„Najpierw znalazłam ślubną obrączkę, a dopiero później męża. To starsza sąsiadka maczała w tym swoje łapska”

zakochana para fot. Adobe Stock, eduard
„Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, abyśmy oboje zrozumieli, że właśnie zaczyna się między nami coś wielkiego i pięknego. To los nas do siebie poprowadził, więc nie mogło być inaczej. I choć szliśmy nieco krętymi ścieżkami, to teraz droga przed nami była już prosta”.
/ 27.04.2023 13:15
zakochana para fot. Adobe Stock, eduard

Pierścionek bardzo mi się podobał, choć w gruncie rzeczy był dosyć zwyczajny. Ot, szeroki krążek pokryty delikatnymi ornamentami. Musiał być stary, bo rysunek na metalu nieco się zatarł, a i sam metal trochę się odkształcił.

Srebro świeciło jak ciągle polerowane, chociaż nie zdejmowałam tej obrączki ani do mycia, ani do prac domowych. Pasowała na mój serdeczny palec, w ogóle mi nie przeszkadzała – zdawało się, jakby od wieków to właśnie było jej miejsce. A przecież ani jej nie kupiłam, ani od nikogo nie dostałam w prezencie. Znalazłam ją na polnej drodze prowadzącej do małej wioski ukrytej wśród lasów. Leżała do połowy zakopana w piasku, jakby tam na mnie czekała…

Zaczęłam ją traktować jak talizman, przynosiła mi same miłe i korzystne wydarzenia. Najpierw, po miesiącach bezowocnych poszukiwań, znalazłam dobrą pracę. Potem udało mi się niedrogo wynająć miłe i wygodne mieszkanie, a jeszcze później wygrałam trochę kasy. Niedużo, ale akurat tyle, żeby mi wystarczyło na opłacenie roku zaocznych studiów. Odkąd miałam pierścionek, życie się do mnie uśmiechało.

Zadręczał mnie, a ja mu na to pozwalałam

Po trudnych, chmurnych miesiącach nadchodziły lepsze dni… Zaczynałam wierzyć, że oprócz miłości są w życiu też inne sprawy warte zachodu. Powoli, krok po kroku wychodziłam z dołka. Miałam za sobą zły związek z facetem, który odebrał mi całą radość życia, wepchnął w kompleksy, pomniejszył i upokorzył.

Dałam mu na to całe trzy lata, bo liczyłam, że się zmieni, ale to były głupie mrzonki zakochanej kobiety. Szłam po omacku, licząc na cud. I tak dobrze, że się jakoś pozbierałam, kiedy mnie wreszcie ten drań kopnął i tak zostawił bez pomocy, za to z długami, nerwicą i uzależnieniem od antydepresantów. Nawet nie miałam się komu wyżalić, bo zerwałam kontakty z przyjaciółką, rodziną, znajomymi. On ich nie lubił, więc postawił sprawę jasno: wszyscy won z naszego domu! Posłuchałam…

Po naszym rozstaniu byłam bardzo samotna i nieszczęśliwa. Dzisiaj nie rozumiem, jak mogłam wypłakiwać za nim oczy, zamiast skakać do góry ze szczęścia, że nareszcie odzyskałam wolność.

Gdzieś przeczytałam, że w maltretowanym i krzywdzonym człowieku budzi się dziwna solidarność ze swoim prześladowcą, że ofiara zaczyna współdziałać z katem, godzić się na wszystko, a nawet odczuwać satysfakcję, że dzieje się z nią coś wyjątkowego i przez to jest lepsza od innych.

Mój partner znęcał się nade mną psychicznie. Nie pozwalał mi mieć własnych pieniędzy. W telewizji oglądałam tylko te programy, które on akceptował. Nie mogłam się malować, chodzić do fryzjera, czytać książek. Dla niego to były „głupoty”.

– Książka kucharska ci wystarczy – mówił. – Ją sobie studiuj do oporu. Dla babskiego rozumu taka wiedza jest w sam raz.

Miał wielki temperament i ciągle chciał seksu.

– Leż spokojnie – szeptał i przyciskał mnie mocno do materaca. – Gdzie się nauczyłaś takich sztuczek?! Może tu jakiś fagas przychodzi, kiedy mnie nie ma i cię tak dokształca? 

Jestem pielęgniarką, więc cierpienie to dla mnie chleb powszedni. Kiedy się widzi dokoła tyle nieszczęść, to własne problemy maleją i łatwiej je znieść. Może dlatego godziłam się na takie traktowanie… A może wmówiłam sobie, że na nic więcej mnie nie stać, na nic innego nie zasługuję.

Dopiero tych parę miłych zdarzeń, które  spotkały mnie, gdy znalazłam pierścionek, kazało mi na siebie popatrzeć inaczej. Nie jak na ofiarę losu, ale jak na kobietę, która zasługuje na szczęście i może je osiągnąć!

Pracuję na internie, lecz odkąd jestem sama, biorę dodatkowe dyżury nocne na innych oddziałach. Zawsze znajdzie się ktoś, kto chce, żeby przy nim posiedzieć. Często proszą mnie o to rodziny pacjentów, zwłaszcza tych pooperacyjnych, więc do domu przychodzę tylko po to, żeby podlać kwiaty, przebrać się i odespać pracę.

Tamtego jesiennego dnia też wracałam do siebie po całej, wyjątkowo ciężkiej dobie, marząc tylko o prysznicu i spokojnym śnie. Tymczasem przed moją klatką schodową dostrzegłam karetkę pogotowia. Zatrzymałam się, przepuszczając ratowników medycznych, którzy wynosili na zewnątrz nosze z chorą osobą. Zerknęłam na nią i poznałam sąsiadkę z piętra nade mną. Jeden z sanitariuszy był moim kolegą, więc zapytałam, co się stało i gdzie ją wiozą.

Okazało się, że rozpoznali stan przedzawałowy i jadą do naszego szpitala. Starsza pani była przytomna, uśmiechnęła się do mnie. Powiedziałam, że wszystko będzie dobrze i jutro ją odwiedzę, bo mam dyżur.

– Będzie pani pod świetną opieką, zajmą się panią bardzo dobrzy lekarze, nie trzeba się o nic martwić – pocieszałam ją.

– Słuchaj, skoro się znacie, to może byś zawiadomiła jej rodzinę – powiedział do mnie sanitariusz. – Pani prosiła, żeby to zrobić. Tu masz numer telefonu.

Obiecałam mu, że się wszystkim zajmę, i karetka odjechała na sygnale. Jeszcze na schodach wystukałam w swojej komórce numer telefonu zapisany na kartce. Natychmiast potem zadzwoniłam. Niestety, włączała się tylko sekretarka z poleceniem, żeby zostawić wiadomość.

Byłam w ciężkim szoku 

Nagrałam się, że mam informacje dotyczącą sąsiadki i proszę o pilny kontakt.
Nikt jednak nie oddzwonił. Dopiero parę godzin później z ciężkiego snu wyrwał mnie alarm. Przestraszony męski głos dopytywał, co się stało i kim jestem.

– Nie mogłem odebrać. Byłem w pracy – mówił. – Skąd ma pani mój numer? Czy mojej mamie coś się przydarzyło? Proszę mówić! Czy się stało coś złego?

Opowiedziałam mu więc, co wiedziałam, podałam mu numer do szpitala i obiecałam, że dowiem się czegoś więcej.

– Potrzebuję kilku godzin, żeby dojechać na miejsce – denerwował się. – Proszę, niech pani będzie ze mną w kontakcie…

– Jestem pielęgniarką i tak się składa, że pracuję w szpitalu, w którym teraz leży pana mama, więc proszę się nie martwić. Rano do niej pojadę. Oddzwonię.

– Proszę się nią opiekować! – powiedział. – Kiedy dotrę, pokryję wszystkie koszty. Błagam, niech się pani nią zajmie…

– Pańską mamą zajmują się lekarze, ale będę przy niej, niech się pan uspokoi. Przyrzekam, że będzie miała dobrą opiekę.

Zaglądałam do sąsiadki przez cały jej pobyt w szpitalu. Przeszła wszystkie specjalistyczne badania, dostała leki. Wkrótce ustabilizowało się jej ciśnienie i z każdym dniem czuła się coraz lepiej. Bardzo często przy jej łóżku siedział mężczyzna, którego twarzy nie widziałam, bo ilekroć tam był, nie wchodziłam, żeby nie przeszkadzać.
Dzień przed wypisem, już po wieczornym obchodzie odwiedziłam starszą panią, żeby chwilę z nią porozmawiać. To wtedy zauważyłam, że przygląda się mojej srebrnej obrączce, nie spuszcza z niej oka…

Do tej chwili zawsze nosiłam gumowe rękawiczki, więc wcześniej jej nie widziała.
Pokazała mi, gdzie wygrawerowano datę Wreszcie sąsiadka zapytała:

– Skąd pani to ma? Mogłabym z bliska obejrzeć? Bardzo proszę…

Zdjęłam z palca obrączkę i podałam ją starszej pani, jednocześnie opowiadając, jak do mnie trafiła. Wypytała mnie dokładnie o tę leśną drogę, o miejscowości w pobliżu i w końcu o to, kiedy ją znalazłam.

– Niesamowite – powtarzała raz po raz, bardzo przejęta. – Wprost nieprawdopodobne. A jednak… To ta sama obrączka!

Wreszcie poprosiła mnie, żebym podała jej okulary z torebki. Założyła je na nos
i przyjrzała się uważniej lśniącemu krążkowi i wyrytym na nim ornamentom.

– Niech pani spojrzy – powiedziała. – Tu jest data. Tylko ci, którzy wiedzą, ją zobaczą… O, w tych liściach, specjalnie tak ukryta, żeby była tajemnicą dla obcych…

No tak! W plątaninie zawijasów tworzących rysunek liści chowały się cyfry tworzące rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty drugi. Choć nosiłam ten pierścionek już jakiś czas, dopiero teraz to zauważyłam.

– Skąd pani wiedziała? – spytałam.

W oczach staruszki zaszkliły się łzy

– Ta obrączka należała kiedyś do mnie – uśmiechnęła się smutno. – Dostałam ją od mężczyzny, którego bardzo kochałam i z którym mam jedynego syna. To była wielka miłość, największa! Kiedy ją zgubiłam, wszystko zaczęło się sypać. Tak jakbym zgubiła mój szczęśliwy talizman…

Nie chciałam, żeby się męczyła opowiadaniem o tym, co najwyraźniej nie było dla niej łatwe, jednak się uparła. Z odpoczynkami, trochę popłakując, mówiła, że jej narzeczony był mocno uwikłany w politykę. W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku siedział nawet w więzieniu. Należał do najtwardszej opozycji, więc powstanie ruchu Solidarność przywitał jak początek prawdziwej wolności.

– Nareszcie – mówił. – Zobaczysz, teraz już będzie inaczej… Doczekaliśmy się! 

Z internowania wrócił jako zupełnie inny człowiek. Całe dnie siedział osowiały, niczym się nie interesował. Nawet to, że czekali na narodziny dziecka traktował obojętnie, jakby to nie jego dotyczyło. Gdy mały miał trzy miesiące, on oświadczył, że przyjął od władz propozycję wyjazdu za granicę z biletem w jedną stronę...

– Tu mnie już nic nie czeka – powiedział. – Mam dosyć takiego życia.

– A ja? – zapytała. – O dziecku też nie pamiętasz? Mamy zostać sami?

– Przyjedziecie, jak się urządzę. Kiedy jestem obok, też nie masz ze mnie żadnego pożytku. Lepiej, żeby mnie nie było...

Gdyby nie jej zaradność, nie mieliby z synkiem co jeść. Zajęła się obwoźnym handlem. Jeździła po wsiach i miasteczkach i sprzedawała, co tylko mogła: środki czystości, rajstopy, szale, jakieś buty, czasami kosmetyki. Dostawała towar od znajomych mających rodziny za granicą, z darów rozprowadzanych przez parafię, albo wystawała go w kolejkach, trzymając dziecko na rękach i narażając się na awantury. To był prawdziwy koszmar.

Podczas jednej z takich wypraw z towarem zgubiła swą srebrną obrączkę. To cacko musiało się jej zsunąć z palca, bo wtedy bardzo schudła i nie od razu zauważyła jego brak. Kiedy to jednak dostrzegła, pomyślała, że zaczynają się dla niej złe lata.

– Miałam rację – wyszeptała. – Mój ukochany wyjechał na zawsze. Nigdy się już do mnie nie odezwał. Podobno załamał się podczas przesłuchań i chciał uciec przed wszystkim, co go łączyło z dawnym życiem. Udało mu się. Zmarł parę lat później, dowiedziałam się o tym od jego kolegów…

Poprosiłam sąsiadkę, żeby już nic nie mówiła. Po co? Dawne czasy minęły, nie warto wspominać złych chwil.

– Ma pani słabe serce – tłumaczyłam. – Takie wzruszenia nie są dobre. Poza tym proszę się nie martwić. Skoro ta obrączka jest pani własnością, to ja ją pani oddam. Znalazła pani swoją zgubę, czyli od teraz wszystko powinno się zmienić na lepsze. Tak będzie, jestem tego pewna…

Wtedy się uśmiechnęła i powiedziała:

– To jeszcze nie koniec mojej opowieści. Szukałam tej obrączki wszędzie, poszłam nawet do wróżki i ona mi powiedziała, żebym czekała, bo któregoś dnia ją odnajdę. A właściwie… przyniesie mi ją przyszła synowa. Co pani na to powie?

Dopiero teraz odkryłam, co znaczy kochać

No i wróżba się spełniła. Swojego przyszłego męża poznałam tego samego wieczoru. Przyszedł odwiedzić mamę w szpitalu. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, abyśmy oboje zrozumieli, że właśnie zaczyna się między nami coś wielkiego i pięknego. To los nas do siebie poprowadził, więc nie mogło być inaczej. I choć szliśmy nieco krętymi ścieżkami, to teraz droga przed nami była już prosta.

Kiedy teraz myślę o moim poprzednim związku, o tym, co przeżyłam i na co się godziłam niby w imię miłości – nie mogę uwierzyć, że byłam taka głupia… Dałam sobą pomiatać, a przecież nie na tym polega bycie ze sobą! Dopiero przy moim mężu zrozumiałam, że kochać kogoś, to znaczy iść nie przed nim ani za nim, tylko obok niego, razem z nim. Rozumieć się, nie obrażać, nie stawiać usilnie na swoim, nie upokarzać i nie umniejszać…
Dziś jestem pewna, że to wielkie szczęście przyniosła mi stara, srebrna obrączka, zaręczynowy prezent od teściowej. Oddając mi ją, powiedziała:

– Do ciebie bardziej pasuje, więc ją noś, i niech wam przyniesie wszystko, co najlepsze. Tylko pamiętaj, strzeż jej jak oka w głowie, bo jest zaczarowana.

– To zabobony, mamo! – śmiał się mój mąż. – Wszystko zależy od nas, a nie od jakichś przedmiotów, jakichś talizmanów, choćby nawet były najpiękniejsze!

Spojrzałyśmy po sobie porozumiewawczo. On wie swoje, my swoje… Jednak w codziennym, zwyczajnym życiu odrobina magii nigdy nie zaszkodzi, prawda?

Czytaj także:
„Zakochałam się w facecie poznanym w sieci. A później on przysłał mi swoje zdjęcie i bajka prysła”
„Moja córka zakochała się w dawnym dręczycielu swojej siostry. Nie widzi w tym nic złego, bo podobno się zmienił”
„Zakochałam się w facecie swojej szefowej. Wiedziałam, że nie możemy być razem, bo natychmiast straciłabym pracę”

Redakcja poleca

REKLAMA