Poznałem Kingę, kiedy była małą dziewczynką. Mieszkałem już wtedy z Moniką. Co prawda nie mieliśmy jeszcze ślubu, ale chodziliśmy ze sobą już trzy lata, byliśmy zaręczeni i właściwie zostały nam tylko formalności do załatwienia, żeby wreszcie usankcjonować nasz związek.
Kończyliśmy studia – Monika prawo, ja ekonomię – i zgodnie stwierdziliśmy, że z założeniem rodziny poczekamy, aż się obronimy. A że Monika miała mieszkanie po babci, stwierdziliśmy, że sprawdzimy, jak to nasze wspólne codzienne życie będzie wyglądało.
Jakoś tak kilka miesięcy po mnie, do mieszkania naprzeciwko wprowadziła się pani Irena z kilkuletnią Kingą. Zapukała do nas już pierwszego dnia, wieczorem.
– Strasznie państwa przepraszam – kajała się – ale zapomniałam kupić mleko, nie wiem jeszcze, gdzie tu są sklepy, a nie mogę zostawić córki samej w domu. Mają może państwo na zbyciu odrobinę?
Monika zawsze była towarzyska i od razu się z tą Ireną zaprzyjaźniła. Sąsiadka okazała się sporo starsza od nas. Dziecko urodziła grubo po trzydziestce, ale nigdy nie chciała opowiedzieć, jak to się stało, że wychowuje je sama. Żaden facet do niej nie przychodził. A w każdym razie, na pewno nie ojciec Kingi.
A mała do nas przylgnęła. Często wpadała do nas, gdy wracała ze szkoły. Na czwartym roku studiów nie mieliśmy już tak dużo zajęć i często byliśmy w domu. Więc żeby Kinga nie siedziała sama, zapraszaliśmy ją do siebie.
Częstowaliśmy obiadem, a potem ona odrabiała lekcje albo oglądała jakąś bajkę w telewizji, a my zajmowaliśmy się swoimi sprawami. Była zupełnie niekłopotliwa. I wyraźnie nas lubiła. A przede wszystkim mnie…
Prawdę mówiąc, czasem to było dla mnie krępujące, bo tylko ze mną chciała grać w karty, iść na spacer, tylko ja mogłem nakłonić ją do odrabiania znienawidzonej matematyki. Monika śmiała się, że mała się we mnie zakochała.
– Daj spokój – złościłem się na moją dziewczynę. – Przecież to dziecko, po prostu mnie lubi.
– No jasne – Monika się śmiała.
– Ale przecież dobrze pamiętam, jak dziewczynki w jej wieku potrafią się zakochać w takich facetach jak ty. Nie przejmuj się, to niegroźne. Minie jej to. A przynajmniej się ciebie słucha, więc jest z tego jakiś pożytek.
Zaprzyjaźniliśmy się z panią Ireną i Kingą do tego stopnia, że bywaliśmy u siebie nawzajem na wszystkich rodzinnych imprezach. A kiedy zmarła mama Ireny i zostały zupełnie same, zaczęliśmy nawet i święta spędzać razem. Oczywiście były też na naszym ślubie i weselu, potem na chrzcinach małego Jasia… Generalnie wtopiły się w naszą rodzinę.
Kiedy Kinga miała jakieś 15-16 lat, rzadko ją widywaliśmy
Nastolatka miała swoje życie, towarzystwo i nie uśmiechało jej się chodzić z mamą do znajomych. Dlatego gdy co jakiś czas spotykałem ją na klatce schodowej, przeżywałem szok, że tak urosła, tak się zmieniła… Ale nie było mi żal, że nas nie odwiedza. Miałem wystarczająco dużo obowiązków: praca, dziecko, dom. A z czasem doszły do tego kłótnie z żoną.
Po urodzeniu Jasia Monika się zmieniła. Po pierwsze, zdecydowanie zszedłem na drugi plan. Czasami miałem wrażenie, że jestem tylko potrzebny, by wykonywać jej polecenia. Poza tym nic jej się nie podobało. Za mało zarabiałem, za dużo siedziałem przed komputerem, źle zajmowałem się dzieckiem…
Prawie codziennie miała o coś pretensje. Kiedyś nawet Irena, która akurat była świadkiem naszej rozmowy, stwierdziła, że Monika chyba przesadza…
No a potem to już było fatalnie. Gdy Jaś poszedł do przedszkola, Monika stwierdziła, że musi odpocząć i mieć więcej czasu dla siebie, więc zrzuciła na mnie większość obowiązków. Miałem odbierać Jasia i zajmować się nim popołudniami, a ona wychodziła. Na zakupy, do kina…
Dziś myślę, że miałem chyba jakieś zaćmienie umysłowe, bo dopiero po roku przyszło mi do głowy, że za tym wszystkim może stać inny facet. No i nie myliłem się! Nawet nie musiałem bawić się w detektywa, Monika sama mi powiedziała, że już mnie nie kocha i żebym się wyprowadził. Wkrótce złożyła pozew o rozwód.
Byłem załamany. Waliło się całe moje życie! Od początku studiów wszystko wiązało się z Moniką. No a później z Jasiem. Miałem to stracić? Tamtego wieczoru chciałem pójść do knajpy i się urżnąć. Całe szczęście, że na schodach spotkałem Irenę. Od razu się zorientowała, że coś jest nie tak i zgarnęła mnie ze sobą.
– Nigdzie nie pójdziesz, w takim stanie picie to najgorsza rzecz – powiedziała stanowczo. – A jeżeli już musisz zalać robaka, to chodź do mnie. Mam nalewkę i wódkę, chyba nawet whisky się znajdzie. A przy okazji się wygadasz. Przecież widzę i słyszę, że źle się u was dzieje.
Uwaliłem się wtedy u Ireny tak, że do dziś mi wstyd. Miała do mnie anielską cierpliwość. Wszystko jej opowiedziałem, wylałem cały swój żal, jaki miałem do Moniki. Poryczałem się, pozłościłem. W którymś momencie wróciła do domu Kinga.
Usiadła na chwilę z nami, jednak nic nie mówiła. Poszła potem do siebie, ale przed wyjściem przytuliła mnie, jak kiedyś, i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Irena jeszcze kilka razy „uratowała” mi życie. Przede wszystkim pomogła znaleźć tanią kawalerkę, bo przecież nie miałem gdzie mieszkać!
Poza tym, dzwoniła do mnie, pytała, co słychać i zawsze jakimś cudem wyczuwała w moim głosie, że mam gorszy dzień. Wtedy zapraszała mnie do siebie – i cierpliwie słuchała. Dlatego kiedy w pewnym momencie oznajmiła, że wyjeżdża, byłem naprawdę załamany.
– Wiesz, że trzy miesiące temu robili redukcję u mnie w firmie i straciłam robotę? – zapytała pewnego wieczoru przy kolacji.
Kiwnąłem głową, bo opowiadała mi o tym.
– Jakieś pieniądze mam, nie bieduję, ale w moim wieku o pracę trudno. A akurat zadzwonił mój wujek z Niemiec. To starszy człowiek, schorowany. Ale porządny, zawsze go lubiłam. Kilka lat temu zmarła mu żona, a dzieci nie mieli. No i zapytał, czy bym mu nie pomogła. Będę u niego mieszkać, on mnie ubezpieczy, da niewielką pensyjkę. I zapisze mieszkanie w spadku.
– Wyjedziesz?! – zapytałem zszokowany, bo jakoś nie mieściło mi się w głowie, że Irena mogłaby zniknąć z mojego życia. – A Kinga?
– Kinga ma 20 lat, studiuje i nie potrzebuje niani – uśmiechnęła się do mnie. – Finansowo jej na razie będę pomagać, a myślę, że dobrze jej zrobi takie usamodzielnienie się. Zresztą, nie wyjeżdżam na koniec świata, to tylko kilka godzin jazdy pociągiem.
No i Irena wyjechała. A ja zostałem sam
Żeby jakoś wypełnić pustkę, zacząłem brać nadgodziny. Wolne chwile spędzałem z kumplami na korcie. No i czekałem na weekend, by móc zobaczyć się z Jasiem. W każdą sobotę rano przychodziłem po niego i zabierałem na całe dwa dni!
Pewnego dnia spotkałem Kingę. Akurat wychodziła z domu. Jak zwykle uśmiechnęła się na mój widok.
– A ty, co tu robisz? – zapytała. – Wróciliście do siebie?
– Nie – wzruszyłem ramionami. – To już nie do odwrócenia. Po Jasia przyszedłem. A ty idziesz gdzieś?
– Do pracy – pokręciła głową. – Nie chcę ciągle brać pieniędzy od mamy, czas dorosnąć – wyjaśniła i roześmiała się.
W kolejny weekend znów ją spotkałem, tym razem w niedzielę, jak wieczorem odwoziłem Jasia. Akurat wracała do domu.
– Z pracy? – zapytałem, w odpowiedzi na pozdrowienie.
– No – kiwnęła głową. – I mam dość. Cały weekend mi uciekł. Wszyscy się bawią, a ja… Oj, sorry, nie chciałam narzekać, ale taką mam ochotę na wino i nawet nie miałam kiedy i z kim się napić. A może… – zawahała się. – Może masz ochotę na lampkę? – zapytała.
– Samochodem przyjechałem, nie napiję się – powiedziałem, ale widząc zawód w jej oczach, szybko dodałem: – Ale wejść mogę i ci potowarzyszyć. W sumie dawno nie rozmawialiśmy, nie wiem, co u ciebie słychać. Masz jakieś wieści od mamy?
Siedziałem w tak dobrze znanej mi kuchni, w której tyle razy wylewałem z siebie żal i gorycz, i patrzyłem na Kingę. Wydoroślała, wyładniała. Z kilkulatki, która z przejęciem pokazywała mi swoje rysunki, wyrosła śliczna panna, studentka ASP.
– Talent zawsze miałaś – powiedziałem, kiwając z zachwytem głową nad jej pracami.
– Ja wiem? – spojrzała krytycznie na rysunki. – Staram się, ale czy coś z tego wyjdzie?
Kinga tamtego dnia wyraźnie miała chandrę
I na pewno chciała się upić, bo wydudliła całą butelkę wina, opowiadając mi o swoich studenckich i nie tylko perypetiach. Pod koniec plątał jej się język, a kiedy chciała wstać, o mało się nie przewróciła. Zaprowadziłem ją na kanapę, pomogłem się położyć i przykryłem kocem. W łazience znalazłem miskę, a w lodówce butelkę wody. Postawiłem to wszystko na ławie i wyszedłem.
Tydzień później chyba czyhała na mnie, bo ledwie wyszedłem z windy, ona otworzyła drzwi.
– Przepraszam, czy możesz wejść na minutkę? – zapytała.
Zmartwiłem się, że coś się stało, bo minę miała niewyraźną. Ale okazało się, że ona chciała mnie przeprosić.
– A za co? – uśmiechnąłem się do niej. – Upić się, ludzka rzecz. A mało razy to ja się wypłakiwałem twojej mamie w rękaw? I nie mów, że nie widziałaś, w jakim byłem stanie.
– Ale mi głupio… Jakoś chciałabym… Może zaproszę cię na obiad?
Chciałem odmówić, ale zrobiło mi się jej żal
Dziewczyna wyraźnie potrzebowała towarzystwa. Z tego, co ostatnio udało jej się wyartykułować, to właśnie rozstała się z chłopakiem, koleżanki jej nie lubią, no i mamy nie ma na miejscu. Zgodziłem się. Umówiliśmy się na piątek.
Już na klatce pachniało frytkami. Okazało się, że Kinga przygotowała typowy angielski posiłek: ryba, frytki, groszek. Ale ja to akurat lubię.
– W sumie to kucharka ze mnie słaba – powiedziała przepraszająco.
Przyniosłem ze sobą wino, ale się wzbraniała.
– Daj spokój – powiedziałem, sięgając po korkociąg. – Specjalnie nie przyjechałem samochodem. Jedna butelka na dwoje, to co innego.
Wyjęła kieliszki i sączyła wino, opowiadając, co u niej. Ja też powiedziałem, jak wygląda moje życie.
– Kochasz Monikę? – zapytała w pewnym momencie, a mnie zatkało. – Przepraszam, nie powinnam, nie moja sprawa – wycofała się zaraz.
– W porządku – odparłem. – Po prostu zaskoczyłaś mnie tym pytaniem. Nie wiem. Chyba nie. I nawet już złości czy żalu nie mam.
– A wiesz, że oni się wyprowadzają? – zapytała.
– Wiem, Monika mi mówiła, domek kupili – skrzywiłem się. – Fajnie. Tylko do Jaśka będę miał dalej.
Coraz więcej rzeczy robiliśmy razem
Kinga zaproponowała, żebyśmy w niedzielę, jak odstawię Jasia, poszli do kina. Pomyślałem, że to świetny pomysł. Dawno nie byłem, a jakoś nie mam z kim. Po tym kinie wstąpiliśmy jeszcze na piwo i porzucaliśmy lotkami. I całe szczęście, że pub zamykali o północy, bo chyba do rana byśmy się bawili.
– A może w piątek powtórzymy? – zaproponowałem. – I tym razem ja zapraszam na obiad. Do knajpy, bo nie umiem gotować – zastrzegłem.
A potem… To było jakoś trzy miesiące później, zrobiło się lato, wieczory były parne. Monika ze swoim facetem i Jaśkiem wyjechali na dwa tygodnie do Turcji. Miałem więc wolny weekend i Kinga zaproponowała, żebyśmy wyskoczyli nad jezioro.
– Trochę się schłodzimy – namawiała. – Tam jest hotelik, jakbyśmy chcieli zostać, ale nie musimy.
Chcieliśmy. Po kąpieli był spacer, potem znowu kąpiel, potem kolacja… A potem okazało się, że hotel jest, ale wolny pokój jest tylko jeden…
Ale to nie dlatego jesteśmy razem. Wtedy do niczego nie doszło, chociaż spaliśmy na jednym łóżku. Jednak właśnie wtedy zrozumiałem, że się zakochałem. Ale nie mogłem, nie miałem prawa, była ode mnie o 14 lat młodsza! Jednak Kinga ma świetną intuicję. Kiedy następnego dnia siedzieliśmy u niej i zrzucaliśmy zdjęcia na komputer, powiedziała:
– Wiesz, że wiek nie gra tu żadnej roli? – spojrzała na mnie poważnie. – To nie ma znaczenia.
To było rok temu. Irena, co prawda, przeżyła szok, gdy dowiedziała się, że jesteśmy razem. Ale nie jest na mnie zła. Obiecałem, że dopilnuję, żeby Kinga skończyła studia. I że ślub weźmiemy w Niemczech, żeby jej ukochany wujek mógł na nim być.
Czytaj także:
„Związałem się ze swoją dawną uczennicą. Ona była rozwódką, ja wdowcem. Ludzie myśleli, że to moja córka”
„Kroczyłam drogą cnoty i staropanieństwa, aż tu nagle zdarzył się cud. A raczej... wypadek, który uratował mi życie”
„Teściowa była zakochana w swoim syneczku. Wokół niego skakała jak służka, a mi kazała spać w piwnicy”