„Kiedy moja córka przyniosła do nas brudnego kundelka, miałam obawy. Przekonałam się jednak, gdy pies uratował życie wnuczki”

kobieta z psem fot. Adobe Stock, snedorez
„W związku z pojawieniem się psa w naszym domu postawiłam jednak kilka warunków: Kasia, jako właścicielka czworonoga, ma w zakresie swoich obowiązków wychodzenie z psem na spacery i karmienie go. Ja kupuję jedzenie i tylko w awaryjnych sytuacjach zajmuję się Lucy. Pies nie mógł też wchodzić do mojej sypialni”.
/ 09.06.2023 11:15
kobieta z psem fot. Adobe Stock, snedorez

Nie byłam zadowolona, kiedy w pewne zimowe popołudnie moja córka Kasia przyniosła do domu zmokniętego i zmarzniętego szczeniaka.

– Gdybym jej nie wzięła, umarłaby z głodu i zimna – powiedziała, chcąc chyba wzbudzić we mnie litość.

Lubiłam zwierzęta, ale zawsze uważałam też, że trzymanie ich w domu, to niepotrzebne dokładanie sobie obowiązków. A już pies jest chyba najbardziej wymagający – potrzebuje regularnych spacerów, a kiedy gdzieś chce się wyjechać, trzeba szukać kogoś, kto się nim zajmie.

A my z Kasią nikogo takiego nie miałyśmy w pobliżu

Moja starsza córka Aldona wyszła niedawno za mąż, urodziła córeczkę i mowy nie było, żebym w razie czego obarczała ją takim obowiązkiem.

– Może zostać na noc, ale jutro zawieziemy suczkę do schroniska. Jest śliczna, na pewno szybko znajdą dla niej dom. My nie mamy czasu na psa – powiedziałam autorytatywnie, żeby Kasia nie miała złudzeń, że piesek znajdzie u nas jakiś kącik.

Następnego dnia okazało się jednak, że suczka ma ciepły nosek i Kasia w ogóle nie chce słyszeć o odwiezieniu jej do schroniska. Na nic zdało się moje tłumaczenie, że są tam lekarze, którzy dobrze się nią zajmą.

– Mamusiu, proszę, zapłacę za wizytę u weterynarza z własnego kieszonkowego. Nie mogę oddać jej w takim kiepskim stanie – córka ze łzami w oczach tuliła suczkę.

Okazało się, że piesek faktycznie był chory

Na szczęście nie było to nic groźnego. Suczkę pewnie przewiało, bo miała zapalenie ucha. Weterynarz zapisał jej krople, które trzeba było regularnie aplikować.

– Obiecuję, że nawet nie odczujesz jej obecności u nas w domu. Błagam, pozwól mi ją zostawić – zaklinała Kasia.

Sama nie wiem czemu, ale w końcu się zgodziłam.

– W takim razie poznajcie się: to jest Lucy, a to moja mama – Kasia dokonała prezentacji i bardzo szczęśliwa rzuciła mi się na szyję.

W związku z pojawieniem się psa w naszym domu postawiłam jednak kilka warunków: Kasia, jako właścicielka czworonoga, ma w zakresie swoich obowiązków wychodzenie z psem na spacery i karmienie go.

Ja kupuję jedzenie i tylko w awaryjnych sytuacjach zajmuję się Lucy. Pies nie mógł też wchodzić do mojej sypialni, bo miałam jasnobeżowy dywan, a nie uśmiechało mi się pranie go co kilka tygodni.

– Poza tym jak nocuje u nas Aldona z Natalką, śpią w moim łóżku. Lepiej, żeby nie fruwała tam w powietrzu psia sierść. Poza tym Natka może mieć, tak jak jej mama, alergię – powiedziałam tak na wszelki wypadek, bo na razie nic nie wskazywało, żeby moja wnuczka była chorowita i jakiekolwiek dolegliwości dziedziczyła po swoich rodzicach.

Kasia przystała na wszystkie warunki

Była tak zadowolona, że poświęciła nawet część swoich oszczędności na zakup ładnego legowiska i ceramicznych miseczek dla psiaka, które ustawiła, za moją zgodą, w kuchni pod oknem. Pies nie był na co dzień zbyt uciążliwy, bo kiedy wracałyśmy po południu do domu (ja z pracy, a Kasia ze szkoły), świata nie widział poza moim dzieckiem.

Kiedy Kasia się uczyła, Lucy leżała pod jej biurkiem, uważnie nasłuchując, czy przypadkiem nie kończy. A kiedy miała już wolne, przynosiła jej piłeczkę i próbowała wciągnąć do zabawy. Musiałam przyznać, że była bardzo mądrym psem. Szybko reagowała na komendy i swoje imię. Zabawnie machała wtedy ogonem.

Chyba wyczuwała, że nie pałam do niej sympatią, bo nigdy się do mnie nie łasiła. Pewnie sporo było w tym mojej winy. Nie głaskałam jej, nawet nie wołałam do niej po imieniu, tylko jakoś tak bezosobowo.

Od czasu do czasu jedynie wrzucałam jej do miski jakiś smakowity kąsek, który został mi z przygotowywania obiadu, ale to był jeden z nielicznych wykonywanych przeze mnie miłych gestów.

Pewnego razu Aldona zapytała, czy nie zostałabym na noc z Natalką.

– Od jej urodzenia nie byłam nigdzie z Tomkiem. Pomyślałam, że może wyskoczylibyśmy na randkę, do kina, a potem jeszcze na jakąś kolację…

Od razu się zgodziłam. Doskonale wiedziałam, jak ważne jest, by młodzi rodzice, chociaż od czasu do czasu mieli chwilkę tylko dla siebie.

– Nie mam planów na weekend, a Kasia jedzie z koleżanką do Krakowa. Jestem sama i czekam na was – obiecałam.

W piątek wczesnym wieczorem Aldona przywiozła Natkę

Maleństwo było już umyte i ubrane w śpioszki. Aldona powiedziała, że pewnie lada moment zaśnie. Byłam zadowolona, bo tego dnia leciał mój ulubiony serial i wszystko wskazywało na to, że obejrzę go w spokoju.

Kiedy Aldona wyszła, położyłam Natalkę na moim łóżku, odpowiednio je zabezpieczając kilkoma dużymi poduchami, żeby mała nie spadła i zaczęłam nucić kołysankę. Nie minął kwadrans, jak moja wnuczka już smacznie spała.

Zadowolona poszłam do kuchni, zrobiłam sobie herbatę, a potem zasiadłam przed telewizorem. Lucy grzecznie leżała na swoim posłaniu w pokoju Kasi. Zapowiadał się miły i spokojny wieczór.

Jednak w pewnym momencie Lucy zerwała się z posłania i zaczęła bardzo głośno szczekać.

– Cicho! Obudzisz dziecko! – w nerwach podniosłam się z fotela i pobiegłam do sypialni.
Lucy wśliznęła się za mną przez uchylone drzwi. Biegała wokół mojego łóżka i szczekała ile sił.

– Na miejsce! Cicho! – bezskutecznie  starałam się uciszyć psa.

Wzięłam Natalkę na ręce i… zobaczyłam, że jest sino-czerwona na buzi! Mała nie oddychała! Przerażona szybko obróciłam ją na brzuch i parę razy klepnęłam w plecki. Wtedy Natka odkaszlnęła głośno i… zaczerpnęła powietrza! A potem przestraszona tym, co się wokół niej dzieje, rozpłakała się. Tuliłam ją w ramionach, a ona powoli się uspokajała.

Wtedy spojrzałam na Lucy

Siedziała grzecznie na swoim legowisku i nie spuszczała nas ze swoich psich oczu. Kucnęłam z Natalką na rękach i zawołałam psa. Podeszła niepewnie, a ja po raz pierwszy ją pogłaskałam.

– Dziękuję ci, kochana – przemówiłam do niej czule.

Od tego zdarzenia mój stosunek do Lucy diametralnie się zmienił. Suczka wkupiła się w moje łaski. Nigdy nie zapomnę jej bohaterstwa. Pewnie podziękowała mi w ten sposób, że tamtego zimowego dnia zgodziłam się ją przygarnąć.

Kiedy opowiedziałam o całym zdarzeniu Kasi, popłakała się ze wzruszenia. Przyznam, że i ja, zawsze kiedy przypominam sobie to zdarzenie, jestem bliska łez. Szykuję wtedy Lucy podwójną porcję przysmaków i czule głaszczę po grzbiecie.

Czytaj także:
„Niby wiem, że córka ma prawo do własnego życia, ale czy kariera jest ważniejsza od matki? Jak mogła zostawić mnie samą?”
„Przez 30 lat myślałem, że matka się mnie wyrzekła. Gdy odkryłem, że to ojciec nas bezczelnie izoluje, było już za późno”
„Dla miłości mojego chciałem dopuścić się podłości. Czy żałuję? Już nie przekonam się, czy była tego warta”
 

Redakcja poleca

REKLAMA