Nowe miejsce, nowy początek. Oby tym razem bez sekretów i rozczarowań – powtarzałam w duchu, przypatrując się swemu odbiciu w lustrze. Na wyświetlaczu windy przesuwały się numery kolejnych pięter. Pierwszy dzień w nowej pracy napawał mnie i lękiem, i optymizmem. Uciekałam przed przeszłością, która poszarpała mnie bezlitośnie.
Chciałam wierzyć, że tu zdołam się zagoić
Kiedy winda zatrzymała się na piątce, wzięłam głęboki oddech. „No to niech się dzieje” – szepnęłam do siebie. Jeszcze pół roku temu mieszkałam w Warszawie. Pracowałam w dużej agencji reklamowej, jako główna specjalistka ds. personalnych. Lubiłam tę pracę.
W życiu osobistym też nie miałam na co narzekać. Przy moim boku od trzech lat był Artur, mój narzeczony. Planowaliśmy ślub. Wszystko szło tak dobrze. Aż do dnia, kiedy się zawaliło… Dwa tygodnie przed dniem zero w firmie gruchnęło, że szefowa działu personalnego odchodzi. Każda z nas marzyła po cichu, by zająć jej miejsce. Każda z nas ciężko na to pracowała. Na korytarzach mówiło się jednak, że awans już po cichu wręczono i lada dzień prezes przyprowadzi nam nową, nikomu nieznaną szefową.
Kiedy w poniedziałek rano do naszego biura wszedł prezes z dokumentami pod pachą, żadna z nas nie miała pojęcia, o co chodzi. Ewka zbladła, Anka wyszeptała: „Zaraz kogoś zwolni”. Kiedy podszedł do mnie i tubalnym głosem zaczął gratulować, byłam w kompletnym szoku.
– Pani Marto, przez ostatnich siedem lat dała się pani poznać jako świetny pracownik. Tym bardziej miło mi ogłosić, że decyzją zarządu to pani obejmuje stanowisko kierownika działu personalnego – potrząsał moją dłonią.
Mieliśmy w agencji taką niepisaną zasadę, że awansowany dostaje od razu dzień wolnego, by mógł celebrować sukces. Pobiegałam więc od razu do Artura. To z nim chciałam świętować swój wielki dzień. Mój narzeczony był programistą i od pewnego czasu pracował z domu. Byłam pewna że zastanę go przy biurku.
Chciałam zrobić mu niespodziankę. No i zrobiłam
Jemu. Sobie. I jej. Ten moment zapamiętam do końca życia. Było jak w kiepskim filmie. Przekręcam klucz, wchodzę do naszego mieszkania i najpierw ich słyszę. Automatycznie idę do sypialni, bo stamtąd dochodzą dźwięki. Otwieram drzwi i widzę mojego Artura z jakąś kobietą. W sytuacji która nie pozostawia pola do interpretacji.
Pamiętam, że zrobiło mi się niedobrze. Wybiegłam. W filmach przyłapany na zdradzie facet pędzi na wpół ubrany za narzeczoną i krzyczy: „Kochanie, to nie tak, jak myślisz!”. Artur za mną nie pobiegł. Ja za to opadłam na pierwszą napotkaną ławkę. Zalałam się łzami. Jakiś starszy pan zapytał, czy wszystko w porządku. Nie miałam siły mu tłumaczyć, że właśnie zawalił się mój świat, więc skinęłam tylko głową. Siedziałam i płakałam. Byłam pewna, że jesteśmy z Arturem szczęśliwi. Przecież rok temu mi się oświadczył!
Kiedy wróciłam do mieszkania, Artur był już sam. Siedział obok spakowanej walizki.
– Przepraszam, Martuś… Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale ja się do tego nie nadaję – zaczął.
Zakładałam, że będzie mnie błagał o drugą szansę
Że powie, że to była chwila, impuls. Ale on wyraźnie zmierzał w innym kierunku.
– Kochasz ją?
– Nie. To tylko koleżanka z pracy. Nie łączy nas nic poza sporadycznym seksem.
– Sporadycznym seksem? Artur, czy ty słyszysz, co ty mówisz? – czułam, jak wzbiera we mnie gniew.
– Martuś, ja nie umiem w monogamię. Próbowałem. Z tobą. Ale nie umiem. Nie będę dobrym mężem, ojcem. Nie nadaję się do takiego życia. Nie umiem być z jedną kobietą. Potrzebuję nowych wrażeń – wyrecytował jednym tchem.
Nie uroniłam ani jednej łzy. Zastygłam. Powiedziałam mu, żeby jak najszybciej wyszedł z naszego mieszkania i już nigdy nie pokazywał mi się na oczy. Rzeczy, których nie zdążył zabrać, spakowałam i odesłałam na adres firmy, dla której pracował. Materac z naszej sypialni wyrzuciłam na śmietnik. Widziałam z okna, jak pół godziny później zabiera go trójka osiedlowych bezdomnych.
Przez kilka tygodni działałam niczym robot
Pracowałam, wracałam do domu, spałam, wstawałam i tak w kółko. Nawet nowe stanowisko przestało mnie cieszyć. Straciłam serce do tej roboty. Straciłam serce do wszystkiego. Schudłam, poszarzałam. To, co zrobił mi Artur, kompletnie mnie zniszczyło, ale nie umiałam nawet tego opłakać. Tak jakby ktoś wyłączył mi przycisk z napisem: „Emocje”. Ta hibernacja trwałaby pewnie dłużej, gdybym pewnego dnia nie spotkała na ulicy koleżanki z liceum. Nie widziałyśmy się z dobrych pięć lat.
– Jezu, jak ty wyglądasz! – Aneta wypaliła na mój widok.
– Tak dobrze? – skrzywiłam się w wymuszonym uśmiechu.
– Tak wspaniale, że mogę cię tylko zapytać o jedno: wino czy piwo? – wskazała palcem na kawiarniany ogródek.
Nie miałam ochoty na zwierzenia. Lubiłam Anetę i swego czasu się kumplowałyśmy. Ale wizja opowiadania o mojej życiowej klęsce o imieniu Artur wciąż powodowała u mnie mdłości. Aneta nie dawała jednak za wygraną.
– Nawet nie myśl, że się wykpisz. Widzę, że jest źle. Chodź, wygadasz się i ci ulży – pchnęła mnie lekko w stronę stolika.
Miała rację. Godzinę i dwa kieliszki wina później było mi nieco lżej. Kiedy dotarłam w mej opowieści do przeszczęśliwych bezdomnych niosących wielki materac z Ikei, Aneta nie potrafiła ukryć śmiechu.
– No widzisz, jak pięknie. Przynajmniej się chłopaki wygodnie wysypiają dzięki tobie – puściła mi oko. – A ty nie chciałabyś zacząć wszystkiego od nowa? Z daleka od tych wspomnień?
– Nie rozumiem.
– Lada dzień zwalnia się u nas stanowisko kierownika kadr. Czyli dokładnie takie jak twoje. Może Łódź nie jest tak piękna jak Warszawa, ale pensja w porządku, a ludzie w kancelarii bardzo mili – przekonywała. – Uwierz mi na słowo, prawnicy nie są wcale takimi nudziarzami, za jakich uchodzą. No i w twoim wypadku Łódź będzie miała jeszcze jeden zasadniczy plus: nie ma w niej niczego, co będzie ci się kojarzyło z Arturem – zakończyła triumfalnie.
Kiedy Aneta zamawiała kolejną butelkę wina, ja analizowałam tę propozycję. Nie planowałam wyprowadzki z Warszawy. Lubiłam to miasto. No i do tego ten awans… Ale Aneta miała rację. Gdziekolwiek się obejrzałam, coś przypominało mi Artura.
Zmiana otoczenia to naprawdę był dobry pomysł
Dwa tygodnie po nieoczekiwanym spotkaniu z Anetą jechałam na rozmowę kwalifikacyjną na Piotrkowską. Miesiąc później podpisywałam umowę. Zostałam kierownikiem działu personalnego kancelarii prawnej. Szybko okazało się, że Aneta miała rację. Ludzie w kancelarii faktycznie okazali się bardzo sympatyczną grupą. Przywitali mnie ciepło i zupełnie normalnie.
Aneta została moim samozwańczym przewodnikiem. Pierwszego dnia chodziła za mną jak cień i nim sama zdołałam się przedstawić, radośnie objaśniała, kim jestem.
– Wszystkim już mnie przedstawiłaś czy ktoś ci jeszcze został?
– No daj spokój, nie chciałam, żebyś czuła się pierwszego dnia samotna – popatrzyła na mnie z wyrzutem.
– Dobrze, doceniam, dziękuję. To już cały zespół? – spuściłam nieco z tonu.
– Prawie. Wisienka na torcie przyszła do nas sama – wskazała palcem na kogoś, kto musiał chwilę wcześniej pojawić się za moimi plecami.
Lewie zdążyłam się odwrócić, gdy usłyszałam niski, ciepły głos.
– Paweł Szumski. Miło mi panią poznać, pani Marto – wyszczerzył w uśmiechu najbielsze zęby, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Nie przypominam sobie, byśmy się już widzieli. Więc skąd pan wie, jak mi na imię? – zapytałam nieczuła na urok, jaki roztaczał.
– Taka moja rola, by wiedzieć wszystko. W dodatku szybciej niż cała reszta – puścił mi oko.
– Paweł jest naszym najlepszym prawnikiem. Na pewno nieraz czytałaś o jego spektakularnych wygranych w procesach o błędy medyczne – Aneta poprawiła odruchowo włosy. – Nie ma na niego mocnych! Skuteczny jak diabli. No i idealny kompan do imprezowania – rozpływała się nad kolegą, a ten chłonął komplementy niczym gąbka.
Nie miałam ochoty brać udziału w tym tańcu godowym.
– Wspaniale. Jeśli będzie pan miał jakieś zapytanie do kadr, zapraszam. Ale zaraz, pan pewnie wie wszystko i w tej materii, więc sądzę, że skutecznie sam pan sobie pomoże.
Paweł nie dawał jednak za wygraną.
– Na pewno wpadnę w odwiedziny – uśmiechnął się na odchodne.
Aneta odprowadziła kolegę tęsknym wzrokiem.
– Cały Pablo… Fajny, co? Nie ma tutaj dziewczyny, która nie miałaby do niego słabości.
– A on za pewne skrzętnie to wykorzystuje? Wszystkie was komplementuje, chodzi z wami do klubów, a od czasu do czasu umawia się na sporadyczny seks? – czułam, jak wzbiera we mnie złość.
Przed oczami od razu stanął mi były narzeczony tłumaczący mi, że monogamia jest przereklamowana. Miałam alergię na takich mężczyzn. Paweł już następnego dnia pojawił się w moim biurze z zapytaniem… o pakiet ubezpieczenia. Następnego dnia przyszedł z wnioskiem o urlop. A dwa dni później z pytaniem o kartę do klubu fitness
. – Dużo masz jeszcze tych pytań do mnie? – wypaliłam bez ogródek.
– Wymyślam na bieżąco, ale powiem ci, że powoli mi się kończą – uśmiechnął się czarująco.
Było widać, że ma w tym wprawę i nie mógł zrozumieć, dlaczego tym razem to nie działa.
– Może więc przejdźmy do pytania, z którym chciałem przyjść jutro. Dasz się zaprosić na kawę? Obiecuję, że wtedy przestanę cię tu nachodzić.
Jego bezczelność zaczynała mnie irytować.
– Rozumiem, że nie przywykłeś do odmowy, ale czytaj z ruchu mych ust. Nie. I nie zawracaj mi głowy wymyślonymi naprędce zagadnieniami. Mam tu co robić.
Paweł wyszedł bez słowa. Przestał przychodzić. Ale ewidentnie się nie poddał. Kiedy tylko mnie widział, rozkładał ręce w geście kapitulacji i wołał:
– Wiem, wiem, mam się nie zbliżać. Ale nie ma sprawy, ja cierpliwy jestem, będę czekał.
Z czasem przestało mnie to denerwować. Ten z pozoru zakochany w sobie mężczyzna zaczął mnie ciekawić. Tym bardziej że korytarze kancelarii prawnej donosiły, że z Pawłem coś się dzieje.
– Pablo wyraźnie oszalał. Nie spędza weekendów na imprezach, odmawia chłopakom wypadów na piwo, no i przestał dzwonić… – poskarżyła się pewnego dnia niepocieszona Aneta.
To przeważyło szalę. Postanowiłam dać mu szansę. Z duszą na ramieniu, bo kolejne rozczarowanie nie było mi szczególnie potrzebne, umówiłam się z Pawłem na kawę. I muszę przyznać, że bawiłam się na niej świetnie. Czołowy prawnik naszej kancelarii zdecydowanie zyskiwał przy bliższym poznaniu. Nim się spostrzegłam, częstotliwość naszych spotkań stała się tak duża, że… zostaliśmy parą.
Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem. Paweł każdego dnia pokazywał mi, że mogę na niego liczyć. Że budujemy nasz związek na zaufaniu, ale i prawdzie. Było mi z nim bardzo dobrze. Po roku byłam już pewna, że jest facetem, z którym chcę iść dalej przez życie.
– Czy ty mi się oświadczasz? – zapytał rozbawiony, kiedy wyznałam mu to przy kolacji. – Bo jeśli tak, to ja te oświadczyny przyjmuję, a ty szukaj białej kiecki.
– Ślub nie jest mi do niczego potrzebny – uśmiechnęłam się do niego czule. – Ale ja mam trzydzieści pięć lat. Mój zegar tyka…
– Jaki zegar? Jesteś piękna i młoda – Paweł nie zrozumiał, co chciałam mu powiedzieć.
Postanowiłam więc wydusić to z siebie wprost.
– Chcę zostać mamą. Mój instynkt macierzyński nie daje mi spokoju. Czuję, że to już czas. Paweł, chcę mieć z tobą dziecko.
Widziałam, jak się zmieszał. Poczułam na plecach dreszcz.
– Ale ty nie chcesz, tak? – do moich oczu napłynęły łzy.
– Nie kochanie, chcę – Paweł mocno mnie przytulił. – Chcę… – odwrócił wzrok.
– Więc co się dzieje?
– Nic, Martuś, nic. Bardzo cię kocham – wyszeptał wtulony w moje włosy.
O Boże, on też chce mnie porzucić? Nie zniosę tego!
Po tej rozmowie odstawiłam tabletki. Nie chciałam dać się zwariować, więc nie siedziałam z kalendarzem i nie liczyłam dni płodnych. Sypialiśmy ze sobą tak jak dawniej. Chociaż może jednak inaczej. Czułam, że Paweł się zmienił. Nadal mnie kochał, nadal uwielbialiśmy ze sobą być. Ale było jakoś inaczej. Wiele razy pytałam go, co się dzieje.
Zawsze odpowiadał, że nic, na dowód czego porywał mnie w ramiona i niósł prosto do łóżka. Nie przynosiło to jednak efektu, jakiego pragnęłam. Wymarzonych dwóch kresek nadal nie było. By jakoś znieść czas oczekiwania, przynosiłam do domu kolejne książki o ciąży i rozwoju niemowlaków. Pewnego dnia jedną z nich nieopatrznie zostawiłam w kuchni. Rano książka leżała w innym miejscu. Obok niej stał kubek z niedopitą kawą. I list: „Mam dziś wokandę w apelacyjnym, będę później”.
Kiedy po pracy weszłam do naszego domu i zobaczyłam Pawła siedzącego na spakowanej walizce, zamarłam.
– Przepraszam Martuś… Nie chciałem, żeby tak wyszło… – zaczął, a ja czułam, jak tracę grunt pod nogami.
„Boże, ja już to słyszałam. Wtedy. Od Artura. Nie! To nie może się znów dziać!”. Tysiące myśli gorączkowo przebiegało mi przez głowę. Zamknęłam oczy, by zapanować nad oddechem. Chwilę późnij strach ustąpił miejsca złości.
– To co mi teraz powiesz? Że próbowałeś? Że chciałeś, ale nie umiesz w monogamię? – przypuściłam atak. – Że nie będziesz dobrym partnerem i ojcem, bo się nie nadajesz do takiego życia? – powtarzałam słowa, którymi kiedyś „sztyletował” mnie Artur.
Paweł wbił wzrok w podłogę.
– Ojcem nie będę na pewno… A ty zasługujesz na kogoś, kto da ci taki dom, taką rodzinę, o jakiej marzysz. Więc tak będzie lepiej… – wskazał ręką na walizki.
Nic z tego nie rozumiałam. Ale widziałam, że tu chodzi o coś innego. Usiadłam obok Pawła.
– Popatrz na mnie – poprosiłam, starając się nie rozpłakać. – Co się dzieje i o czym ty do cholery mówisz?
– Marta, ja jestem niepłodny. Azoospermia. Może ci to nic nie mówi, ale to oznacza, że naturalnie dziecka to ty ze mną mieć nie będziesz. A przecież o dziecku marzysz.
– Ale to oznacza, że…
– …że moje plemniki nie dopłyną do twojej komórki, nawet jeśli będę je błagał z całych sił.
Wiedziałam, czym jest azoospermia. Wiedziałam też, że ten facet tak mocno mnie kocha, że byłby w stanie usunąć się w cień, żebym tylko była szczęśliwa. Ale w tym momencie byłam już pewna, że szczęśliwa mogę być tylko z nim. Z dzieckiem czy bez. I że ten macho, któremu początkowo nie pozwalałam się zbliżyć do siebie, podejrzewając o wszystko, co najgorsze, jest najwspanialszym facetem, jakiego znam.
– Nigdy więcej sekretów – wyszeptałam.
– Nie chciałem cię po prostu zranić.
– Nigdy więcej, rozumiesz? Nic tak nie rani jak sama tajemnica.
Miałam do Pawła żal, że nie powiedział mi od razu prawdy. Ale jednocześnie cieszyłam się, że nie odszedł ze swoją tajemnicą. Że w końcu zdołał ją wyjawić. Bo ten wieczór, chociaż tak trudny, tylko nas scementował. Nie rozstaliśmy się. Kilka tygodni później poszliśmy do kliniki leczenia niepłodności. A dziś odliczamy dni, bo za dwa tygodnie na świecie pojawi się nasza upragniona córka.
Czytaj także:
Miałam być włoską księżniczką, a zostałam workiem treningowym
Moja matka wywołała skandal, bo miała 12 lat młodszego chłopaka
Po powrocie z zagranicy byłem w domu jak zbędny mebel