2020 miał być moim rokiem. Od matury odliczałam dni, by w końcu wyprowadzić się od rodziców i uciec od biedy, zaznać życia w mieście, osiągnąć coś. Wychowałam się na małej wsi na wschód od Białegostoku. Moja mama starała się jak mogła, by zapewnić mi i moim dwóm braciom niezbędne minimum. Ojciec przepijał wszystko, co zostawało.
Gdy tylko podrosłam na tyle, by widzieć w telewizji i internecie, że nie wszyscy żyją tak jak my, całą rodziną w małym domku 35 mkw, z rozpadającą się kuchnią, starą wykładziną i tapetą, która pamiętała czasy Gierka, wiedziałam, że cel w swoim życiu mam jeden - już nigdy nie musieć wracać do takich warunków.
Dostałam się na wymarzoną filologię angielską. Rodzice pękali z dumy - zawsze chcieli, żebym była nauczycielką, bo to wartościowy i prestiżowy zawód. Ja wymarzyłam sobie, że zostanę tłumaczem. Gdy wyjeżdżałam na studia do Warszawy, dostałam krzyżyk na drogę, 1000 złotych w gotówce, tuzin jajek, domowy chleb i zestaw wędlin, które robi wujek.
Miałam zdobyć świat
Wiedziałam, że pierwsza połowa roku była ciężka dla zarabiających studentów, ale nie miałam wyjścia - musiałam znaleźć pracę od razu, gdy tylko sprowadziłam się do stolicy. Najpierw pracowałam w gastronomii. Byłam pewna, że nowe obostrzenia już nie dosięgną tego biznesu po pierwszej fali, która zostawiła takie spustoszenie. Myliłam się.
W małej knajpie na Kabatach pracowałam od sierpnia do połowy października. Gdy zaczęły pojawiać się pogłoski o ograniczeniach w gastronomii, szef zwolnił połowę personelu. Pracowałam na śmieciówce, jak wszyscy studenci. Nie miałam okresu wypowiedzenia ani odprawy. Na szczęście zapłacił mi za nadgodziny, więc miałam odłożonych kilka stówek.
Szybko znalazłam pracę w odzieżowej sieciówce w galerii handlowej. Praca była cięższa, ale i lepiej płatna. Popracowałam tam jednak tylko 2,5 tygodnia, bo od 7 listopada zamknięto galerie handlowe. 4 tygodnie siedziałam w domu. Po opłaceniu wynajmowanego pokoju zostało mi 50 złotych na przeżycie. Wzięłam chwilówkę, by mieć za co kupić chociaż chleb. Jakoś przeżyłam.
Pod koniec listopada wróciłam do pracy. Brałam każdą zmianę, pracowałam w każdej wolnej chwili. Nie nadrobiłam oszczędności, bo musiałam spłacić kredyt z parabanku, kupić bilety na pociąg do Białegostoku i na PKS, a potem na drogę powrotną. Liczyłam jednak na to, że skoro liczba zakażeń spada, w końcu się odkuję i zacznę żyć jak moje koleżanki - chodzić na imprezy, mieć ładne ciuchy, fajne kosmetyki...
Tym razem popracowałam jednak 3 tygodnie, zostało mi jeszcze kilka dni. Galerie znowu będą zamknięte. W tym roku moim prezentem było to, że zostałam bez grosza przy duszy, zawiedziona dorosłym życiem i z poczuciem osobistej porażki. Boję się, że jeśli teraz wrócę do rodziców, będę musiała tam zostać. Z matką, która pokręci niezadowolona głową na to, że mi się nie udało i ojcem, który będzie zbyt pijany, by jakkolwiek zareagować.
Płaczę codziennie przed snem i codziennie zanim wstanę z łóżka. Na zajęcia online już prawie się nie loguję. Chciałam uciec z biedy, a wylądowałam w długach, z pustą lodówką i brakiem perspektyw na przyszłość. Większość ludzi popukałaby się w głowę, bo kto normalny szuka pracy w miejscu, które zaraz może zostać zamknięte. To odpowiadam - ja i tysiące innych osób, które nie mają szans na inne zatrudnienie, bo dopiero stawiają pierwsze kroki na rynku pracy. Nie tak to miało wyglądać, nie tak to sobie wyobrażałam...
Więcej prawdziwych historii:
„Chciał mnie zeswatać ze swoim bratem tylko po to, bym była bliżej. Gnojek od początku planował zdradzić żonę!”
„Od 4 lat mam romans, ale od męża odejdę dopiero, gdy nasze dzieci skończą liceum”
„Moja córka ma ADHD. Wszyscy mówią, że jest po prostu rozpuszczona, a ona naprawdę wymaga specjalnej uwagi”
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”