„Na urodziny dostałam od teściowej różaniec. Myśli, że szybciej będziemy mieć dziecko, jak się zacznę modlić”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, zinkevych
„Wpatrywałam się w nią z konsternacją, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i jak zareagować. – To pomoże, Aniu – stwierdziła z przekonaniem, a potem uśmiechnęła się szeroko. – Módl się regularnie, a na pewno już niedługo będziemy bawić wnuki!”.
/ 07.01.2024 10:30
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, zinkevych

Zawsze pragmatycznie podchodziłam do życia. Zamiast latać na imprezy i oglądać się za chłopakami, wolałam przysiąść nad książkami. Nie lubiłam się uczyć, ale wiedziałam, że to mi się potem przyda i zadecyduje o mojej przyszłości. Nie chciałam klepać biedy lub kisić się na jakimś podrzędnym stanowisku byle gdzie.

Miałam konkretne plany na życie

Miałam ambitne, choć na początku dość nieskonkretyzowane plany. Myślałam o karierze w bankowości, IT albo farmacji. Rodzice zawsze podziwiali mnie za upór w dążeniu do celu i nie zdarzyło im się odradzać mi jakichkolwiek pomysłów. Poza tym, cieszyli się raczej, że nie sprawiam problemów wychowawczych i tym samym dawali mi spokój.

Ostatecznie na kierunek studiów wybrałam informatykę. Tam również dużo się uczyłam, omijając wszelkie domówki i studenckie wyjścia, przez co prędko przylgnęła do mnie łatka kujonki. Nie przejmowałam się tym. Nie szukałam przyjaciół – to oni znajdowali mnie, bo po prostu opłacało im się ze mną przyjaźnić. Ja… cóż, podchodziłam do wszystkiego raczej praktycznie, a wiedziałam, że wszelkie spotkania towarzyskie tylko odciągają mnie od tego, co najważniejsze. Nie miałam czasu błądzić ani się bawić. 

Połączyły nas te same priorytety

Norberta poznałam właśnie na uczelni. Był na tym samym kierunku, tylko rok wyżej. Nie przejmowałam się zupełnie tym, jak wygląda – nie interesowały mnie takie rzeczy. Liczyło się głównie to, że jest po prostu konkretny, nie gada o wszystkim i niczym, a przy tym nie snuje jakichś marzycielskich planów na przyszłość, które i tak nie miałyby szansy się zrealizować.

Trochę rozmawialiśmy, ale bez przesady – oboje woleliśmy skupiać się na działaniu. Zależało nam też na podobnych rzeczach: ukończeniu studiów z dobrymi wynikami, zdobyciu praktycznego doświadczenia, znalezieniu dobrze płatnej pracy i ustawieniu się w życiu. Uznaliśmy, że wspólnym wysiłkiem łatwiej będzie nam to osiągnąć. Dlatego właśnie, ku zdumieniu obu naszych rodzin, zostaliśmy małżeństwem.

Teściowa była trochę namolna

Nie przepadałam za nią. Nie byłoby to w sumie nic dziwnego, bo ja rzadko kogo lubiłam, ale ona mocno działała mi na nerwy. Zaraz na początku ubzdurała sobie, że zostanie moją przyjaciółką.

– My, kobiety, musimy się wspierać – szepnęła mi na ucho, gdy siedzieliśmy u teściów na obiedzie. – W końcu co oni by bez nas zrobili?

Uśmiechnęłam się wtedy sztucznie, ale jej nastawienie trochę mnie zaniepokoiło. Sama byłam zdania, że każda z nas powinna zająć się sobą i swoim mężem, a nie próbować układać życie tej drugiej. Nie potrafiłam się dogadywać z kobietami w ogóle, a co dopiero z takimi starszymi o kilkadziesiąt lat. Trzymałam ją na dystans, a ona stale ten dystans zmniejszała. Nie uważałam jednak, żeby ta sprawa była na tyle poważna, żeby należało nią zawracać głowę komukolwiek, a już zwłaszcza Norbertowi. Nie wiem, jaki on miał stosunek do swojej matki, ale widziałam, że traktuje ją raczej pobłażliwie. Cieszyłam się jedynie, że przynajmniej moi rodzice się nie wtrącają.

Nie myśleliśmy o dzieciach

Ani ja, ani Norbert nie widzieliśmy się nigdy w roli rodziców. Nie zakładaliśmy, że kiedykolwiek będziemy mieć dzieci. Ja w ogóle ich nie lubiłam. Kojarzyły mi się z wiecznie zaślinionymi problemami, które nigdy się nie kończą. Mój mąż też patrzył raczej z obrzydzeniem na pociechy naszych znajomych, a potem wzdrygał się i przyznawał, że nigdy nie mógłby być ojcem.

– A instynkt macierzyński? – zapytała mnie kiedyś koleżanka z pracy. – Naprawdę nie chcesz poczuć się mamą?

Nie, nie chciałam. Nigdy, przez całe swoje życie, nie miałam takich pragnień. Byliśmy z Norbertem doskonałymi partnerami, świetnie się uzupełnialiśmy i to nam wystarczało. Pasowała nam zresztą nasza sytuacja materialna i brak dodatkowych wydatków. Po co robić sobie dodatkowe kłopoty i starać się o dziecko? Albo, co gorsza, dzieci?

To był dziwny prezent

To były moje trzydzieste trzecie urodziny. Nie spodziewałam się niczego spektakularnego – ot, spotkanie w gronie najbliższej rodziny, wymiana uśmiechów i drobnych podarków. Czym innym miałoby to być? Nie zależało mi zresztą na jakichś fajerwerkach. Moim zdaniem, nie o to chodziło. Liczyła się pamięć, skoro tak już wymyślono i krótka chwila spotkania, spędzona w odpowiednim towarzystwie.

– A to mój prezent dla ciebie – stwierdziła teściowa, uśmiechając się szeroko. – Korzystaj z niego mądrze, dziecko.

Rozwinęłam papier, a potem otworzyłam niewielkie, aksamitne pudełeczko. I nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Teściowa naprawdę wręczyła mi różaniec! A kiedy wpatrywałam się w nią z konsternacją, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i jak zareagować, sama rzuciła:

– To pomoże, Aniu – stwierdziła z przekonaniem, a potem uśmiechnęła się szeroko. – Módl się regularnie, a na pewno już niedługo będziemy bawić wnuki!

W tamtym momencie zachciało mi się śmiać. Z jednej strony, bo ona naprawdę zdawała się święcie wierzyć w to, że modlitwa może sprowadzić na świat moje dziecko. Takie, którego przecież w ogóle nie chciałam, podobnie zresztą jak Norbert. Po drugie, najwyraźniej nie rozumiała, że my w ogóle ani razu nie myśleliśmy o powiększaniu rodziny. Dziwiło mnie, że mąż pozwolił jej żyć w takiej niewiedzy.

Nie sądzę, żeby to się przydało – odpowiedziałam w końcu, czym to dla odmiany ja wywołałam w niej zmieszanie. – Ale rzeczywiście miło, że pani pomyślała.

Popatrzyłam wymownie na Norberta, a potem jak gdyby nigdy nic zajęłam się innymi prezentami. A temat dzieci na szczęście się wyczerpał. Przynajmniej wtedy.

Nie powiększymy rodziny

W kwestii naszego ewentualnego bycia rodzicami nic się nie zmieniło. Rozmawialiśmy trochę o tym w domu, bo podobno matka nadal wierciła Norbertowi dziurę w brzuchu, ale pozostałam nieugięta. Oczywiście, nie podejrzewałam, żeby nagle chciał zostać tatusiem, ale wiadomo – rodzina czasem potrafi doprowadzić do szału.

Chciałam, by dla świętego spokoju powiedział matce, że zrobił wszystko, co w jego mocy. Skoro to jego matka, niech on to sobie z nią załatwia. Ja powiedziałam mu na samym wstępie – żadnych dzieci. A jeśli jemu coś się odwidziało, zawsze może się ze mną rozwieść.

Nie uważam małżeństwa za coś, z czego nie da się wyplątać, jeśli przestaje odpowiednio funkcjonować. A gdyby Norbert postanowił złamać zasady, na jakie wspólnie się zdecydowaliśmy, nie ma już czego szukać u mojego boku. Prezent od teściowej natomiast spoczywa na dnie szuflady.

Czytaj także: „Miałam nadzieję na babski wieczór, ale przyjaciółka wzięła ze sobą wściekłego 3-latka. To dziecko to diabeł wcielony”
„Szef dał mi wybór: albo idę z nim do łóżka, albo stracę pracę. A ja porozmawiałam sobie o tym z jego żoną”
„Dla męża byłam popychadłem i w końcu mnie zdradził. Mina mu zrzedła przy rozwodzie, gdy zobaczył mnie lżejszą o 20 kg”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA