„Naiwna siostra bawi się w zbawiciela świata. Sprasza do domu obcych ludzi, a sama nie ma przy duszy złamanego grosza”

Naiwna siostra fot. Adobe Stock, JackF
„Zgłosiliśmy sprawę w odpowiednich urzędach, ale byliśmy bez szans! Moglibyśmy domagać się spłaty części majątku po rodzicach, ale przecież tego nie zrobimy, bo ona nie ma złamanego grosza! Moglibyśmy zażądać sprzedaży mieszkania i podziału pieniędzy, ale kto kupi lokal z lokatorami, tym bardziej, że to matka z małoletnimi dziećmi?”.
/ 01.12.2022 16:30
Naiwna siostra fot. Adobe Stock, JackF

Michalina jest najmłodsza z pięciorga rodzeństwa. Urodziła się, kiedy nasza mama miała czterdzieści pięć lat, a tata był po pięćdziesiątce. Między Miśką a najstarszą z nas, Jolą, jest osiemnaście lat różnicy.
Nic więc dziwnego, że Michalinę wszyscy strasznie rozpieszczali! Nie schodziła z kolan dorosłych! Zachwycaliśmy się wszystkim, co zrobiła i powiedziała, była naszym rodzinnym skarbem i oczkiem w głowie.

Przy takim zagłaskiwaniu powinna wyrosnąć na nieznośnego, rozpuszczonego bachora, a potem na roszczeniową egoistkę, a jednak okazało się, że teorie o szkodliwości nadmiernego kochania
i pobłażliwości nie zawsze się w życiu sprawdzają. Michalina była czułym i wyjątkowo uroczym dzieckiem, a później wrażliwą, dobrą dziewczyną, prawdziwym aniołem dla ludzi i zwierząt. Mówiliśmy o niej, że ma szczerozłote serce!

Jolka, ja oraz nasi dwaj bracia dość szybko wyszliśmy z domu i założyliśmy swoje rodziny. Miśka zaś do trzydziestki mieszkała z mamą, bo nasz tata zmarł na zawał zaraz po przejściu na emeryturę. Nie zdecydowała się na studia; nauka jej nie szła, choć uczyła się pilnie i nie wagarowała. Z wielkim trudem skończyła ogólniaka i zdobyła maturę, a więc nie miała żadnego konkretnego zawodu. Ciężko jej więc było znaleźć pracę. Dopóki żyła mama, obie utrzymywały się z jej renty. My także często pomagaliśmy, bo na Michalinę nie było co liczyć… Całe dnie spędzała w schronisku dla zwierząt jako wolontariuszka, więc nie było z tego kasy.

Ona źle na tym wyjdzie

Każdy zapchlony, piwniczny kot, pies włóczęga, gołąb przeganiany z parapetów i balkonów, parkowy jeż poturbowany przez psy miał w niej najczulszą opiekunkę. Ludzi także nie zostawiała bez pomocy; nieraz została obsobaczona przez śpiącego na skwerku pijaczka, którego chciała odprowadzać do domu!
Kiedyś oddała swoją prawie nową, elegancką kurtkę jakiejś dziewczynie narzekającej, że marznie w cienkim sweterku. Był koniec października, zacinał deszcz, a Miśka na przystanku autobusowym zobaczyła panienkę w zaawansowanej ciąży i zagadała do niej:

– Przeziębisz się – powiedziała. – Trzeba się cieplej ubierać. W twoim stanie grypa może być bardzo niebezpieczna.

– Co ty k..wa nie powiesz? – tamta patrzyła nieprzyjaźnie. – Nie stać mnie na takie ubranko jak twoje, a faktycznie strasznie zimno. Zmarzłam!

Michalina miała skórzaną kurteczkę na ciepłej podszewce. Dostała ją od brata. Przywiózł jej w prezencie z Francji. Teraz, bez chwili namysłu zdjęła ten modny, drogi ciuch i podała go dziewczynie.

– Wkładaj. Ja mam w domu płaszcz. Wystarczy mi.

Nadjechał autobus i dziewczyna wskoczyła do niego szybko, jakby się bała, że Michalina się rozmyśli. Na pożegnanie zawołała:

– Jesteś głupia, wiesz? Zacznij się leczyć!

Dowiedzieliśmy się o wszystkim od znajomej, która też stała wtedy na tym przystanku.

– Wasza Miśka to taki damski święty Marcin! – zakpiła. – Źle na tym wyjdzie, to nie jest czas dla dobrych wariatów!

Po śmierci mamy nasza najmłodsza siostra została w trzypokojowym własnościowym mieszkaniu rodziców. Po naradzie rodzinnej zdecydowaliśmy, że będziemy się składać na czynsz i świadczenia, dopóki Michalina nie stanie na własnych nogach i nie zacznie zarabiać. Był pomysł, żeby mieszkanie sprzedać, ale uznaliśmy, że na to jest zawsze czas. Wszyscy mamy dzieci, na rynku mieszkaniowym jest zastój, po co się pozbywać czegoś, co się na pewno kiedyś przyda? Traktowaliśmy to mieszkanie jak wspólną własność, na razie użytkowaną przez Michalinę.

My, czyli pozostałe dzieci, dorabialiśmy się sami, rodzice nie byli w stanie nam finansowo pomagać, ale Michalina była zawsze uprzywilejowana; gdyby na przykład chciała wyjść za mąż i zamieszkać na stałe w tych trzech pokojach, nie mielibyśmy nic przeciwko temu.

Jednak ona z nikim się nie spotykała…

Była malutką, szczuplutką blondyneczką, z kędzierzawymi włosami i oczami, jak dwa chabry. Wyglądała bardzo młodo, mając trzydziestkę, przypominała nastolatkę, może dlatego, że się nie malowała
i ubierała w zwyczajnych sieciówkach. Nasza siostra, Jola, próbowała ją nawet swatać, ale nic z tego nie wyszło.

– Jeszcze nie widziałam nikogo tak aseksualnego, jak ta nasza Misia – mówiła Jolka. – Przy niej facet zaczyna ziewać! Kocham ją, to moja siostra, ale muszę być sprawiedliwa… Ona jest po prostu nudna!
Niestety, Jola miała rację.

– Ty facet jesteś, więc powiedz jak facet – zapytałam kiedyś mojego męża. – Co jest nie tak z naszą Michaliną? Wszystkie chłopy od niej uciekają!

– Ona jest jak woskowa figura – odpowiedział po namyśle. – Ładna, miła, zgrabna, ale bez życia. Jak prawdziwy anioł, bo tak na nią przecież mówicie!

Okazało się, że taka niby cichutka i nijaka, a też może nieźle narozrabiać! Do schroniska, w którym Michalina sprzątała psie boksy i wyprowadzała czworonogi na spacer, dwoje dzieci przyniosło koszyk z jeszcze ślepym, kundelkowym miotem.

– Mama kazała nam je utopić w stawie – powiedział starszy, może dziesięcioletni chłopak. – Ale my nie mogliśmy! One są takie śliczne! Nie daliśmy rady powrzucać ich do wody. Niech pani coś z nimi zrobi…

Młodsza dziewczynka chlipała i wycierała noc w rękaw bluzy… Mogła mieć pięć, najwyżej sześć lat. Wyglądała na zaniedbaną, była ubrana w brudny dres, miała przetłuszczone włosy. Michalina obiecała, że zajmie się szczeniakami. Powiedziała, że dzieci mogą przyjeżdżać do schroniska i odwiedzać psiaki zawsze, kiedy ona tam będzie. Tak się zaczęła jej znajomość z tą rodziną…

Nie minęło wiele czasu, jak cała gromada wprowadziła się do mieszkania po naszych rodzicach: matka dzieci, jej konkubent, trójka maluchów oraz dwa koty. Zajęli największe pokoje. Michalina zatrzymała dla siebie małą klitkę, z szafką i jednoosobową leżanką. Zanim się zorientowaliśmy, co się dzieje, Miśka tę matkę i jej dzieciaki u siebie zameldowała!

– Trzeba było to zrobić – tłumaczyła. – Dzieci muszą chodzić do przedszkola, niedługo Adaś zacznie szkołę, więc jak to wszystko zorganizować bez meldunku? I do przychodni zdrowia muszą należeć! Dzieci często chorują!

Nie ukrywam, że byliśmy wściekli!

– Ty wiesz, że oni ci się nie wyniosą? – pytaliśmy. – Dlaczego nas nie zapytałaś o zgodę? To wspólne mieszkanie, płacimy za nie! Co ty najlepszego zrobiłaś?

– Jakbym zapytała, tobyście się nie zgodzili! – odpowiedziała. – A oni nie mają gdzie się podziać. Koczowali na działkach, a idzie zima… Miałam ich tam zostawić?

Po raz pierwszy w życiu krzyczeliśmy na Michalinę! Nie obchodziło nas, że ma błękitne oczy pełne łez, że broda jej się trzęsie jak dziecku…

– Ty masz czułe serce tylko dla obcych! A jeśli któreś z nas będzie potrzebowało tam się zatrzymać? Albo twoi siostrzeńcy czy bratankowie? Co im powiesz? Że lekką ręką przehandlowałaś ich mieszkanie?!

– Ja za to nie wzięłam ani grosza! Sumienie by mi nie pozwoliło...

– Jeszcze gorzej! To teraz sumienie niech ci nie pozwoli brać od nas forsy na czynsz, gaz i światło? Trudno. Radź sobie sama!

Zgłosiliśmy sprawę w odpowiednich urzędach, ale byliśmy bez szans! Michalina jest pełnoletnia, zdrowa psychicznie, ma pełne prawo do mieszkania… Z naszej piątki tylko ona była tam zameldowana.
Moglibyśmy domagać się spłaty części majątku po rodzicach, ale przecież tego nie zrobimy, bo ona nie ma złamanego grosza! Moglibyśmy zażądać sprzedaży mieszkania i podziału pieniędzy, ale kto kupi lokal z lokatorami, tym bardziej, że to matka z małoletnimi dziećmi, z których jedno jest niepełnosprawne?

Żaden adwokat nie dawał nam dużych szans na załatwienie sprawy po naszej myśli. Traciliśmy tylko pieniądze na kolejne konsultacje, porady i honoraria! Więc przestaliśmy sponsorować Michalinę… Oczywiście, niedługo okazało się, że są zaległości w opłatach. Przewidywaliśmy, że tak będzie i mieliśmy rację! Jednak uświadomiliśmy sobie, że w końcu albo stracimy lokal za długi albo sami znowu zaczniemy za niego płacić! Szlag nas trafia przez taką perspektywę!

Od sąsiadów wiemy, że Michalina opiekuje się tamtą rodziną. Chodzi do rozmaitych instytucji i żebrze o zapomogi i wsparcie. Odprowadza dzieci do przedszkola, sprząta, gotuje…

– Wie pani – szepce sąsiadka. – Ci ludzie to jakiś element, ale pani Misi się słuchają. Ona taka malutka jak krasnoludek, a daje sobie z nimi radę. Aż podziwiamy, bo kto inny by się na to zgodził?

„Tylko szkoda, że naszym kosztem jest taka wspaniałomyślna!” – myślę. „Własnej rodzinie odebrała, a dała obcym!”.

– Zobaczysz – ostrzega mój mąż. – Zdewastują tam wszystko, rozkradną, a na koniec jeszcze jej zrobią krzywdę…Tak się skończy to miłosierdzie. Zróbcie coś… Ją trzeba ubezwłasnowolnić!

– Zawsze miała złote serce – mówię.

– Od dziecka taka była!

– To czego marudzisz? – złości się.

– Ufunduj jej jeszcze miesięczną pensję i patrz końca. Jak nasz syn skończy studia i będzie chciał iść na swoje, powiedz mu, że nie ma szans na mieszkanie, bo ciocia Michalina okazała się aniołem!

Ma rację. Anioły się nie nadają do normalnego życia. Są z nimi same kłopoty!

Czytaj także:
„Szybko przywiązuję się do ludzi, więc nie uznaję wakacyjnych romansów. Zrobiłam wyjątek tylko raz. Pierwszy i ostatni...”
„Przez dziecko w moim łóżku wiało chłodem. Dopiero weekend w spa bez córki, przywrócił żar do naszej sypialni”
„Matka wytyka mi, że jestem idiotką, bo utrzymuję faceta. Ona idiotką nie była, oskubała z forsy całą hordę naiwniaków”

Redakcja poleca

REKLAMA