To był mój pierwszy od dobrych kilku lat urlop z prawdziwego zdarzenia. Nic więc dziwnego, że chciałam go wykorzystać do ostatniej chwili. Jeszcze w dniu wyjazdu poszłam wykąpać się w morzu i pobyczyć na plaży.
Miałam tam spędzić najwyżej trzy godzinki, a byłam sześć. Potem wstąpiłam jeszcze do ulubionej smażalni na pożegnalną fląderkę i do wędzarni po ryby dla rodziny i znajomych. Wszędzie było mnóstwo ludzi, więc trochę mi się zeszło na czekaniu i staniu w kolejce. W efekcie ruszyłam w drogę powrotną do domu nie o czternastej, jak planowałam, ale po dwudziestej pierwszej.
Byłam na siebie trochę zła za to opóźnienie. Następnego dnia rano musiałam już stawić się w pracy, a do pokonania miałam ponad pięćset kilometrów. Czułam, że przyjdę do firmy mocno zmęczona i niewyspana. Właśnie dojeżdżałam do Ostródy, gdy zadzwoniła do mnie mama. Była bardzo zdenerwowana.
– Słuchaj, przed chwilą odebrałam dziwny telefon. Jakiś facet powiedział, że znalazł twoją torebkę. Z portfelem, kluczami do mieszkania, wszystkimi dokumentami.
– Że co? To niemożliwe! Mam ją przy sobie. Pewnie ktoś ze znajomych stroi sobie żarty! – odparłam.
– Jesteś pewna? Facet twierdzi, że znalazł ją w Juracie. A ty przecież stamtąd wracasz. Może jednak sprawdzisz? – upierała się mama.
Szybko rozejrzałam się po wnętrzu auta. Torebki nie było.
Poczułam lekki niepokój
– Na razie nie widzę. Ale nie ma co jeszcze wpadać w panikę. Pewnie spadła pod siedzenie albo jest w bagażniku. Za kilkaset metrów jest stacja benzynowa. Zatrzymam się, sprawdzę i oddzwonię – odparłam i zanim mama zdążyła coś powiedzieć, przerwałam rozmowę.
Niestety, torebki nie znalazłam, choć przeszukałam dokładnie calutki samochód. Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, jakim cudem mogłam ją zgubić. Na plaży nie, bo jej tam nie zabierałam. W smażalni też nie, bo miałam ją później w wędzarni… I nagle mnie olśniło. Pakowanie! Gdy tuż przed wyjazdem w pośpiechu ładowałam walizki i torby do bagażnika, położyłam torebkę i komórkę na dachu samochodu. Telefon zabrałam. Torebki, jak widać, już nie…
– Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – mruknęłam do siebie i zadzwoniłam do mamy.
– No i co, masz? – usłyszałam.
– Niestety, nie. Nie jestem pewna, ale chyba zostawiłam ją na dachu auta i ruszyłam. Pewnie wtedy spadła – westchnęłam.
– Nie wierzę… Jak mogłaś być tak nieostrożna. Czy wiesz, czym to się może…
– Oj, mamo, nie czas teraz na wyrzuty. Lepiej mi powiedz, czy ten facet zostawił do siebie jakiś numer telefonu. I w ogóle jakim cudem cię odnalazł. Mówił coś?
– A mówił, mówił. Podobno masz w portfelu kartkę z nazwiskami i telefonami do osób, które trzeba powiadomić. W razie wypadku czy innego nieszczęścia…
– Rzeczywiście mam.
– No właśnie. Ja jestem ponoć na początku tej listy. No to zadzwonił do mnie. A kontakt do siebie też zostawił…
– Nie mogłaś od razu powiedzieć?
– Chciałam, ale tak szybko się rozłączyłaś… Zapisz sobie. Ma na imię Tomasz – podyktowała mi numer.
Ciekawe, czy niczego nie brakuje
Po chwili zadzwoniłam do pana Tomasza. Gdy usłyszał, kim jestem, od razu przeszedł do rzeczy.
– Znalazłem torebkę na parkingu przed hotelem. Na początku chciałem zanieść ją na komisariat. Ale rozpytałem o panią w recepcji i dowiedziałem się, że już się pani wymeldowała. Pomyślałem więc, że zabiorę ją ze sobą i z samego rana wyślę kurierem. Policjanci to potworni formaliści. Zaraz by kazali pani wracać na Wybrzeże i odbierać zgubę osobiście. A to się chyba pani nie uśmiecha? – zapytał.
– Oj, nie, w firmie czeka na mnie mnóstwo pracy. Nie mam czasu na takie wycieczki. Dziękuję, że pan o tym pomyślał – odparłam.
– Nie ma za co. A gdzie pani w ogóle jest? Już w Warszawie?
– Nie, na stacji benzynowej w Ostródzie – odparłam. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała na chwilę cisza.
– W Ostródzie, mówi pani… To proszę tam na mnie czekać. W barze. Co prawda jestem na trasie do Wrocławia, ale co tam… Zaraz skręcę na Grudziądz. Za godzinkę, no, może półtorej będę na miejscu. To tylko sto kilometrów.
– Poważnie? Ale jak to? Dlaczego? – nie wierzyłam własnym uszom.
– Dlaczego? Po prostu nie mogę pozwolić, by nadal łamała pani przepisy!
– Nie rozumiem…
– Od Juraty jedzie pani bez żadnych dokumentów. Policji by się to nie spodobało…
– O matko, rzeczywiście! – krzyknęłam. Dopiero w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że w portfelu miałam nie tylko dowód osobisty, ale też prawo jazdy.
– No właśnie, o matko! Na drogach aż niebiesko od patroli. Limit szczęścia już pani wyczerpała. Proszę więc nie ruszać się na krok. Postaram się przyjechać jak najszybciej – odparł. Powiedziałam, że będę czekać.
Zamówiłam sobie kawę i usiadłam w kącie, przy stoliku. Nie miałam pojęcia, co myśleć o tej całej sytuacji. Z jednej strony cieszyłam się, że moją torebkę znalazł taki życzliwy i uczciwy człowiek. Ale z drugiej targały mną wątpliwości. A jeśli to tylko pozory? Jeśli facet szukał ze mną kontaktu tylko po to, by dowiedzieć się, gdzie jestem, a teraz pędzi do Warszawy, by obrobić mi mieszkanie? Oczami wyobraźni już widziałam, jak wynosi z domu wszystkie cenne rzeczy. W pewnym momencie tak się tego przestraszyłam, że chciałam zadzwonić na policję. Jednak zrezygnowałam. Pomyślałam, że zanim wytłumaczę im, o co chodzi, będzie już po wszystkim.
Minęła godzina, potem druga, a pana Tomasza nie było. Poczułam się jak idiotka. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się nabrać na taki tani chwyt. Zrobiło mi się tak smutno, że prawie się rozpłakałam. I wtedy w drzwiach stanął przystojny mężczyzna koło czterdziestki. W ręku trzymał moją torebkę. Rozejrzał się po sali i podszedł do mojego stolika.
– Przepraszam, że to tak długo trwało, ale po drodze był wypadek. Zamknęli całą trasę. Musiałem znaleźć objazd i trochę mi zeszło. Chciałem zadzwonić, ale jak na złość wyładowała mi się komórka, a samochodowa ładowarka gdzieś przepadła… – tłumaczył.
– Nic nie szkodzi, naprawdę. Najważniejsze, że pan dotarł – odetchnęłam.
Zaprosiłam pana Tomasza na kawę. Gdy stałam przy ladzie, dyskretnie przejrzałam zawartość torebki. Było wszystko, nawet gotówka. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Po chwili jednak znowu naszły mnie wątpliwości. A jeśli to naprawdę tylko jakaś podstępna gra, a facet spisał wszystkie moje dane, numery kart kredytowych? Może weźmie na mnie jakąś pożyczkę przez internet, a spotkał się ze mną tylko po to, by uśpić moją czujność? Czytałam o takich przypadkach… Spojrzałam niepewnie na pana Tomasza. Jakby czytał w moich myślach. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął swój portfel.
– Proszę, to jest mój dowód osobisty – położył dokumenty na stoliku.
– Po co mi pan to pokazuje? – spytałam.
– Bo coś mi się wydaje, że nie do końca wierzy pani w szczerość moich intencji.
Poczułam, jak ogarnia mnie dziwne ciepło
– Nie, to nie tak… Po prostu tyle się teraz słyszy o różnego rodzaju oszustach i cwaniakach. Jak człowiek spotka na drodze kogoś życzliwego, to już nie wie, czy mu wierzyć czy nie. Ale panu wierzę – zaczerwieniłam się.
– A tam, nie ma się czego wstydzić. Na pani miejscu też pewnie miałbym obawy. Proszę więc sprawdzić moje dane, nawet zapisać. Może wtedy będzie pani spokojniejsza – uśmiechnął się promiennie. Poczułam, jak ogarnia mnie dziwne ciepło.
– Niczego nie będę zapisywać. Ale musi mi pan obiecać jedno…
– Tak?
– Że jak pan będzie w Warszawie, to pan do mnie zadzwoni. Chcę zaprosić pana
na dobry obiad. Muszę się jakoś odwdzięczyć, podziękować… Zaoszczędził mi pan wielu kłopotów.
– Na pewno się odezwę. I to wkrótce… – odparł. Pół godziny później się pożegnaliśmy. Gdy wsiadałam do samochodu, ściskając pod pachą torebkę, miałam nadzieję, że dotrzyma słowa.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Pan Tomasz na razie milczy. Jestem trochę zawiedziona, ale cierpliwie czekam. Jeśli zadzwoni, mam nadzieję, że spędzimy miły wieczór, może nawet się zaprzyjaźnimy. Jeśli nie, trudno. Zawsze jednak pozostanie w mojej pamięci. Bo trudno zapomnieć faceta, który okazał się tak uczciwy i życzliwy.
Czytaj także:
„Zakochałam się w Pawle, a on pokochał mnie, ale nie mogliśmy być razem. Na drodze do naszego szczęścia stała... jego żona”
„W Mateuszu zakochałam się z miejsca. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, co zrobił swojej poprzedniej dziewczynie…”
„Zakochałem się na zabój w pięknej nieznajomej. Żeby ją poderwać zachowałem się jak desperat, ale opłaciło się”