„Nachalni sąsiedzi zatruwali nam życie. Musiałam utrzeć im nosa, by przestali nas nachodzić i podsłuchiwać”

uśmiechnięta starsza para fot. Getty Images, Luis Alvarez
„Zazwyczaj korzystała z okazji, aby porozmawiać ze mną trochę dłużej. Robiła to na korytarzu, z szeroko otwartymi drzwiami. Zwykle o tej porze miałam już śniadanie na stole i starałam się nakarmić Ewelinę, ale sąsiadka nie zwracała na to uwagi. Kiedy próbowałam zakończyć naszą konwersację, wydawała się obrażona”.
/ 10.03.2024 13:15
uśmiechnięta starsza para fot. Getty Images, Luis Alvarez

Przychodziła nawet w porze obiadowej, zawsze „tylko na chwileczkę”. Mimo moich protestów nieustannie pukała do naszych drzwi. Moja frustracja rosła z każdym dniem. 

– Kochana cukier mi się skończył, a jestem w trakcie robienia ciasta dla Klarusi, która dzisiaj do mnie przyjeżdża...

Sąsiadka już pakowała się do mojej kuchni, już rozsiadała się na krześle.

– Czy mogłabyś mi trochę pożyczyć? Oddam po południu, planujemy pojechać na zakupy.

Oczywiście, że jej pożyczyłam. Następnie z uprzejmym, nienaturalnie wymuszonym uśmiechem na ustach, przysłuchiwałam się lamentom pani Jadzi dotyczącym żylaków, tego, jak boi się o zdrowie swojego męża, narzekaniu na pogodę, sąsiadów i polityków.

Małżeństwo Kowalskich, naszych sąsiadów, dawało nam się we znaki. Nie, nie byli dla nas niemili. Po prostu nie do końca rozumieli, że każdy ma prawo do prywatności i spokoju, przynajmniej w swoim własnym mieszkaniu.

Na początku to było miłe

Pół roku temu przeprowadziłam się z rodziną – mężem i córką – do nowego, większego mieszkania w lepszej części miasta. Bardzo się cieszyłam tą przeprowadzkę. Początkowo byliśmy też zadowoleni z sąsiadów spod czwórki. To kulturalne, starsze małżeństwo. Ona była kucharką na emeryturze, a on – emerytowanym technikiem budowlanym.

Na początku pani Jadwiga pukała do naszych drzwi, pytała, czy może nam pomóc w robieniu zakupów, ponieważ i tak miała wyjść, a wiedziała, że mamy teraz dużo do zrobienia.

– Znam to, przeprowadzka zawsze wiąże się z dużą ilością obowiązków – stwierdziła.

Później, już po południu, przyszła do nas, przynosząc gar z bigosem i kredki dla naszej małej.

– Na dworze robi się coraz chłodniej, a ogrzewanie w bloku jeszcze nie działa. Nie ma nic, co by lepiej rozgrzewało niż domowy obiad. A te kredki są dla tej uroczej dziewczynki – powiedziała, uśmiechając się do Ewelinki.

Córka aż podskoczyła z radości.

– Ach, nie musiała pani tak... Ewelinko, podziękuj pani – mówiłam niepewnie.

– Nic takiego! Moja wnuczka jest o dwa lata starsza od twojej córki. Na pewno się zaprzyjaźnią, prawda, maleńka?

Córka skinęła głową na potwierdzenie.

– Chyba jest tego samego zdania – zaśmiała się moja sąsiadka.

Codziennie pukała do moich drzwi 

Od tej pory, wizyty pani Jadwigi stały się nieodłącznym elementem mojej codzienności. Ewelinka miała już prawie trzy lata, a ja wciąż byłam na urlopie macierzyńskim, więc po prostu byłam w domu.

Gdy tylko Olek wychodził do pracy, słyszałam pukanie do drzwi. Pani Jadwiga wybierała się na zakupy i zapytała, czy czegoś nie potrzebuję. Zazwyczaj korzystała z okazji, aby porozmawiać ze mną trochę dłużej. Robiła to na korytarzu, z szeroko otwartymi drzwiami. Zwykle o tej porze miałam już śniadanie na stole i starałam się nakarmić Ewelinę, ale sąsiadka nie zwracała na to uwagi. Kiedy próbowałam zakończyć naszą konwersację, wydawała się obrażona...

Byłam zaskoczona

Pewnego popołudnia zawitał do nas Zbigniew, mąż naszej sąsiadki. Właśnie kąpałam Ewelinę. Olek, w pewnym momencie, zajrzał do łazienki i oznajmił, że idzie z sąsiadem, by mu pomóc przymocować jakąś półkę.

Zawsze mieliśmy problem z odmawianiem. Po kąpieli, ułożyłam córeczkę do łóżka, przeczytałam jej bajkę i poczekałam, aż zaśnie. Godzinę później zorientowałam się, że Olka nadal nie ma. Zaczęłam robić kolację. Minęło kolejne trzydzieści minut. Zaczęłam się denerwować.

Zapukałam do drzwi sąsiadów. Uszczęśliwiona pani Jadwiga otworzyła mi, już od progu chwaląc, jak to mój mąż jest pomocny.

– Ale ja przygotowałam dla niego kolację – wyszeptałam niepewnie.

– Pan Olek już się u nas najadł. Przecież nie mogłam go nie zaprosić, skoro tak nam pomógł. Umarłabym ze wstydu...

Byłam zła na męża, ale kiedy zobaczyłam wyraz jego twarzy i to, jak szybko i z ulgą wstaje z fotela, zrozumiałam. Zaczęli go urabiać!

Nie mieliśmy żadnej prywatności

Myślałam też, że to jednak nie fair tak negatywnie oceniać Kowalskich. To w końcu starsze osoby. Żyją samotnie. Ciągle mówią o swoim synu, ale nigdy nie mogą doczekać się jego wizyty. Opowiadają o wnuczce, ale nigdy nie zdarzyło mi się jej u nich zobaczyć...

Mijały kolejne dni i tygodnie, a para tych samotnych, starszych ludzi coraz częściej nas nachodziła. Wizyty, zwłaszcza podczas obiadu, bo przecież tylko na moment, stały się rutyną. Długie siedzenie u nas i zasypywanie nas szczegółami z życia sąsiadów również stało się codziennością.

Nieustannie mieli jakieś ważne sprawy, które musieli z nami omówić. Na przykład problemy dotyczące wspólnoty mieszkańców: raz to jest problem z sąsiadką, która nie zachowuje się odpowiednio i przeszkadza innym spać w nocy, raz to ktoś nieustannie wyprowadza psa na patio, mimo że jest to zabronione. A innym razem czyjeś koty chodzą po balkonach i brudzą.

Kolejnym tematem do dyskusji było sprzątanie klatki schodowej. Pani Jadwiga jest bardzo skrupulatna i nie ma innych obowiązków, dlatego zawsze się do tego przyczepia. Robi to niby z uśmiechem na twarzy, ale tak, że człowiek czuje, jakby powinien być winny, że nie wyczyścił każdego schodka szczoteczką do zębów...

Lubili podsłuchiwać

Nasi sąsiedzi mieli też w zwyczaju podsłuchiwać pod drzwiami i na balkonie! Parę razy przyłapałam ich na gorącym uczynku. Naprawdę się zezłościłam, choć na początku starałam się zrozumieć ich motywy. Może po prostu nie mają własnego życia, więc zamiast tego żyją cudzym. To naprawdę przykre i powinniśmy im raczej współczuć.

Jednak zmieniłam zdaniem, kiedy dowiedziałam się, jak obrzucili obelgami sąsiadkę z innej klatki – tą, z którą dzielą ścianę.

– Wiesz, nigdy nie sądziłam, że ci Kowalscy potrafią być tak niesympatyczni – powiedziałam do mojego męża.

Z powodu tego nieustannego podglądania, czy raczej dyskretnego obserwowania przez wizjer, doszło do pewnego śmiesznego zdarzenia. Od tamtej pory pani Jadzia nie zaprasza mnie już na herbatę, a pan Zbigniew udaje, że jest bardzo zajęty i po krótkim "Dzień dobry" odchodzi.

Chyba zrobiło im się głupio

Tydzień temu przyjechał mój brat. Wcześniej powiedziałam mu o moich konfliktach z sąsiadami. Kiedy zatem przyjechał do nas po wakacjach, nie wszedł do razu do mieszkania... Usłyszawszy charakterystyczne dźwięki dochodzące z przedpokoju sąsiadów, teatralnie odwrócił się w kierunku ich mieszkania i patrząc bezpośrednio w wizjer, zrobił głęboki, ceremonialny ukłon, wyraźnie mówiąc: „Dzień dobry”.

Następnego dnia pani Jadwiga nie była już tak przyjazna i chętna do rozmów. Jednocześnie skończyły się plotki i nękanie. Cieszę się z upragnionego spokoju, choć czasami jest mi przykro, że tak to się musiało skończyć...

Czytaj także: „Mój szef to wyzyskiwacz. Gdy przyłapałem go z kochanką, czułem, że lepszej okazji do zemsty nie mogłem sobie wymarzyć” „Siostry kłóciły się o mieszkanie po babci, a ja chciałem w spadku tylko stare biurko. Znalazłem w nim niezły majątek”
„Marzyłam o miłości, ale córki skazały mnie na samotność. Uznały, że małżeństwo w moim wieku to głupota”

 

Redakcja poleca

REKLAMA