„Najmłodsze dziecko kochałam bardziej niż pozostałe. Wybaczałam mu wszystko, a on wyrósł na bezdusznego kryminalistę”

Jedno dziecko kochałam bardziej niż pozostałe fot. Adobe Stock, pikselstock
„Rozkwitałam przy nim, a ze starszymi dziećmi miałam raczej chłodne układy. Nie zabiegałam zresztą o inne. Wymagałam, żeby sprzątały po sobie w pokoju i pilnie się uczyły – na serdeczność i szczególne ciepło jakoś brakowało mi czasu. Oni mieli przynosić same piątki, a u Norberta cieszyłam się nawet z trójki. Był moim ukochanym synkiem”.
/ 09.08.2022 10:30
Jedno dziecko kochałam bardziej niż pozostałe fot. Adobe Stock, pikselstock

Czy można kochać za bardzo? Chciałabym wierzyć, że nie, że prawdziwa miłość nie może nikomu zrobić krzywdy… Ale wiem, że potrafi zaślepić. Zapytajcie jakąkolwiek matkę, które ze swoich dzieci kocha najmocniej, a na bank obruszy się i odpowie, że wszystkie kocha tak samo.

Bo przecież wszystkie są jej dziećmi

Ja bym pewnie zachowała się podobnie, gdyby ktokolwiek mnie spytał. Ale w głębi serca… W głębi serca od zawsze wiedziałam swoje. Jedno z trójki swoich dzieci kochałam bardziej niż pozostałe. I pozostałe chyba zawsze to czuły – tym bardziej, im bardziej dokładałam starań, żeby to ukryć. Norbert urodził się jako moje trzecie dziecko. Od pierwszych chwil skradł moje serce. Czy dlatego, że kiedy przyszedł na świat, miałam prawie czterdzieści lat i wiedziałam, że więcej dzieci mieć już nie będę? Czy dlatego, że od narodzin wiadomo było, że ma chore serce i trzeba na niego szczególnie uważać? A może raczej, bo zawsze był delikatniejszy niż rodzeństwo, miał jaśniejsze włoski i cieplejsze spojrzenie?

Prawda jest taka, że od pierwszej sekundy, kiedy zobaczyłam mojego synka – zakochałam się w nim po uszy. Starsze dzieci wychowywałam raczej surowo. Mnie też tak wychowywano i uważałam, że rygor tylko wychodzi na dobre. Musiały mieć dobre stopnie, przykładać się do nauki i być w domu najpóźniej o ósmej. Z Norbertem postępowałam inaczej. Od pierwszej klasy podstawówki wiadomo było, że nie będzie prymusem. Dokładałam więc starań, żeby chociaż skończył minimum edukacji – szkołę podstawową, gimnazjum, liceum. O studiach dla niego nie marzyłam. Wystarczało mi, że starszy syn planował karierę weterynarza, a córka myślała o drodze artystycznej.

On nie musiał przynosić samych 5

Prawdę mówiąc, w starszych klasach trójka była w jego wypadku osiągnięciem. Nie robiłam mu jednak z tego powodu wyrzutów.

Taki się urodził. Nie pamiętasz, jak lekarz powiedział nam, że ze względu na wadę serca nigdy nie będzie żył jak inne dzieci? – tłumaczyłam mężowi, ilekroć wyrzucał mi, że syn mną manipuluje, i że to nie brak zdolności, a zwykłe lenistwo jest winne jego słabych wyników w nauce.

– Wszystko pięknie, tyle że on ma chore serce, a nie głowę! – sarkał Stefan, a syn i córka kiwali tylko głowami ze zrozumieniem.

Ja jednak wiedziałam swoje. Serce matki nie kłamie. Tym bardziej że Norbercik był taki wdzięczny, taki czuły. Na Dzień Matki nigdy nie zapominał o kwiatkach dla mnie, dziękował, kiedy przynosiłam mu wieczorem herbatę, gdy uczył się długie godziny. Potrafił objąć starą matkę w pasie, kiedy wracał ze szkoły, i szepnąć mi do ucha, że ma najukochańszą mamę na świecie. Rozkwitałam przy nim, a ze starszymi dziećmi miałam raczej chłodne układy. Nie zabiegałam zresztą o inne. Wymagałam, żeby sprzątały po sobie w pokoju i pilnie się uczyły – na serdeczność i szczególne ciepło jakoś brakowało mi czasu.

Odbijałam sobie przy Norbercie

Nie raz i nie dwa siadywaliśmy we dwoje na balkonie. On opowiadał mi o szkole i kolegach, ja skarżyłam się na ciężką pracę i nieżyczliwe koleżanki. Czułam, że łączy mnie z tym dzieckiem wyjątkowa więź, że to ono będzie tym, które na starość poda mi przysłowiową szklankę wody…

Kiedy starsza córka zaraz po maturze oznajmiła, że wychodzi za mąż i wyprowadza się do męża, spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba:

– Ale, dziecko – jąkałam. – Co z twoimi planami? Chciałaś studiować… Kto cię będzie utrzymywał? Kim jest w ogóle twój przyszły mąż?

– O, nagle zaczęło cię to interesować – prychnęła Żaneta. – Bo przez lata to tylko słyszeliśmy „Norbercik to, Norbercik tamto”. Nawet nie zauważyłaś, zajęta sprawami jednego dziecka, że od trzech lat spotykam się z kimś. I tak, to jest coś poważnego. Wychodzę za mąż za kolegę z klasy, Patryka. I ja, i Maciek dość mamy twojego zachwycania się bez przerwy tym manipulatorem i darmozjadem, Norbertem! Jeśli chcesz wiedzieć, mój brat też planuje wyprowadzkę… Oczywiście starszy brat – dodała po chwili. – Norbercik, jak go znam, będzie mieszkał z wami do końca życia i o jeden dzień dłużej. A co, źle mu tu? Mama wszystko pod nos podsunie, wszystkie błędy wybaczy – zaśmiała się ironicznie.

– Jesteś niesprawiedliwa! – krzyknęłam. – Przecież wiesz, że to wszystko zawsze robiłam dla was, dla ciebie, dla Maćka, dla Norberta. Dużo pracuję, nie zawsze mam czas wszystkiego dopilnować… Ale nie podejmuj pochopnych decyzji, córeczko, porozmawiaj ze mną jeszcze.

– Ani myślę! – syknęła Żaneta. – Przez tyle lat nigdy nie byłam wystarczająco dobra, teraz mam tego dość! Będę ratowała siebie, póki jeszcze tu nie zwariowałam!

Nie do końca wiedziałam, o co jej chodzi. Miałam jeszcze przez chwilę nadzieję, że to taki chwilowy bunt nastolatki.

Niestety, Żaneta spełniła swoją groźbę

Kilka dni później wyprowadziła się z domu. Przysłała nam pocztą zawiadomienie o swoim ślubie – ale nie było to zaproszenie. Nie byłam mile widziana na weselu swojego najstarszego dziecka. Było mi przykro i niejedną bezsenną noc spędziłam, rozmyślając, co zrobiłam źle. Ale nie miałam czasu tak bardzo się nad sobą rozczulać, bo życie przyniosło kolejne wydarzenia. Norbert, do tej pory grzeczny i posłuszny chłopiec, zaczął sprawiać kłopoty w szkole. Wychowawczyni sugerowała, że wdał się w podejrzane towarzystwo.

– A że chłopak łatwo ulega wpływom – tłumaczyła, patrząc na mnie uważnie – to powinniście go państwo lepiej pilnować.

Kiwałam głową, jednak słowa sobie, a życie sobie. Starałam się pilnować syna, pewnie. Rozmawiałam z nim, tłumaczyłam. Norbercik obiecywał poprawę – a później było jak poprzednio. Wagary, papierosy, kilka razy wyczułam od niego alkohol. Znalazłam też u niego w pokoju niepokojące przedmioty. Miałam podejrzenie, że bierze narkotyki. Byłam przerażona!

– Mamusiu, to tylko koledzy, oni mi dali to na przechowanie – tłumaczył mi Norbert, kiedy usiłowałam rozmawiać z nim o znaleziskach. – Nic się nie denerwuj. Przecież wiesz, że możesz mi ufać – powtarzał, przytulając się, jakby był moim małym syneczkiem.

Ufałam mu, co miałam innego robić, chociaż martwiłam się coraz bardziej. A później bomba wybuchła.

Maciek też mi dogadał

Norbert został aresztowany. Policjanci znaleźli u niego jakiś biały proszek, okazało się, że to narkotyki.

– Państwa syn rozprowadzał to w szkołach. Jest dilerem – powiedział młody policjant, patrząc na mnie wyraźnie ze współczuciem.

Byłam zrozpaczona i gotowa zrobić wszystko, żeby pomóc dziecku. To przecież był mój syn – on tylko trochę się pogubił… W tym czasie Maciek też wyprowadził się z domu. Stwierdził, że ma dosyć „tego całego cyrku wokół Norbercika”. Od córki nie miałam wieści. Mąż był wściekły.

– To twoje rozpieszczanie musiało do tego doprowadzić! Co za wstyd! – szalał. – Mam syna kryminalistę! Dwójkę wychowaliśmy normalnie, tylko ten bandzior… Boże, jak ja się ludziom na oczy pokażę… On dzieciom sprzedawał śmierć… Co za zdemoralizowany gówniarz! Nie chcę go znać!

Słowa męża bolały mnie, jakby ktoś posypywał świeżą ranę solą. Dla mnie Norbert nie był żadnym „zdemoralizowanym kryminalistą” tylko dzieciakiem, który pobłądził. Winiłam siebie, złych kolegów, osiedle, na którym mieszkamy. W samym Norbercie winy nie widziałam. Tym bardziej że syn na każdym widzeniu przekonywał mnie, że to tylko zły zbieg okoliczności, że został przez kogoś wrobiony. Mówił o tym tak przekonująco, że zaczęłam w to wierzyć. Psioczyłam na policję, która „wrabia niewinne dzieci”. Płakałam i szukałam najlepszego adwokata.

Co ty robisz, kobieto, opamiętaj się – usiłował sprowadzić mnie na ziemię mąż. – Niech chłopak wypije piwo, którego nawarzył, niech się przekona, do czego doprowadził.

Ale ja byłam zdesperowana nie dopuścić do tego, żeby Norbercik znalazł się w więzieniu. Byłam pewna, że tam niczego dobrego się nie nauczy.

– Oni mnie tam zniszczą, mamo – mówił, kiedy się widzieliśmy. – Tylko na mnie popatrz. Ja tam nie pasuję…

Patrzyłam i byłam na sto procent pewna, że ma rację. Gdzie mój blondynek, mój cherubinek – do tych wytatuowanych bandytów?! Mimo moich wysiłków nie udało mi się całkowicie uwolnić Norberta od kary. Sędzia dopatrzył się jego udziału w zorganizowanej grupie przestępczej (byłam pewna, że policja też go w to wrobiła) – i wysłał go na półtora roku do więzienia.

Miał skończone 18 lat

Nikt, kto nie przeżył chwili, kiedy jego ukochane dziecko prowadzą za kraty jak jakiegoś bandytę – nie wie, co czułam. Miałam wrażenie, że moje życie w tym momencie się skończyło. Tym bardziej nie mogłam zrozumieć zadowolenia na twarzy mojego męża.

No, tam go nauczą – powtarzał, nie obdarzając naszego Norbercika ani jednym czulszym spojrzeniem.

Kiedy syn był w więzieniu, odwiedzałam go najczęściej, jak mogłam. Przysyłałam pieniądze, paczki – starałam się jak najbardziej ułatwić mu pobyt w tym strasznym miejscu. I oczywiście ciągle powtarzałam, że niedługo przecież wyjdzie.

– Może nawet szybciej, niż myślisz – powiedział mi któregoś dnia syn.

Byłam pewna, że mówi o wyjściu szybciej za dobre sprawowanie – i dlatego takim szokiem była dla mnie wizyta policjantów pewnego ranka!

Czy przebywa tu Norbert? – zapytał jeden z nich.

– Czy pan sobie ze mnie żartuje? – zadrżałam. – Przecież mój syn jest w więzieniu. Niesłusznie go…

Pani syn wczoraj uciekł z więzienia – przerwał mi funkcjonariusz. – Pomogli mu w tym członkowie zorganizowanej grupy dilerskiej, z którą współpracował. To niebezpieczny przestępca, jeśli skontaktuje się z panią, proszę od razu dać nam znać – zastrzegł.

– Jaki znowu niebezpieczny przestępca, to jakaś pomyłka – rozpłakałam się. – To mój mały syneczek, on by muchy nie skrzywdził – zawodziłam, ale policjant tylko uśmiechnął się przepraszająco i powtórzył:

– Proszę po prostu nas zawiadomić, gdyby syn tu przyszedł.

Wiedziałam, że tego nie zrobię

Jak to – miałabym wydać własne dziecko?! Ale Norbert nie pojawił się u mnie ani tego dnia, ani następnego. Mijały miesiące, a ja wciąż nie wiedziałam, co dzieje się z moim dzieckiem. Odchodziłam od zmysłów. Przez to wszystko podupadłam poważnie na zdrowiu. Przeszłam udar, częściowo sparaliżowało mi lewą stronę ciała. Bałam się, co będzie dalej.

– Gdyby tylko Norbercik wiedział, co się ze mną dzieje, natychmiast by się tu pojawił… – płakałam, przerażona swoim stanem. – Ukochany synek nigdy by mnie tak nie zostawił.

– Wbij sobie w końcu do głowy, że to nie jest żaden „ukochany synek”, tylko przestępca i manipulant. Gdyby tylko postawił tu nogę, natychmiast zadzwoniłbym na policję – nie pozostawiał mi złudzeń mąż.

Czułam się samotna i bezbronna. Mimo pogarszającego się stanu mojego zdrowia zabroniłam mężowi dzwonić do starszych dzieci. Córka nie odzywała się do mnie od czterech lat. Z tego, co wiedziałam, miała swoje życie i niedawno urodziła dziecko. Nawet nie widziałam wnuczka. Syn też nie palił się do kontaktu. Duma wzięła górę i ja też nie szukałam sposobności rozmowy z żadnym z nich. Wszystko bym za to oddała za choćby cień wieści od najmłodszego dziecka. Choćby cień wieści…

Kiedyś słyszałam takie powiedzenie: „Uważaj, o co prosisz, bo właśnie to może się spełnić”. I tak chyba było w moim przypadku. Ta dziewczyna stanęła w naszych drzwiach tak niespodziewanie, że prędzej bym się burzy z gradem spodziewała w środku lata – niż takiego czegoś. Była chuda, drobna, bardzo młoda – i energicznie bujała malutkie dziecko w wyraźnie używanym wózeczku, który niejedno przeszedł.

Wy jesteście rodzicami Norberta? – obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem, kiedy otworzyłam drzwi ze zrezygnowanym: „Przepraszam, ale nie jesteśmy zainteresowani reklamą ani…”.

– W takim razie to jest jego bachor. Dziewczynka. Pięć miesięcy. Rzucił nas, jak dowiedział się, że Laurka jest chora – wyrzuciła z siebie jednym tchem dziewczyna.

– Słucham? – poczułam, że jeśli za chwilę nie przytrzymam się framugi, to upadnę. – Ale przecież Norbercik nie mógłby… Nie mógłby porzucić chorej córeczki, proszę pani. On by muchy nie skrzywdził.

– Tak, na pewno – zaśmiała się ironicznie dziewczyna. – Tak mi nawet mówił, że pani jest w nim po uszy zakochana. Powiedział mi: „Mógłbym człowieka zaszlachtować i podać w potrawce, a mama i tak uwierzyłaby, że to był wypadek”.

– Tak pani powiedział? – szepnęłam. – Proszę, niech pani wejdzie… Ja tak dawno nie miałam wieści od syna. Proszę, bardzo proszę.

Dziewczyna krótko się krygowała

Widać było na pierwszy rzut oka, że jest zwyczajnie głodna i zupa ogórkowa przełamała pierwsze lody.

– Co tu dużo mówić – westchnęła, kiedy już nasyciła pierwszy głód. – Poznałam Norberta normalnie, przez znajomych. Zostaliśmy parą. A jak dowiedział się, że będzie Laurka – dziewczynie zaszkliły się oczy – to najpierw kazał mi usunąć. Mówił, że nie wiadomo czyje to, takie tam głupoty. A ja tylko z nim… pani rozumie…

– Rozumiem, dziecko, rozumiem – pogładziłam ją po ręce, wciąż nie rozumiejąc, jak mój ukochany syneczek mógł być tak bezduszny. – A później, jak już było za późno i dziecko urodziło się chore, to wyrzucił nas z domu. W środku nocy, mała była w samych śpioszkach. Błagałam go, żeby choć pozwolił mi wziąć Laurce jakiekolwiek ubranie, kocyk, ona wtedy kasłała, ale Norbert tylko się śmiał. Powiedział, że dla niego ona już jest martwa, a jak naprawdę będzie, to też nic się nie stanie.

Stężałam na te okrutne słowa

W pierwszej chwili chciałam je wyprzeć. Przecież to niemożliwe, żeby mój czuły synek, ten, który tyle razy robił mi herbatę z cytryną, przynosił koc, kiedy było chłodno, który całe dzieciństwo błagał mnie o psa… żeby to dziecko zrobiło coś takiego! Coś, co może zrobić tylko potwór, nie człowiek – chciałam krzyczeć. Ale głos uwiązł mi w gardle. Coś takiego było w tej dziewczynie, w jej desperacji, w sposobie, w jaki patrzyła na swoją córkę – że nie sposób było jej nie uwierzyć.

– Pomogę ci – szepnęłam. – Nie mogę zmienić faktu, że mój syn zachował się wobec ciebie jak potwór, ale teraz pomogę. Jak tylko będę umiała.

Nie byłam specjalnie zaskoczona, kiedy kilka dni po tej deklaracji zadzwoniła do mnie starsza córka, oferując pomoc. Nie rozmawiałyśmy kilka lat i przez pierwsze chwile rozmowa się nie kleiła. Ale wszystko zmieniło się, kiedy nie wytrzymałam i z płaczem wydusiłam:

Przepraszam cię, Żanetko, tak bardzo cię przepraszam. Wy wszyscy widzieliście prawdę o Norbercie, tylko ja byłam zaślepiona.

– Cóż, chyba jak każda matka – mruknęła wspaniałomyślnie moja mądra i wyrozumiała córka.

Ale obie wiedziałyśmy, że nie zachowywałam się „jak każda matka”. Niestety, nie. Dobrze, że nie przychodzi, bo jeszcze bym mu wybaczyła Norbert kilka miesięcy później usiłował się ze mną skontaktować. Próbował swoich normalnych sztuczek – ciepłego tonu głosu, wspominania dzieciństwa – ale dla mnie jasne było, że to z jego strony manipulacja. Bez wahania po jego telefonie zadzwoniłam na policję. Możecie uważać, co chcecie – że jestem wyrodną matką, bo wydałam własnego syna, albo że mam to, na co zasłużyłam – bo stworzyłam potwora. Ale ja nie dbam o opinię ludzi. Ja niosę swój krzyż. Nie ma dnia, żebym nie myślała, co poszło nie tak. Przecież dałam Norbertowi całą miłość, którą miałam w sobie. Czy to możliwe, żeby tej miłości było dla jednego dziecka po prostu za dużo?

Pewnie bym się załamała, gdyby nie to, że mam dla kogo żyć.

Pomagam Patrycji, dziewczynie syna

Zajmuję się Laurką, kiedy jej mama jest w pracy. Córka Norberta jest przewlekle chora, ale to cudowna dziewczynka. Nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej wspólnie z nią. Pewnie nie dałabym rady, bo moje zdrowie szwankuje coraz bardziej, gdyby nie to, że mogę liczyć na stałą pomoc męża, a przede wszystkim Żanetki i Maćka. Dzieci przyjeżdżają do mnie tak często, jak tylko mogą, a Żaneta z mężem i synkiem nawet rozważają przeprowadzkę bliżej mojego domu, żeby pomóc, w razie gdyby moje zdrowie jeszcze się pogorszyło. Czy myślę o Norbercie?

Tak, myślę o nim codziennie. Myślę, płaczę, modlę się żarliwie. Chyba mu nawet wybaczyłam. W końcu która matka postąpiłaby inaczej? To moje dziecko! Ale kontaktować się z nim nie zamierzam. Wiem, że w momencie kiedy spojrzałabym w te jego śliczne błękitne oczka, w których zakochałam się od pierwszej chwili, kiedy go urodziłam – wszystko bym mu wybaczyła. Wszystko… A mój kochany synek, choć tak trudno mi się z tym pogodzić, już dawno nie jest malutkim dzieckiem trzymającym się spódnicy mamusi. Norbert jest dorosłym mężczyzną, bezdusznym egoistą i zimnym przestępcą, który wreszcie musi ponieść konsekwencje swojego postępowania. Dla własnego dobra.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA