„Na studia zarabiałem sponsoringiem. Ja zaspokajałem samotne bogate kobiety, a one płaciły za moje zachcianki”

Mężczyzna, który zarabia sponsoringiem fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Nie poczułem się brudny, upokorzony, zniesmaczony sobą i sytuacją. Dużo bardziej poniżało mnie tyranie na czarno za marne grosze. Nie czułem, że się sprzedałem czy dałem wykorzystać. Byłem zbyt zadowolony. I tak Malina została moją regularną sponsorką, a ja jej beneficjentem”.
/ 22.10.2021 10:32
Mężczyzna, który zarabia sponsoringiem fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Dla kogoś z mieściny, o której zapomniał świat, indeks znanej uczelni w dużym mieście jest niczym wygrana losu na loterii. Co mogą o tym wiedzieć ludzie, dla których największym problemem jest wybór między espresso a latte w jednej z wielu knajpek? Ja, od kiedy mama została z nami sama, wstawałem jeszcze przed kogutem, żeby zdążyć z pracą w obejściu, nim pójdę do szkoły.

Miejskie dzieciaki nie lubią odrabiać zadań domowych – dla mnie nauka była szansą, żeby posiedzieć w spokoju. Byłem najstarszy z rodzeństwa, dlatego gdy otrzymałem list z decyzją o przyjęciu na studia, wahałem się. Bałem się zostawić mamę samą ze wszystkim, ale pomachała mi palcem przed nosem, spakowała plecak i wypchnęła na świat.

– To dla ciebie szansa, synku – powiedziała na pożegnanie, wciskając mi do kieszeni pieniądze na akademik na kolejne miesiące. – Nie zmarnuj jej!

Nie zamierzałem. Nauki się nie obawiałem. Ale mimo dużych szans na stypendium socjalne, musiałem się gdzie zaczepić, żeby zarobić na życie. Akademik miałem opłacony z oszczędności mamy i to wszystko. Zatem zakwaterowałem się i ruszyłem w miasto w poszukiwaniu roboty. Pierwszoroczniaki lądują w większych pokojach; o dwójkę można się starać dopiero później, a za jedynkę trzeba sporo dopłacać, więc nie brałem tej opcji w ogóle pod uwagę. Zresztą byłem przyzwyczajony do nieustannej obecności rodzeństwa i towarzystwo dwóch chłopaków w niczym mi nie przeszkadzało. Poza tym prosto z zajęć gnałem do pracy, a do akademika wracałem tylko po to, żeby spać albo się uczyć.

Musiałem tyrać od rana do nocy, by mieć na jedzenie

W weekendy pracowałem od rana do wieczora. I tak w kółko. Byłem przyzwyczajony do takiego rytmu, inaczej bym się poddał albo wykończył. Niestety zarabiałem mniej, niż miałem nadzieję. Miasto wielkie, ceny wysokie, a stawki niskie. By zaoszczędzić na bilecie miesięcznym, chodziłbym wszędzie na piechotę, ale traciłbym wtedy czas, który mógłbym przeznaczyć na naukę albo pracę. Na własnej skórze przekonywałem się, że studiowanie na państwowej, niby bezpłatnej, uczelni wcale nie jest darmowe. Część książek i materiałów trzeba kupić. Poza tym, cholera, byłem młody, chciałem zabawić się jak inni, a nie wiecznie tyrać.

Pewnego razu zagadał do mnie Michał.

– Stary, zajeździsz się, żyjąc w taki sposób – stwierdził, gdy siedzieliśmy w piwniczce małej knajpki przy rynku.

– Nikt jeszcze nie wymyślił, jak przeżyć bez jedzenia – odparłem, przyglądając się atrakcyjnej barmance.

– Są inne sposoby na zarabianie.

– Nie będę kradł.

– Ogarnij się – stuknął mnie pięścią w ramię. – Nikt nie każe ci kraść. W grę wchodzi coś… powiedzmy… z szarej strefy.

– Nie będę wchodził w żadne konflikty z prawem.

– Janeczku, aleś ty tępy. Może najpierw dasz mi coś powiedzieć?

Spojrzałem na niego z ukosa. A niech gada. Co mi tam...

– Tu duże miasto – kontynuował. – Ludzie są inni. Szczególnie kobiety. Wiesz, co mam na myśli?

– Nie.

– Wyzwolone są.

– I co? Trzeba je z powrotem zniewolić?

Westchnął.

– W pewnym sensie…

– Czyli tak połowicznie? Jedna ręka przypięta do kaloryfera, a druga wolna, do mieszania w garnku? – kpiłem.

– To są kobiety, które nie mieszają w garnkach, idioto. Starsze babki, srające forsą. Prezeski, dyrektorki, menadżerki. Robią kariery i często-gęsto nie mają czasu ani ochoty na zakładanie rodziny, na stałe związki. Ale czują jak każda inna i bywają samotne. Można im pomóc znosić tę samotność…

– Za kasę?

– Za bardzo piękną kasę. A jak złapiesz jakąś sponsorkę na wyłączność, to jesteś w niebie. Będzie cię obsypywać prezentami. Jeśli potrafisz być miły, oczywiście. Potrafisz?

Zatkało mnie. No… tego się nie spodziewałem

Zmieszany, wzruszyłem ramionami i skończyliśmy temat. Jednak kiedy wróciłem do akademika, zasiane ziarno zaczęło kiełkować. Czy potrafię być miły? Czy potrafiłbym schować dumę i zasady do kieszeni i zostać żigolakiem? Czy potrafiłbym potem spojrzeć matce w oczy?

Kiedy jakiś czas później znów kupowałem najtańszą zupę w stołówce, bo gość, dla którego pracowałem, uznał, że robota nie jest wykonana zgodnie z jego oczekiwaniami i mi nie zapłacił, a ja, wściekły i upokorzony, nie dałem mu w zęby, pomyślałem, że… że chyba potrafię być miły. Na pewno potrafię. Duma, zasady? Znikają, gdy wchodzisz w tryb przetrwania. Gdy chodzisz zimą w trampkach, bo nie stać cię na porządne buty. Gdy kupujesz w sklepie przecenione, bo prawie przeterminowane żarcie. Moralność przegrywa z głodem i zimnem. A mama? Nie musiała wiedzieć. I tak nie wszystko o mnie wiedziała, nie każdą moją bliznę widziała, bo by oczy wypłakała.

Poszedłem do Michała i zapytałem o szczegóły. Tym razem wytłumaczył mi wszystko dokładnie i kazał zainwestować we fryzjera oraz ciuchy. Wkurzyłem się, ale stwierdził, że to się zwróci z nawiązką, i zaciągnął mnie do sklepu, gdzie nie pozwolił samemu niczego wybrać z uwagi na mój – jak to określił – wiejski gust. Kiedy wyłoniłem się z przymierzalni, pokiwał głową z aprobatą i nie dał mi już włożyć starych ciuchów. Przy kasie mało się nie wycofałem, bo rachunek był astronomiczny, ale… zauważyłem, że babki w sklepie, i klientki, i ekspedientki, gapią się na mnie.

Hm, to znaczy właściwe opakowanie. Co do „towaru”, natura nie poskąpiła mi wzrostu, a ciężkiej pracy fizycznej, praktycznie od dzieciaka, zawdzięczałem szerokie bary i mięśnie. Może nie byłem piękny, ale Michał powiedział, że nie muszę.

– Masz swój siermiężny urok, sześciopak, ogorzałą cerę, włosy i brwi koloru słomy, oczy jak niezapominajki. Wyglądasz jak oderwany od pługa, a studiujesz. Wygląda, że mógłbyś zabić pięścią, a wolisz ciętą ripostą. Niektóre babki to kręci bardziej niż gładka buźka.

Już następnego dnia wysłał mi na komórkę kontakt, kazał zadzwonić, powołać się na niego i umówić na spotkanie. Zadzwoniłem. W słuchawce odezwał się stanowczy, choć miły głos. Kobieta, usłyszawszy, kim jestem, poleciła mi stawić się pod wskazanym adresem nazajutrz o dziewiętnastej, i zakończyła połączenie. Niecałą minutę później dostałem esemes z nazwą ulicy, numerem domu i mieszkania. Luksusowa dzielnica na peryferiach. Same konkrety, żadnych ozdobników czy emotkinek, w których lubowały się moje koleżanki z roku.

Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzałem w nich kobietę w wieku bliżej nieokreślonym. Na pewno była ode mnie starsza, ale o ile, nie umiałem powiedzieć. Piękna, zadbana, wspaniale pachniała. Otaksowała mnie wzrokiem, uśmiechnęła się i skinęła dłonią, żebym wszedł. Poruszała się dość zamaszyście i mówiła tonem nawykłym do posłuchu. Wprowadziwszy mnie do mieszkania, zrzuciła szpilki i jednym ruchem rozpuściła elegancko spięte włosy. A potem poszła do kuchni, skąd wróciła z butelką szampana w jednej i dwoma smukłymi kieliszkami w drugiej ręce. Podała mi butelkę, żebym ją otworzył, a sama – podwijając pod siebie nogi – usiadła na wielkiej, miękkiej kanapie.

To tam uprawialiśmy seks pierwszy raz…

Zostałem na całą noc. Malina była cudowna. Wiedziała, czego chce, i po prostu to brała. Ale z takim wdziękiem, że stawałem na głowie, żeby spełnić każdą jej zachciankę. Ona nie pozostawała mi dłużna. Nie byłem nowicjuszem, ale takiej kobiety jeszcze nie miałem. Czy raczej to ona miała mnie. Zasnąłem kompletnie wyczerpany, kiedy za oknami zaczynało już świtać.

Obudziłem się koło południa. Leżałem w wielkim łóżku sam, w mieszkaniu panowała cisza. Na stoliku nocnym dostrzegłem kartkę, a pod nią kopertę. Komunikat, zapisany zdecydowanym charakterem pisma, brzmiał: „Powtórzmy to niebawem. Zbieraj siły. Odezwę się. Gdy będziesz wychodził, zatrzaśnij drzwi”.

Zajrzałem do koperty. Michał miał rację – zwróciło się z nawiązką. Nie poczułem się brudny, upokorzony, zniesmaczony sobą i sytuacją. Dużo bardziej poniżało mnie tyranie na czarno za marne grosze, a potem czekanie i upominanie się o własne pieniądze, które były albo nie. Dużo bardziej bolało mnie, gdy widziałem mojego najmłodszego brata donaszającego rzeczy jeszcze po mnie. Nie czułem, że się sprzedałem czy dałem wykorzystać. Byłem zbyt zadowolony. Nie miałem pojęcia o istnieniu świata, w którym płacą za dawanie i branie przyjemności. Czułem się nasycony i tak zwyczajnie głodny.

Wziąłem prysznic i poszukałem w kuchni czegoś do jedzenia. Lodówka była pełna, więc zjadłem obfite śniadanie. Potem ubrałem się i wyszedłem, zatrzaskując za sobą drzwi. Od tamtego dnia Malina została moją regularną sponsorką, a ja jej beneficjentem. Michał używał tych określeń, więc nie szukałem innych. Nie dzwoniła – zawsze dostawałem esemesa z datą i godziną spotkania. Nie pytała, czy pasuje mi termin, po prostu zlecała wykonanie zadania.

Stawiałem się z ochotą, bo z jednej strony wiedziałem, że czeka mnie dużo dobrego seksu, a z drugiej pieniądze, które istotnie zmieniły moje życie. Michał mówił, żebym się nie ograniczał do jednej sponsorki. Przyjmowałem więc inne zlecenia, ale Malina pozostawała dla mnie kimś wyjątkowym. Może dlatego, że była pierwsza. A może dlatego, że naprawdę była wyjątkowa. Z innymi to był seks, układ, z nią bardziej… kochanie się. W każdym razie już nie kupowałem najtańszego dania w stołówce i miałem dla siebie więcej czasu, który poświęcałem nauce i studenckim rozrywkom.

Wiele zmieniło się, gdy podczas jednego ze spotkań Malina odbyła za mną poważną rozmowę na temat wyłączności. Wiedziała lub domyślała się, że pozwalam się sponsorować również innym kobietom, i zapytała, ile pieniędzy potrzebuję, by z tego zrezygnować. Szybko policzyłem w głowie, ile zarobiłem w ostatnim miesiącu, ale zawahałem się przed podaniem kwoty.

– Nie wiem, to trochę… – pierwszy raz poczułem się przy niej niezręcznie. Czy dlatego że czysty układ nagle zrobił się transakcją kupna-sprzedaży, czy dlatego że owa wyłączność obudziła we mnie dotąd tłumioną nadzieję na coś więcej?

– Więc… powiedzmy: tyle. – Zapisała kwotę na kartce i mi ją pokazała.

Suma była dwa razy większa niż ta z moich obliczeń.

– To za dużo – bąknąłem.

– Ale „z nikim” obejmuje też ewentualne dziewczyny. Póki jesteś ze mną, nie randkujesz. Jesteś tyko mój, do mojej wyłącznej dyspozycji i zjawiasz się na każde wezwanie. Okej?

Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową. Uprzedziła, że w grę mogą wchodzić kilkudniowe wyjazdy, ale kto widział studenta ze stuprocentową frekwencją? Podobało mi się też, gdy powiedziała: „jesteś tylko mój”. Tak, chciałem być tylko dla niej. I chciałem, żeby ona była moja. Kiedy zacząłem tak myśleć? Nie wiem… Może od początku, gdy tylko ją zobaczyłem? Może nie podjąłbym się tej pracy, gdybym za pierwszym razem trafił na kogoś innego?

Nie była dla mnie tylko klientką. Zakochałem się

Nie powinienem, ale stało się. Dzieliło nas wszystko: wiek, status, doświadczenie, wykształcenie. Ale ją kochałem. Nieważne, że niewiele o niej wiedziałem. Uwielbiałem spędzać z nią czas, czy to na czułościach, mniej lub bardziej namiętnych, zależnie od jej nastroju, czy to rozmowach. Bo dużo rozmawialiśmy, głównie o mnie – ona niechętnie mówiła o sobie – ale także o życiu, wyborach, książkach, podróżach, których wiele odbyła. Pozwoliła mi uwierzyć, że jestem dla niej partnerem, nie tylko seksualnym. Zanurzałem się w cieple, jakim emanowała, korzystałem z jej rad, podziwiałem jej urodę, chłonąłem naszą intymność i marzyłem, by już zawsze przy niej zasypiać i przy niej się budzić. To uczucie rosło we mnie i tęskniłem, gdy dłużej się nie odzywała. Nie śmiałem sam do niej napisać, a tym bardziej zadzwonić. Próbowałem, ale tchórzyłem za każdym razem.

Przez wiele miesięcy nie zdobyłem się na wyznanie, ale pewnej nocy, wyjątkowo czułej, poprosiłem, żeby nie wychodziła rano bez budzenia mnie. Zastygła w bezruchu, a potem zapytała:

– Dlaczego?

– Chciałbym pobyć z tobą rano, zjeść razem śniadanie. Zresztą nie powinnaś wychodzić z domu głodna, prawda?

Spojrzała na mnie przeciągle.

– To nie jest mój dom.

Niby to wiedziałem, domyślałem się. Brakowało śladów zasiedzenia, osobistych drobiazgów, takich jak zdjęcia czy ozdoby, ale dla mnie to było nasze miejsce, nasze gniazdko, więc w pewnym sensie nasz…

– Twój też nie – przerwała moje naiwne rozmyślania. – To garsoniera. Przychodzę tutaj, żeby iść z tobą do łóżka. Nie zaproszę cię przecież do siebie…

– Dlaczego nie? – wyrwało mi się.

– W jakim celu?

– Żebym mógł pobyć z tobą dłużej.

– Jako kto?

– Jako twój mężczyzna. Kocham cię.

Powiedziałem to wreszcie! Usiadła na łóżku i patrzyła na mnie z uwagą. Prześcieradło, którym była wcześniej okryta, zsunęło się, odsłaniając zgrabne piersi. Trudno mi się było skupić.

– Masz dwadzieścia lat, ja czterdzieści pięć. Mógłbyś być moim synem. Co ty sobie właściwie wymyśliłeś?

Co ja sobie…? Wiedziałem, że jest starsza ode mnie, ale nie sądziłem, że jest starsza nawet od mojej mamy. Wyglądała na znacznie młodszą… Nieważne! Nie chciałem o tym myśleć. Miłość nie zna granic. Zdesperowany zacząłem wyrzucać z siebie słowa jak karabin maszynowy. Miałem prawo wierzyć, że coś do mnie czuje, skoro zabroniła mi randkować nawet z rówieśnicami. Skoro chciała wyłączności, to przecież nie bez powodu. Ja oczywiście rozumiem, że jest zajęta i nie może poświęcać mi więcej czasu, ale to chyba jasne, że jestem dla niej ważny. I przecież musiała zauważyć, że ją kocham!

Przeczekała w milczeniu mój atak złości. A potem wstała, zarzuciła na siebie szlafroczek, pewnie, żeby mnie nie rozpraszać, i poszła do kuchni. Gdy usłyszałem szum czajnika, powlokłem się za nią. Nago. Kazała mi włożyć spodnie, a sama zabrała dwie parujące filiżanki i przeszła do salonu. Kiedy oboje usiedliśmy, spokojnym głosem zaczęła sprowadzać mnie do parteru.

– Masz dwadzieścia lat i hormony w tobie buzują jak drożdże w młodym winie. Dlatego mylą ci się uczucia. Wspaniale mi z tobą w łóżku, ale…

Słuchałem jej jak przez kask z waty. Jej słowa docierały do mnie z trudem, dziwnie głuche, gdy tłumaczyła, że być może teraz wydaje mi się, że to miłość, ale takie emocje nie przetrwają próby czasu, którego nie da się zatrzymać. Że lubi spędzać ze mną te wykradzione z rzeczywistości chwile, że potrzebuje ich jak haustu świeżego powietrza po długim nurkowaniu, ale to nigdy nie był i nie będzie żaden związek.

– Zrozum, proszę, i nie utrudniaj tego ani sobie, ani mnie.

Nie utrudniaj… Siedziałem jak kretyn i chciało mi się płakać. Pierwszy raz poczułem się przy niej jak dziecko, a nie mężczyzna. Głupi szczeniak, który zadurzył się w nauczycielce. Musiałem wyjść, natychmiast być gdzieś indziej. Wstałem, wsunąłem stopy w buty, pozbierałem porozrzucane ciuchy i wyszedłem bez słowa, jak zawsze zatrzaskując za sobą drzwi. Koszulę i kurtkę wciągnąłem w windzie, a potem szedłem przez nocne miasto bez celu i sensu, by nad ranem trafić do akademika i rzucić się na łóżko w ubraniu.

Nigdy więcej do mnie nie zadzwoniła ani nie napisała. Na początku czekałem i tęskniłem. Potem sam zacząłem do niej pisać, przekonując, że się myli i źle nas ocenia, że różnica wieku nie ma znaczenia, skoro ją kocham. Gdy nie odpowiadała, zadzwoniłem. Najpierw raz, potem wiele razy. Efekt był zawsze ten sam: poza zasięgiem. Rozłączyła mnie na zawsze.

Po jakimś czasie – jakby chcąc ukarać Malinę, głupio łudząc się, że mogłoby ją to zaboleć – wróciłem do sponsoringu, ale już nigdy nie zgodziłem się na relację na wyłączność. Było ich wiele, przychodziły, odchodziły, a ja starałem się, żeby były zadowolone. Płaciły mi. Dużo. Nie musiałem się już martwić o pieniądze, co więcej mogłem pomagać mamie, a rodzeństwu kupować ciuchy i gadżety. Powiedziałem im, że podłapałem dobrą fuchę u rodziców kolegi ze studiów. Uwierzyli. Spotykałem też dziewczyny w moim wieku, ale nigdy nie czułem się z nimi komfortowo, zawsze mi czegoś brakowało.

I tak się miotałem, aż pewnego dnia zobaczyłem ją na ulicy z chłopakiem w moim wieku. Krew we mnie zawrzała. Więc to tak? Wzięła sobie następnego i z nim nie krępuje się chodzić po ulicy w biały dzień! Czyli po prostu nie byłem dla niej dość dobry! Wiadomo, głupi wieśniak nie może być partnerem dla takiej pani. Poużywała mnie i wywaliła, kiedy się jej znudziłem.

Ruszyłem w ich stronę. Pokażę temu gnojkowi! I jej też! Nie bardzo wiedziałem, co chcę zrobić i powiedzieć, ale frustracja pchała mnie do przodu. Zostało jeszcze kilka kroków, już otwierałem usta, już zaciskałem pięści, i wtedy chłopak pochylił się nad nią z czułością, złapał pod rękę i zapytał:

– A może napijemy się kawy, mamo?

Wyhamowałem w ostatniej chwili i zdążyłem skręcić w lewo, nim mnie zauważyli. A potem pognałem przed siebie. Ten szaleńczy bieg dobrze mi zrobił. Pozwolił wiele zrozumieć. Nie szukałem z nią kontaktu już nigdy więcej. Miała rację: to by się nie udało.

Czytaj także:
„Spotkaliśmy się po 30 latach i dwóch rozwodach. Wtedy zaprzepaściliśmy szansę na miłość, teraz jej nie zmarnujemy”
„Żona wyjechała i udałem się na łowy do klubu nocnego. Sprowadziłem młódkę do domu, a ta mi czegoś dosypała do kawy”
„Mój przyszły teść mnie obraża i mówi, że żona ze mnie będzie marna. Narzeczony to boidudek, nie potrafi mnie obronić”

Redakcja poleca

REKLAMA