„Miałam nadzieję na babski wieczór, ale przyjaciółka wzięła ze sobą wściekłego 3-latka. To dziecko to diabeł wcielony”

wściekły chłopiec fot. Getty Images, Westend61
„Gdy na stole pojawiły się zamówione potrawy, Staś od razu rzucił się na swoje frytki. Do ust wpakował całą garść, a ja w tym czasie przypominałam sobie zasady pierwszej pomocy w przypadku zadławienia. Nie było takiej potrzeby, po chwili cała zawartość ust i żołądka Stanisława wylądowała na stole”.
/ 27.12.2023 21:15
wściekły chłopiec fot. Getty Images, Westend61

Mieszkam w Wielkiej Brytanii i tylko raz w roku przylatuję do Polski. Odwiedzam wtedy rodzinę, spędzam czas z najbliższymi i odwiedzam znajomych. Jedna nie zawsze mam czas na spotkanie z Ulą, moją najlepszą przyjaciółką, która mieszka w Warszawie. Tym bardziej bardzo się ucieszyłam, że w tym roku jedną noc spędzę w stolicy i może będę mogła się z nią zobaczyć na żywo po czterech latach przerwy.

Bardzo chciałam się z nią spotkać

– Ulka, zabukuj sobie w kalendarzu ten dzień. Strasznie chciałabym się z Tobą zobaczyć i porozmawiać tak, jak kiedyś, na studiach. – zadzwoniłam do niej tydzień przed przyjazdem.

– Karo, fajnie by było. Zobaczę, co da się zrobić, ustalę to z Markiem i się do Ciebie odezwę.

Miałam wielu znajomych i na co dzień dobrze mi się z nimi żyło. Nigdy jednak z nikim nie nawiązałam głębszej relacji – takiej jak z Ulą. Wiedziałam, że mogę jej o wszystkim powiedzieć, zawsze wesprze mnie radą, wspólnie pośmiejemy się z głupot, które wzajemnie sobie przesyłamy przez komunikator internetowy. Każda z nas jest na innym etapie życia – ja wolę uporządkowane życie singielki, ona – wybrała rolę żony i matki. Mimo tego zawsze potrafiłyśmy się dogadać.

Na studiach byłyśmy nierozłączne. Wszystko robiłyśmy razem, miałyśmy też wspólne plany na przyszłość. Chciałyśmy podróżować autostopem po Europie, nocować pod namiotem i zarabiać pieniądze w przypadkowych miejscach. Życie zweryfikowało te plany, każda z nas trafiła w inne miejsce na świecie, a nasze życie pozbawione było niezwykłych emocji. Nadal byłyśmy sobie bliskie, dlatego bardzo mi zależało na osobistym spotkaniu i spędzeniu wspólnego czasu.

Ula zadzwoniła do mnie następnego dnia i umówiłyśmy się na spotkanie.

– Karolina, zamówiłam nam stolik w tej knajpce, w której ostatnio się widziałyśmy. Tam, gdzie organizowałam swoje 25 urodziny. Chyba wtedy widziałyśmy się na żywo ostatni raz… – oznajmiła mi Ula.

– Jasne, że pamiętam! Już się nie mogę doczekać, aż Cię wyściskam! – rzuciłam na zakończenie.

Nie tak to miało wyglądać

Mój przyjazd do Polski zapowiadał się świetnie. Cała wizyta miała się rozpocząć od spotkania z Ulą i wierzyłam, że to wprawi mnie w super nastrój. Przede mną był jeszcze urlop u moich rodziców, ale nie ukrywam, że na osobistą rozmowę z przyjaciółką czekałam najbardziej. Potem niech się dzieje, co chce, wytrzymam spęd rodzinny, całusy ciotek i ich szminkę na policzkach, przytyki kuzynów i złośliwości ich dzieci.

Wreszcie nadszedł dzień naszego spotkania. Wyszykowałam się, ubrałam wygodne buty, bo liczyłam na to, że po kolacji ruszymy w miasto na jakąś dyskotekę. Prawdziwy babski wieczór jak za dawnych lat. Usiadłam w lokalu i czekałam w napięciu. Tyle miałam jej do powiedzenia, tak chciałam ją zobaczyć! Gdy przekroczyła próg knajpki, mina mi zrzedła. Nie tak to sobie wyobrażałam…

Ula pojawiła się w lokalu ze swoim trzyletnim synem. Już od pierwszej widziałam, że mały brunet nie jest zadowolony, że znalazł się w tym miejscu. Ja też nie kryłam swojego niezadowolenia, w końcu miałyśmy się spotkać tylko we dwie. Po co przyciągnęła ze sobą tego bachora?

– Stasiu, to jest ciocia, o której ci opowiadałam – mały stał obrażony, z oczami spuszczonymi w podłogę. – Przepraszam Cię Karola, ale nie miałam serca zostawiać go w domu. Marek był taki zmęczony po pracy, że chciałam zdjąć z niego obowiązek opieki. – dodała

No jasne, raz na cztery lata chce się z nią zobaczyć, a jej mężuś nie może się poświęcić i położyć ich syna spać. Tego byłoby za dużo. Jakoś nie pałałam do Marka sympatią od samego początku, zdaje się z wzajemnością. Ale serio, nie mógł tego zrobić dla swojej żony? Chociaż powiem szczerze, że ze strony Uli też poczułam jakiś chłód. Na powitanie, zamiast rzucić się sobie w ramiona, ograniczyłyśmy się jedynie do cmoknięcia w policzek.

Kelner przyjął od nas zamówienie i miałyśmy czas, by wymienić się kilkoma zdaniami.

– No opowiadaj, co u ciebie – zaczęła Ula. – Stasiu, nie wierć się tak. Nie wstawaj ciągle z tego krzesła.

– Wiesz, dostałam ostatnio awans i duży projekt w swojej firmie. Będę się teraz zajmowała…

– Stasiek, nie dłub w nosie. Tyle razy ci mówiłam, że nie zjada się gilusów…

– … dużym projektem reklamowym…

– Stasiu, chodź tutaj – Ula ciągle strofowała syna, a ja nie mogłam dokończyć żadnego zdania.

Również od niej chciałam się dowiedzieć, co nowego u niej słychać, ale zamiast tego wyrzucała z siebie jedynie półsłówka. Jej cała uwaga poświęcona była nieogarniętemu dziecku, które postanowiło roznieść w pył całą restaurację. Moje zdenerwowanie narastało, nie byłam przyzwyczajona do spędzania czasu z dziećmi i takiego stylu prowadzenia rozmowy. Jak się jednak okazało, najgorsze chwile tego spotkania miały dopiero nadejść.

To była wisienka na torcie

Podczas naszego spotkania po latach, zdecydowanie przeważało milczenie, przeplatane jedynie uwagami w kierunku Stasia. Ula nie potrafiła skupić swojej uwagi na mnie, jej radar obejmował tylko syna. Mały rzucił się na podłogę i dostał jakichś spazmów. Szczerze się tym zaniepokoiłam, bo nie wiedziałam, jak należy postąpić w tej sytuacji.

– A, nie przejmuj się. To normalne. On w ten sposób okazuje swoje niezadowolenie – powiedziała Ula w odpowiedzi na wyraz mojej twarzy.

– Normalne jest to, że wszyscy goście tej knajpy patrzą na nas i nie mogą w spokoju zjeść kolacji? – nie mieściło mi się to w głowie.

– Nie podoba ci się, że wzięłam go ze sobą na spotkanie? Chciałam, żebyś go poznała, bo to jest moje życiowe osiągnięcie!

Z ulgą zobaczyłam zbliżającego się z naszymi daniami kelnera. Wiedziałam, że teraz niezręczna cisza wreszcie będzie miała swoje wytłumaczenie. Gdy na stole pojawiły się zamówione potrawy, Staś od razu rzucił się na swoje frytki. Do ust wpakował całą garść, a ja w tym czasie przypominałam sobie zasady pierwszej pomocy w przypadku zadławienia. Nie było takiej potrzeby, bo po chwili cała zawartość ust i żołądka Stanisława wylądowała na naszym stole.

– Ojej, ojej. Karo, daj serwetki. Widocznie dopadła go grypa żołądkowa, bo teraz w przedszkolu mają jakąś epidemię… Cała grupa się pochorowała.

Nagle odechciało mi się jeść. W zasadzie wszystkiego mi się odechciało. Z portfela wyjęłam pieniądze i zostawiłam je na stole

– Wiesz Ula, ja już sobie pójdę. Chyba niepotrzebnie zabierałam ci czas, prosząc o to spotkanie…

– No co Ty Karolina, obrażasz się, że wzięłam ze sobą Stasia – zapytała, jakby nie zdając sobie sprawy, w jakim cyrku obydwie przed chwilą wzięłyśmy udział.

– Nie no Ula, ja jestem przeszczęśliwa po prostu. Następnym razem przyprowadź ze sobą do knajpy całą grupę rzygających przedszkolaków. Może jeszcze akurat któreś z nich będzie miało ospę! – rzuciłam zakładając kurtkę.

Ula stała jak wryta, później na jej twarzy zobaczyłam urazę. Gdy znalazłam się już na ulicy, było mi wszystko jedno. Kupiłam sobie wino i postanowiłam, że w hotelowym pokoju odkażę swój organizm po spotkaniu ze Stasiem.

Czytaj także:
„Święta są dla mnie ciężarem. Tęsknię za rodzicami, nic nie ma sensu. Łzy kapią mi nad makowcem, ale ocieram je ścierką”
„Staruszkom zabrakło pieniędzy przy kasie, a mnie żenują takie sytuacje. Oszukałem ich i wcale tego nie żałuję”
„Na Wigilię zaprosiłem bezdomną, tułającą się po osiedlu. Dzieci pukały się w głowę, mówiąc, że nie starczy jedzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA