„Nagły udar zniszczył moje życie. Obsesyjnie ćwiczyłam, ale wiedziałam, że już nigdy nie odzyskam pełnej sprawności”

Udar odebrał mi dawne życie fot. Adobe Stock, Robert Kneschke
Próbowałam podnieść rękę, ruszyć się, zrobić cokolwiek, ale nie potrafiłam. Jakby nagle moje ciało przestało mnie słuchać, jakby było z kamienia! Przeraziłam się. Chciałam krzyczeć, zawołać mamę, zrobić cokolwiek, ale nie mogłam.
/ 18.03.2022 05:14
Udar odebrał mi dawne życie fot. Adobe Stock, Robert Kneschke

Odkąd pamiętam, uwielbiałam sport i właściwie każdą aktywność fizyczną. Brałam udział w wielu zawodach i turniejach, osiągając coraz to większe sukcesy. Zrozumiałe więc, że idąc do liceum, wybrałam to o profilu sportowym.

Po nim chciałam studiować na AWF-ie

Trenowałam jujitsu, mam nawet brązowy pas! Wszystko zmieniło się tuż po maturze. Pogoda była piękna, poszłam z koleżankami na rolki. Niestety, miałam pecha i przewróciłam się w tak niefortunny sposób, że złamałam prawy obojczyk. Operacja, rehabilitacja i ćwiczenia, po których miałam wrócić do pełnej sprawności, zajęły mi prawie cztery miesiące. Byłam załamana, miałam zdawać na AWF, a nie byłam w stanie przystąpić do żadnych testów!

– Spokojnie, przez rok odpoczniesz od nauki, będziesz trenowała, a od następnego października pójdziesz na studia – przekonywała mnie mama.

Bardzo silnie to przeżyłam. Sport zawsze był dla mnie najważniejszy. W końcu jednak doszłam do wniosku, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie miałam innego wyjścia, musiałam odłożyć swoje marzenia na rok. Postanowiłam wykorzystać ten czas na uzyskanie jeszcze lepszej formy. do dziś pamiętam ostatni dzień sierpnia. Nigdy nie wymażę go z pamięci. Obudziłam się i poczułam pragnienie. Wiedziałam, że woda stoi na stoliku przy łóżku, jak zawsze.

Chciałam po nią sięgnąć, ale nie mogłam!

Próbowałam podnieść rękę, ruszyć się, zrobić cokolwiek, ale nie potrafiłam! Jakby nagle moje ciało przestało mnie słuchać, jakby było z kamienia. Przeraziłam się. Chciałam krzyczeć, zawołać mamę, zrobić cokolwiek, ale nie mogłam. Z moich ust nie wydobywał się nawet najmniejszy dźwięk.

Nie wiedziałam, co się dzieje. Czułam, widziałam, słyszałam, ale nic poza tym! Jakbym nie miała władzy nad własnym ciałem. Poczułam taką bezradność, strach, zdezorientowanie… Po chwili z moich oczu pociekły łzy. Nie mogłam ich nawet otrzeć z policzka. Moje przerażenie rosło z każdą minutą. Nie miałam pojęcia, która jest godzina. Jak długo będę tak leżeć bez ruchu? Miałam nadzieję, że to tylko jakiś wyjątkowo silny skurcz lub coś w tym rodzaju.

„Ale dlaczego? Co go spowodowało? Kiedy mi to przejdzie? Kiedy puści?” – zadawałam sobie w myślach setki pytań.

Nie wiem, jak długo tak leżałam bez najmniejszego ruchu, bezgłośnie płacząc… W pewnym momencie do pokoju weszła mama. Początkowo myślała, że po prostu śpię, ale po chwili dostrzegła moje pełne strachu spojrzenie i płynące po policzkach łzy. Zaczęła do mnie mówić, zadawać pytania, potrząsać mną, ale nic nie mogłam powiedzieć, w żaden sposób zareagować! Cały czas tylko płakałam…

Potem wszystko działo się błyskawicznie

Telefon, karetka, nosze, szpital i dziesiątki badań. Czułam się tak bezradna, bezbronna, zagubiona. Jakby nagle mózg odłączył się od ciała. Czas strasznie mi się dłużył. Sekundy zdawały się minutami, minuty godzinami… W końcu usłyszałam diagnozę, która niewiele mi powiedziała, wyjaśniła. Lekarz mówił o zatorze, udarze, odłamku kości…

W pewnym momencie dostrzegł chyba kompletną pustkę w moich oczach i zaczął tłumaczyć wszystko jeszcze raz, powoli i od początku. Okazało się, że podczas złamania obojczyka jakiś niewielki odłamek kości dostał się do krwioobiegu. Nikt tego nie zauważył, nikt nawet nie pomyślał, że tak się mogło stać. A on sobie krążył, krążył, aż tego feralnego dnia zablokował krwioobieg, co doprowadziło do takich, a nie innych skutków. Chciałam zapytać o tyle rzeczy, wyjaśnić swoje wątpliwości, ale nie mogłam! Nie umiałam.

Na szczęście lekarz okazał się naprawdę wspaniałym człowiekiem i sam mi wszystko po kolei objaśniał.

– Ma pani szanse wrócić do sprawności, ale raczej wątpliwe, by kiedykolwiek udało się osiągnąć stan sprzed udaru. Zrobimy jednak wszystko, co w naszej mocy i dołożymy wszelkich starań, by jak najszybciej postawić panią na nogi.

Leczenie i wymagająca rehabilitacja zaczęły się jeszcze tego samego dnia. Nie pamiętam nawet wszystkich zabiegów, które miałam. Kojarzę zastrzyki do mięśni i ćwiczenia. Początkowo nie czułam nic. Rehabilitantka zginała moje nogi, ręce, przewracała mnie na boki, a ja miałam wrażenie, że to w ogóle mnie nie dotyczy. Po kilku dniach wstąpiła we mnie nadzieja – poczułam delikatne mrowienie w stopie. To zmotywowało mnie do ćwiczeń.

Po miesiącu zaczęłam poruszać palcami, przewracać się samodzielnie z boku na bok, niewyraźnie mówić. Lekarze doszli do wniosku, że mój stan jest na tyle dobry, że wypisali mnie ze szpitala. Kiedy dowiedziałam się, że moja rehabilitacja ma polegać na godzinie ćwiczeń tygodniowo, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Co to jest godzina w tygodniu?!

– I tak ma pani szczęście, niektórzy czekają na rehabilitację miesiącami, a nawet latami. Pani dostaje tę szansę od ręki – powiedział lekarz.

Gdybym była w pełni sprawna, chyba udusiłabym go własnymi rękami! Postanowiłam jednak nie zdawać się na łaskę, a raczej niełaskę państwa i przy pomocy rodziny i bliskich udało mi się załatwić prywatnego rehabilitanta, który przychodził do mnie każdego dnia na 90 minut. Poza tym ćwiczyłam też samodzielnie – na tyle, na ile mogłam. Mama patrzyła na mnie z politowaniem, kiedy przez godzinę zginałam i prostowałam palce.

– Dziecko, po co to robisz? Tylko się męczysz! – mówiła.

Ja jednak wiedziałam swoje

Każde ćwiczenie, nawet to najmniejsze, miało dla mnie sens! Właściwie każdy dzień w pełni poświęcałam na ćwiczenia. Po dwóch miesiącach stanęłam na nogi. To była cudowna chwila!

Mogłam wstać, samodzielnie pójść do toalety, ubrać się. Nie byłam już uzależniona od innych w każdej sprawie. Zrezygnowałam z prywatnego rehabilitanta, głównie ze względów finansowych. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowałam z ćwiczeń! Każdy kolejny postęp motywował mnie jeszcze bardziej. oczywiście, miewałam też gorsze momenty i chwile zwątpienia.

Kładłam się wtedy, zmęczona i wykończona po treningu, płakałam i pytałam samą siebie: „Po co to robisz?”. Wiedziałam, że nigdy nie wrócę do dawnej formy. Lekarze nie zostawiali mi złudzeń. Nie miałam szans na pełną sprawność. I tak nie mogli się nadziwić, że potrafię chodzić, ruszać rękoma, mówić. Zastanawiałam się wtedy, czy to ma sens? Czy warto się tak męczyć, podporządkowywać dyscyplinie i ćwiczeniom, skoro wiem, że nigdy nie spełnię swoich marzeń o AWF-ie? Że już nigdy nie wystartuję w zawodach w jujitsu?

Ale to były krótkie momenty. Szybko mobilizowałam się i tłumaczyłam sama sobie, że życie się nie skończyło. Poza wyczynowym uprawianiem sportu, mogłam robić tysiące innych rzeczy. Ale do każdej z nich potrzebowałam sprawności fizycznej. Najlepszej, na jaką mnie stać! Jakiś rok po wypadku rozpoczęłam pracę na siłowni. Jestem tam, niestety, tylko recepcjonistką, ale szef pozwala mi po godzinach korzystać ze sprzętu za darmo. Niedawno rozpoczęłam studia. Dietetyka – kto by pomyślał. A jednak.

Ostro pracuję

Wstaję o czwartej rano, ćwiczę godzinę, potem biorę prysznic i idę do pracy. Po pracy wracam do domu, jem coś i biegam. Wieczorami chodzę na siłownię. Kładę szczególny nacisk na lewą część ciała, ponieważ jest mniej sprawna. Nie potrafię zgiąć do końca lewej nogi, palce u lewej ręki często mi drętwieją. Mam nadzieję, że z czasem to minie.

Znajomi i rodzina pytają mnie, czy nie chciałam pójść do sądu i walczyć o odszkodowanie. Miałam przez moment taki pomysł. Potem jednak zrezygnowałam. Nie mam do nikogo żalu. Czy ktoś mógł przewidzieć, że ten maleńki odłamek kości wędruje sobie w moim organizmie? Czy ktoś mógł przewidzieć, że dokona takich spustoszeń? Nie wiem. I zostawiam to sumieniom lekarzy, pod których opieką byłam. Ja żyję dalej.

Najlepiej, jak tylko potrafię. Cieszę się każdym ruchem, jaki wykonam, każdym wypowiedzianym słowem – bo już wiem, jakim szczęściem i błogosławieństwem są te niby prozaiczne i podstawowe czynności!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA