„Na złość byłemu mężowi wyszłam ponownie za mąż. Chciałam, by był zazdrosny, ale on ma już nową rodzinę”

Drugi ślub bez miłości fot. Adobe Stock, nixon stoddart/EyeEm
Nie potrafię zamknąć tamtego rozdziału życia i cieszyć się nowym. Moje myśli wciąż krążą wokół byłego męża. Zwłaszcza wtedy, gdy zasypiam obok Mariusza. Unikam go, jego czułość mnie denerwuje, a dotyk nie sprawia przyjemności.
/ 01.07.2021 21:52
Drugi ślub bez miłości fot. Adobe Stock, nixon stoddart/EyeEm

Czy można kogoś kochać i nienawidzić tak samo mocno? O, tak. Moja miłość do Tomka nie ma granic. Moja nienawiść wypala mi duszę…

Znów jestem mężatką. Zrealizowałam swój plan, który miał odmienić moje życie na lepsze. Postanowiłam, że nie będę się starzeć samotnie, że dzięki małżeństwu poprawię sobie byt i wreszcie nie będę musiała wykonywać pracy, której nie znoszę. Jeszcze wszystkim pokażę, że jestem coś warta! Bo zawsze wierzyłam, że w oczach ludzi wartość kobiety rośnie, jeśli jest związana z mężczyzną, który daje jej oparcie.

Nie miałam już nadziei na miłość z wzajemnością

Wystarczy, jak znajdę kogoś, kto pokocha mnie. Warunek był jeden – facet musiał być zniewalająco przystojny. Tylko wtedy bowiem mogłam zrealizować drugie założenie mojego planu – dopiec byłemu mężowi. Niech zobaczy, co stracił, niech zeżrą go wyrzuty sumienia. Tak naprawdę to właśnie ten cel był dla mnie priorytetowy.

Tomasza wciąż bowiem kochałam i nienawidziłam jednocześnie. A miałam za co… Poznaliśmy się jeszcze w szkole średniej. Ja kończyłam liceum ekonomiczne, on technikum mechaniczne. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia na jakiejś karnawałowej imprezie, na której oboje byliśmy bez pary. Staliśmy się nierozłączni, a gdy tylko Tomek skończył 21 lat, wzięliśmy ślub.

Wkrótce narodził się nasz pierwszy syn, rok później drugi. Przez kilka lat mieszkaliśmy u moich rodziców. Było ciężko, ale dzięki ich pomocy mogliśmy realizować się zawodowo i zarabiać zupełnie przyzwoite pieniądze. Tomasz otworzył własny warsztat samochodowy, a ja znalazłam pracę w jednej z większych spółdzielni mieszkaniowych. Kilka lat później stać nas już było na zakup nowego mieszkania.

Rozpoczęliśmy samodzielne, szczęśliwe życie. Chłopcy dorastali, czas mijał niepostrzeżenie. Nie wiadomo kiedy zrobili maturę i stali się dorośli. Mieszkanie w bloku stało się dla naszej czwórki za ciasne. Firma męża prosperowała znakomicie, zaczęliśmy więc poważnie myśleć o tym, żeby wyprowadzić się za miasto, do czegoś większego. Moja przyszłość w jego wizji to była bajka! Zawsze marzyliśmy o własnym pięknym domu, w którym kiedyś zamieszkamy wspólnie z synami i ich rodzinami. Takim wielopokoleniowym, z pięknym ogrodem i placem zabaw dla dzieci.

Dom miał być nowoczesny, z siłownią i sauną, bo zarówno mąż, jak i synowie dbali o swój wygląd, kondycję i zdrowie. Zwłaszcza Tomasz. Odkąd jego firma rozrosła się, a warsztat przekształcił w stację obsługi pojazdów, mąż osobiście nie zajmował się już naprawą aut. Miał pracowników i recepcję, w której zatrudnił młodą, efektowną dziewczynę, koleżankę naszych synów.

Dom wybudowaliśmy błyskawicznie

Choć w zamierzeniu miała w nim mieszkać cała nasza rodzina, przenieśliśmy się do niego tylko w trójkę – ja, mąż i pies. Chłopcy narzekali, że dojazdy na uczelnię zajmą im za dużo czasu, więc pozostali w starym mieszkaniu. Dojazdy rzeczywiście były upiorne. Mąż zwykle jeździł do pracy ulubionym motorem, ja samochodem. Codzienne stanie w korkach pochłaniało czas i pieniądze. Pewnego wieczoru Tomasz zapytał, czy nie myślałam o tym, żeby na stałe zająć się domem, ogrodem.

– Zrezygnuj z pracy – powiedział. – Twoja pensja prawie cała idzie na benzynę, a mnie przecież stać na to, by utrzymać dom i niepracującą żonę. Oboje wracamy wieczorem, głodni i zmęczeni. Tymczasem ja zawsze marzyłem o tym, żeby czekała na mnie w domu kobieta z obiadem.

– To zatrudnij gosposię. Nie tylko będzie czekała z obiadem, ale i z wyprasowaną koszulą – podsumowałam złośliwie. – A pod koniec miesiąca będzie też czekała na wypłatę, pewnie niemałą – dodałam.

– To nie to samo – odrzekł Tomasz. – Mnie się marzy, żebyś to ty na mnie czekała, a wieczorem miała siłę i ochotę na miłość. Odkąd do pracy masz daleko, wieczorami odwracasz się do ściany i zasypiasz, zanim zdążę wyjść spod prysznica.

– Propozycja jest kusząca, ale w spółdzielni jestem zatrudniona blisko dwadzieścia lat. Gdy zrezygnuję, nie będę już miała powrotu. Na moje miejsce czekają w kolejce kobiety młodsze, lepiej wykształcone, znające języki obce. Co będzie jak nam się pogorszy sytuacja finansowa? I co z moją emeryturą?

– O emeryturę się nie martw, zatrudnię cię u siebie jako księgową. Najwyżej będziesz musiała przejrzeć jakieś faktury, zrobić zestawienia. Ale za to siedząc w domu, latem nawet na tarasie. Żyć nie umierać. A do urzędów sam wszystko zawiozę.

Dałam się skusić. W efekcie prałam, gotowałam, prasowałam, sprzątałam wielki dom, a w wolnej chwili, której właściwie nie miałam, zajmowałam się księgowością mężowskiej firmy. Nie było tak fajnie, jak sobie to wyobrażałam. Brakowało mi koleżanek z pracy.

Mniej o siebie dbałam, bo po co mi makijaż czy fajna fryzura, skoro widzi mnie w niej tylko pies i mąż późnym wieczorem. Prawda? Szczerze mówiąc, mam gdzieś tę prawdę! Trzeba jednak oddać Tomaszowi sprawiedliwość – miał rację, wieczorami nie byłam tak zmęczona jak dawniej, miałam ochotę na seks. Tylko, o dziwo, on był coraz częściej zmęczony, i coraz mniej chętny.

Zaczął też wyjeżdżać na kilkudniowe wypady motorem, by odreagować stres związany z pracą. Na urlopy przestaliśmy razem jeździć, odkąd zamieszkaliśmy pod Warszawą. No bo kto by w tym czasie pilnował domu i zajmował się ogrodem? Zresztą mnie wystarczał leżak na tarasie i dobra książka. Słońce, świeże powietrze, zieleń i cisza wokół.

Sielanka nie trwała jednak wiecznie

Pewnej słonecznej niedzieli, zaraz po obiedzie, gdy tylko synowie wrócili do warszawskiego mieszkania, Tomasz poprosił mnie, bym usiadła na chwilę w salonie, bo ma mi coś ważnego do przekazania.

– Odchodzę, Halinko. Dłużej tak nie mogę żyć. Zakochałem się i nie chcę cię dłużej okłamywać. Po tylu latach należy ci się szacunek i prawda.

Zamurowało mnie… Po tylu latach należy mi się prawda! I jakiż to szacunek, skoro sukinsyn zostawia mnie jak swój wysłużony stary samochód na szrocie? Dalsza część rozmowy to był nokaut. Dowiedziałam się, że mąż ma romans z recepcjonistką – koleżanką własnych synów. Mogłaby być jego córką. Zakochał się. Trwa to już jakiś czas. Wspólne wyprawy motorowe, wiatr we włosach, zamęt w głowie, druga młodość. Pewnie ukrywałby ten związek, ile się da, ale dziewczyna zaszła w ciążę.

Teraz mój odpowiedzialny mąż chce założyć nową rodzinę. Wymienić żonę na nowszy model. Nie da się opisać, co wtedy czułam ani jak przeżyłam jego wyprowadzkę i rozwód. Zostałam na lodzie. Co prawda z domem, którego nie mógł mi zabrać, bo zapisany był na chłopców, ale bez środków do życia.

Nie mogłam dalej pracować u niego, bo bał się mnie teraz. Zdradzona i porzucona żona nie jest najlepszym doradcą w sprawach księgowych. Trochę pomagali mi synowie, lecz żeby się utrzymać, musiałam zacząć zarabiać. Tak jak to kiedyś przewidziałam, w spółdzielni nie było już dla mnie miejsca. Ani nigdzie. Została mi tylko opieka nad dziećmi sąsiadów. Całe szczęście, że choć tyle.

W najczarniejszych scenariuszach nie widziałam siebie w roli opiekunki, bo za dziećmi nie przepadałam, ale innej pracy dla mnie nie było. Nienawidziłam Tomasza jak nigdy nikogo! Oszukał mnie, zranił, zawiódł. Chciałam mu dopiec, pokazać, jak wiele stracił, odchodząc do jakiejś siksy. Odzyskać już go nie mogłam, bo wziął ślub.

Ale mogłam sprawić, że będzie zazdrosny, że będzie żałował swojej decyzji do końca życia. Zaczęłam o siebie dbać, znów stałam się atrakcyjna. No i postanowiłam znaleźć drugiego męża. Przystojnego, niestarego. I oczywiście niebiednego – żebym nigdy więcej nie musiała bawić cudzych dzieci.

Rzuciłam się w wir poszukiwań. Kopalnią mężczyzn na wydaniu okazał się internet. Portale randkowe to było to! Przez kilka miesięcy umawiałam się na spotkania. Przystojni, interesujący na zdjęciach, w zderzeniu z rzeczywistością okazywali się niepiękni, niemądrzy, i nie w takim wieku. Jeśli trafiałam na kogoś, kto spełniałby moje oczekiwania, ja nie spełniałam jego – internetowi faceci nie chcieli się bowiem wiązać, zwykle chodziło im tylko o seks.

W tym samym wieku, oboje po przejściach… Gdy miałam już dosyć internetowych znajomości, na portalu pojawił się Mariusz. Był inny. Nieśmiały, skromny, jakby zawstydzony całą sytuacją. Ogłoszenie w jego imieniu dał kolega. Jak twierdził, byłam jedyną kobietą, z którą umówił się na randkę. Zaczęliśmy się spotykać.

Podobał mi się, byliśmy w tym samym wieku, oboje po przejściach. O dziwo, nie ciągnął mnie do łóżka. I tym właśnie mnie ujął. Pomyślałam, że może naprawdę chodzi mu o coś więcej niż tylko męską rozrywkę. Po kilku miesiącach znajomości powiedział, że mnie kocha, a ja czułam, że mówi prawdę. Widziałam to w jego oczach, w każdym geście. Ale, o ironio losu, ja nie kochałam jego nic a nic.

Było mi z nim dobrze, sypialiśmy ze sobą, jednak taki seks nie dawał mi satysfakcji. Mimo to postanowiłam wyjść za Mariusza za mąż. Pracował, dawał mi więc finansowe oparcie, no i nie musiałam bać się, że na stare lata zostanę sama jak palec.

Tomasz zobaczy, że nadal jestem atrakcyjna dla mężczyzn

Wyznaczyliśmy datę ślubu. Wtedy pojawiła się u mnie przyjaciółka.

– Halina, co ty robisz? Wychodzisz za mąż bez miłości? – zapytała. – Na złość byłemu mężowi? To się w pale nie mieści! Zrozum wreszcie, że Tomasz ma cię w głębokim poważaniu, żeby nie powiedzieć dosadniej. Założył nową rodzinę i ma teraz inne priorytety. Jeśli nawet gdzieś z tyłu głowy plączą mu się wyrzuty sumienia, to właśnie teraz się ich pozbędzie raz na zawsze. Bo o porzuconą żonę będzie się już martwił ktoś inny. A ty co rano będziesz się budzić obok faceta, do którego nic nie czujesz.

– Ale przestanę się bać, że na stare lata nie będzie miał mi kto szklanki wody podać – odparłam.

– Ha, ha, ha! – Joanna zaśmiała się szyderczo. – Przypomniał mi się dowcip o pewnym starym kawalerze, który dał się przyjacielowi namówić do ożenku tylko dlatego, żeby miał mu kto na starość tę właśnie szklankę wody podać. I po pięćdziesięciu latach małżeństwa, gdy już umierał, wezwał owego przyjaciela i z wyrzutem stwierdził, że głupio dał się namówić, bo tyle lat się męczył z babą, a teraz to mu się nawet pić nie chce.

Zaśmiałam się wtedy, jednak nie wzięłam sobie do serca ostrzeżenia przyjaciółki. Wyszłam za mąż. Mariuszowi nigdy nie powiedziałam, że go nie kocham. Ale teraz chyba już się o tym przekonał. Po dwóch latach przestało mi się chcieć udawać. Jestem zła na siebie, zła na Tomasza i zła na Mariusza. Choć tak naprawdę on akurat niczemu nie jest winny.

Moje życie nie okazało się lepsze. Mamy za mało pieniędzy, żeby utrzymać tak duży dom, więc nadal muszę opiekować się cudzymi dziećmi. Przenoszę na Mariusza całą złość, rozgoryczenie, mam pretensje o to, że nie jestem szczęśliwa. Wybucham z byle powodu, krzyczę.

Tomasz, zgodnie z przewidywaniem Joanny, jest bardzo zadowolony, że ułożyłam sobie na nowo życie. Wiem to od synów. Ma mnie z głowy i bez wyrzutów sumienia kontempluje rodzinne szczęście u boku młodej żony. A ja nadal go kocham. I wciąż go nienawidzę.

Ukarałam nie tego, którego chciałam ukarać

Nie potrafię zamknąć tamtego rozdziału życia i cieszyć się nowym. Moje myśli wciąż krążą wokół byłego męża. Zwłaszcza wtedy, gdy zasypiam obok Mariusza. Unikam go, jego czułość mnie denerwuje, a dotyk nie sprawia przyjemności. Wczoraj w nocy próbował mnie przytulić, ale odsunęłam się i odwróciłam na drugi bok. Dzisiaj nie mogę przestać myśleć o tym, że podejmując decyzję o kolejnym małżeństwie, chciałam ukarać mężczyznę, który przestał mnie kochać, a ukarałam tego, który mnie pokochał…

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA