„Zakochałam się w facecie poznanym w sieci. A później on przysłał mi swoje zdjęcie i bajka prysła”

Kobieta randkująca online fot. Adobe Stock
Czasem ktoś mi się kłania, ba! – nawet woła mnie po imieniu, a ja nie mam pojęcia, kto to jest. Strasznie mi wtedy głupio. Skleroza? Ale w moim wieku?!
/ 19.04.2021 11:37
Kobieta randkująca online fot. Adobe Stock

Nigdy nie wierzyłam w znajomości zawierane w sieci. Nie miałam zamiaru zakładać konta na żadnym portalu nawet gdy skończyło się moje małżeństwo – niemal równie szybko, jak się zaczęło. Za to lubiłam „wpadać” na pogawędki na lokalne fora internetowe, gdyż tam mieszkańcy mojej okolicy wypowiadali się na temat naszego miasta.

Logowałam się na nich pod specjalnie po to wymyślonym nickiem, aby nikt mnie nie rozpoznał. Bo chociaż miałam dopiero 27 lat, to od dwóch byłam już radną. Oczywiście, jako osoba pełniąca służbę publiczną bardzo często odpowiadałam na pytania mieszkańców. Lubiłam jednak także anonimowo uczestniczyć w rozmaitych dyskusjach. W ten sposób mogłam się dowiedzieć, co faktycznie leży ludziom na sercu. Z natury jestem społecznicą; mam to po tacie, który lubi „naprawiać świat”.

Chociaż facetów skreślam, ten brzmi dorzecznie

Właśnie na jednym z takich forów zwróciłam uwagę na pewnego internautę. Jego wypowiedzi wydały mi się niezwykle wyważone, a poglądy zgodne z moimi. Rozmawialiśmy więc nieraz nawet do późnej nocy na różne tematy, nie tylko dotyczące naszego miasta. Dość szybko nasze dyskusje zahaczyły o teren prywatny.

Sama się sobie dziwiłam, jak łatwo otworzyłam się przed kimś, kto przecież był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem. Może dlatego, że wszystko działo się „w sieci” i miałam poczucie anonimowości?

Faktem jest, że po raz pierwszy opowiedziałam komuś szczerze o moim nieudanym małżeństwie i pragnieniu spotkania drugiej połówki. Mój rozmówca także wyznał, że on również szuka, choć ma na koncie dwa nieudane związki. Nie pamiętam, które z nas pierwsze zaproponowało, abyśmy wymienili się zdjęciami. Ja wybrałam jeszcze takie „sprzed kadencji”, bo wyglądałam na nim inaczej niż na wyborczych plakatach, z których ten człowiek mógł mnie przecież pamiętać. A jeśli nie z plakatów, to z naszej lokalnej gazety.

Byłam ciekawa, jak Robert wygląda, więc czekałam na jego zdjęcie z niecierpliwością. I muszę szczerze powiedzieć, że mnie ono szalenie rozczarowało. W sieci dyskutowałam z facetem bardzo męskim, pewnym siebie, a z fotografii patrzyła na mnie jakaś przestraszona ciapa.

Może któraś go zechce, ja absolutnie nie

„Z tej mąki chleba nie będzie…” – pomyślałam, przyznając sama przed sobą, że zaczynałam do tego faceta czuć miętę. Ale chociaż nie ocenia się ludzi po wyglądzie (ani książki po okładce), to nie oszukujmy się – wygląd jednak jest ważny. Znałam siebie dobrze, wiedziałam więc, że nie będę w stanie się przemóc i zapałać do Roberta uczuciem.

Nie wiem, co on czuł, kiedy zobaczył moją fotografię. Oczywiście teraz, po latach, utrzymuje, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Faktem jest, że od razu zaczął nalegać na spotkanie, którego z kolei ja unikałam jak ognia. „Dlaczego on tak się upiera? Czemu wszystko nie może pozostać, jak jest?” – denerwowałam się, rozmyślając, czy w realu będę w stanie rozmawiać z Robertem równie swobodnie jak w sieci – mając przed sobą jego pucułowatą twarz podrostka, a nie odpowiedzialnego, mądrego, 30-letniego MĘŻCZYZNY!

Wykręcałam się więc przed nim nawałem zajęć, aż w nocy z 20 na 21 marca przyśnił mi się dziwny sen. Proroczy… Siedziałam w jakimś bliżej nieokreślonym pomieszczeniu. Dopiero po przebudzeniu stwierdziłam, że to musiał być szpital. Spotkałam tam pewnego mężczyznę w białym fartuchu z czerwonymi lamówkami. Wiedziałam, że to pielęgniarz. Jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma… Jakby podobna do twarzy Roberta! Chociaż nie do końca. Mężczyzna ze snu nie przypominał cherubinka o pucołowatych policzkach. O nie! To był prawdziwy mężczyzna, od którego biło niesamowite wprost ciepło i spokój.

Po przebudzeniu przypomniałam sobie, że kilka lat temu leżałam w szpitalu na zakaźną żółtaczkę. Tam poznałam pielęgniarza, który jak nikt inny potrafił robić bezbolesne zastrzyki i delikatnie wpinać wenflon. Był bardzo uważny i delikatny. Wówczas do nieprzytomności kochałam mojego męża, a jednak bardzo dobrze zapamiętałam sobie oczy pielęgniarza, który wpatrywał się we mnie z takim zainteresowaniem.

„Świat jest mały… Przecież to był Robert!” – olśniło mnie. Ale żeby się upewnić, że mam do czynienia z tym samych facetem, szybko do niego napisałam. Spytałam enigmatycznie, czy na co dzień w pracy musi nosić fartuch. A ja sądziłem, że fartuszki działają tylko na facetów – odpisał żartobliwie, lecz zaraz dodał, że owszem, przywdziewa biały fartuch z czerwonymi lamówkami. No i wszystko jasne. To on był tym pielęgniarzem!

Uświadomiłam sobie, że zdjęcie, które mi przesłał, kompletnie nie oddaje jego prawdziwego wyglądu. I… wreszcie uznałam, że muszę się z nim spotkać. Jednak wtedy, o dziwo, natychmiast zaczęłam się denerwować, czy spodobam mu się z krótkimi włosami, które nosiłam teraz. Bo na zdjęciu, które ode mnie dostał, miałam przecież jeszcze całkiem długi warkocz. 
– Raz kozie śmierć! – zdecydowałam w końcu i zaproponowałam spotkanie. 
– Już myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz – odpisał od razu.

A jeśli mnie nie rozpozna? Mam pomachać czy jak?

Umówiliśmy się w kawiarni w centrum naszego miasteczka. Przyszłam pierwsza i od razu tego pożałowałam. Pomyślałam, że przecież Robert może mnie nie poznać i będę musiałam mu machać, tłumacząc się, dlaczego tak wyglądam… Tymczasem on, gdy tylko tylko przekroczył próg kawiarni, bez cienia namysłu skierował się do mojego stolika.
– Skąd wiedziałeś, że ja to ja? – wyrwało mi się na początek.

Zamówiliśmy wino i zaczął opowieść.
– Zwróciłem na ciebie uwagę już w szpitalu. Kiedy cię przywieźli, byłaś żółta jak Chińczyk… Nie śmiałem jednak się z tobą zaprzyjaźnić, bo świata nie widziałaś poza tym facetem, który cię czasami odwiedzał. A potem widziałem cię jeszcze raz, już z krótkimi włosami, w pracy, kiedy przyszedłem coś załatwić w banku. Miałem ochotę nawet zagadać, tylko otrzeźwiło mnie to, że nosisz obrączkę. No to zrezygnowałem, ale nigdy nie przestałem się tobą interesować. Stąd wiem, że jesteś radną – powiedział, wciąż uśmiechając się uroczo.
– Dzisiaj już nie mam obrączki – pomachałam mu gołą ręką.
– Zauważyłem – odparł z zadowoleniem i wziął mnie za rękę.

Kilka miesięcy później na serdecznym palcu mojej lewej dłoni pojawił się zaręczynowy pierścionek. Dziś mijają dwa lata od dnia naszego ślubu, a ja wciąż jestem pewna, że Robert jest tym, na którego czekałam. Kiedy ludzie nas pytają, jak się poznaliśmy, podajemy dwie różne wersje. Czasem mówimy, że w szpitalu. Jednak czasem też nie ukrywamy, że „w sieci”. Tym wyznaniem chcemy przekonać niedowiarków, że naprawdę warto otworzyć się na znajomości internetowe. Nie zawsze czyhają tam oszuści czy nieudacznicy.

Dlatego – zachowując elementarną ostrożność i zdrowy rozsądek – próbujcie! I nie zrażajcie się, jak dostaniecie czyjeś nieudane zdjęcie. Bo kto wie, jaka osoba naprawdę się za nim kryje. Może właśnie ta jedyna na świecie? 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu

Redakcja poleca

REKLAMA