Pani Basia mieszkała na naszym osiedlu niemal od zawsze. Gdy tylko przeprowadziliśmy się do tego mieszkania, to właśnie nasza nowa sąsiadka była pierwszą osobą, która przywitała nas w osiedlowej wspólnocie. A gdy na świat przyszła nasza córka, to zaproponowała opiekę nad małą.
Mogłam liczyć na jej pomoc
To właśnie dzięki niej mogłam bezstresowo wrócić do pracy, bo wiedziałam, że mogę na nią liczyć. A Magda bardzo lubiła przyszywaną babcię i wolała przebywać u niej niż w przedszkolu. Zaprzyjaźniłyśmy się. Być może wynikało to z tego, że moja mama już nie żyła, a teściowa nie darzyła mnie nadmierną sympatią.
Nic dziwnego, że pani Basia była dla mnie niczym rodzina. Więc gdy tylko okazało się, że jest chora, to poświęciłam jej swój cały wolny czas. Moja sąsiadka odwdzięczyła mi się spadkiem. Jednak szybko okazało się, że to początek naszych kłopotów.
Wróciłam do domu zmęczona i całkowicie pozbawiona energii. Miałam ciężki dzień w pracy, a potem na spotkaniu w przedszkolu dowiedziałam się, że moja córka ma problemy w nawiązywaniu kontaktów i unika jakichkolwiek zabaw z koleżankami i kolegami.
Wychowawczyni mojego dziecka zasugerowała nawet, że powinniśmy udać się do psychologa. Przytaknęłam dla świętego spokoju, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam siły na prowadzenie żadnych dyskusji. A jeszcze czekała mnie wizyta u pani Basi, której obiecałam zrobić zakupy i nieco ogarnąć mieszkanie.
— Odpuść dzisiaj — powiedział mój mąż, gdy zaczęłam pakować torbę. — Przecież za niedługo się wykończysz. Na dłuższą metę nie da się pracować na kilka etatów.
Doskonale wiedziałam, że ma rację. Od kilku tygodni nie dosypiałam, nie dojadałam i nie miałam na nic czasu. Mój każdy dzień wyglądał niemal tak samo — zabiegany poranek, odprowadzenie małej do przedszkola, praca, zakupy i wieczorna wizyta u sąsiadki. Adam pomagał mi w miarę możliwości, ale jego praca na zmiany sprawiała, że większość spraw spadała na moją głowę. Czasami miałam wszystkiego dość. Ale jak mogłam odpuścić?
— Doskonale wiesz, że nie mogę zostawić pani Basi samej — kolejny raz próbowałam wytłumaczyć mężowi, dlaczego to wszystko tak wygląda. — Ona potrzebuje mojej pomocy, a ja mam wobec niej ogromny dług wdzięczności. Już zapomniałeś, ile nam pomogła i ile dzięki niej zawdzięczamy? — zapytałam. Ze zdenerwowania podniosłam głos.
— Oczywiście, że nie zapomniałem. I jestem jej bardzo wdzięczny — mój mąż zachował spokój. — Ale nie możesz tak funkcjonować. Przecież ty ledwo trzymasz się na nogach.
Podszedł do mnie i mnie przytulił. A mi w jego ramionach było tak dobrze, że nie chciałam ich opuszczać. Jednak po kilkunastu sekundach odsunęłam się i westchnęłam.
— Muszę lecieć. Odgrzej sobie obiad z wczoraj — powiedziałam i wyszłam. Chociaż wcale nie miałam na to ochoty.
Powiedziała mi o testamencie
Mój mąż postanowił mnie nieco odciążyć i przez kilka kolejnych dni to on robił zakupy dla naszej sąsiadki. A ja wreszcie mogłam trochę odpocząć i zająć się córką. Umówiłam spotkanie z psychologiem, który powiedział, że mała najprawdopodobniej jest zazdrosna o mnie i stąd jej problemy z nawiązywaniem kontaktów. Postanowiłam sobie w duchu, że będę spędzać z córką zdecydowanie więcej czasu. Tylko kiedy? Na to pytanie niestety nie znałam odpowiedzi.
— Wyglądasz na zmęczoną — powiedziała mi sąsiadka, gdy przyniosłam jej zakupy.
— To nic takiego pani Basiu — odpowiedziałam z uśmiechem. — To tylko przesilenie wiosenne.
Moja sąsiadka chyba mi nie uwierzyła. Spojrzała na mnie uważnie i tylko pokręciła głową.
— Przecież nie jestem ślepa. Doskonale wiem, że nie masz już siły zajmować się dwoma domami — powiedziała, a potem zamilkła. Po chwili zaproponowała, że poszuka sobie kogoś innego do pomocy.
— Na razie daję sobie radę — powiedziałam z optymizmem, którego wcale nie odczuwałam. — A wynajmowanie kogoś jest bez sensu. Ja się wszystkim zajmę i na pewno nie zostawię pani samej — dodała.
Pani Basia się uśmiechnęła. A potem powiedziała coś, co zupełnie mnie zaskoczyło.
— To mieszkanie będzie twoje — usłyszałam. — Przepisałam je na ciebie, więc po mojej śmierci je odziedziczysz.
Osłupiałam. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że pani Basia zrobi coś takiego. Ale jednocześnie poczułam się nieco dziwnie.
— Przecież nie opiekuję się panią dla jakiegoś mieszkania — powiedziałam, w a moim głosie wybrzmiał lekki zarzut. — Robię to w podzięce za pani pomoc przez te wszystkie lata.
— Przecież ja to wiem — powiedziała moja sąsiadka. — Ale jesteś dla mnie jak córka, której nigdy nie miałam. I to właśnie tobie chcę zostawić coś po sobie — dodała. A potem przytuliła mnie i powiedziała, że nie muszę robić sobie żadnych wyrzutów.
Po powrocie do domu opowiedziałam wszystko mężowi, który już zaczął snuć plany na przyszłość. Tak, wiem, że to było okropne. Pani Basia jeszcze żyła, a my już się zastanawialiśmy, co zrobimy z jej mieszkaniem. W tamtej chwili nawet nie przyszło nam do głowy, że ten spadek okaże się naszym największym przekleństwem.
Spadek był przekleństwem
Pani Basia zmarła kilka tygodni później. Odeszła cicho we śnie, bez strachu i cierpienia. Razem z Adamem zorganizowaliśmy jej pogrzeb, na który przyszła zaledwie garstka ludzi. „Człowiek żyje wśród ludzi, ale umiera samotny” — na cmentarzu naszła mnie filozoficzna myśl. Tęskniłam za swoją sąsiadką, a na jej pogrzebie poczułam, że straciłam jedną z najbliższych mi osób. Mąż próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że jemu też nie jest łatwo.
Kilka tygodni po pogrzebie dostałam zawiadomienie, że mam się zjawić w kancelarii notarialnej na odczytanie testamentu. Głupio było mi się przyznać nawet przed mężem, ale czekałam na tę chwilę z utęsknienie. Ale kto by się nie cieszył? Mieszkanie pani Basi było duże, jasne i wyremontowane. A ja traktowałam je jako przyszłość mojego dziecka.
Notariusz okazał się starszym panem, który przez niemal cały czas spoglądał na zegarek. Najwyraźniej bardzo mu się spieszyło. Dlatego gdy tylko zapytał, czy przyjmuje spadek, to od razu potwierdziłam.
— Jest pani pewna? — dopytał jeszcze.
— Oczywiście, że jestem pewna.
— W takim razie proszę podpisać stosowne papiery i oświadczenia — dodał.
Wszystko trwało niecały kwadrans, a ja stałam się właścicielką pięknego mieszkania. Jaka ja wtedy byłam szczęśliwa. Jeszcze w drodze do domu zaczęłam snuć plany. „Wynająć czy sprzedać?” — zastanawiałam się niemal bez przerwy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że właśnie popełniłam jeden z największych błędów w życiu.
Nie wierzyłam, w co się wpakowałam
Kilka kolejnych dni dochodziłam do siebie. Wreszcie miałam czas dla siebie i dla rodziny. Ten czas poświęciłam też na rozeznania na rynku nieruchomości. Chciałam podjąć decyzję, która będzie najkorzystniejsza. Niestety nie było mi to dane.
— Pani Katarzyna Z.? — zapytał mnie mężczyzna, który kilka dni później stanął na progu naszego mieszkania.
— Tak, a co chodzi? — zapytałam. Widziałam człowieka pierwszy raz na oczy, ale nie wydawał się być groźny.
— Jestem komornikiem — powiedział i podał mi swoją wizytówkę.
Komornik? Byłam przekonana, że to jakaś pomyłka.
— Jestem zmuszony rozpocząć postępowanie względem pani — powiedział mężczyzna. — W chwili obecnej pani dług przekroczył 200 tysięcy złotych.
O czym on mówi? Z wrażenia aż zaniemówiłam.
— To jakaś pomyłka — powiedziałam gdy tylko odzyskałam głos. — Nigdy w życiu nie miałam żadnych długów. A już na pewno nie w takiej kwocie.
Komornik spojrzał na mnie z politowaniem.
— Niestety, ale ma je pani. Przykro mi — usłyszałam.
A potem dowiedziałam się, że przyjmując spadek po pani Basi, odziedziczyłam także jej gigantyczne długi. I nie chodziło tu jedynie o niespłacone pożyczki i kredyty. Samo mieszkanie także było zadłużone, a w dodatku zastawione jako zabezpieczenie pod jeden z jej wielu kredytów.
Okazało się, że przesympatyczna, miła i ciepła pani Basia była zatwardziałą dłużniczką, która nie spłacała swoich zobowiązań od bardzo wielu lat. A teraz te długi przejęłam ja.
— Przecież to niemożliwe — próbowałam tłumaczyć.
— Niestety przyjęła pani spadek z całym dobrodziejstwem. A to oznacza, że te długi są teraz pani.
Jeszcze przez wiele godzin po wyjściu komornika nie mogłam dojść do siebie. Gdy mój mąż wrócił do domu, to zastał mnie całą zapłakaną. Ledwo wydukałam, co się stało. On także nie mógł w to uwierzyć.
— Poradzimy sobie — zapewnił mnie i mocno przytulił. Ale ja nie byłam taka pewna.
Kilka dni zajęło nam ustalenie wszystkich długów pani Basi. Okazało się, że jest ich naprawdę dużo i nigdy nie będzie nas stać na ich spłacenie. Na szczęście było to mieszkanie, które okazało się naszym ratunkiem. Znajomy prawnik poradził nam, aby dogadać się z dłużnikami i zaproponować im spłatę po sprzedaży mieszkania. Tak zrobiliśmy. Wprawdzie musieliśmy dołożyć jeszcze kilka tysięcy, ale to i tak okazało się niczym w porównaniu do wysokości długów.
I chociaż przeżyłam największy stres w życiu, to jednak wszystko skończyło się całkiem dobrze. Tylko do dzisiaj nie mogę wybaczyć sobie tej zachłanności i naiwności. Nie mogę też wybaczyć pani Basi, która naraziła mnie na coś takiego. Mój mąż próbuje tłumaczyć, że nasza sąsiadka chciała dobrze, ale ja nie do końca w to wierzę.
Czytaj także:
„Pomogłam ciężarnej autostopowiczce. Przed oczami błysnęła mi jej bransoletka, którą kupił mi kiedyś mój mąż”
„Szukałam synowi narzeczonej, bo dość miałam latawic, z którymi się prowadzał. Wiem, co dla niego najlepsze”
„Całe koło gospodyń wiejskich odwiedzało alkowę wójta. Gdy jedna zaszła w ciążę, gmina huczała od plotek”