„Matka zabroniła mi być z Tadeuszem, więc nigdy nie wyszłam za mąż. Ja i siostra jesteśmy 80-letnimi starymi pannami”

Samotna starsza kobieta fot. Adobe Stock, Solarisys
Magda, choć dawno skończyła osiemdziesiątkę, co rano siada przed lustrem, maluje się dość wyzywająco, i zaczyna mi opowiadać, że jest pewna, że wpadła w oko właścicielowi baru naprzeciwko, że na pewno zaprosi ją na kawę. Innym razem to listonosz albo hydraulik. Tak jak 60 lat temu – ciągle mieszkamy w jednym pokoju.
/ 19.10.2021 10:34
Samotna starsza kobieta fot. Adobe Stock, Solarisys

Jednemu nie uległam, bo się bałam… Sama nie wiem czego. Drugi bardzo mnie kochał i szanował, i nie chciał mnie skrzywdzić. No ale w rezultacie właśnie to zrobił.

Patrzę na moją siostrę, która śpi w łóżku obok… Jak to się stało, że skończyłyśmy same, we dwie, w tym małym, obskurnym pokoju? Urodziłyśmy się w Górze Kalwarii, w rodzinie sadowników. To było beztroskie dzieciństwo, niczego nam nie brakowało. Nasz starszy brat miał przejąć gospodarstwo, więc odkąd skończył 15 lat, pracował z tatą. A nami specjalnie nikt się nie zajmował.

Ani naszą edukacją, ani wychowaniem. Biegałyśmy z Magdą całymi dniami po sadach i łąkach… Na nocnym stoliku ciągle trzymam zdjęcie zrobione wiosną 1938 roku w naszym sadzie. Obie mamy na sobie niedzielne sukienki i wielkie białe kokardy we włosach. Pozujemy wśród kwitnących jabłoni. Uśmiechamy się beztrosko.

Pamiętam też wycieczki do Warszawy. Brat mamy miał warsztat stolarski przy placu Grzybowskim. Odwiedzaliśmy go całą rodziną dwa, trzy razy w roku. To była wielka wyprawa. Na stację jechaliśmy wozem. Potem godzina w pociągu i dalej na piechotę. Na drogę braliśmy jabłka i pajdy drożdżowego placka. Brat i ojciec targali skrzynkę owoców.

Mama zawsze powtarzała bratowej, że w mieście to takich jabłek jak nasze nie kupi. O wojnie wolę nie myśleć. Syn wuja stolarza zginął w powstaniu. Jego żona z małymi dziećmi trafiła do obozu w Pruszkowie. Tata pojechał po nią wozem i przywiózł ich do nas.

Rodzina to rodzina…

Pamiętam, jak jesienią 1944 roku chodziliśmy na górkę na cmentarzu i patrzyliśmy na płonącą Warszawę. Mama ocierała łzy. Kolejny raz pojechałam do Warszawy dopiero latem 1955 – na Festiwal Młodzieży. Prawie siłą zaciągnęli mnie tam Magda i jej chłopak. Pierwszy raz zobaczyłam z bliska pałac kultury (z naszej górki obserwowaliśmy, jak wyrastał nad panoramą miasta). Byłam pod wrażeniem. Nie znałam się na architekturze, nic nie wiedziałam o socrealizmie; po prostu nigdy wcześniej nie widziałam budowli tak monumentalnej.

Wjechaliśmy na taras widokowy. Pamiętam, że nie odważyłam się wychylić za barierkę. Stałam przyklejona do ściany i bałam się ruszyć. W dzieciństwie łaziłam po drzewach i dachach – a teraz okazało się, że mam lęk wysokości. A potem była potańcówka na placu. Siostra i jej chłopak dawno zniknęli mi z oczu.

Tkwiłam w kącie i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Wtedy wyrósł przede mną wysoki, ciemnoskóry chłopak w kolorowej koszuli. Uśmiechnął się i bez słowa porwał mnie do tańca. Po kilku kawałkach poszliśmy się napić. Udało nam się ustalić, że każde z nas potrafi powiedzieć parę zdań po francusku. Zrozumiałam, że chłopak ma na imię Louis, jest Kubańczykiem i ma 22 lata.

Nie dowiedziałam się o nim wiele więcej. Nie był pierwszym chłopakiem, który mnie pocałował, ale tak nie robił tego żaden z moich kolegów z miasteczka. Podobało mi się. Nawet bardzo. Gdy zaczęło się robić jasno, odprowadziłam Louisa do akademika, w którym mieszkał. Bardzo chciał, żebym weszła na górę.

Do dziś pamiętam jego gorące dłonie krążące po moim ciele. I jego usta na mojej szyi.

Martwiła się, co ludzie powiedzą

Ale ja nie dałam się złamać. Bąknęłam „au revoir” i uciekłam. To jeden z tych momentów, do których ciągle wracam myślami. I tak bardzo żałuję, że nie zachowałam się inaczej. Jestem pewna, że gdybym poszła z Louisem na górę, to moje życie potem ułożyłoby się inaczej. Gdybym ten jeden raz pozwoliła sobie na szaleństwo… Nie umiem dokładnie wytłumaczyć, czemu uciekłam. Tak jak nie umiem wytłumaczyć, dlaczego wcześniej odmawiałam każdemu chłopakowi, który próbował iść o krok dalej niż pocałunki.

Nie byłam nigdy przesadnie religijna. Nie bardzo wierzyłam w grzech i potępienie. Nasza mama jak ognia bała się skandalu. Jej ciągle powtarzane zdanie, że możemy robić, co chcemy, byle nie zajść w ciążę przed ślubem – też nie miało podtekstów religijnych. Był jedynie ten wieczny lęk przed tym, „co ludzie powiedzą”…

Pamiętam, że jak skończyłam 18 lat, zażartowałam, że mama może odetchnąć, bo przynajmniej żadna z nas (siostra jest starsza o półtora roku) nie zostanie nieletnią matką. Mamie mój żarcik nie przypadł do gustu. No więc pewnie to mamine gadanie to jeden z powodów. Ale chyba ważniejszy jest ten, że jak czasem posłuchałam brata i jego kumpli chełpiących się podbojami („kupiłem jej kawę mrożoną i już ze mną poszła”, „broniła się minutę, dla zasady, a potem prosiła o więcej”) – powtarzałam sobie, że ze mną nie pójdzie im tak łatwo. I za każdym razem, kiedy mówiłam „nie” – uważałam, że odniosłam zwycięstwo.

Tamtego lipcowego wieczoru z Louisem byłam już bardzo blisko, żeby powiedzieć „tak”. „Więcej go nie zobaczysz, co ci zależy. Jest ładny, czuły, ładnie pachnie… To jest ten moment!” – przekonywałam się. Ale w ostatniej chwili – zrejterowałam. Do rana spacerowałam po Warszawie. Wróciłam do domu pierwszym autobusem.

Magda i jej chłopak dotarli parę godzin później. Siostra opowiadała mi, że trafili na jakieś szalone międzynarodowe przyjęcie w akademiku, że potem znaleźli pusty pokój…Więcej nie chciałam słuchać. Moja siostra to było przeciwieństwo mnie. Tak jak lęki mamy o panieńską ciążę w moim przypadku były kompletnie pozbawione sensu, tak Magda miała spore szanse doprowadzić do skandalu.

Dziewczyny z takich miasteczek jak nasze nic wtedy nie wiedziały o cyklach menstruacyjnych, antykoncepcji. Po prostu – jednym się udawało uniknąć wpadki, innym nie. Magda pierwszy raz nie wróciła na noc do domu, gdy miała 16 lat. Nic nie powiedziałam rodzicom, nad ranem otworzyłam okno i pomogłam jej się wspiąć do naszej sypialni. Była potargana i dziwnie się uśmiechała. Nie musiała nic mówić.

Zapytałam tylko:

– Kto to?

– Janek – odparła. – Wiesz, ten blondyn z równoległej klasy. Jasne, że wiedziałam, który Janek. Tak jak wszystkie dziewczyny z mojej klasy kochałam się w nim jak szalona. I oczywiście – usidliła go Magda.

Po Janku, którego Magda rzuciła po dwóch miesiącach, byli inni. Wielu innych. Tyle że żaden nie miał w planach żeniaczki. Dlatego gdy o rękę mojej siostry zaczął się starać szanowany w okolicy gospodarz, wdowiec, mama była w siódmym niebie.

– Magda, dziewczyno, o tobie już ludzie gadają. Druga taka okazja może się nie powtórzyć – przekonywała moją siostrę, jak umiała. Nic z tego. Ku rozpaczy mamy Magda powiedziała: „nie”.

– To starzec! Przecież on ma ponad 40 lat! I dzieci prawie w moim wieku. Możesz mnie wyrzucić z domu, ale w życiu za niego nie wyjdę!

Przez chwilę mama miała jeszcze plan, że może w takim razie ja… ale mną gospodarz nie był zainteresowany. Partia przeszła nam koło nosa.

Rok później zaczęłam pracę w urzędzie gminnym

Siedziałam w okienku. Nudziłam się strasznie. Pewnego dnia przy moim okienku stanął Tadeusz. Chciał zameldować dzieci w swoim domu. Problem był taki, że dom należał do żony, a żona uciekła parę lat wcześniej z innym. I słuch po niej zaginął. Nie bardzo mogłam pomóc Tadeuszowi, ale za to – zakochałam się po uszy.

Był inny niż moi rówieśnicy. Uprzejmy, ciepły, wrażliwy. Sam wychowywał dwie córeczki, śliczne blondyneczki: Asię i Basię. Po nim już nie chciałam innego Zaczęliśmy się spotykać. Tadek zabierał mnie na długie spacery wzdłuż potoku. Dopiero w czasie trzeciej randki odważył się wziąć mnie za rękę. A kilka randek później – pocałować. Po raz pierwszy czułam, że jestem gotowa na coś więcej. Tylko że o tym nie było mowy.

– Nie mogę ci tego zrobić. Przecież wiesz, że nie mogę się z tobą ożenić. Dopóki nie odnajdę żony i nie załatwię rozwodu. Nie ma mowy – powtarzał mój ukochany. W tajemnicy spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Aż w końcu ktoś nas zobaczył. I miasteczko zaczęło huczeć od plotek. Aż w końcu plotki dotarły do mojej mamy…

Tamtego dnia wróciłam tuż po zmierzchu

Otworzyłam drzwi do kuchni. Przy stole siedziała mama. Spojrzała na mnie tak, że od razu wiedziałam, że coś się stało.

– Jak mogłaś. Jak mogłaś mi to zrobić! Całe miasto o tobie mówi. Zepsułaś reputację naszej rodziny! Teraz to już nie tylko ty, ale i twoja siostra nigdy nie znajdziecie męża. Nigdy! – krzyczała mama. A ja zrozumiałam, że moje spacery z Tadeuszem przestały być tajemnicą.

– Mamuś. Nie krzycz. My nic złego nie robimy. Tylko spacerujemy i rozmawiamy… – zaczęłam się tłumaczyć, jednak mama nie dała mi dojść do słowa.

– Przestań kłamać. Już to widzę, jak wyposzczony słomiany wdowiec uwodzi młodą dziewczynę, żeby ją za rękę potrzymać. Mam tylko nadzieję, że ci bachora nie zdążył zrobić!

Zrozumiałam, że dyskusja nie ma sensu. Bez słowa poszłam do pokoju. Całą noc nie spałam i snułam plany ucieczki z Tadeuszem. Rano byłam już zdecydowana. Musiałam tylko przekonać jego, że nie mamy wyjścia. Że musimy zabrać dzieci i szukać szczęście gdzieś, gdzie nikt nas nie zna.

Tadek był budowlańcem, mogliśmy pojechać budować Nową Hutę albo Petrochemię. Przed oczami miałam obrazki z kronik filmowych, na których opaleni dziarscy młodzieńcy z zapałem układali cegły. Po pracy pobiegłam do niego do domu. Nawet się nie uśmiechnął na mój widok. Zaprowadził mnie do kuchni i kazał usiąść.

– Hanka. To koniec. Nie możemy tak dłużej. Nie mogę niszczyć ci życia. I swoim dzieciom. Była tu twoja mama. Nakrzyczała na mnie bardzo. Przekonywałem ją, że nie sypiamy ze sobą, ale chyba nie uwierzyła. Ale Hanka… twoja mama ma rację. Nie ma przed nami wspólnej przyszłości. Łudziliśmy się, że odnajdę żonę, że się rozwiodę. To był piękny sen, niestety, tylko sen. Jak tylko znajdę gdzieś pracę, zabiorę dziewczynki i wyjadę. Tak będzie najlepiej...

– Tadek, masz rację. Musimy wyjechać. Ale razem! – krzyknęłam, chwytając go za ręce. – Rozumiesz, razem. Gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie znał, możemy udawać małżeństwo…

– Daj spokój. Nie zrobię ci tego. Nie zabiorę z domu, od rodziny, do życia w kłamstwie. Nie ma mowy. Za bardzo cię kocham, Haneczko.

Zaczęłam płakać. Tadeusz przytulił mnie, pocałował, a potem wziął jak dziecko za rękę i delikatnie, ale stanowczo, wyprowadził za drzwi.

Wyjechał dwa miesiące później

Widziałam go jeszcze tylko raz, z daleka, przyszedł do urzędu po akty urodzenia córek i inne dokumenty. Obsługiwała go koleżanka. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Nigdy więcej w nikim się nie zakochałam. Nigdy więcej nie poszłam z nikim na randkę. Mama próbowała mnie swatać, umawiać z synami koleżanek, ale odmawiałam. Moja samotność była moją żałobą. I karą dla mamy. 

– To był ten jedyny. Zabrałaś mi go. Innego nie będzie. Pogódź się z tym – powiedziałam jej parę lat później wprost; zrozumiała i temat mojego zamążpójścia się skończył. Zresztą miałam wtedy już 28 lat. Na tamte czasy byłam już starą panną.

Teraz już tylko czekamy na śmierć

Za to Magda żyła otoczona mężczyznami. Nie wiem jak, ale robiła z nimi, co chciała. Byli na każde jej skinienie. od czasu od czasu któryś się oświadczał, lecz ona zbywała go śmiechem. Mama zaczynała tracić cierpliwość.

– Zdecyduj się wreszcie na któregoś. Już naprawdę wszystko mi jedno na którego. Za późno na wybrzydzanie! Magda tylko wzruszała ramionami.

– Mamuś, mam czas, nie martw się. Aż pewnego dnia okazało się, że adoratorzy gdzieś zniknęli. Nagle nie było już żadnego. Ani do pójścia na zabawę, ani do kina. Magda nie mogła tego zrozumieć. Ani się z tym pogodzić. Zaczepiała byłych kochanków na ulicy, gdy szli po rękę z innymi, młodszymi pannami.

– Cześć, dawno się nie widzieliśmy… – zagadywała, a ci, purpurowi na twarzach, wili się jak piskorze, żeby ją spławić, no i nie oberwać torebką po głowie od towarzyszki. To zdziwienie, że nagle została sama, nie minęło jej do dziś.

Magda, choć dawno skończyła osiemdziesiątkę, co rano siada przed lustrem, maluje się dość wyzywająco, i zaczyna mi opowiadać. Że jest pewna, że wpadła w oko właścicielowi baru naprzeciwko, i że dziś, najdalej jutro, na pewno zaprosi ją na kawę. Innym razem jest to listonosz albo hydraulik… Tak jak 60 lat temu – ciągle mieszkamy w jednym pokoju.

Tylko już nie w domu, a w kawalerce na skraju miasta. Mamy małą łazienkę i kuchnię w przedpokoju. Mieszkanie kupił nam brat, gdy po śmierci mamy sprzedaliśmy dom. Pewnie nawet tego byśmy nie dostały, gdyby bratowa nie wystraszyła się, że będziemy musiały zamieszkać z nimi. Odkąd cztery lata temu Magda oskarżyła mnie o kradzież halki – każda zamyka swoją szafę na kłódkę. Nocą swoją torebkę z portfelem trzymam pod poduszką.

Żyjemy z mojej emerytury, bo Magda nigdy nie pracowała. Ale i nie miała głowy do pieniędzy. W ogóle nie zna ich wartości. Rok temu zabrała mi portfel i zanim zdążyłam ją znaleźć – połowę emerytury wydała na nowe buty i kapelusz. Musiałam wtedy poprosić o pożyczkę bratanka. Dał mi 500 złotych i warknął:

– To ostatni raz, ciotka. Załóż konto w banku albo chowaj pieniądze przed tą starą wariatką. Ja mam swoją rodzinę na utrzymaniu. Widać zapomniał, że obie z siostrą jesteśmy współwłaścicielkami gospodarstwa sadowniczego, które przejął po ojcu. Ale nie przypominałam mu o tym.

Nie chciałam awantury. Zaczęłam po prostu lepiej pilnować portfela. Leżę w moim wąskim łóżku i nie mogę zasnąć. Jak co roku o tej porze – bo to kolejna rocznica poznania Tadeusza. Nigdy o nim nie zapomniałam. Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Parę lat temu, jak bratanek zapraszał nas jeszcze na święta, poprosiłam jego syna, żeby poszukał na tym Facebooku córek Tadeusza. Nie znalazł. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że Tadeusz leży koło mnie. Z półsnu wyrywa mnie głośne chrapnięcie. Otwieram oczy. Ten sam od 40 lat pokój. Ale to nie Tadeusz chrapie.

Redakcja poleca

REKLAMA