„Na weselu siostrzenicy padłam ofiarą natrętnych ciotek. Chciały podokuczać starej pannie. To dzięki nim poznałam męża”

para, która poznała się na weselu fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Chciało mi się płakać i jedynym moim pragnieniem było znaleźć miejsce, w którym mogłabym to zrobić, nie narażając się na krępujące pytania. Cóż, kiedy wciąż natykałam się na tłumy ciotek, kuzynek, stryjenek i wujenek. Dlatego skręciłam w kierunku kuchni, gdzie, jak sądziłam, nikogo z rodziny już nie spotkam”.
/ 18.08.2022 08:30
para, która poznała się na weselu fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Pochodzę z wielodzietnej, bardzo kochającej się rodziny. Moja babcia miała cztery siostry, cztery siostry ma także moja mama, no i ja też mam trójkę rodzeństwa. Nietrudno zgadnąć, że same dziewczyny. Wyobraźcie sobie tylko te imieniny albo wigilie – gdy wszystkie naraz zaśpiewamy „Bóg się rodzi”, to dopiero ściany się trzęsą!

To jest ta przyjemna część. Mniej miła jest natomiast taka, że w tym gronie nie ma mowy o dyskrecji, o tym, żeby się ze swoim smutkiem gdzieś ukryć, schować. Tym bardziej że już od dłuższego czasu miałam ochotę odrobinę poluzować te rodzinne więzi. 

Powód? Bardzo prosty. Jako jedyna w tym babskim gronie nigdy nie miałam faceta, moje siostry i kuzynki dawno wydały się za mąż i na ślubnym kobiercu miała wkrótce stanąć moja najstarsza siostrzenica. Przymierzając przed lustrem prześliczną niebieską sukienkę bez pleców, byłam pełna najgorszych przeczuć. Znowu będą mi zadawać te nokautujące pytania: „A kiedy ty, Teresko, przyprowadzisz jakiegoś kawalera?”.

Opłakiwałam swoje staropanieństwo

Było nawet gorzej, niż przypuszczałam. Wybranek mojej siostrzenicy Marysi postanowił zaprosić z tysiąc osób, a ja wylądowałam przy stole między dwiema starszymi ciotkami – obie były wdowami. Odebrałam to szczególnie boleśnie. Zatem zostałam już zaliczona do tej kategorii! Nie ma dla mnie nadziei! Kiedy w dodatku przy kawie i deserze jedna z moich towarzyszek powiedziała, patrząc na mnie wymownie, że nie wszystkim szczęści się w życiu, gwałtownie wstałam od stołu i wybiegłam z sali.

Chciało mi się płakać i jedynym moim pragnieniem było znaleźć miejsce, w którym mogłabym to zrobić, nie narażając się na krępujące pytania. Cóż, kiedy wciąż natykałam się na tłumy ciotek, kuzynek, stryjenek i wujenek. Dlatego skręciłam w kierunku kuchni, gdzie, jak sądziłam, nikogo z rodziny już nie spotkam. Tuż przy wejściu do pomieszczeń kuchennych znajdował się niewielki korytarzyk zakończony drzwiami i miejsce w sam raz dla szukającej schronienia starej panny. Nacisnęłam klamkę, weszłam w ciemność i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

A potem wybuchnęłam płaczem, takim najszczerszym, prosto z samych trzewi. Opłakiwałam swoje staropanieństwo i brak delikatności krewnych. I samotność. W myślach wyliczałam wszystkie uczuciowe klęski, jakie mnie spotkały, gdy nagle do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Jakby ktoś kaszlnął – co nawet było dosyć zrozumiałe, bo w pomieszczeniu panował okropny chłód.

Wystraszona, zaczęłam szukać kontaktu, żeby zapalić światło. Niestety, żarówka była przepalona. Badałam drzwi w poszukiwaniu klamki. Najwyraźniej otwierały się tylko od zewnątrz, a mnie robiło się coraz zimniej i coraz straszniej, bo teraz kaszel rozległ się tuż obok mnie.

Dla zabicia czasu zaczęliśmy rozmawiać...

– Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć – odezwał się miły męski baryton. – Schowałem się tu na moment przed swoją ciotką, jakkolwiek głupio by to brzmiało. Pani pozwoli, Andrzej, kuzyn pana młodego.

– Teresa, nawet pan nie wie, jak dobrze pana rozumiem. Gdzie my jesteśmy? Ależ tu zimno...

– Chyba się zatrzasnęliśmy  w chłodni, wydaje mi się nawet, że w tej ciemności widzę tort weselny...

– Boże, to znaczy, że nas otworzą, dopiero gdy go będą podawać, o drugiej w nocy! A jest...

– Jedenasta. Przed nami trzy godziny marznięcia...

Wołajmy, może nas usłyszą!

Niestety. Orkiestra huknęła melodię z „Greka Zorby” i wszyscy ruszyli w tany. Nikt nie słyszał naszego łomotania. Andrzej pożyczył mi marynarkę, a potem otoczył ramieniem. Dla zabicia czasu opowiadaliśmy sobie różne historie ze swojego życia. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że doskonale się rozumiemy, lubimy te same filmy i oboje od chodzenia po górach wolimy kąpiele w morzu.

Kiedy wreszcie wypuszczono nas z chłodni, lekko zakatarzeni ruszyliśmy na parkiet i przetańczyliśmy resztę nocy. A rok później było nasze wesele.

Czytaj także:
„Ojciec od zawsze był bawidamkiem. Dowiódł tego nawet po śmierci, gdy ja spłacałam jego dług, a kochanka spijała śmietankę”
„Nawet nie zauważyłam, jak mój mąż poważnie zachorował. Żyliśmy jak obcy ludzie, nie rozmawialiśmy, latami mijaliśmy się w domu”
„Żona przyjaciela ciągle mnie podrywała. Kiedy odrzuciłem jej zaloty, powiedziała mężowi, że zaciągnąłem ją do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA