bo i brudzić nie było komu. Rano robiłam zakupy, gotowałam obiad, a od dwunastej snułam się po domu. Nie przepadałam za popołudniowymi programami w telewizji, książek nie chciało mi się czytać, a krzyżówek rozwiązałam już tyle, że zauważałam powtarzające się wciąż hasła.

Miałam ochotę pójść do przychodni, popytać, co u nich słychać, ale czułam, że skoro nikt nawet nie zadzwonił o nic zapytać ani pogadać, widocznie nie jestem tam aż tak niezbędna, jak mi się wydawało. Poza tym wiedziałam, że mają pewnie dużo pracy i nie chciałam im przeszkadzać. Kto by miał czas zabawiać znudzoną emerytkę.

– Pojedźmy gdzieś, Leszek – marudziłam, a mąż kręcił nosem.

– Czemu ciebie tak nosi? Nie możesz po prostu odpocząć?

– Ale od czego? Ja nic nie robię!

Leszek pokręcił głową i powiedział, żebym sobie jechała, gdzie chcę, a jemu dała spokój. Wyszłam przed blok i usiadłam na ławce, zastanawiając się, co mogłabym zrobić. Przy klatce obok siedziała pani Janinka, więc podeszłam zagadać. Od słowa do słowa, przyznałam, że nie mogę znaleźć sobie miejsca, odkąd przeszłam na emeryturę.

– Ja też tak miałam. Trzeba sobie od nowa poukładać życie, a to wcale nie jest proste – usłyszałam odpowiedź pełną empatii i zrozumienia.

Takiej właśnie potrzebowałam

– Mój Leszek bardzo szybko się odnalazł przed telewizorem – odparłam nieco zgryźliwie, a Janinka się zaśmiała i powiedziała, że ona ma ze swoim dokładnie to samo.

Z kolei mąż naszej kolejnej sąsiadki, Grażynki, zaszył się na działce, a Basi w garażu. To mi nasunęło pewną myśl. Skoro wszystkie się tak nudziłyśmy w naszym domowym zaciszu, może mogłybyśmy robić coś razem?

Postanowiłam zaprosić całą trójkę na popołudniową kawę. Leszka oddelegowałam do syna, który potrzebował na godzinę opieki nad naszym wnukiem. Zrobiłam moją popisową babkę piaskową i kruche ciasteczka. Panie pojawiły się o siedemnastej, śmiejąc się, że urządzam herbatki o piątej niczym królowa angielska.

Taki był właśnie plan – odparłam rozbawiona, po czym opowiedziałam im, co się dzieje, i że w związku z tym, że nasi panowie przestali się starać, postanowiłam założyć dla nas kółeczko wzajemnej adoracji. – Będziemy spotykać się na ciasta, jeździć razem na krótkie wycieczki do okolicznych miasteczek, chodzić razem z wnukami do zoo czy do parku miejskiego, wymieniać się przepisami i robić razem konfitury.

Brzmi tak, jakbyś wszystko to już przemyślała – zaśmiała się Grażynka, ale widziałam po jej minie, że pomysł bardzo jej się spodobał.

– Oczywiście, przecież miałam trochę czasu – odparłam uradowana.

Postanowiłyśmy zrobić grafik zajęć na kolejny miesiąc i wpisać sobie do kalendarzy wspólne plany. Początkowo nie byłam pewna, czy to faktycznie się uda, ale ku mojemu zdumieniu, zaczęłyśmy wszystkie żyć od spotkania do spotkania. Przygotowywałyśmy się do wypraw do kawiarni jak na randki. Mąż śmiał się ze mnie, kiedy przymierzałam kolejne bluzki i układałam włosy przed wyjściem, ale prawda była taka, że robiłam to i dla siebie, i dla niego. Musiałam być zajęta i czymś się emocjonować, żeby nie zwariować, a to były doskonałe okazje, żeby coś dla siebie zrobić.

Liczyłam na to, że w końcu Leszek mi pozazdrości

Dzięki babskim spotkaniom chciało mi się wciąż chodzić do fryzjera, na zakupy, wyszukiwać nowe przepisy.

– Skąd ty wzięłaś taką fajną grupkę przyjaciółek? – dziwiła się córka, kiedy za każdym razem, rozmawiając przez telefon, opowiadałam jej o tym, co mam w planach.

Mało tego – nieraz zabierałam wnuki na nasze babskie wypady do zoo czy parku.

– One były cały czas obok i się nudziły, no więc postanowiłyśmy nudzić się razem. Tylko że jakoś nam nie wychodzi – zaśmiałam się.

Kilka miesięcy później stało się coś, co wydawało się nieprawdopodobne: nasi mężowie dogadali się i postanowili dołączyć na jedną z naszych działkowych imprez. Okazało się, że i oni mają ze sobą wiele wspólnego. Od tej pory coraz częściej zdarza się, że i nasi panowie wychodzą gdzieś z nami. Poza tym nie jesteśmy ze sobą tylko w dobrych chwilach, ale jak prawdziwe zgodne małżeństwa: na dobre i na złe. Kiedy więc Grażynka zachorowała i trafiła do szpitala, wciąż ją odwiedzałyśmy, przemycałyśmy ciastka, podrzucałyśmy gazety, a nawet laptop z filmami.

Ale ma pani dobre przyjaciółki – zazdrościła jej koleżanka z sali.

Dzięki moim koleżankom emerytura stała się dla mnie cudownym czasem, a nawet pozwoliła wreszcie obudzić mojego męża z letargu, w jaki zapadł. Teraz zupełnie nie martwię się już rutyną, bo taki rodzaj rutyny bardzo mi odpowiada.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA