Wielkanoc zbliżała się wielkimi krokami, a ja zamiast cieszyć się świętami, martwiłam się coraz bardziej. Mój telefon milczał. Jak dotąd, tylko pani Anna zadzwoniła. No, ale ona była jedną z moich pierwszych klientek, starszą szacowną damą, która nigdy o nic się nie wykłócała, nie targowała o cenę i nie sprawdzała z lupą w ręce, czy aby na szybie nie została jakaś smuga.
Mieszkam na Pomorzu, w miasteczku, gdzie bardzo trudno o pracę. Mnie udało się znaleźć pół etatu w sklepie spożywczym, ale pieniądze, jakie tam zarabiałam, ledwo starczyły na opłaty. Sama wychowuję dwoje przedszkolaków, alimenty dostaję albo i nie, w zależności od tego, czy komornikowi uda się je ściągnąć od byłego męża.
Nie wiem, jak dałabym radę
Jednak jakiś czas temu moja mama zaczęła chorować, leki kosztowały, więc sama z trudem sobie radziła. Na szczęście mnie wtedy trafiła się fucha i to całkiem niezła.
A zaczęło się wszystko właśnie przed Wielkanocą, dwa lata temu, od mojej szefowej, właścicielki sklepu.
– Ewa, nie chciałabyś sobie dorobić? – zagadnęła mnie któregoś wieczoru, gdy rozliczałam jej dzienny utarg. – U córki skończyli remont domu, trzeba by posprzątać po malarzach, okna pomyć, a młodzi czasu nie mają, zapracowani, wiesz, jak jest.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiadomo, dzieci mojej szefowej własne biznesy miały, każde swojego pilnowało, a poza tym, gdzieżby tam taka damulka jak jej córka, z paznokciami jak szpony, za mycie okien się brała.
A mnie to sprzątanie spadło jak z nieba, zbliżała się przecież Wielkanoc, trzeba było synkom święcone przygotować, coś lepszego ugotować i nowe buty na wiosnę kupić… Zgodziłam się więc szybko, żeby się czasem szefowa nie rozmyśliła. A potem już z jej córką ustaliłam termin i kwotę, jaką miałam zarobić. Nie była taka, jakiej się spodziewałam, ale moja sytuacja nie pozwalała na wybrzydzanie
Każde pieniądze się liczyły
Pogoda mi sprzyjała, mogłam pracować od rana, gdy tylko zaprowadziłam maluchy do przedszkola, bo do sklepu szłam dopiero po południu. Wtedy synkami zajmowała się mama. Wciąż mi pomagała, pomimo gorszego stanu zdrowia.
Pamiętam, myłam wtedy duże, tarasowe okna od uliczki, gdy zaczepiła mnie jakaś starsza kobieta. Spytała, czy zajmuję się sprzątaniem zawodowo i zaproponowała, żebym i u niej zrobiła większe wiosenne porządki. Wiedziała już od córki mojej szefowej, że drogo nie policzę.
I tak się zaczęło. Kolejne klientki polecały mnie sobie nawzajem, dzięki czemu przez cały rok mogłam dorabiać sobie porządkami w cudzych domach. Nie brałam wiele, więc chętnych było sporo, zwłaszcza ludzi starszych. Wiedziałam, że dla nich to, co mi płacą, to i tak dużo pieniędzy, więc nie protestowałam, gdy chcieli coś utargować. Mnie potrzebny był każdy grosz. Nadrabiałam przed świętami, kiedy to opędzić się nie mogłam od roboty. Nieraz już zmierzchało, a ja jeszcze polerowałam czyjeś okna.
Ale przynajmniej potem mogłam położyć na wielkanocnym stole coś lepszego, dzieciakom sprawić nowe ubrania, zabawki i nie myślałam już ze strachem o tym, skąd wezmę na wyprawkę, gdy we wrześniu starszy synek pójdzie do pierwszej klasy.
Zarejestrowałam działalność, żeby ludzie nie gadali
Bo wiadomo, zazdrośników na świecie nie brakuje. Jednak od jakiegoś czasu zaczęło dziać się coś niepokojącego. Już przed Bożym Narodzeniem ubyło mi kilka zleceń. Trochę zaskoczona, bo przecież jak dotąd ledwie sobie radziłam z zamówieniami na czyste okna, zdobyłam się na odwagę i zadzwoniłam do moich klientów, przypominając się i chcąc umówić termin.
I słyszałam wtedy, że albo wyjeżdżają na święta i nie robią większych porządków, albo że mróz jest i nie warto myć okien, albo że dzieci przyjechały i posprzątały. Przyjmowałam te wyjaśnienia bez słowa, chociaż żal ściskał mi serce.
Zarobiłam mniej niż zwykle, ale jakoś dałam sobie radę, po prostu prezenty pod choinką były troszkę skromniejsze. W międzyczasie, między świętami też mało kto zamówił moje usługi. Dziwiłam się coraz bardziej, bo przecież rzetelna byłam w swojej robocie, wszyscy mnie chwalili, nie brałam wiele.
Co się więc stało, że nagle przestałam być potrzebna? Gdy telefonowałam do swoich klientów, słyszałam to samo, co w zimie. Coś było nie tak... Musiałam się dowiedzieć, o co chodzi!
Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam jeszcze raz do pani Adeli, sympatycznej staruszki, która znowu mi odmówiła.
– Ja bardzo przepraszam, wiem, że pani nie chce skorzystać z moich usług, ale… – zająknęłam się. – No właśnie, zupełnie nie rozumiem, dlaczego i to nie tylko pani... Czy ja coś źle robię? Proszę mi powiedzieć, tak szczerze.
Przez chwilę po drugiej stronie panowało milczenie, wreszcie usłyszałam ciężkie westchnienie.
– Skoro już pani pyta, to powiem – odezwała się pani Adela. – Teraz każdy liczy się z groszem, wszystko drożeje, mało kto może pozwolić sobie na taką usługę.
– Przecież ja niewiele brałam, nawet za balkonowe okna, tania byłam... – przerwałam jej.
– Ale jeszcze w zimie przyjechała taka dziewczyna, Tamarka, ona jest jeszcze tańsza niż pani, dużo mniej bierze – usłyszałam. – I dywany duże też trzepie bez dopłaty. Właśnie jutro z rana do mnie przychodzi, więc proszę zrozumieć, ciężkie czasy mamy.
Ano ciężkie, psia kość...
A na duszy zrobiło mi się jeszcze ciężej, gdy odkładałam komórkę. Mam konkurencję i to nielichą, wiadomo było, taka dziewczyna zza wschodniej granicy szczęśliwa będzie, gdy grosze zarobi. I pewnie nie popuści takiej fuchy, mycie okien nie jest znowu takie ciężkie. Okropna złość mnie porwała na tę dziewuchę, że aż gorąco mi się zrobiło.
Jak bym ją tak w swoje ręce dostała, to chyba bym jej wszystkie kudły powyrywała. Przez nią moje dzieciaki nie będą mieć świąt jak należy, nie kupię lepszej szynki, tylko te tanią, zająców z czekolady też nie włożę im do koszyczków.
Nazajutrz odprowadziłam chłopców do przedszkola i poszłam do pani Ani, ona jedna mnie nie zawiodła i w tym tygodniu zamówiła mycie okien i czyszczenie podłóg. Ale mieszkanko miała niewielkie, więc szybko uporałam się z robotą.
A gdy wracałam, jakieś licho mnie podkusiło, i skręciłam w uliczkę, gdzie w starej kamienicy mieszkała pani Adela. Ona mieszkanie miała wielkie, przedwojenne, okna wysokie, na jakieś trzy metry, dywanów też sporo, zawsze się u niej tyle napracowałam, że dnia brakowało.
Domyślałam się, że pewnie ta dziewucha będzie jeszcze u niej. „Na podwórku może ją spotkam, przy trzepaku, to jej nagadam, aż jej w pięty pójdzie” – planowałam.
Ale nie musiałam wchodzić na podwórze, żeby zobaczyć szczupłą, jasnowłosą dziewczynę, uwijającą się przy szorowaniu górnej framugi wielkiego, balkonowego okna. Przystanęłam, przyglądając się, jak zwinnie unosi ramiona, mocno szoruje stare, obłażące z farby drewno, a potem wyciska chudymi dłońmi mokrą ścierkę.
Na moment zatrzymała się, wyprostowała plecy, wierzchem dłoni odgarnęła włosy ze spoconego pewnie czoła.
Na sekundę nasze spojrzenia się spotkały
Miała mizerną, bladą twarz, zmęczone, jakby smutne oczy… Szybko pochyliła się znowu nad miską z wodą. Pomyślałam, że nie była taka młodziutka, jak sądziłam. To nie dziewczyna, ale kobieta już, tylko taka drobna i utrudzona chyba strasznie.
Pracowała pewnie od rana, przez cały dzień, za nędzne pieniądze, ale tam, u nich, nawet i takich nie dało się zarobić… Przyszło mi do głowy, że niejedna nie zgodziłaby się tak harować, poszłaby na szosę, tirówek u nas nie brakowało.
A może ta Tamarka, jak nazywała ją pani Ada, dziecko zostawiła w swojej wiosce, albo i niejedno, i to dla nich tak teraz urabiała sobie ręce po łokcie. Tak, jak ja przecież. Ale ja miałam swoje pół etatu w sklepie, alimenty, jakie by nie były, pomoc mamy, moje chłopaki głodne nie chodziły nigdy i samego chleba tylko z margaryną też nie jedli.
A to honorowa kobieta, na łatwiznę, na skraj szosy nie poszła, na tiry nie machała. Więc jak ja jej mogłabym chociaż jedno złe słowo powiedzieć za to, że odebrała mi pracę. Niech stracę, jej ta robota była bardziej potrzebna niż mnie.
Odeszłam stamtąd szybko, wstydząc się swoich wczorajszych myśli. Spojrzałam na zegarek, do domu nie opłacało mi się już wracać, więc skręciłam w stronę sklepu. Miałam co prawda jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia swojej zmiany, ale tam zawsze było co robić, chociażby na zapleczu posprzątać.
Szefowa na mój widok aż się rozpromieniła
– Dobrze, że jesteś wcześniej, dziewczyny nie dają rady, ruch dzisiaj okropny – pokręciła głową. – Rozłóż owoce, te wszystkie skrzynki z palety, a potem idź na kasę, trzeba drugą otworzyć.
Dzień był ciężki, ruch jak zwykle przed świętami, zwłaszcza, że promocje u nas się zaczęły. Czekoladowe zajączki i te wszystkie drobiazgi, jakie dzieci wkładają do koszyczków, sprzedawały się na pniu, więc i ja odłożyłam coś dla moich chłopaków, chociaż rozsądek mi podpowiadał, że mnie na to nie stać.
Gdy po skończeniu zmiany rozliczyłam swoją kasę, szefowa położyła przede mną banknot stuzłotowy.
– To taka premia, w grudniu nie dostałyście, ale teraz obroty się poprawiły – powiedziała. – I mam jeszcze taką sprawę, w maju Ulka odchodzi na macierzyński, potem pewnie skorzysta z wychowawczego, a nie chcę nikogo nowego przyjmować. Może wzięłabyś jeszcze połowę etatu i przeszła na cały, zastanów się…
Nie musiałam się zastanawiać
Przecież teraz mogłam pracować osiem godzin albo i więcej, chłopcy byli już duzi, chodzili do przedszkola, mama też miała jeszcze dość sił, żeby mi przy nich pomóc popołudniami. No i nie musiałabym już tak zabiegać o sprzątanie cudzych kątów, martwić się, że kobieta z Ukrainy zabrała mi pracę. Nic, tylko się cieszyć!
A jeszcze ta premia tak nieoczekiwanie mi wpadła, niby niewielka, ale mogłam za nią kupić coś ekstra na święta. Więc weszłam jeszcze na sklep, dołożyłam do moich zakupów dwa duże czekoladowe zające, oczywiście te z promocji… Chłopaki się ucieszą, już słyszałam ich radosne popiskiwania, gdy będą szykować swoje koszyczki.
I przyszła mi do głowy ta Tamarka... Uśmiechnęłam się na myśl, że zarobi trochę pieniędzy, chociażby nawet i moim kosztem. A niech tam, niech stracę, w maju mi się polepszy. Bóg jednak czuwał nade mną. Teraz nadchodziła Wielkanoc, czas radości i zwycięstwa dobra nad złem, więc trzeba się cieszyć ze Zmartwychwstania Pańskiego, godnie je uczcić.
Przyspieszyłam kroku, jakby zmęczenie nagle magicznie zniknęło. W domu czekali chłopcy, a ja miałam dla nich czekoladowe niespodzianki w torbie.
Czytaj także:
„Nie mogłam znieść, że mój mąż jest podrywany w pracy, więc podkradłam mu posadę. Jego szef był mną zachwycony”
„Nigdy nie zazdrościłam niczego siostrze, bo zawsze byłam górą. W końcu role się odwróciły, a mnie zżerała zawiść”
„Mój świat runął, kiedy dostałam wypowiedzenie. Myślałam, że już nic nie osiągnę, tymczasem czekał na mnie słodki sukces”