„Nagły wypadek na drodze obudził we mnie bohaterkę. Adrenalina dodała mi sił, to dzięki niej uratowałam życie kilku osób”

wypadek na drodze fot. Adobe Stock, Ken
„Nowoczesne auta mają wszystko na prąd, również mechanizm otwierania okien. Kiedy więc wóz wylądował w wodzie, akumulator zamókł, podobnie jak cała instalacja. Matka i dziecko znaleźli się w śmiertelnej pułapce”.
/ 11.02.2023 18:30
wypadek na drodze fot. Adobe Stock, Ken

Wiozłam dzieciaki na obóz w góry. Droga do Wrocławia minęła nam przyjemnie, ale potem wiodła już przez tereny dotknięte niedawnymi powodziami. W mediach nazywano je „lokalnymi podtopieniami”. Jednak czy można nazwać „lokalnym” zjawisko, które swoim zasięgiem obejmuje pół województwa? Co rusz trafialiśmy na korek albo objazd. Tu usuwano powalone drzewa, tam podmyło nasyp kolejowy; gdzie indziej woda naruszyła jedyny most w okolicy.

Kuba i Wiola z ciekawością podszytą strachem przyglądali się zniszczeniom. Dla mnie nie było to nowością. Jako ratownik medyczny brałam udział w dramatycznych akcjach; właściwie widoki za oknem to była niemal sielanka. Brak bezpośredniego zagrożenia życia, służby ratunkowe na miejscu, wszystko pod kontrolą. Ale sielanka niespodziewanie skończyła się na kolejnym zakorkowanym przejeździe…

Moje auto zanurzyło się do połowy drzwi

Utknęliśmy na dobre. Mała rzeczułka wezbrała tak mocno, że groziła zerwaniem mostu. Przeprawy przez niego strzegli strażacy, którzy nie mogli się zdecydować, czy przepuszczać auta, czy kierować objazdem. Widać było ich niezdecydowanie, może spowodowane brakiem decyzji od zwierzchników. Droga biegła równolegle do rzeczki, więc stojąc jakieś sto metrów od mostu, widzieliśmy jej brunatne wody przelewające się z hukiem w dole. Na moje oko poziom się podnosił; gdzieś w górach mocno padało.

– Dzieci, proszę odpiąć pasy bezpieczeństwa i otworzyć okna – zaordynowałam, zatrzymując auto. – Wyłączę silnik i pójdę się zorientować, jak długo postoimy.

Dziewięcioletnie bliźnięta bez zwłoki wykonały polecenie. „Dobrze wyszkoliłam moje skarby” – pomyślałam. Przed nami stał duży terenowy samochód z młodą blondynką za kierownicą. Silnik chodził, okna były zamknięte, zapewne klima działała na pełen regulator. Kobieta pochylała się w kierunku pasażera, którym był kilkumiesięczny bobas w foteliku. Już chciałam zapukać w szybę i przypomnieć mamie o zasadach bezpieczeństwa, ale wtedy wyjęła butelkę z torby termicznej i zaczęła karmić dziecko.

Ruszyłam w kierunku mostu, mijając kabriolet, w którym siedziały dwie rozchichotane dziewczyny, ubrane jak na dyskotekę: mini, ostry makijaż, szpilki…

Nagle usłyszałam niesamowity rumor, a potem zatrzęsła się ziemia. Odruchowo przytrzymałam się drzwi kabrioletu, a rozszczebiotane dziewczyny umilkły jak na komendę i z trwogą spojrzały za siebie. Odcinek szosy zapadał się z łoskotem, a stojące na nim auta w mgnieniu oka znalazły się w bystrym nurcie. Konkretnie: mój opel i dżip blondynki!

Tylne koła kabrioletu drgnęły, ale szosa wytrzymała. Kawałek dalej widniała wielka wyrwa. Rzeka miała z pięć metrów głębokości. Na szczęście  rumosz skalny i wielkie kawały asfaltu sprawiły, że moje auto zanurzyło się tylko do połowy drzwi. Na razie! Nurt naciskał na wóz, spychając go w kierunku dżipa.

Nie miałam wyjścia, musiałam wybić szybę

Wyczekałam, kiedy auta wreszcie się zderzyły, i jednym susem znalazłam się na dachu opla. Blacha ugięła się pode mną.

– Kuba, Wiola, do lewego okna! – krzyknęłam poprzez narastający szum rzeki.

Usłuchali mnie i w ciągu dziesięciu sekund wyciągnęłam oboje na dach. Kątem oka dostrzegłam ludzi stojących na brzegu. Adrenalina dodała mi sił.

– Łapać dzieciaki! – zawołałam i kiedy dwóch krzepkich facetów stanęło naprzeciwko mnie, wyekspediowałam Kubę prosto w ich ramiona. Potem Wiolę.

Mogłam ratować pasażerów terenówki… Nowoczesne auta mają wszystko na prąd, również mechanizm otwierania okien. Kiedy więc wóz wylądował w wodzie, akumulator zamókł, podobnie jak cała instalacja. Matka i dziecko znaleźli się w śmiertelnej pułapce.

Trzeba by wybić szyby, ale od środka auta to bardzo trudne, a bez odpowiedniego narzędzia – praktycznie niemożliwe. Pozostaje ratunek z zewnątrz. Rozejrzałam się. Strażacy na moście ruszyli w naszym kierunku, lecz bałam się, że nie zdążą. Przedzierali się przez gęstniejący tłum ciekawskich. Na brzegu wyrwy, tuż koło mnie, znalazły się też dziewczyny z kabrioletu. Niższa miała buty na bardzo wysokim obcasie. Co ważniejsze: od połowy wykonane z metalu.

– Daj mi swój but! – krzyknęłam do niej, a ona bez namysłu zdjęła szpilkę i rzuciła; but minął mnie o dobry metr. – Psiakrew, dawaj drugi i celuj lepiej!

Tym razem złapałam szpilkę. I tak uzbrojona, schyliłam się, krzycząc do kobiety z terenówki:

– Odsuń się i zasłoń dziecko!

Wzięłam zamach zza głowy, szyba rozprysła się w drobny mak. Blondynka szybko podała mi malca. Na brzegu dostrzegłam strażaka. Domyślił się, co chcę zrobić, więc szeroko rozwarł ramiona. Maluch wylądował w nich bezpiecznie. Potem pomogłam wyjść kobiecie, razem skoczyłyśmy na brzeg. Dwa metry to spory dystans, ale znów zadziałała adrenalina, dodając nam skrzydeł. Kiedy drugi ze strażaków przytrzymywał nas obie w pasie, usłyszałam chóralny jęk. Obejrzałam się. Terenówka zsunęła się właśnie z resztek drogi i zniknęła w odmętach.

– Dzięki… – wyszeptała blondynka. – Jestem ci winna życie.

– A mnie – powiedziała ruda dziewczyna – jesteś winna buty.

Pękła bańka napięcia i roześmiałyśmy się z ulgą.

Czytaj także:
„Starałem się uratować życie klienta, lecz on odszedł na moich rękach. Bałem się spojrzeń i pretensji, że zawiodłem”
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”
„Uratowałam życie miejscowemu pijakowi. Zrobiłam to bezinteresownie, a mój dobry uczynek zaowocował po latach...”

Redakcja poleca

REKLAMA