„Kroczyłam drogą cnoty i staropanieństwa, aż tu nagle zdarzył się cud. A raczej... wypadek, który uratował mi życie”

Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, jackfrog
„Dzień, w którym uległam wypadkowi, okazał się najważniejszym dniem, ponieważ całkowicie odmienił moje życie. Nadał mu sens. Uczynił wartościowym. A mnie uszczęśliwił. Jestem teraz kobietą radosną, zakochaną i kochaną”.
/ 13.01.2022 07:43
Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, jackfrog

Miałam trzydzieści trzy lata i przerabiałam kolejny życiowy kryzys, bo – obiektywnie rzecz biorąc – byłam typową starą panną. Nie jakąś singielką, tylko zwyczajną starą panną, na którą nikt nigdy nie zwrócił uwagi.

Czy coś ze mną jest nie tak? – zastanawiałam się nieustannie. Dlaczego mężczyźni konsekwentnie mnie nie zauważają? Dlaczego nigdy mnie nie podrywano, nie adorowano, nie uwodzono?

Kroczyłam więc drogą cnoty, mając świadomość, że jestem skazana na samotność, co raczej nie podnosiło mnie na duchu.

– Jak ja ci czasem zazdroszczę! – wzdychała Anka, moja przyjaciółka, obarczona nadmiarem obowiązków i będąca klasycznym przykładem postępującego rozkładu osobowości pod wpływem macierzyństwa.

A czego tu zazdrościć? – myślałam sobie. Samotności? Poczucia beznadziejności? Nudnego, monotonnego życia? Bo tylko praca i praca… W pracy zaś rozwrzeszczane towarzystwo w pampersach, czasem tylko niewiele starsze, odwiedzające mój gabinet z matkami. Zatem w pracy zero kontaktów z mężczyznami.

Choć niedawno zdarzył się jeden wyjątek, gdy mój gabinet odwiedził pewien tatuś histerycznie reagujący na chorobę pięcioletniego synka Piotrusia. Jednak przewrażliwiony na punkcie swego dziecka tatuś to nie mężczyzna, lecz jedynie pacjent, i do tego złowiony już przez jakąś mamusię.

Tatuś ów był wyjątkowo irytujący, domagał się bowiem ode mnie natychmiastowego wyleczenia syna. Natychmiastowego! – wyobrażacie to sobie? Oczywiście zdenerwował mnie tak bardzo, że miałam przez niego stracony cały dzień. Na szczęście tylko jeden, ponieważ więcej się nie pojawił.

A zatem czy Anka może mnie zrozumieć? Czy może mnie zrozumieć kobieta, która ma wszystko oprócz spokoju i samotności?

Jej świat to inna galaktyka.

Jej świat to trójka małych dzieci, praca zawodowa i mąż artysta, który tworzy. Choć bez sukcesuA jak tworzy, to nic nie może go rozpraszać, dlatego nie uczestniczy w życiu rodzinnym, nie pomaga Ance i śmiało mogę stwierdzić, że jest dla niej jedynie ciężarem.

Pewnego dnia, rozmyślając o swoim nudnym życiu, wpadłam na pewien pomysł, w moim mniemaniu – znakomity. Musiałam tylko przekonać do niego Ankę.

– Jest lato, piękna pogoda, wyjedźmy na weekend nad morze – zaproponowałam.

– Tylko my dwie. Wyobraź sobie dwa dni leniuchowania! Czy to nie wspaniałe? A przy okazji rozerwiemy się trochę.

Następnie, udając troskę o jej rodzinę, kontynuowałam:

– Twojemu mężowi przyda się bliższy kontakt z dziećmi, bo prawie go nie ma, a przecież dzieci potrzebują czasem ojca. Proszę, przemyśl to!

Anka długo myślała, a ja powoli traciłam nadzieję. W końcu oznajmiła:

– OK, to dobry pomysł.

Wspaniale! Bardzo się ucieszyłam i natychmiast przystąpiłam do działania. Los mi sprzyjał, albowiem udało mi się zarezerwować dwa wolne miejsca w jednym z hoteli, co w pełni sezonu jest prawdziwym cudem. Wyruszyłyśmy moim samochodem w piątek po południu. Omijając korki, dojechałyśmy na miejsce w niecałe dwie godziny i znalazłyśmy się w zupełnie innym świecie.

Przyznaję, kocham morze. Uwielbiam leżeć na plaży, słuchając szumu fal i czując na skórze ciepło słońca. Uwielbiam popołudniowe spacery wzdłuż morskiego brzegu, z mokrym piaskiem i pluskającymi falami pod stopami. Zachwycają mnie zachody słońca znikającego za horyzontem. A do tego spokój i beztroski relaks.

W sobotę rano postanowiłam kupić na śniadanie świeże bułeczki w piekarni naprzeciwko hotelu. Wybiegłam z pokoju, gdy Anka jeszcze spała, i – nie zwracając uwagi na pustą o tej porze ulicę – weszłam na jezdnię. Wówczas poczułam silne uderzenie, a potem straciłam przytomność.

Nie wiem, ile czasu upłynęło, ale kiedy otworzyłam oczy, leżałam na jezdni, a nade mną pochylała się przerażona twarz… tatusia Piotrusia.

Kurczę, a ten co tu robi?

Na kilka sekund zastygłam ze zdumionym wyrazem twarzy.

– Tak mi przykro… – mamrotał tatuś Piotrusia – przepraszam… 

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam sygnał karetki pogotowia i niemal natychmiast pojawili się ratownicy. Wówczas dopiero uświadomiłam sobie, że miałam wypadek, chociaż nie czułam bólu. 

W szpitalu dokładnie mnie przebadano i okazało się, że poza złamaną nogą nie mam innych uszkodzeń. A ten stosunkowo niewielki uraz zawdzięczałam niezwykłemu refleksowi kierowcy, który mnie potrącił.

Cóż, uraz niewielki, niemniej wspaniały wypoczynek nad morzem odpłynął w siną dal. I przez kogo? Przez tego samego tatusia, który kiedyś tak bardzo mnie zdenerwował. A teraz załatwił mi nogę, bo akurat musiał jechać, gdy ja wyskoczyłam po bułeczki.

Jednak patrząc obiektywnie, to była moja wina, to ja nie zachowałam ostrożności, wchodząc na jezdnię wprost pod koła auta. Kiedy z zagipsowaną nogą odwieziono mnie do wyjścia, dotarło do mnie, że znalazłam się w beznadziejnej sytuacji. Powinnam zadzwonić po Ankę, żeby mnie odebrała ze szpitala. Kurczę, jej wypoczynek też przepadł, bo teraz miała pod opieką kalekę.

Nie zdążyłam nawet wyjąć komórki, a już przy mnie pojawił się tatuś Piotrusia. Co on tu jeszcze robi? Nie chcę go dłużej oglądać! – zdecydowałam w myślach.

– Jak się pani czuje, pani doktor? Tak się denerwowałem!

– Dziękuję. Poza tym, że jestem uziemiona przez gips, a mój wypoczynek nad morzem diabli wzięli, to wszystko naprawdę jest OK – syknęłam ze złością.

– Odwiozę panią do domu, proszę mi pozwolić – zaproponował, nie zwracając uwagi na moją niegrzeczną odpowiedź.

Jaki uczynny, patrzcie państwo… – pomyślałam z ironią. – Niech się wypcha i szybko znika, bo każde jego pojawienie się w moim życiu to tylko problemy. Zanim odpowiedziałam, że nie chcę jego pomocy, usłyszałam:

– Nie zostawię pani w tym stanie, proszę podać mi swój adres.

Chyba mi wtedy odbiło, bo poddałam się. Pozwoliłam się odwieźć do hotelu. A potem jeszcze bardziej zdurniałam i podałam mu numer telefonu, gdy o niego poprosił, ponieważ – jak twierdził – będzie spokojniejszy, wiedząc, że nie jest ze mną gorzej.

Fatalna sprawa. Siedziałyśmy z Anką w pokoju hotelowym, nie wiedząc, czy wrócić do domu natychmiast, czy dopiero następnego dnia. I gdy Anka zachwycała się tatusiem Piotrusia, wychwalając jego uprzejmość i niesłychaną uczynność, ja miałam o nim zgoła inne zdanie.

Następnego ranka znów wprawił Ankę w osłupienie, proponując nam wspólny wypoczynek na plaży w miejscu dość odludnym, z którego on korzysta, gdy potrzebuje spokoju i gdzie ja będę mogła nacieszyć się morzem, bo załatwił dla mnie kosz do opalania, w którym będzie mi wygodnie nawet z gipsem na nodze.

Czy mogłam się nie zgodzić?

Potem przyjechał po nas do hotelu. Był tylko z Piotrusiem. A gdzie żona? – zdziwiłam się. Ale nie wypadało o to pytać, więc nie pytałam.

Moja złość i niechęć do niego powoli znikały, zaczęłam doceniać jego starania oraz dobre chęci i wówczas spojrzałam na faceta inaczej. Zobaczyłam miłego człowieka, któremu było przykro, że w jakimś stopniu przyczynił się do mojego wypadku.

Tego dnia zaczęliśmy mówić sobie po imieniu. Dowiedziałam się, że Maciej jest architektem, że od trzech lat sam wychowuje Piotrusia, ponieważ jego żona zmarła i że gdy syn choruje, a on ma pilne projekty do wykonania, wówczas jego świat się wali.

Im dłużej go słuchałam, tym bardziej było mi głupio, uświadomiłam sobie bowiem, jak bardzo niesprawiedliwie kiedyś go oceniłam. Jego zachowanie w moim gabinecie było jedynie dowodem bezradności w sytuacji, z którą sobie nie radził. Teraz zobaczyłam w nim dobrego człowieka i wspaniałego ojca.

W niedzielę wieczorem, dzięki jego pomocy, wróciłyśmy bezpiecznie do domu. A potem moja znajomość z Maciejem zmieniła swoje oblicze, gdyż niespodziewanie zakochaliśmy się w sobie. Ta miłość nas zaskoczyła, a mnie zdecydowanie odmieniła. Jestem teraz kobietą szczęśliwą i radosną. Zakochaną i kochaną.

Moje kryzysy emocjonalne zniknęły, a ja z optymizmem patrzę w przyszłość. Planujemy z Maciejem ślub, po nim zaś piękną podróż poślubną. No i mam synka, bo Piotrusia pokochałam jak własne dziecko.

Dzień, w którym uległam wypadkowi, okazał się najważniejszym dniem, ponieważ całkowicie odmienił moje życie. Nadał mu sens. Uczynił wartościowym. A mnie uszczęśliwił.

Czytaj także:
„Podsłuchałam rozmowę męża z kochanką. Wyczyściłam nasze konto i odeszłam. Okazało się, że to ja go... zdradziłam”
„Monika inaczej sobie wyobrażała zięcia. Gardzi nim, bo ten jest >>tylko mechanikiem<<”
„Niedoszła teściowa obwinia mnie o śmierć syna. Twierdzi, że chciałam się go pozbyć, by zacząć nowe życie z innym”

Redakcja poleca

REKLAMA