„Nakryłam mojego męża i siostrę na namiętnych pocałunkach! Jemu wybaczyłam, ale tej żmii nie mogę darować”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Dragana Gordic
„Byli tak zajęci sobą, że nie dostrzegli mnie od razu. Gdy przezwyciężyłam niemoc i na sztywnych nogach weszłam do salonu, odskoczyli od siebie jak oparzeni. Kiedyś z Zosia byłyśmy nierozłączne, a teraz nie mogę na nią patrzeć”.
/ 19.10.2021 13:06
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Dragana Gordic

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Tuż po północy urodziłam Natalię. A dwie godziny później na świat przyszła Kasia, córka mojej siostry. Niesamowite zgranie w czasie. Moja siostra była ode mnie młodsza o siedem lat. W ciążę zaszła tuż po ślubie. Ja o Natalię starałam się długie trzy lata. W końcu jednak nam się udało, a nasze córki chowały się razem tak, jakby były bliźniaczkami.

– Spójrz, jakie z nich papużki nierozłączki – żartował mój mąż, obserwując dokazujące na dywanie dziewczynki.

Faktycznie, albo Kasia przesiadywała u nas, albo Natalka biegła na drugą stronę ulicy, do domu mojej siostry. Byłam szczęśliwa, że tak się to ułożyło. Myślałam: gdy Bóg zamyka okno, otwiera drzwi. Martwiłam się, że nie dam Natalce rodzeństwa. Miałam już swoje lata, a upragniona i wyczekana ciąża nadszarpnęła moje zdrowie. Siostrzenica w wieku mojej córki była więc istnym darem niebios.

Patrząc na dziewczynki, widziałam nasze odbicie: siebie i Zosię sprzed lat. Pomimo sporej różnicy wieku zawsze dobrze się dogadywałyśmy. Zośka nie odstępowała mnie na krok. Gdy wyszłam za mąż, postanowiłam zostać w rodzinnym domu i stworzyć wielopokoleniową sadybę. Nie wyobrażałam sobie życia bez bliskich, dlatego miałyśmy ze siostrą nieprzerwany kontakt. Kiedy Zośka poznała swojego męża, niby opuściła rodzinne gniazdo, ale daleko nie odfrunęła. Pobudowali się po drugiej stronie ulicy, więc wciąż byłyśmy blisko siebie.

Aż do tamtego feralnego popołudnia. Dziewczynki bawiły się na dworze. Wróciłam wcześniej z pracy, zadowolona, że będę mogła spędzić z rodziną całe popołudnie. Niemal bezszelestnie weszłam do domu. Potem po schodach wspięłam się na górę, gdzie mieliśmy salon. Stanęłam u szczytu schodów i… zamarłam.

Gdybym wówczas nie złapała poręczy, osunęłabym się w dół. W głębi salonu stał mój mąż, trzymając w objęciach Zosię. Patrzyłam, nie mrugając powiekami. Chciałam się upewnić, że mi się nie przywidziało, że nie odczytałam źle całej sytuacji, że to… co? Przypadkowy uścisk? Nieumyślny pocałunek? To nie było niewinne. Moja siostra i mój mąż całowali się! Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy mnie ostatnio tak namiętnie tulił i całował. Czułam, jak krew tężeje mi w żyłach. Zrobiło mi się niedobrze, jak na widok czegoś obrzydliwego…

Przestałam drążyć. Popełniłam błąd z tchórzostwa?

Byli tak zajęci sobą, że nie dostrzegli mnie od razu. Gdy przezwyciężyłam paraliżującą niemoc i na sztywnych nogach weszłam do salonu, odskoczyli od siebie jak oparzeni. Broda mi drżała, a tętno galopowało jak szalone. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Zosia otrząsnęła się pierwsza i niemal mnie przewracając, zbiegła po schodach. Nic nie powiedziała, nawet nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy. Drzwi trzasnęły z hukiem. Zostałam sama z mężem. On też unikał mojego wzroku. Ręce splótł za plecami i gapił się w czubki swoich butów.

– Ja… przepraszam, wszystko ci wytłumaczę – mamrotał, lecz słyszałam go tak, jakbym była pod wodą.

Podeszłam i uderzyłam go w twarz. Z całej siły zrodzonej z bezmiernego zawodu, jaki mi sprawił. Zacisnął tylko zęby, coś mruknął i wyszedł. A ja upadłam na kolana i zaczęłam szlochać. Ten moment zmienił całe nasze życie, a przede wszystkim wzajemne relacje. Kochałam go, ale już nigdy nie było między nami tak, jak kiedyś.

Gdy byłam w stanie z nim rozmawiać, wypytałam go dokładnie, od kiedy to trwa i jak jest poważne. No i oczywiście, kto zaczął. Zapewniał, że to tylko zauroczenie, żaden romans, że kocha mnie i tylko mnie, ale nie chciał powiedzieć, jak daleko się posunęli ani kto był inicjatorem tej niby nieistotnej przygody. Błagał, bym nie nalegała na poznanie szczegółów, a im bardziej się migał, tym większego nabierałam przekonania, że to trwało już jakiś czas i doszło do pełnej zdrady, a nie tylko do wymiany spojrzeń, uścisków i pocałunków.

Przestraszyłam się i… odpuściłam

Przestałam drążyć. Może z tchórzostwa popełniłam błąd? Może łatwiej by mi się było uporać z ich zdradą, gdybym poznała każdy detal? Bo tak zmagałam się z własną wyobraźnią, która podsuwała mi ich dwoje, razem, w różnych sytuacjach, niekoniecznie intymnych. Bolała mnie nawet myśl o tym, że wspólnie piją kawę, oglądają film w kinie, trzymają się za ręce, idą po parku, uśmiechają do siebie, dzielą wspomnienia i tajemnicę…

Postanowiłam wybaczyć mężowi. Dla naszej wyczekanej, wymarzonej córki. Nie chciałam i jej niszczyć życia. Zosi jednak wybaczyć nie potrafiłam.

– Mamo, dlaczego ciocia już do nas nie przychodzi? – dopytywała Natalka.

Dziewczynki były na tyle duże, by zauważyć ochłodzenie naszych stosunków. Udzielałam wymijających odpowiedzi i nigdy nie wyjaśniłam córce, dlaczego zerwałam bliski kontakt z własną siostrą. Nie chodziło o moją dumę, ale o to, by nie psuć wyobrażeń Natalii. Jej wspaniały tata i ukochana ciocia? Mnie się to w głowie nie mieściło, a co dopiero dziecku.

Są zdrady, które bolą bardziej niż inne. Dlatego rodzicom też nie wyznałam, o co nam poszło, co nas tak bardzo skłóciło. Wiem, że dręczyło ich to do śmierci, i długo podejmowali próby mediacji. Ja uparcie odmawiałam, a gdy Zośka pojawiała się w naszym rodzinnym domu – choćby z okazji jakiejś uroczystości czy świąt – zachowywałam dystans albo chowałam się w swoim pokoju. Wychodziłam na upartą i zapiekłą, ale zraniłabym ich bardziej, gdybym powiedziała całą brzydką prawdę i kazała wybierać. W końcu przestali nalegać.

Może domyślili się, że to coś bardzo poważnego, coś, co każe opowiedzieć się po jednej ze stron. Mogliby stracić jedną z córek, a tak mieli nas obie. Czasem niewiedza jest błogosławieństwem. Ja niczego tak nie żałowałam jak tego, że ich wtedy przyłapałam.

Ignorowanie Zośki było o tyle trudne, że dzieliła nas jedynie ulica, biegnąca pomiędzy naszymi domami. Ale nie umiałam zapomnieć. Ten cierń wciąż na nowo ranił moje serce, za każdym razem, gdy tylko na nią spojrzałam. Lata mijały, nasze córki dorastały. Nigdy nie zabraniałam Natalce bawić się z kuzynką. Mogła również odwiedzać Kasię, a ona wpadać do nas. Nadal więc chowały się jak rodzone siostry. Ani się obejrzałam, gdy wypuszczałam w świat dorosłą pannicę, wydawałam ją za mąż, witałam na świecie wnuki.

Minęło tyle lat… Szukałam w sobie dawnej urazy

Kiedy w tym roku mój mąż zmarł na zawał, Zosia była już od lat „młodą” wdową. Straciła męża w wypadku. Wtedy prawie się złamałam. Chciałam ją odwiedzić, ale… nie odważyłam się. Potem, na pogrzebie, widząc jej rozpacz, już wyciągałam ręce, żeby ją przytulić, pocieszyć, ale… miała przy sobie córkę i zięcia. I moją Natalkę. Poczułam się zbędna i zdradzona, znowu. Wiem, że to wręcz niestosowne uczucie na pogrzebie szwagra, ale właśnie tak to odebrałam, i nie wyciągnęłam ręki do zgody.

Teraz, gdy ja też owdowiałam, gdy nasi rodzice już od lat nie żyli, a nasze córki miały własne rodziny i domy, bo nie były zwolenniczkami wielopokoleniowych sadyb, obie z Zosią zostałyśmy praktycznie same w naszych cichych, pustych czterech ścianach.

Natalka próbowała mnie pocieszać na różne sposoby. Po okrutnie smutnych świętach zaproponowała, byśmy wybrały się razem w góry. Zarezerwowała już domek, więc nie bardzo wypadało mi odmówić.
Gdy nadszedł piątek, wsiadłyśmy w samochód i ruszyłyśmy. Córka była dziwnie milcząca, ale uznałam, że jest zmęczona po pracy. Gdy po długiej podróży dotarłyśmy do celu, widok zaparł mi dech w piersiach. To jednak nie był koniec niespodzianek. Przed domkiem rozpoznałam znajome auto. Należało do mojej siostrzenicy.

– Kasia też tu jest? – spytałam zdumiona.

Córka tylko się uśmiechnęła, a potem chwyciła mnie pod ramię i poprowadziła w stronę domku. W środku było ciepło i przytulnie. Z głębi dobiegały jakieś głosy. Gdy ujrzałam Zosię, wydawała się równie zaskoczona jak ja. Zmieszana patrzyła to na Natalię, to na swoją córkę.

– Nie wiemy, o co wam poszło… – zaczęła Kasia.

– I pewnie nigdy się nie dowiemy… – dodała Natalia.

– A skoro obie milczycie jak grób, zakładam, że lepiej, byśmy się nie dowiedziały – kontynuowała moja siostrzenica. – I w porządku, co się stało, już się nie odstanie.

– Ale chyba już czas się pogodzić – przejęła pałeczkę Natalka. – Macie teraz już tylko siebie.

Poczułam pod powiekami łzy.

– Znaczy macie też nas i wnuki, ale wiecie, o chodzi – Kasia chwyciła swoją mamę za rękę i pociągnęła ją w moją stronę.

Po chwili stałyśmy na wprost siebie, ja i Zosia, z zaszklonymi oczami i różowymi od emocji policzkami.
Dziewczyny miały rację. Minęło tyle lat. Szukałam w sobie dawnej urazy, żalu, ale… nie znalazłam. Zniknął. Chyba dawno wybaczyłam Zosi, nawet sama nie wiem kiedy. Co powinnam teraz zrobić? Co powiedzieć? Jak zacząć? Nie zdążyłam się porządnie zastanowić ani tym bardziej wykonać żadnego gestu, gdy poczułam, jak Zosia obejmuje mnie za szyję.

– Przepraszam! – wyszlochała. – Niczego w życiu tak nie żałuję. Bardzo, bardzo cię przepraszam!

Ściskałam ją mocno. Tak jak wtedy, gdy była malutka. Moja siostrzyczka… Zbłądziła, pogubiła się, a ja ją odepchnęłam.

– Już dobrze, już wszystko dobrze – szeptałam. – Już się nie gniewam.

Tyle czasu zmarnowałyśmy, mieszkając niby blisko, a jednak rozdzielone ulicą jak rwącą rzeką. Dzięki naszym córkom zyskałyśmy szansę na zbudowanie mostu.

Czytaj także:
„Matka zabroniła mi być z Tadeuszem, więc nigdy nie wyszłam za mąż. Ja i siostra jesteśmy 80-letnimi starymi pannami”
„Jestem żonaty, ale zakochałem się w innej. Sprawa jest podwójnie skomplikowana, bo to moja pacjentka”
„Matka mojego syna zginęła w wypadku, gdy on miał 2 lata. Zostałem z dzieckiem, które było dla mnie ciężarem”

Redakcja poleca

REKLAMA