Gdy udało mi się zamknąć ostatnią walizkę, opadłam na kanapę i zaczęłam analizować, czy na pewno wszystko zabrałam… Nie! Jeszcze sprzęt wędkarski Witka. Małżonek byłby niepocieszony.
Z drugiej strony trudno, żebym pamiętała o wszystkim! Niełatwo spakować cztery osoby. To, że szykowałam bagaże dla siebie i młodszej córki, było oczywiste, bo Jagódka miała dopiero cztery lata.
Na samo wspomnienie przeleciał mnie dreszcz
Jednak pakowanie męża i nastoletniej córki trąciło już zwykłym wygodnictwem z ich strony. Na dodatek musiałam też pamiętać o ekwipunku dla naszego psa i świnki morskiej. Jeszcze nie zdążyliśmy wyjechać, a ja już byłam zmęczona.
I czułam, że czeka mnie powtórka z zeszłego roku, gdy do naszego domku na Mazurach zwaliła się połowa rodziny. Chciałam dobrze ugościć bliskich, a skończyło się na tym, że zostałam ich służącą. Na samo wspomnienie przebiegł mnie dreszcz. W tym roku mąż obiecywał, że sytuacja się nie powtórzy.
– Będziemy tylko my, no i moja siostra z tym swoim nowym facetem. Ale Iwona na pewno ci pomoże – zapewniał mnie kilka dni wcześniej.
– Oby! – prychnęłam, zastanawiając się w duchu, czemu w planie pomocy nie uwzględnił siebie.
Na miejsce dotarliśmy po północy.
– Widziałeś bagaże w korytarzu? Po co Iwonie tyle walizek? – dziwiłam się, a moje złe przeczucia się wzmogły.
– Siostrunia lubi mieć pod ręką tonę ciuchów i mazideł. Przyjechali z Romanem już po południu. Jutro z nimi pogadamy.
Rano obudził mnie podejrzany harmider. Zeszłam do kuchni i oniemiałam. Przy stole siedziała Iwona, a obok niej szturchało się dwóch chłopców.
– Przywitajcie się z ciocią – powiedziała moja szwagierka.
– Dobry – burknęli, nie przerywając przepychanek.
– Iwona, co to ma znaczyć? – wycedziłam, siląc się na spokój.
– Gosiu, mogą zostać, prawda? Powiedz, że mogą! – szwagierka błagalnie złożyła ręce. – To synowie Romana, Maciek i Jarek. Jego była wcisnęła nam ich tuż przed wyjazdem – pożaliła się.
Przecież mieli przyjechać we dwójkę!
Iwona twierdziła, że nawet nie zauważę ich obecności, ale wiedziałam swoje. Dwóch rozbrykanych smarkaczy oznaczało kłopoty, czego dowiodły kolejne godziny. Iwona i Roman wymknęli się z domu, a mnie przypadła rola niańki.
Jednak najpierw musiałam posprzątać, bo Iwona nie raczyła. Nawet kawy nie mogłam się napić w spokoju. W międzyczasie synowie Romana zdążyli się pokłócić z Klarą. Nim udało mi się opanować sytuację, od wrzasków i napięcia rozbolała mnie głowa.
– O, tu jesteś – Witek zajrzał wreszcie do domu. – Byłem z Gutkiem na spacerze. Trzeba wstawić jakiś obiad… – spojrzał na mnie znacząco.
– A gdzie jest Iwona? Może ona by coś ugotowała? – rzuciłam kąśliwie.
– Chyba żartujesz? Ona nie potrafi nawet wody zagotować, a dla ciebie to i tak bez różnicy, czy gotujesz dla czterech czy ośmiu osób.
– Masz rację, zupełnie bez znaczenia, choć nie to mi obiecywałeś – warknęłam.
No i wykrakałam: do wieczora usługiwałam rodzince. Byłam bardzo blisko powtórzenia schematu z zeszłego roku. Przysięgłam sobie, że następnego dnia nie kiwnę palcem. Niestety, rano okazało się, że Witek bladym świtem wybrał się na grzyby, zaś Iwona i Romek znowu gdzieś zniknęli.
Zostałam z dzieciakami sama. Marzyłam, żeby choć przez chwilę poleżeć na plaży, lecz zamiast tego musiałam sprzątnąć łazienkę, zacerować starszej córce spodnie, rozładować zmywarkę i nastawić obiad. Kiedy Witek wrócił z lasu, padałam z nóg.
Nikt mi nie pomagał
– Zobacz, ile grzybów! Robimy sos?
– Róbcie. Ja chcę wreszcie wypić kawę – syknęłam zła jak osa.
Ledwie zdążyłam złapać za filiżankę, do domu wpadła zapłakana Jagódka.
– Tusia zginęła! – zawodziła.
– Jak to? Nie siedzi w swojej klatce?
– Nie!
Świnkę znalazłam dopiero późnym wieczorem. W domu oczywiście nikt nie posprzątał, a w zlewie piętrzyła się góra brudnych naczyń. Czyli znowu czekały mnie porządki, a przecież jeszcze nic nie jadłam! Wściekła sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do siostry, żeby się wygadać.
– Pogoń tę bandę leni i zrób strajk – zaordynowała Ewka.
– Jaki znowu strajk? – nie zrozumiałam.
– Po prostu jutro nic nie rób, zostań w łóżku. Niech sobie radzą bez ciebie.
– Ewka, to nie przejdzie. Trzeba ugotować, przypilnować dzieci, posprzątać…
– Niech Witek cię wyręczy. Albo Iwona. Oni mogą mieć wakacje, a ty nie? Zaraz ci powiem, co masz zrobić.
Dobrze mu tak, niech się pomęczy
Następnego dnia wcieliłam w życie plan Ewki. Nie wstałam rano i nie podreptałam do piekarni. Śniadania też nie zrobiłam. Witek, jeszcze w nocy, poszedł na ryby, więc miałam sypialnię tylko dla siebie. Leżałam sobie jak królowa i nasłuchiwałam okrzyków z dołu.
– A co to? Nie ma kawy ani bułek! – narzekała Iwona.
– Gdzie śniadanie? – wtórował jej niezadowolony Roman.
Usłyszałam kroki męża, więc zrobiłam zbolałą minę.
– Gośka, zaspałaś? Czekamy na śniadanie.
– Nie dam rady, strasznie kłuje mnie serce… – powiedziałam.
– To może trzeba do lekarza?
– Nie, po prostu sobie poleżę. Zajmiesz się dziećmi, prawda?
– Oczywiście – odparł.
Zostałam w łóżku cały dzień. Mąż przynosił mi posiłki, byczyłam się i czytałam książkę. Udawanie chorej tak mi się spodobało, że zostałam w sypialni jeszcze przez dwa dni.
– Gosia, obyś szybko doszła do siebie. Dzieciaki są nieznośne, Roman zachowuje się jak gość w hotelu, a Iwona nie lepsza. Wszystko jest na mojej głowie – skarżył się biedny, zagoniony do roboty Witek.
Z satysfakcją pomyślałam, że wreszcie zobaczył, jak to jest, kiedy bliscy traktują cię jak służbę. Troszkę mu współczułam, ale nie na tyle, by zakończyć strajk. Nie kiwnę palcem, niech sam zabawia towarzystwo, niech pierze, gotuje i prasuje…
Jednak mój mąż okazał się sprytniejszy i bardziej asertywny.
– Jutro rozdzielam obowiązki, niech reszta bandy też w końcu zacznie coś robić – oświadczył stanowczo.
Nazajutrz rzeczywiście zwołał rodzinną naradę i każdemu przydzielił jakieś zajęcie. Wieczorem, kiedy wreszcie zeszłam na dół, w korytarzu stały walizki.
– Wyjeżdżamy – powiedziała z urazą Iwona. – Witek traktuje nas jak woły robocze. Nie pisałam się na takie wakacje.
Mało jej nie uściskałam z ulgi i radości
– Przejrzałem cię – powiedział Witek, kiedy jego siostra opuściła nasz domek.
– Co proszę? – udałam niewiniątko.
– Słyszałem, jak wczoraj rozmawiałaś z Ewką. Nic ci nie jest, kłamczucho.
Wcale nie zrobiło mi się głupio. Raczej smutno…
– A tobie? – spytałam. – Masz jakąś chorobę? Czemu musiałam zastrajkować, żebyś mi pomógł?
– Poważnie pytasz?
– Śmiertelnie – odparłam.
– Bo nigdy nie prosisz o pomoc, cierpisz na syndrom zosi samosi. Uważasz, że wszystko zrobisz najlepiej i najszybciej. Tak, wiem – uprzedził mój kontrargument – proszenie nas o pomoc to jak rzucanie grochem o ścianę. Przyzwyczailiśmy się, że nas wyręczasz i podstawiasz wszystko pod nos. Niełatwo z tego zrezygnować.
– Aha, czyli to moja wina, że tyram jak wół nawet na wakacjach? – obruszyłam się, słysząc te słowa.
Witek objął mnie i nie puścił, gdy chciałam się wyrwać.
– Nasza. Ustalmy, że nasza, i odtąd wspólnie coś z tym róbmy. Przepraszam i pogódźmy się. Okej?
– Okej – mruknęłam.
Hm, wygląda na to, że te wakacje staną się początkiem czegoś nowego w naszym rodzinnym układzie. Kto by pomyślał, że jeden mały strajk może mieć takie dalekosiężne skutki.
Czytaj także:
„Zięć był leniem, który wyzyskiwał moją córkę. Chciał oddać mnie do ośrodka, a mój dom sprzedać i przehulać pieniądze”
„Przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy. Gdy ja pocieszałam ją po śmierci ukochanego, ona zabawiała się z moim mężem”
„Harowałam jak wół, a ludzie i tak kipieli z zawiści. Przyjaciółki podłożyły mi świnię, by pogrzebać moje marzenia”