Poczułam pacnięcie w policzek, za chwilę drugie… Co jest? Otworzyłam oczy: za oknem dopiero szarzało.
– Wyrzucę cię, Adelka, jeśli się nie uspokoisz – ostrzegłam kotkę, która znów uniosła łapkę nad moją twarzą.
Zero respektu, ani jej było w głowie odpuszczać. Usiadłam i rozejrzałam się na wpół przytomnie. Dopiero po kilku minutach dostrzegłam mały łepek wystający znad brzegu łóżka.
– No i co? – powiedziałam. – Że nowy nam tu próbuje wejść? Okropna z ciebie skarżypyta!
Prychnęła, zeskoczyła z łóżka i z uniesionym w górę ogonem wymaszerowała z sypialni.
Co z tego, skoro już nie mogłam zasnąć?
Siedziałam potem z kawą przy oknie i patrzyłam na budzący się świat; w sumie dawno nie oglądałam takich widoków, bo co jak co, ale spanie mi dopisuje, jeśli tylko nie niańczę cudzych kotów. Do pracy ruszyłam na piechotę, jak robiłam to wiosną, i dziwiłam się, że tyle czasu zajął mi powrót do tego zwyczaju: park jesienią był chyba jeszcze piękniejszy! A może to świadomość, że będzie już tylko szarzej i smutniej, dodawała mu uroku? Tak się napawałam barwami, że do poradni wpadłam na ostatnią chwilę. Ledwo zdążyłam zdjąć płaszcz, rozległo się pukanie do drzwi i weszła młoda kobieta. Rozejrzała się nieprzytomnie.
– Proszę usiąść – podsunęłam jej krzesło, bo miałam wrażenie, że zaraz upadnie.
– Przepraszam – uśmiechnęła się słabo. – Chciałam się porządnie wyspać przed tą rozmową, ale środki farmakologiczne chyba niezbyt mi służą. Pani Bożena, bo tak się przedstawiła, z ulgą przyjęła szklankę wody i po chwili była gotowa do rozmowy.
– Jestem po prostu wykończona – rozłożyła ręce. – Przyjechałam do Polski na urlop, żeby się nacieszyć krajem i rodziną… Minął tydzień z trzech zaplanowanych i jakby nie to, że mam wykupiony powrotny bilet na samolot, już by mnie tu nie było. Wszystko przez rodziców, za którymi tak tęskniłam!
– Cóż, mówi się, że odległość sprzyja idealizacji – strzeliłam w ciemno.
– To nie tak – westchnęła. – Nie ubarwiałam rzeczywistości, do tej pory rodzice zawsze byli dla mnie ostoją. Wie pani – wzruszyła ramionami. – Jestem jedynaczką, zawsze robili wszystko, żeby żyło mi się lepiej, i chociaż dawno jestem na swoim, zatęskniłam za tymi klimatami… Człowiek lubi czasem być dopieszczony, to chyba nic dziwnego, prawda?
Pomyślałam o mojej córce, której namiętnie robię knedle ze śliwkami, pierogi i barszcz czerwony za każdym razem, gdy przyjeżdża, a ona wciąż cieszy się z tego jak dziecko.
– Tak – potwierdziłam. – Lubimy się czuć dla kogoś ważni, to daje siłę.
– Właśnie – przytaknęła. – Już mi lepiej, chyba jazda autobusem mnie tak przeczołgała, było za duszno. W każdym razie, jak już mówiłam, przyjechałam się potaplać w domowym ciepełku. Miałam ciężki rok: lockdown, choroba partnera, w pracy urwanie głowy… Zdecydowaliśmy oboje, że tyle się razem nasiedzieliśmy ostatnimi czasy, że w te wakacje każde z nas wybierze się na urlop do siebie. Podładujemy akumulatory, wpuścimy do związku trochę powietrza. I cóż, niektórym chyba plan się powiedzie – o ile wiem, mój chłopak w Hiszpanii świetnie się bawi.
– Skoro to nie nadmierna idealizacja sprawiła, że czuje się pani taka rozczarowana, to co? – zapytałam. – Bo, jak rozumiem, to właśnie jest problem, o którym będziemy rozmawiać.
– Oni się rozstali – jęknęła pani Bożena. – Moi rodzice, po prawie czterdziestu latach! Ich małżeństwo zawsze było dla mnie ideałem, wszystkie związki do niego przymierzałam… A tu przyjeżdżam, a mama sama w mieszkaniu, bo tata wyprowadził się do domku nad jeziorem. To znaczy byli tam razem na początku lata i w ostatni dzień ojciec poinformował, że nie wraca. Ma dość, tak powiedział.
– No cóż, pani rodzice są dorosłymi ludźmi, mają prawo stanowić o sobie – powiedziałam.
– Ale po co psuć to, co jest dobre? – uniosła dłonie i przewróciła oczami. – To nie ma sensu.
– Tylko sami zainteresowani potrafią to obiektywnie ocenić – zauważyłam. – To, że małżeństwo rodziców wydawało się pani idealne, nie znaczy, że takie było. Może zawsze, a może w którymś momencie przestało zaspokajać potrzeby samych zainteresowanych?
– A jakież to ludzie na emeryturze mogą mieć potrzeby? – sapnęła. – Ja tego nie pojmuję, jestem zupełnie rozstrojona. To mi zupełnie rozwala psychikę!
– Proszę posłuchać – przerwałam to użalanie się nad sobą. – Potrzeby zmieniają się z czasem. Najwyraźniej pani rodzice gdzieś po drodze się rozminęli, przestali do siebie pasować temperamentem, ich sposoby na spędzanie wolnego czasu nie przystają już do siebie. Może są sobą wzajemnie zmęczeni. Nie może pani tego ocenić, pozostając na zewnątrz.
– Nie jestem na zewnątrz – obruszyła się. – Jestem ich dzieckiem.
– Znajomość pewnych sfer życia rodziców jest dla dziecka niedostępna.
– Ma pani na myśli seks? – wytrzeszczyła oczy. – W tym wieku?!
– Nie tylko – wyjaśniłam. – Od jak dawna mieszka pani za granicą?
– Od sześciu lat – wzruszyła ramionami. – A co?
– Proszę się zastanowić: co pani może wiedzieć o życiu matki i ojca, widząc ich raz do roku albo i rzadziej?
Opadła na krzesło
– Myśli pani, że udawali tylko szczęśliwych, gdy przyjeżdżałam? Spinali się, żeby mi nie robić przykrości?
– Nic takiego nie powiedziałam – uśmiechnęłam się. – Proszę spróbować pomyśleć o rodzicach jak o mężczyźnie i kobiecie, a nie tylko tacie i mamie. Sprowadzanie ich do jednej roli sprawia, że pani ogląd jest cząstkowy i stronniczy. Nigdy nie będzie pani wiedziała o tych dwojgu tego, co oni nawzajem wiedzą o sobie, ale proszę przynajmniej zaakceptować możliwość, że łączyło ich zawsze coś więcej niż pani istnienie.
Może i ja byłam zbyt niewyspana na tę sesję, w każdym razie trochę drażniła mnie egzaltacja Bożeny. Była jak chodząca ilustracja wyobrażeń o jedynakach – wszystko odnosiła do siebie, nie potrafiła postawić się w sytuacji kogoś innego, ba, sprawiała wrażenie, jakby nie brała cudzych uczuć pod uwagę.
– Spróbuję – obiecała. – Po prostu to spadło na mnie tak nagle… Cały mój świat runął.
– Nie cały – poprawiłam. – I nie runął, po prostu się zmienił. Może niech pani spojrzy na to z innej perspektywy: czy nie dobrze, że przyjechała pani właśnie teraz? Może pani udzielić rodzicom wsparcia w tych trudnych chwilach.
– Ja? – zdziwiła się.
– Pani – potwierdziłam. – Jest pani przecież dla nich obojga najbliższą osobą.
– Próbowałam ich przekonać, żeby się nie wygłupiali – prychnęła. – Nawet pojechałam do ojca nad jezioro! Oboje powiedzieli mi właściwie to samo: że nie mam się o co martwić. Wciąż mnie kochają, mogę na nich liczyć, a reszta to ich osobista sprawa. I gdzie tu miejsce na wsparcie?
– Akceptacja też może być rodzajem wsparcia – powiedziałam. – Nie pomaga pani dokładając swoje pretensje w tym trudnym dla nich czasie.
– No, może – zgodziła się niechętnie. – Wie pani, ja nawet myślałam, że ojciec sobie kogoś znalazł… Pojechałam bez uprzedzenia, żeby go przyłapać, w końcu człowiek chce wiedzieć, co jest grane, prawda? Ale nie, nikogo nie ma. Tata kupił aparat fotograficzny, łazi jak nawiedzony od świtu do nocy i czatuje na ptaki. Nie wiem, co on sobie wyobraża – że zrobi karierę w „National Geographic” na stare lata? Zapytałam go nawet, to powiedział, że nie ma żadnych ambicji; po prostu zawsze marzył o życiu na łonie natury.
– Rodzice są już w wieku, gdy człowiek czuje, że jego czas się kurczy i wie, że nie można pragnień odkładać na później. Widocznie nie mógł ich realizować, mieszkając z żoną.
– No raczej! – zaśmiała się, pierwszy raz naprawdę od serca. – Mamę nawet do tego domku nad jeziorem trudno było wyciągnąć. Zawsze miałam wrażenie, że zgodziła się na jego kupno tylko dla mnie, żebym miała świeże powietrze i nie musiała się błąkać po jakichś koloniach. Ona w czasie urlopu chciała zwiedzać muzea, spacerować po deptakach, tańczyć… I grać w brydża jak zwykle.
– I ma pani odpowiedź na swoje pytania „po co” – stwierdziłam. – Najwidoczniej ciągłe kompromisy zmęczyły rodziców i próbują jakoś sobie z tym radzić.
– Hm – mruknęła. – Może i tak. Czyli tylko dla mnie ich rozstanie to tragedia, pięknie.
Wydawało się, że do Bożeny nareszcie dotarło, że nie ma o co urządzać dramy, skoro sami bohaterowie wydarzeń wydają się usatysfakcjonowani obrotem spraw, a w każdym razie stanowią one dla nich dość ekscytującą nowość.
Zrozumie, że tu chodzi o nich?
Dopytałam jeszcze o matkę Bożeny, ale machnęła ręką, że mama urzęduje z koleżankami. Organizują turniej brydżowy i chodzą na jakieś wieczorki do klubu seniora, czy jak to się tam nazywa.
– Raz z nią poszłam – przewróciła oczami. – Co za muza… Zupełnie przedpotopowa, chociaż niektóre kawałki fajne – zanuciła fragment piosenki „Czerwonych Gitar”. – Cóż, teraz chyba tak będzie wyglądał mój urlop: dansingi i brodzenie w trzcinach na przemian…
– Nie ma pani tutaj już żadnych koleżanek? – zapytałam.
– Niby mam – skrzywiła się. – Ale dotąd jakoś nie zdecydowałam się jeszcze z nikim spotkać. Za bardzo przeżywałam rozstanie rodziców, a wstyd o tym opowiadać – zaraz całe miasto będzie wiedziało. Może wstyd to za duże słowo – zastanowiła się. – Ale jednak głupio.
– To niech pani nie opowiada – uśmiechnęłam się. – Wierzyć mi się nie chce, żeby kobiety w pani wieku nie miały ciekawszych tematów.
– Jasne, że mamy – żachnęła się. – I teraz, jak już się trochę uspokoiłam, nie będę miała ciśnienia, by się żalić. Mówi pani, żeby po prostu cieszyć się urlopem?
– A jak pani uważa?
– Chyba tak – przyznała. – I tak nie mam wpływu na nic. Tylko tak sobie myślę, co będzie, jeśli rodzice nie wrócą do siebie?
– Czego konkretnie pani się obawia?
– Jak już mówiłam, jestem jedynaczką – zamyśliła się. – Wyjechałam za granicę i tam sobie ułożyłam życie. Nie czułam presji ze strony starszych, że powinnam się nimi opiekować czy coś… Bo mieli siebie nawzajem. Teraz, gdy się rozstali, co będzie, gdy któreś z nich zachoruje?
– Może ich pani o to zapytać – poradziłam. – W pani sytuacji jest to uzasadniona troska, nie wścibstwo.
– Właśnie – ucieszyła się. – Tu nie mogą mi powiedzieć, bym żyła swoim życiem, prawda?
– Prawda. Może czas zastanowić się nad strategią w zmienionych warunkach. Zdecydować, czy są gotowi wciąż się wspierać w trudnych sytuacjach czy pora rozważyć ewentualną pomoc z zewnątrz.
– Jakoś mi lepiej – stwierdziła, wychodząc. – Człowiek po prostu musi z kimś pogadać, bo aż mu się w głowie miesza od duszenia w sobie różnych spraw. Już nie widzę wszystkiego w takich czarnych barwach. I tak pomyślałam, że może z rodzicami to nie na zawsze, skoro nie myślą o rozwodzie? Nie cierpię takich stanów zawieszenia, ale chyba powinnam dać im czas.
Młodość jest jednak niesamowita, myślałam, stojąc przy oknie i patrząc, jak Bożena przeskakuje kałuże po niedawnym deszczu.
Dopiero co była załamana
Chociaż, z drugiej strony, kto starszy zniósłby taką huśtawkę między czarną rozpaczą a beztroską? Na pewno nie ty, Agato, pomyślałam z krzywym uśmieszkiem. Już dodatkowy kot w domu rozwala ci rozkład jazdy. Dobrze, że Anda dziś wraca z urlopu i zabiera swojego pupila!
– Nie wraca – oświeciła mnie sąsiadka, którą spotkałam przed blokiem. – Dzwoniła do mnie, bo nie chciała ci przeszkadzać w pracy. Zostanie jeszcze dwa dni. Jak chcesz, to przygarnę kota na ten czas.
– Nie, Mario, dam radę – powiedziałam.
Jakoś sobie poradzę z Adelką, nie może być rozkapryszoną jedynaczką.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”