„Nakryłam kuzyna na zdradzie, lecz nie odważyłam się wyznać jego żonie prawdy. Los wziął sprawy w swoje ręce i ukarał podłego bawidamka"

Dumna kobieta fot. Adobe Stock, Kzenon
„Nie żałowałam drania, gdy policjanci wyprowadzali go w kajdankach. Byłam zła nie tylko na niego, ale i na siebie. Gdybym powiedziała Kindze o tej podsłuchanej rozmowie, do tego wypadku by nie doszło. A jednak spłaciłam swój dług".
/ 19.10.2022 11:15
Dumna kobieta fot. Adobe Stock, Kzenon

Andrzej, mój daleki kuzyn, przyjeżdżał do nas z żoną co roku przez 15 lat. Oboje zakochali się w naszej okolicy, w górskich trasach i jaskiniach. Lubiliśmy ich: byli sympatyczni, otwarci. Ich odwiedziny sprawiały nam zawsze ogromną przyjemność. W końcu rodzina!

Dwa lata temu po raz pierwszy nie przyjechali. Andrzej zadzwonił i opowiedział o śmierci Ireny, która kilka miesięcy walczyła z rakiem. Szlochał w słuchawkę. Pojawił się znowu rok później. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że to on. Nigdy nie był zbyt zamożny, a teraz dobry garnitur, pełen portfel... Dwa dni później przyjechała Kinga, jego nowa żona.

Podobno prowadziła dobrze prosperujący interes

Starsza od Andrzeja o 10 lat, lecz zadbana, świetnie ubrana i uczesana. Szczerze życzyłam im wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Zwłaszcza że niemal od razu polubiłyśmy się z Kingą. Bardzo kochała Andrzeja. Ewidentnie przysłonił jej sobą cały świat. Dość szybko jednak wyczułam, że jego uczucie do niej nie było aż tak głębokie.

W przeciwieństwie do turystów, którzy wędrują głównie po górskich szlakach, oni przywieźli ze sobą sprzęt, który miał im posłużyć do penetrowania licznych w naszej okolicy podziemnych grot. Za główny cel obrali sobie Jaskinię Cieni. Nazwano ją tak dlatego, że ze skalnych szczelin wydobywały się mleczne opary, a przechodzący przez nie ludzie przypominali cienie.

Przed wiekami nasi dziadowie wierzyli, że dusze zmarłych właśnie tędy wkraczają w zaświaty. Tamtej nocy miałam niespokojny sen. Wraz z Andrzejem staliśmy na skraju urwiska. Wiał silny wiatr. Kiedy spytałam o Kingę, odwrócił się do mnie ze złym uśmiechem. Usłyszałam, że nie przyjdzie. Obudziłam się w środku nocy wystraszona. Do rana nie zmrużyłam oka.

Następnego dnia pogoda niezbyt sprzyjała wyprawie, więc przekonałam oboje, by odłożyli ją na później. Korzystając z okazji, pojechałam z Kingą do miasteczka. W czasie drogi powrotnej poprosiła, abyśmy wstąpiły do górala mieszkającego na skraju wsi, u którego chciała kupić Andrzejowi kierpce. Do domu miałam niedaleko, więc zostawiłam ją tam i wróciłam pieszo.

Kiedy z werandy wchodziłam do sieni, usłyszałam dobiegający z piętra głos Andrzeja. Rozmawiał z kimś przez telefon. Dopiero po chwili się zorientowałam, że przekomarza się z jakąś kobietą. Zapewniał, że ją kocha, wkrótce będą razem i nikt nie stanie na drodze ich szczęściu. Cofnęłam się ostrożnie na podwórko. Zaczęłam głośno dzwonić kluczami, otwierając z trzaskiem drzwi frontowe.

Podczas kolejnej bezsennej nocy zastanawiałam się nad sytuacją. Nie chciałam mieszać się w nie swoje sprawy. Niech każdy układa własne życie według swoich wyobrażeń i chęci. Poza tym, Andrzeja znałam od lat, a Kingę kilka dni… No i nie mam pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. A jak coś popsuję? Tak to sobie tłumaczyłam, tak siebie przekonywałam.

Koniec końców, nie powiedziałam Kindze o tamtej podsłuchanej rozmowie. Teraz wiem, że popełniłam duży błąd. Po południu wreszcie wyjrzało słońce i moi lokatorzy postanowili, że następnego dnia ruszą na wyprawę. I tak się stało. Prowadzić miał Andrzej, który dobrze znał podziemny labirynt korytarzy.

Słońce chowało się już za horyzontem, kiedy wrócił. Był sam. Wyglądał na mocno zdenerwowanego, gdy trzęsącym się głosem opowiadał o tym, co się stało.

– Wybrałem jeden z korytarzy prowadzący na dno jaskini – mówił, wychyliwszy kolejny kieliszek spirytusowej nalewki. – Tam były najpiękniejsze widoki. W połowie drogi zrobiliśmy sobie piknik, zjedliśmy coś. Założyliśmy tam bazę. Zostawiliśmy plecaki z jedzeniem i piciem. Mieliśmy do pokonania ostatnią półkę, za którą znajdował się 7-metrowy komin. Przechodziłem tę trasę już trzy razy. Znałem ją naprawdę bardzo dobrze!

Andrzej miał asekurować Kingę liną, kiedy ona opuszczała się na dno. Z półką poszło w miarę dobrze. Jednak kiedy Kinga znalazła się w kominie, nieoczekiwanie lina pękła, a ona spadła.

– Wołałem ją, nie odpowiadała!… – płakał. – Nie mogłem zejść, bo nikt mnie nie ubezpieczał. Musiałem wrócić.

Mąż natychmiast skrzyknął wszystkich sąsiadów. Chłopy wzięli liny, latarki, cały sprzęt i ruszyli z Andrzejem do jaskini. Wrócili bardzo późno w nocy. Bez Kingi. Kiedy nie znaleźli jej w dole komina, pomyśleli, że może oprzytomniała i w szoku ruszyła jednym z podziemnych korytarzy w nadziei odnalezienia innego wyjścia. Przygotowano się na wyprawę następnego dnia rano. Tym razem mieli wziąć w niej udział ratownicy z GOPR-u.

Tej nocy znów miałam niespokojny sen

Śniło mi się, że nie czekając na mężczyzn, sama poszłam w góry. Znałam tę jaskinię równie dobrze co Andrzej, a może nawet  lepiej. W świetle latarki widziałam wydobywające się ze skalnych szczelin mgielne dymy. Weszłam w labirynt korytarzy. Odniosłam wrażenie, jakby ich syk podpowiadał drogę, którą powinnam iść.

No i znalazłam ją… Leżała w jednej z dolnych jaskiń. Lampka w jej kasku została rozbita. Nie miała plecaka ze sprzętem i telefonem, który Andrzej powinien był najpierw spuścić na dno jaskini.
Pochyliłam się nad Kingą. Na jej czole zobaczyłam zaschniętą krew i olbrzymi siniak, który objął fioletem niemal pół twarzy. Dotknęłam ramienia śpiącej. Wtedy Kinga się obudziła.

– Skąd się tu wzięłaś?! – była naprawdę uszczęśliwiona, gdy mnie zobaczyła.

Nieoczekiwanie moja latarka zgasła.

– Nie mamy światła – przestraszyła się. – Jak teraz wrócimy do domu?

– Połóż mi rękę na ramieniu i idź powoli za mną. Wyjście jest kilkaset metrów dalej. Nie bój się, droga jest bezpieczna.

– Jesteś pewna, że tam trafimy?

– Zaufaj mi. Nic nam nie grozi.

Kiedy się obudziłam, za oknem zaczynało już świtać. Nagle rozległo się łomotanie do drzwi. Narzuciłam na siebie szlafrok i wybiegłam z sypialni. Na progu, ku swojemu zdumieniu, zobaczyłam wyczerpaną Kingę, którą podtrzymywał mieszkający obok sąsiad.

– Dziękuję – wyszeptała.

A jednak spłaciłam swój dług

Wezwaliśmy lekarza. Na szczęście obrażenia okazały się powierzchowne i niegroźne. Dowiedziałam się, że pan Waldek, wracając autem ze sklepu, znalazł Kingę na poboczu drogi. Słyszał o całej sprawie i podwiózł ją na nasze podwórko. Kinga dostała gorączki i tak miotała się we śnie, że trzeba ją było przytrzymywać. Znów wezwałam lekarza. Nie stwierdził, żeby stan jej zdrowia się pogorszył.

Uspokojenie przyszło wraz z nastaniem kolejnego świtu. Kiedy Kinga odzyskała przytomność, zażądała, żebym cały czas była przy niej; nie chciała ani na chwilę zostać z mężem sama. Poprosiła mnie także o wezwanie policji. Okazało się, że Andrzej celowo zepchnął ją w jeden ze skalnych kominów. Niegdyś był najgłębszy… Kinga z pewnością by w nim zginęła, gdyby nie to, że dwa lata temu podczas powodzi woda naniosła do jaskini sporo piasku. Teraz piasek wypełniał ten komin niemalże w połowie i złagodził upadek Kingi.

Nie żałowałam drania, gdy policjanci wyprowadzali go w kajdankach. Byłam zła nie tylko na niego, ale i na siebie. Gdybym powiedziała Kindze o tej podsłuchanej rozmowie, do tego wypadku by nie doszło. A jednak spłaciłam swój dług. Bo zaraz po tym jak wróciła jej świadomość, Kinga przytuliła się do mnie i zaczęła mi serdecznie dziękować.

Czytaj także:
„Szwagier mojego kumpla oskubał mnie z kasy. Nie pozostałem mu dłużny. Szanowany pan mecenas pójdzie na dno”
„Teściowa okradła mojego synka, bo mściła się, że żyjemy w dostatku. Kładła nam kłody pod nogi, bo mąż nie został rolnikiem”
„Ojciec zamiast prezentu z Niemiec przywiózł mi... macochę. Choć była dobra i ciepła, widziałam w niej >>złodziejkę tatusiów<<”

Redakcja poleca

REKLAMA