Niespecjalnie szczęściło się mojej córce w dorosłym życiu. Wyszła wcześnie za mąż za spokojnego, uczciwego chłopaka, ale takiego, co to nie potrafi iść przebojem przez życie. Gdy urodziło się im drugie dziecko, Maciek zrezygnował ze studiów. Chciał znaleźć jakąś w miarę dobrze płatną robotę, żeby utrzymać rodzinę. Ale w naszym mieście trudno o pracę, trzeba brać to, co dają w agencji zatrudnienia. Gdzie on już nie pracował! W supermarkecie, w ciastkarni, w hurtowni napojów, ale nigdzie nie udało mu się zagrzać miejsca.
– Mogę harować od rana do nocy, ale nie za takie marne grosze – pokazywał mi kolejne śmieciowe umowy.
W poprzedniej robocie zarabiał najniższą krajową, a to nie wystarczało, żeby utrzymać rodzinę, nawet przy mojej skromnej pomocy. Toteż ucieszyłam się, gdy pod koniec wakacji ktoś wciągnął go do budowlanki. Ciężki to był kawałek chleba, ale przynajmniej zarobił kilka tysięcy. Tak przynajmniej miał obiecane…
Niestety, gdy któregoś poranka wpadłam do nich na chwilę, by podrzucić pierogi, ze zdumieniem zobaczyłam, że mój zięć jest w domu. Z chmurną miną bąknął tylko dzień dobry i szybko zamknął się w łazience. Zapłakana Ania zaczęła mi chaotycznie tłumaczyć, że ten Maćkowy szef tylko zwodził go przez ostatnie dwa miesiące, nawet pensji mu nie wypłacił, a miała być umowa, podwyżka, ubezpieczenie. W końcu ponoć powiedział mu, że zima idzie i nie ma roboty na budowach.
Nigdy nie widziałam, żeby się wywyższał
Obiecałam, że jakoś im pomogę. Miałam trochę oszczędności, mogłam popytać znajomych w klubie seniora. Bo co ja, biedna rencistka, mogłam więcej dla nich zrobić? Przy moim chorym kręgosłupie nie byłam w stanie nawet dorobić paru groszy, bo ledwie się schylałam. Jedynie sweterki na drutach robiłam, serwetki haftowałam, ale teraz, w ciężkich czasach nie było na nie chętnych.
Znajomi w klubie seniora też nie byli ludźmi majętnymi, nieraz przecież słyszałam, jak żalili się jeden do drugiego, że ledwie im do pierwszego starcza, i gdyby nie pomoc dzieci, to naprawdę byłoby ciężko. Tylko jeden, Kasper, pomimo że zbliżał się do siedemdziesiątki, wciąż pracował, miał swoją własną firmę budowlaną, zatrudniał sporą brygadę. Lubiłam tego człowieka, bo nie obnosił się ze swoim bogactwem przy nas, wręcz odwrotnie. Sama widziałam, jak pomagał naszym z klubu, zatrudniał ich dorywczo u siebie na budowach, żeby mogli dorobić do skromnych rent czy emerytur.
Nie miałam z nim co prawda bliższego kontaktu, rzadko rozmawialiśmy nawet, bo w klubie pojawiał się tylko w piątkowe popołudnia na szachowe rozgrywki. Nie wszyscy go u nas lubili. Pomimo że przynosił zawsze jakieś słodkości, nieraz słyszałam, jak pogardliwie nazywali go „panisko”. Ale to chyba przez zwykłą zazdrość, przecież Kasper nigdy nie wywyższał się nad innych.
Widząc teraz rozpacz dzieci, pomyślałam w determinacji, że tylko on jeden mógłby mi pomóc. Co prawda trochę nieswojo się czułam, prosząc go o pomoc, ale dzieci były dla mnie ważniejsze niż duma i ambicja. Toteż w piątkowe popołudnie zebrałam się w sobie i poszłam do klubu. Podeszłam do jego stolika, przez chwilę przypatrując się jego dłoniom, które szybkimi ruchami przestawiały pionki na szachownicy, jego twarzy pooranej bruzdami, zaciśniętym ustom. Przyszło mi do głowy, że ten człowiek musiał się chyba w życiu sporo nacierpieć. W pewnej chwili podniósł na mnie oczy.
– Co tam, masz ochotę na małą partyjkę? – spytał z uśmiechem.
– Nie, skądże, nawet nie potrafię – zmieszałam się. – Ale chciałam z tobą porozmawiać, gdy będziesz miał chwilkę…
– Zaraz, chwileczkę, tylko tutaj skończę i już cię słucham – przesunął pionek na szachownicy.
Z drutami w rękach usiadłam pod oknem i zaczęłam robić sweterek dla wnuczki, ale dzisiaj robota jakoś mi nie szła, denerwowałam się czekającą mnie rozmową z kolegą.
– Ślicznie to robisz – z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos, to Kasper pochylał się nade mną. – Widziałem czasem, że coś dłubiesz na drutach, ale nie sądziłem, że to są takie ładne rzeczy – pokręcił głową. – Jakbym miał wnuki, miałabyś spore zamówienie – twarz mu nagle przygasła. – Ale nie mam i mieć już nie będę… A teraz do rzeczy, koleżanko, słucham, co cię tak dręczy.
Jąkając się, zaczęłam mówić. Przede wszystkim zaznaczyłam, że nigdy bym nie śmiała go prosić o nic dla siebie, ale tutaj chodzi o moje dzieci i wnuki, że one są wszystkim dla mnie i serce mnie boli, gdy patrzę na ich niedolę i krzywdę…
– Ja wiem, wszyscy tu wiemy, że jesteś dobrą matką i babcią – wpadł mi w słowo Kasper. – Nawet ci tego zazdroszczę, bo ja kiedyś nie umiałem być dobrym ojcem – westchnął.
Opowiedziałam mu o trudnej sytuacji zięcia i z duszą na ramieniu poprosiłam, żeby go zatrudnił. Milczał przez dłuższą chwilę, więc pomyślałam, że jest na mnie zły o tę prośbę.
Twierdzili zgodnie, że to krętacz i naciągacz
– Jeżeli nie możesz, to ja rozumiem i przepraszam, że cię fatygowałam – dodałam prędko, bo zrobiło mi się nieswojo.
– Czekaj, daj mi pomyśleć – pokręcił głową. – Niech twój zięć zadzwoni do mnie jutro wieczorem, zorientuję się, jak jest z robotą w firmie, ale myślę, że coś tam dla niego znajdę, tylko musi mieć swoje ciuchy robocze. Może tak być? – koleżeńskim gestem poklepał mnie lekko po ramieniu.
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! Przecież tu chodzi o moje dzieci – zawołałam, i z radości o mało nie rzuciłam mu się na szyję.
– Teraz chyba bym wiedział – odparł wolno. – Ale kiedyś nie chciałem wiedzieć i byłem zbyt dumny, żeby zadbać o swoje dziecko.
– Nigdy nie mówiłeś, że masz dziecko – popatrzyłam na niego pytająco.
– Nie mam, mój syn nie żyje – powiedział i podniósł się. – Muszę iść do swoich szachistów, czekają już na mnie z rewanżem. Odezwijcie się.
Do domu wracałam jak na skrzydłach i zaraz zadzwoniłam do Ani. Myślałam, że ucieszy się, ale ona od razu spytała, na jakich warunkach i ile mu zapłaci. Trochę wytrąciło mnie to z równowagi, no przecież nigdy bym się nie odważyła pytać o to Kaspra. Dla mnie to już było wiele, że w ogóle dał młodemu pracę.
Tydzień potem spytałam zięcia, jak mu się pracuje u mojego kolegi. Trochę niechętnie odparł, że przerzucają go z budowy na budowę. Jest takim do wszystkiego, jak to mówią, przynieś, podaj, pozamiataj. I właściwie to nawet nie wie, ile mu będzie nowy szef płacił za godzinę, bo gdy go o to zapytał, ten tylko go zbył. Zdziwiłam się takim podejściem Kaspra do sprawy. Sądziłam, że da mojemu zięciowi umowę i konkretną, godziwą stawkę. Ale mimo złej opinii Maćka o nim, ja wierzyłam w uczciwość Kaspra.
Toteż miesiąc później zdumiał mnie telefon córki. Podenerwowanym głosem oznajmiła mi, że ten mój koleś to taki sam krętacz jak ten, który wcześniej oszukał Maćka.
– Wykorzystuje go tylko! Mój mąż odwala najgorszą robotę, a ten zapłacił mu na koniec najniższą stawkę – krzyczała w słuchawkę.
– Może to tylko tak na początek, musi go sprawdzić, w przyszłym miesiącu będzie lepiej… – broniłam kolegi, bo co mogłam zrobić?
Jednak miesiąc później zięć znowu dostał najniższą stawkę. W dodatku nadal nie miał podpisanej żadnej umowy. Wtedy oboje z Anią stwierdzili, że szef to krętacz i naciągacz, i że Maciek musi znowu zacząć rozglądać się za jakąś inną robotą.
Napadłam na niego. Jak on tak może?!
Postanowiłam porozmawiać z Kasprem, bo mnie samej nie za bardzo się to podobało. Wszyscy mieli Kaspra za uczciwego człowieka, a tu nagle okazało się zupełnie co innego. Toteż zebrałam się na odwagę i w najbliższy piątek znowu podeszłam do stolika szachistów, prosząc go o chwilę rozmowy w cztery oczy.
Byłam na niego zła i postanowiłam wygarnąć mu, co o nim myślę, i jak bardzo zawiodłam się na jego uczciwości. Ale najpierw postanowiłam podejść go trochę inaczej.
– I jak ten mój zięć się spisuje, jesteś z niego zadowolony? – spytałam.
– Jestem – odparł. – To fajny chłopak. Naprawdę dobry, sumienny pracownik. Nic do niego nie mam.
– To dlaczego tak źle mu płacisz? – tym razem mój ton nie był już tak miły jak na początku. – Na takim biedaku chcesz się dorobić? Brak umowy i najniższa stawka, to przecież czysty wyzysk. Nie spodziewałam się tego po tobie.
– Mówisz, że wyzysk – odparł spokojnie. – Jeżeli twojemu zięciowi to nie odpowiada, to może się zwolnić w każdej chwili, siłą go nie trzymam.
Powiedział to z takim spokojem, że tylko dolał oliwy do ognia.
– Mówisz tak, bo wiesz, że jest od ciebie zależny, bo na jego miejsce czeka pewnie mnóstwo innych – napadłam na niego. – Wykorzystujesz go! Naprawdę nie sądziłam, że…
– Nie irytuj się tak – przerwał mi Kasper. – Nie wykorzystuję twojego zięcia. Przypomnij sobie, jak przyszłaś w październiku prosić o pracę dla niego. Spełniłem twoją prośbę, chociaż nie miałem wtedy żadnej wolnej posady. W budowlance zwalnia się jesienią ludzi albo wysyła na bezpłatne urlopy – rozłożył ręce. – Zrozum, ja nie miałem dla niego pracy, brakowało jej nawet dla moich stałych pracowników, a jednak go przyjąłem, tylko że na takich warunkach, na jakich mogłem.
– Nie miałeś roboty i przyjąłeś go? – spytałam zdumiona. – Dlaczego?
– Rozumiałem, że dla niego to być albo nie być – odparł. – I wiem, jak im pomagasz, szanuję to, co robisz – zamyślił się na moment.– I dlatego też, że kiedyś nie pomogłem własnemu dziecku, jedynemu synowi, jakiego miałem. Nie wyciągnąłem go z kłopotów, bo byłem zbyt dumny.
Nie odezwałam się słowem, nie śmiałam mu przerywać w takim momencie. Chyba chciał coś wyznać.
To była naprawdę smutna historia
– Kiedyś razem z kolegami popełnił przestępstwo. Nie chcę się wgłębiać w szczegóły, dość powiedzieć, że to był głupi szczenięcy wybryk. Niestety, koledzy naopowiadali policji głupot i zamknęli mojego syna. A przecież nie musiał iść siedzieć, gdybym mu wtedy pomógł… Wystarczyło wpłacić kaucję, wynająć dobrego adwokata i… – zacisnął szczęki. – Ale ja chciałem mu dać nauczkę. Chciałem, żeby odpokutował za swoje grzechy. I tam, w więzieniu, Szymon spotkał złych ludzi, którzy… Nie wytrzymał tego, zabił się w więzieniu. Potem żona zmarła na serce, nigdy mi tego wszystkiego nie wybaczyła… Zostałem sam – zamilkł.
Chciałam coś powiedzieć, pocieszyć go, ale nie znajdowałam słów. Wyciągnęłam tylko rękę, położyłam na jego ramieniu. Ten niby oszust, wielki pan, siedział teraz przede mną taki mały, przygarbiony, jakby chciał, żeby go wcale nie było widać. Milczeliśmy.
– Nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, Zosiu – powiedział po chwili. – Wiem, że nazywacie mnie wielkim panem, myślicie, że mam kupę forsy. To nie do końca tak, zresztą, co mi z pieniędzy, kiedy nie ma nikogo, dla kogo warto żyć – zamilkł na moment. – Ty masz swoje dzieci, wnuki, żyjesz ich kłopotami i radościami, pomagasz im, lepisz pierogi i te sweterki robisz… Jesteś babcią.
– Kasper, ja cię przepraszam, nie miałam racji – zreflektowałam się.
– Jeżeli twój zięć zdecyduje się dalej u mnie pracować, to musi jakoś przetrzymać na tej stawce do lutego, a już na marzec mam wiele zleceń, roboty będzie dosyć – powiedział. – Wtedy dostanie umowę i dwa razy tyle, ale przez zimę nie mogę dać mu więcej, to byłoby nieuczciwe wobec innych pracowników.
Wracałam do domu z mieszanymi uczuciami. Było mi wstyd, że tak niesłusznie napadłam na Kaspra. Byłam dla niego zaledwie znajomą, a mimo to wyświadczył mi przyjacielską przysługę. Tak, Kasper był rzeczywiście wielkim panem, przede wszystkim z powodu swojej wielkoduszności i dobrego serca.
Nakłoniłam dzieci, aby zmieniły zdanie o moim koledze. Maciek został w jego firmie. Musiałam im po prostu bardziej pomagać przez ten trudny czas, lepić więcej pierogów, sprzedawać swoje serwetki. Byli przecież moimi dziećmi, to dla nich żyłam. Teraz ceniłam to jeszcze bardziej, po tym, co usłyszałam od Kaspra. Ja nie musiałam żyć tak jak on, samotnie, w ciszy i beznadziei.
Czytaj także:
„Szef był oszustem i skąpiradłem, ale nie dałem sobie wejść na głowę. Nauczyłem się fachu i założyłem konkurencyjną firmę”
„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”
„Tyrałem za minimalną płacę, a szef napychał sobie kabzę i udawał głupiego. Myślał, że robi mi łaskę, dając 50 zł premii”