Zawsze żyłem tak, jak chciałem. Uchodziłem za przystojnego mężczyznę. Kobiety do mnie lgnęły. Odkąd pamiętam, zawsze byłem w jakimś związku.
Łatwość nawiązywania kontaktów z płcią przeciwną niewątpliwie mnie zepsuła. Stałem się cynikiem. Przez większość dorosłego życia świetnie się bawiłem, a relacje z paniami traktowałem raczej lekko. Nie chciałem wiązać się na dłużej.
– Po co żyć chlebem powszednim, gdy można mieć ciągle nową bombonierkę? – tłumaczyłem rodzicom, którzy radzili mi „się wreszcie ustatkować”.
Dzieci? Nigdy ich nie chciałem i zawsze otwarcie o tym mówiłem kobiecie, z którą się w danym momencie umawiałem. Oczywiście, nie uniknąłem kilku sytuacji związanych z tym problemem. Tak, celowo używam słowa „problem”. Bo dziecko dla kogoś takiego jak ja było niczym więcej jak niechcianym problemem. Wiem, że jedna z moich dziewczyn zaszła w ciążę i usunęła ją, kiedy się rozstaliśmy. Nie wiedziałem wówczas, że była w ciąży, a ona też mi nic nie powiedziała. Dowiedziałem się po latach od wspólnego znajomego. Facet wykrzyczał mi to w twarz. Był już wtedy mężem tej dziewczyny. Nie mogli mieć dzieci, chociaż bardzo tego pragnęli. Sprawiły to komplikacje po zabiegu, któremu się poddała z rozpaczy po moim odejściu.
No i był Mariusz. Z jego matką, Anetą, spotykałem się tylko trzy miesiące. Później poznałem inną i Anetę rzuciłem. Kiedy zadzwoniła z wieścią, że jest w ciąży, wściekłem się. Myślałem, że mnie szantażuje. A ona tylko płakała. No to do niej wróciłem. Czułem się strasznie szlachetny, choć nie miałem pojęcia, co będzie dalej i jak wytrzymam w stałym związku.
Urodził się nam syn, Mariusz. Nie mieliśmy ślubu, bo ja „nie byłem gotowy”. Nasi rodzice naciskali, ale to tylko bardziej mnie buntowało. Za to Aneta nie nalegała. Wystarczyło jej, że do niej wróciłem. Oczywiście, nic do tej dziewczyny nie czułem. Nie mam pojęcia, czy o tym wiedziała. Mariusz miał 2 latka, kiedy jego mamę potrącił pijany kierowca. Zginęła na miejscu i zostałem z dzieckiem sam.
Początkowo podrzucałem go moim lub Anety rodzicom, ale później, gdy kupiłem większe mieszkanie, zabierałem go do siebie na kilka dni, aż wreszcie ze mną zamieszkał. W efekcie dziecko było zdezorientowane, stało się płaczliwe, chorowite.
Obie babcie wojowały ze mną, oskarżając mnie, że robię chłopcu krzywdę, bo powinien mieć stabilny dom. Zresztą jedna i druga bardzo chciała mu ten dom stworzyć. Mama Anety regularnie ponawiała ofertę, aby Mariuszek zamieszkał na stałe z nią i jej mężem. Ale ja powodowany jakąś chorą ambicją uparłem się, że „sam potrafię wychować swojego syna”.
Zrobiłem po swojemu. Pracowałem jak szalony do późnych godzin wieczornych, a Mariusz i tak tułał się od babci do babci, od znajomych do znajomych albo opiekunek. Nierzadko zajmowały się też nim kobiety, z którymi aktualnie byłem związany. Szczególnie jedna z nich bardzo przywiązała się do Mariusza. On też do niej lgnął. Szybko zacząłem wietrzyć spisek i zamach na moją wolność. Pewnie zaraz zaciągnie mnie przed ołtarz i zamknie w domu, jak więźnia. Niedoczekanie. Czym prędzej rozstałem się z tą panią.
Nic dziwnego, że Mariusz, mając taki przykład, dość wcześnie zaczął spotykać się z dziewczynami. Miał jednak cieńszą skórę ode mnie. Zbyt był podobny do swojej mamy – kobiety wrażliwej i delikatnej. Tylko na zewnątrz demonstrował cyniczny stosunek kobiet, jak to robiłem ja.
Mariusz miał zresztą, podobnie jak ja, spore powodzenie u płci przeciwnej. Oczywiście dałem mu garść złotych rad pod hasłem: „Jak postępować z kobietami, aby uniknąć kłopotów”, i uważałem, że powinien mi za to dziękować. Ależ był ze mnie stary głupiec. Nic nie rozumiałem... Nie znałem zupełnie własnego dziecka. A on tylko starał się zasłużyć na moją miłość. Czuł, że jestem egoistą i chciał się do mnie upodobnić tylko po to, by wkupić się w moje łaski...
A późnej poznał Lenę. Piękną i inteligentną dziewczynę. Początkowo wydawało mi się, że poderwał seksownego kociaka, żeby mieć kim się pochwalić przed kolegami. Jednak Lena była nie tylko bardzo atrakcyjna, ale również mądra i dobra. Nie wpadłem w zachwyt na wieść, że się pobierają. Byłem zazdrosny. Poza tym małżeństwo zawsze wydawało mi się rezygnacją z wolności na rzecz nudnej, drobnomieszczańskiej egzystencji. Śmiałem się z nich, niby dobrotliwie, że jeszcze im się znudzą domowe kapcie. Mówiłem, żeby się tak nie spieszyli do zatęchłego domowego ciepełka. Teraz myślę, że to oni patrzyli na mnie z politowaniem.
– Tato, a skąd ty możesz wiedzieć cokolwiek na temat domowego ciepełka? – zaczepnie odezwał się kiedyś Mariusz.
Pobrali się. Oboje zaczęli pracować, wyjeżdżać służbowo. Ona nawet częściej, zwłaszcza na weekendy. Taka praca... Czasem Mariusz wpadał do mnie wieczorem „na kieliszek koniaku”. Któregoś razu zacząłem kręcić nosem, że z niego taki słomiany wdowiec, a jego piękna żonka fruwa gdzieś sama po świecie.
– Albo i nie sama – dodałem chytrze.
Nie wiem, czy zasiałem wtedy wątpliwość w jego sercu. Możliwe. Trochę też go buntowałem, żeby nie siedział w domu, czekając na nią jak jakiś frajer. Wyciągnąłem go nawet raz do klubu ze striptizem.
Wyglądał na zażenowanego, ale ja tylko się z tego śmiałem, że „stary ojciec też chce czasem wyjść między ludzi” i żeby nie był takim świętoszkiem...
Lena nadal dużo wyjeżdżała, za to Mariusz w pewnym momencie przestał przesiadywać w domu. Któregoś dnia jego żona zadzwoniła do mnie z pretensjami.
– Masz fatalny wpływ na Mariusza – powiedziała mi wtedy. – On za wszelką cenę chce się do ciebie upodobnić, bo od zawsze pragnie twojej akceptacji. Nie zatruwaj go swoim cynizmem.
Wówczas nie przejąłem się tym ani trochę. Za wcześnie było dla mnie na takie słowa. Jak zwykle nic nie zrozumiałem.
– Nie będziesz mi mówić, co mam robić, dziewczyno – zawołałem w słuchawkę do synowej. – Dobrze znam kobiety i ich sztuczki. I nie pozwolę, żeby mój syn cierpiał przez jakąś panienkę.
Po tej rozmowie przestali mnie odwiedzać. Właściwie prawie całkowicie zerwali ze mną kontakty. Chyba Lena postawiła ultimatum: „ja albo twój ojciec” i że Mariusz wybrał ją. A jednak coś się popsuło...
Kiedy dwa miesiące temu dostałem wiadomość, że mój syn leży nieprzytomny w szpitalu po wypadku samochodowym i prawdopodobnie już z tego nie wyjdzie, ziemia usunęła mi się spod nóg. Nagle dotarło do mnie, że tak naprawdę cały sens i radość mojego życia to ten chłopak. Po wielu tygodniach wizyt w szpitalu, rozmowach z jego znajomymi i Leną, która wpadała do syna od czasu do czasu, odtworzyłem sobie sekwencję wydarzeń.
Mariusz miał jakąś głupią, nic nieznaczącą przygodę z kobietą. Może pod wpływem wątpliwości, jakie zasiałem w jego sercu. Kto wie... Lena dowiedziała się o tym i złożyła pozew o rozwód. Mariusz szalał z rozpaczy; błagał, by mu wybaczyła. Nie chciała tego słuchać. Podobno powiedziała mu: „Jaki ojciec, taki syn”.
Tydzień przed wypadkiem Mariusz w ogóle nie pokazał się w pracy. Od tego dnia siedział w domu i pił. Jego kumpel próbował z nim rozmawiać, bez skutku. Mariusz nikogo nie chciał słuchać. Tego feralnego dnia wsiadł do auta po pijaku. Uderzył z dużą siłą w drzewo na drodze za miastem. Podejrzewali, że mogła to być próba samobójcza. Nie wiem tego. I może nigdy się nie dowiem. Bo mój syn jest w śpiączce. Może się z niej wybudzić – albo nie.
Czuję, że to moja wina. Postanowiłem, że zrobię wszystko, aby mój syn odzyskał zdrowie, choćbym miał oddać ostatni grosz na jego leczenie. A jeśli będę miał szczęście i Mariusz się obudzi, już nigdy nie będzie musiał zabiegać o moją miłość. Chcę naprawić swoje błędy. Tylko czy nie jest za późno?
Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.
Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”