„Mój przyszły teść mnie obraża i mówi, że żona ze mnie będzie marna. Narzeczony to boidudek, nie potrafi mnie obronić”

Mój teść mnie obraża, a narzeczony nie umie mnie obronić fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
Dzielnie starałam się znosić to ciągłe wsadzanie nosa w nie swoje sprawy, ale z każdym dniem było mi coraz trudniej. Regularnie mną dyrygował, mówił mi co i jak powinnam robić. Niby żartobliwie wtrącał, że kiepski ze mnie materiał na żonę.
/ 21.10.2021 23:56
Mój teść mnie obraża, a narzeczony nie umie mnie obronić fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Ojciec mojego narzeczonego ma piekielnie trudny charakter. Zatruwał nam życie i omal nie zniszczył naszego związku. Ale spacyfikowałam go jednym dobrze przemyślanym ruchem…

Podobno to teściowe są zmorą dla synowych. We wszystko się wtrącają, na każde pytanie mają lepszą odpowiedź i oczywiście najlepiej wiedzą, jak zapewnić szczęście synom. Ale w moim przypadku było inaczej.

Z matką Marcina od początku złapałam świetny kontakt

Chyba nawet lepszy niż z własną. Teresa to chodząca serdeczność, klasa i optymizm w jednym. Nigdy nikomu nie narzucała własnego zdania, każdemu dawała prawo do życia po swojemu i popełniania błędów.

Co innego jej mąż. Z tego to dopiero egzemplarz! Zawsze musiał mieć ostatnie słowo, a wszyscy wokół powinni postępować pod jego dyktando. Gdy Marcin kupił sobie pierwszy samochód i przyjechał pochwalić się ojcu, ten już z okna krzyczał, że to straszny rzęch, bo przecież dla niego liczą się tylko niemieckie auta.

Kiedy postanowiliśmy kupić mieszkanie, wydzwaniał do nas i pouczał, żebyśmy broń Boże nie brali kredytu, tylko pożyczyli pieniądze od niego. Od razu wiedziałam, że to zły pomysł i tłumaczyłam Marcinowi, że może finansowo bardziej nam się to opłaca, ale uzależni nas to na zawsze od wścibskiego i apodyktycznego ojca.

Marcin podzielał moje zdanie

Na szczęście charakter odziedziczył po mamie i unika wchodzenia w konflikty. Ale gdy tylko poinformował ojca, że nie skorzystamy z jego szczodrej oferty, ten dosłownie wpadł w szał i zrobił mojemu narzeczonemu karczemną awanturę.

– To na pewno pomysł tej twojej Madzi! – bezpardonowo wykrzyczał przy stole podczas niedzielnego obiadu.

Zupełnie nie obchodziło go to, że siedzę obok, a ten mówi o mnie w trzeciej osobie i to takie rzeczy. Marcin nie umiał mnie obronić. Nie czuł się mocny w bezpośrednich konfrontacjach z ojcem. Wolał się nie odzywać i przeprosić mnie w domu za zachowanie ojca.

– Po prostu musimy rozluźnić kontakty, rzadziej tam chodzić i unikać go – powiedział mi, gdy po popisie przyszłego teścia rozpłakałam się w samochodzie.

Brzmiało rozsądnie, ale nie udało się tego zrealizować. Dwa miesiące później tragiczna informacja dosłownie ścięła nas z nóg.

Teresa zachorowała na raka

Stadium zaawansowane. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, znaleźliśmy dojście do najlepszych lekarzy, nawet wysłaliśmy mamę na kurację do Niemiec. Jednak choroba była silniejsza. po śmierci Teresy ojciec Marcina całą swoją aktywność i zainteresowanie przelał na swojego jedynaka. Dosłownie zaczął się do nas wpraszać!

I do tego jeszcze próbował nami manipulować

– Synu, wprowadź się z Magdą do naszego domu. Tyle pokoi się marnuje, a mnie w tych pustych ścianach nie chce się żyć. Zaraz z tej samotności jakaś mi się choroba przyplącze – szantażował emocjonalnie Marcina.

A ten mój biedny chłopak miał gonitwę myśli. Z jednej strony wiedział, że z ojcem nie da się żyć pod jednym dachem, a z drugiej faktycznie było mu go żal. Do tego jeszcze Tadeusz mamił nas oszczędnościami, jakie można by zdobyć dzięki takiemu układowi.

– Wy przeprowadzacie się do mnie, a swoje mieszkanie wynajmujecie i kredyt spłaca wam się sam – kusił. – Ja od was złotówki za czynsz nie wezmę.

Rozmawialiśmy o tym setki razy, zapierałam się rękami i nogami, wiedziałam, że to zniszczy nasz związek, ale jednak Tadeusz dopiął swego.

Niespełna pół roku po śmierci Teresy wprowadziliśmy się do rodzinnego domu mojego narzeczonego. Szalę w podjęciu decyzji przechylił domniemany stan przedzawałowy, z którym to odwieziono Tadeusza do szpitala.

– Synu, nie przejmuj się mną, żyj swoim życiem, ja już jestem wrakiem człowieka – brał Marcina pod włos na szpitalnym łóżku.

Wiedziałam, że mój chłopak się ugnie

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ledwie wnieśliśmy walizki do domu, a ojciec jakby urodził się na nowo. Nie wiadomo skąd brał tyle energii, że wszędzie było go pełno! Biegał po domu jak kot z pęcherzem, dyktował nam, gdzie i jak mamy się rozpakowywać, który pokój zaanektować na sypialnię, a mnie polecił, żebym zajęła się przygotowaniem obiadu.

W kolejnych tygodniach nie było lepiej. Ojciec chciał nawet wiedzieć, gdzie i z kim spędzamy czas.

– Nie to, że was kontroluję – sztucznie się uśmiechał. – Po prostu jak się mieszka pod jednym dachem, człowiek się martwi o domowników.

Dzielnie starałam się znosić to ciągłe wsadzanie nosa w nie swoje sprawy, ale z każdym dniem było mi coraz trudniej. Regularnie mną dyrygował, mówił mi co i jak powinnam robić. Zdarzały się sytuacje, w których jawnie mnie obrażał i mówił, niby żartobliwie, że kiepski ze mnie materiał na żonę.

Frustracja rosła i czułam, że za chwilę wybuchnę, a wtedy to już i z mojego związku nie będzie co zbierać.

Marcin nie miał sposobu na ojca. Po prostu się nie odzywał, starał się nie wchodzić mu w drogę. Zauważyłam też, że coraz dłużej zostaje w pracy.

Musiałam zacząć działać

Po prostu obawiałam się, że jeśli ten stan rzeczy potrwa dłużej, będziemy musieli się rozstać.

Któregoś wieczora, wracając z pracy, zobaczyłam parę w podeszłym wieku, która czule objęta wchodziła do restauracji. Eureka! Przecież Tadeuszowi potrzeba kobiety! W sumie, mimo siedemdziesiątki na karku, jest jeszcze całkiem atrakcyjny: szczupły, zadbany, zamożny…

Podeszłam do sprawy planowo. Zaczęłam roztaczać przez Marcinem wizję konieczności podreperowania zdrowia ojca.

– Trzeba mu załatwić sanatorium! – powiedziałam.

Tadeuszowi na początku nie podobał się ten pomysł.

– Przecież nic mi nie jest. Po co sanatorium? Nie będę siedział na nudnych wieczorkach tanecznych ze zrzędzącymi starcami – kręcił nosem.

To skoro tata taki zdrowy, to może mógłby już sam mieszkać – po raz pierwszy mój narzeczony złośliwie odciął się własnemu ojcu.

Podziałało.

Tadeusz wyjechał do uzdrowiska nad morzem

Rany, jak nam się wtedy świetnie żyło z Marcinem! Cisza, spokój, zero odpowiadania na wścibskie pytania i wysłuchiwania głupich rad.

Ale Tadeusz wrócił. Trzy tygodnie minęło szybko. Do tego nie był zadowolony z pobytu. Fukał tylko, że same schorowane baby i nudni faceci.

„No to klops” – pomyślałam. „Chyba jestem skazana na życie z tym dyktatorem”.

Dwa tygodnie później przyszedł list. Tradycyjny, w ozdobnej kopercie. Zaadresowany odręcznym kobiecym pismem do Tadeusza. Wyjęłam go ze skrzynki i położyłam na stole w kuchni. Godzinę później, ukrywając się za drzwiami łazienki, obserwowałam minę teścia, gdy otwierał kopertę.

Czytał dość długo, aż w pewnej chwili zarumienił się, schował list do kieszeni i wyciągnął telefon. Wiedziałam już, że Tadeusz nas okłamał. W tym sanatorium wcale nie było tak nudno, jak narzekał…

Ania, emerytowana farmaceutka z Łodzi, ma wiele z mamy Marcina. Jest serdeczna, ciepła i bardzo wyrozumiała. Aż mi szkoda, że swoją jesień życia spędza z takim trudnym mężczyzną. Ale chyba się zakochała. I to ze wzajemnością. A my znów mamy z Marcinem swoje życie. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA