„Nałóg prawie zniszczył całe moje życie. Tak naprawdę uratował mnie synek i bieda, która zajrzała nam do lodówki”

kobieta z dzieckiem fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Nie miałam zamiaru nikomu się tłumaczyć, nawet Marioli. Szybko więc skierowałam rozmowę na zupełnie inne tory. Było tyle przyjemniejszych tematów do obgadania, chociażby moda! Albo mężczyźni! Całe szczęście Mariola złapała haczyk, bo przepadała za kosmetycznymi nowinkami, a jeszcze bardziej lubiła rozważać sprawy damsko-męskie.”
/ 07.05.2023 11:15
kobieta z dzieckiem fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Mariola z dezaprobatą pokręciła głową, widząc, że nalewam sobie kolejnego drinka. Rzuciła mi zatroskane spojrzenie, po czym, wskazując kieliszek, który obracałam w palcach, spytała:

– Czy nie sądzisz, że masz z tym problem? Może powinnaś ograniczyć te drinki...

Ograniczyć? Co ona wygaduje! Nie widziałam niczego złego w tym, że dwie dorosłe kobiety spotykają się i wypijają po kilka kieliszków wina albo parę drinków. W końcu znałyśmy się od zawsze, a kto jest lepszym kompanem do picia niż przyjaciółka?

– No pewnie, jak każda kobieta po trzydziestce. Już nie to zdrowie! – roześmiałam się, próbując obrócić wszystko w żart.

– Zawsze gdy do ciebie dzwonię, mówisz: „Poczekaj sekundę, włączę tylko Bartusiowi bajkę i naleję sobie kieliszeczek” – stwierdziła Mariola. – A w sklepie, jak robimy razem zakupy, zawsze musisz przejść przez dział monopolowy i wrzucić do koszyka jak nie piwo, to butelkę wódki albo inne wino.

– Faktycznie, czasem tak się zdarza, ale żeby od razu zawsze... – broniłam się.

Tamtego dnia byłam w fantastycznym nastroju

Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, była dyskusja na temat mojego picia. Mariola jednak postanowiła drążyć ten temat. Wiedziałam, ze z nią nie wygram. Kiedy się na coś uparła, nie było sposobu, żeby ją od tego odwieść.

Musiałam wysłuchać długiego kazania. Cały mój dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana. Jednak i tak wiedziałam swoje: z czym jak z czym, ale z alkoholem żadnego problemu nie mam. Piję, gdy mam na to ochotę i dlatego, że lubię; żaden przymus mną nie rządzi. Mariola najwyraźniej myślała inaczej. Na koniec usłyszałam:

Tylko krok dzieli cię od nałogu. Kto wie, może już jesteś alkoholiczką!

Poczułam się mocno urażona. Nigdy nie myślałam o sobie w ten sposób! Być może czasami wypijałam wieczorem kieliszek wina w samotności (Mariola właśnie to krytykowała najbardziej). Ale przecież nie upijałam się w trupa! Zazwyczaj leżałam zwinięta w kłębek przed telewizorem i sączyłam spokojnie winko, czekając na swój ulubiony serial. Co w tym zdrożnego? Wiele osób robi podobnie i to chyba jeszcze nie powód, żeby od razu wyzywać ich od alkoholików!

Nie miałam zamiaru nikomu się tłumaczyć, nawet Marioli

Szybko więc skierowałam rozmowę na zupełnie inne tory. Było tyle przyjemniejszych tematów do obgadania, chociażby moda! Albo mężczyźni! Całe szczęście Mariola złapała haczyk, bo przepadała za kosmetycznymi nowinkami, a jeszcze bardziej lubiła rozważać sprawy damsko-męskie. Odetchnęłam z ulgą.

A jednak to, co powiedziała, nie dawało mi spokoju przez najbliższych kilka dni. Dużo myślałam i postanowiłam baczniej przyjrzeć się swoim nawykom. Ot, tak – z czystej ciekawości. Człowiek już lata swoje ma i doskonale wie, że alkohol to niebezpieczny wróg, który atakuje znienacka. A może Mariola jednak ma rację? Pogrzebałam trochę w Internecie i znalazłam test pod tytułem „Sprawdź, czy jesteś alkoholiczką”.

Pytania były proste. Czy piję, żeby poprawić sobie humor? Czy piję, kiedy się zdenerwuję? Czy sięgam po alkohol, gdy mam jakiś powód do radości? I tak dalej. Na wszystkie odpowiedziałam negatywnie. To mnie całkowicie uspokoiło. „Mariola potrafi zrobić z igły widły” – pomyślałam z satysfakcją, po czym zrobiłam sobie ulubionego drinka.

Od rozmowy z przyjaciółką minął miesiąc

Nadal chętnie sięgałam po alkohol, kiedy tylko poczułam, że chętnie bym się napiła. Nie widziałam niczego złego w tym, że ilekroć byłam w supermarkecie, tylekroć poza artykułami spożywczymi i chemią kupowałam też jakieś dobre porto, martini alko koniak.

W ogóle nie zauważyłam, że największą przyjemność sprawia mi picie w samotności. To już nie było towarzyskie zaglądanie do kieliszka podczas imprez czy wypadów ze znajomymi. Lubiłam po prostu usiąść w domu, z dala od krzywych spojrzeń albo nieprzyjemnych uwag w rodzaju komentarzy Marioli. Chciałam po prostu wyluzować się, zapomnieć o problemach, odpłynąć.

Pewnie nadal myślałabym, że alkohol to mój przyjaciel, gdyby nie pewien gwałtowny splot wydarzeń, który całkowicie odmienił moje życie. Sprawił też, że z pełną ostrością zobaczyłam problem, jaki mnie dotknął.

Wszystko zaczęło się od tego, że straciłam pracę korektorki w wydawnictwie, gdzie dorabiałam, żeby podreperować swój budżet nauczycielki języka polskiego samotnie wychowującej dziecko. Zajęcie to było mało absorbujące, mogłam wykonywać je w domu i, co najważniejsze, nieźle mi płacili.

Ograniczamy koszty – powiedziano mi pewnego dnia, dając tym samym do zrozumienia, że kończy się nasza współpraca.

Byłam załamana

– Jak teraz spłacę kredyt? – wypłakiwałam się Marioli w słuchawkę, oczywiście w dłoni trzymając kieliszek. W takich momentach alkohol był mi wręcz niezbędny do życia, z czego jeszcze nie zdawałam sobie sprawy.

Dzięki niemu wszystkie moje negatywne odczucia stawały się mocno przytłumione. Wtedy jeszcze myślałam, że główne kłopoty, jakie mnie trapią, to te natury finansowej...

Pierwszy miesiąc bez ekstrapieniędzy był najtrudniejszy. Trzeba było zapłacić kolejną ratę kredytu, no i z czegoś żyć. A ja zdążyłam się już przyzwyczaić do włoskiej szynki, dobrych kremów, drogich butów… Mając dodatkową pracę, mogłam sobie na to pozwolić. Teraz znów przekonałam się, jak ciężko jest utrzymać rodzinę z jednej małej pensji.

Z wielu rzeczy musiałam rezygnować.

– Zapisz na kartce: mleko, mąka i ziemniaki – podyktowałam Bartkowi.

Od czasu gdy straciłam pracę, każdą wyprawę do sklepu poprzedzało zrobienie listy najbardziej niezbędnych sprawunków. Przedtem po prostu wrzucałam do koszyka to, co akurat przyszło mi do głowy.

Tamtego dnia, gdy już dotarliśmy do sklepu, mój synek dzielnie pomagał mi wybrać wymienione na kartce produkty. W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że co chwila zerkam w stronę działu monopolowego.

I nagle zdałam sobie sprawę, że tym, czego teraz najbardziej pragnę, jest wieczór z kieliszkiem wina, drinkiem lub czymkolwiek, co zawiera procenty, które pozwolą mi się choć na chwilę wyłączyć.

Wiedziałam, że w domu nie ma ani butelki. Koszmarne uczucie… Co ja zrobię, kiedy przyjdzie wieczór, nastrój mi się pogorszy i nie będę miała czym się pocieszyć?! Z drugiej strony, mój portfel świecił pustkami…

– Mamo, kupisz mi tamto autko? – zapytał Bartek, a ja bez namysłu niemiłym tonem odburknęłam, że nie mamy pieniędzy.

Wszystko wcześniej wyliczyłam

Do końca miesiąca pozostało niewiele ponad sto złotych. Musieliśmy się zmieścić w tej kwocie. A ja tak bardzo chciałam kupić sobie gin... Już podchodziłam do półki, kiedy zdałam sobie sprawę, że odmówiłam synkowi samochodziku za parę złotych, nie kupiłam sera ani odżywki do włosów, a właśnie teraz sięgam po butelkę wódki!

Co ty wyprawiasz, kobieto?!”, pomyślałam ze zgrozą. I wtedy dotarło do mnie, że Mariola miała rację: mam problem z alkoholem. Jak oparzona odskoczyłam od regału.

– Jakie chcesz autko? – zapytałam synka.

Tamten wieczór był dla mnie bardzo ciężki. Przyzwyczaiłam się do codziennego znieczulenia alkoholem. Teraz wszystko było wyraźne i potwornie irytujące. Denerwował mnie kot próbujący wdrapać się na kolana, i Bartuś, bo domagał się uwagi, a nawet bzyczenie muchy, która dostała się do pokoju przez otwarte okno. Moje rozdrażnienie rosło z każdą chwilą.

Pierwszy raz od dawna spędziłam wieczór, mając pełną świadomość tego, co dzieje się wokół. I ledwo to zniosłam. Gdy znów wypełniłam tę ankietę w sieci, na wszystkie pytania odpowiedziałam twierdząco. Prawdą było przecież, że piłam i kiedy było mi smutno, i kiedy było mi wesoło. Nie potrzebowałam do tego szczególnych okazji. Alkohol zawsze musiał być pod ręką.

– Miałaś rację – powiedziałam Marioli, kiedy zadzwoniła następnego dnia. – Od dziś koniec z tym. Wiem, że dam sobie radę.

Nie musiałam niczego dodawać. Już ona dobrze wiedziała, o co mi chodziło.

Czytaj także:
„Spijałam słowa z ust kochanka, widziałam nas na ślubnym kobiercu. Marzyłam, by urodzić mu gromadkę dzieci”
„Uważałam mojego idola za ideał faceta. Kiedy przyjechał na spotkanie autorskie, okazało się, że to zwykły gbur i prostak”
„Zostałam zaatakowana we własnym domu. Niby z odsieczą przybył mój mąż, ale ostatecznie i tak musiałam radzić sobie sama”

Redakcja poleca

REKLAMA