„Co za idiota! Ja – złodziejka! Zaraz go pogonię z widłami! Niech się wynosi z mojej ziemi razem z tym diabelskim bydlakiem!” – przebiega mi przez głowę, gdy patrzę na tego cholernego bubka.
– Nie ukradłam panu psa! Bernard sam do mnie przyszedł – staram się opanować głos.
Bernard, czarny pies pasterski, siedzi na ziemi między nami i toczy rozanielonym wzrokiem: ze mnie na kretyna, z kretyna na mnie. Tłumaczę, że pies ma instynkt pasterski i dlatego przyszedł, bo przecież ja prowadzę stajnię, trzymam dużo koni, własnych i prywatnych właścicieli.
– Jeśli jeszcze raz spróbuje pani zawłaszczyć mojego psa, to… – bubek szuka odpowiednio przerażającej groźby.
Pies upodobał sobie moje podwórko
Wzdycham, przenoszę wzrok na pastwisko najbliżej drogi i co widzę? Konia Marty, który próbuje staranować ogrodzenie.
– Palant! Jazda do siebie! – drę się.
– Co? Jeszcze mnie pani obraża, tego już za wiele! – bubka aż zatyka.
Z małej stajni wychodzi Michał, znajomy weterynarz.
– Beata, ta stówa, co mi ją włożyłaś do kieszeni, to za co? – pyta, wrzucając zużytą strzykawkę do kosza.
– To za Heroinę – wyjaśniam.
– Tym miejscem powinna się zająć policja – mamrocze bubek, ciągnąc biednego Bernarda do swojego sportowego autka. Cóż, nie będę tłumaczyła, że Palant i Heroina to imiona koni... Mam oprócz nich pod opieką Świra, Wariata i Kokainę…
Rok temu spełniłam marzenie życia. Rzuciłam nudną pracę w biurze, sprzedałam mieszkanie w stolicy, samochód i zapłaciłam pierwszą ratę za stary, zrujnowany PGR w podwarszawskiej miejscowości. Było ciężko. W sumie dalej jest.
Żyłam sobie tak sama, z suką Zdzichą. A tu miesiąc temu pojawił się Bernard. Wbiegł na podwórko i… zabrał się do zaganiania koni. Ucieszyłam się, że mam taką profesjonalną pomoc. Ale dwa dni później po raz pierwszy zjawił się bubek. Wymamrotał tylko, że Bernard to pies jego byłej żony, że nie może sobie z nim dać rady… Z trudem upchnął go w swoim bajeranckim wozie i pojechał. Niestety, trzy dni potem Bernard był z powrotem u mnie. A w ślad za nim zjawił się jego właściciel. Z tą idiotyczną awanturą o kradzież psa!
W nocy przeszła nad mazowieckiem straszna nawałnica. Od świtu mam urwanie głowy. Nie ma prądu. Hydrofor nie działa. Każdy koń musi wypić dwa wiadra wody. Po każde muszę iść 300 metrów do źródełka nad rzeczką. Aż przecieram oczy ze zdumienia, gdy Bernard z miną „już jestem!” i roztańczonym ogonem wbiega do stajni. „Tylko tego brakowało! – myślę. – No, nic, przynajmniej będę miała towarzystwo!”. Wieczorne pojenie wygląda tak samo... Brnę w błocie z wiadrami. Nagle widzę światła. Od bramy jedzie samochód.
– Przyjechałem po psa. A co pani robi? – pyta z ciemności głos bubka.
– Muszę napoić konie. Hydrofor siadł! – odpowiadam, wciąż wściekła.
A on proponuje… że mi pomoże.
Miłość od pierwszego wejrzenia nam nie grozi
Nosimy więc wodę w kompletnej ciszy, dopiero przy trzeciej nawrotce zaczynamy rozmawiać. Szybko przechodzimy na „ty”. Okazuje się, że Bartek pracuje w agencji reklamowej i rok temu rozwiódł się z żoną. To ona chciała mieć psa.
– Wiesz, gdy żona cię zdradza, boli. Ale kiedy jeszcze pies cię zdradza i wybiera sobie nowy dom, to już jest trudne do zniesienia. Byłem wściekły i zazdrosny – tłumaczy. – A gdy jeszcze zwymyślałaś mnie od palantów – wzdycha.
– Ja? Ciebie? W życiu. Przecież Palant i Heroina to konie – mówię.
I oboje wybuchamy śmiechem.
– Jedno jest pewne. Miłość od pierwszego wejrzenia nam nie grozi. A skoro tak, zapraszam cię do domu – proponuję. – Ogrzejemy się przy kominku i upieczemy sobie w ogniu kiełbaski…
Bartek zgadza się bez wahania. Czas szybko leci. Jest po północy, gdy zaczyna się zbierać do domu.
– Beatka? Może ja jutro zostawię Bernardowi otwartą bramę? I odbiorę go wieczorem? Wiesz, mam fajne, chilijskie wino – mówi.
– No… to ciekawa propozycja – nie kryję zadowolenia. – Tylko że gdy się napijemy wina, to już nie będziesz mógł wracać samochodem. Może podjadę po ciebie traktorem? – pytam zupełnie serio.
– Eee, to ja raczej przyjdę na piechotę – śmieje się Bartek.
W końcu to miejski człowiek!
Chyba jednak przeciwieństwa się przyciągają. Miejski człowiek z psem pasterskim przyszedł i został. Nawet ma już u mnie swojego konia. Uczy się jeździć na… Zołzie!
Czytaj także:
„Po śmierci rodziców musiałam niańczyć o 2 lata młodszą siostrę. Zajęta jej sprawami, latami nie miałam czasu na miłość”
„Nie dawałam mu szans, bo był zwykłym nudziarzem. Dopiero gdy zdobył się na poświęcenie, przejrzałam na oczy”
„Kundel-przybłęda okazał się bohaterem. Wszyscy we wsi pomstowali na tego psa, lecz gdyby nie on, doszłoby do tragedii”