„Na starość pewna kobieta skradła mi serce. Byłem szczęśliwy, a syn suszył mi głowę, że w moim wieku nie przystoi kochać”

Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, goodluz
„Bardzo często mówi się: w tym wieku nie wypada, nie uchodzi, nie robi się tego lub owego, jakby to PESEL był najważniejszy, a w gruncie rzeczy nie chodzi przecież o liczbę przeżytych lat, tylko o to, jak się człowiek czuje, czy mu się jeszcze chce cokolwiek robić i czy umie się jeszcze z czegoś naprawdę cieszyć”.
/ 05.03.2023 18:30
Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, goodluz

Ludzie myślą, że kiedy się ma siedemdziesiąt lat, trzeba spokojnie siedzieć na tyłku i czekać na śmierć. Starzy ludzie są często traktowani jak lalki: najlepiej byłoby je posadzić w jakimś miejscu, gdzie nie będą przeszkadzać, od czasu do czasu odkurzyć, dać jeść i pić, a potem przestać się nimi zajmować.

Bardzo często mówi się: w tym wieku nie wypada, nie uchodzi, nie robi się tego lub owego, jakby to PESEL był najważniejszy, a w gruncie rzeczy nie chodzi przecież o liczbę przeżytych lat, tylko o to, jak się człowiek czuje, czy mu się jeszcze chce cokolwiek robić i czy umie się jeszcze z czegoś naprawdę cieszyć.

Zauważyłem, że najsurowsze dla seniorów bywają ich własne dzieci. One najczęściej krytykują, pouczają, oceniają swoich rodziców, co widać w sposób szczególny w domu spokojnej starości, gdzie mieszkam od roku. Przed każdą wizytą synów lub córek widać w zachowaniu pensjonariuszy taką nerwowość, jakby mieli zdawać egzamin u surowych pedagogów. Panowie chowają po szufladach i innych zakamarkach paczki papierosów, bojąc się wymówek i pouczeń typu: znowu paliłeś, jak można być takim niemądrym w twoim wieku, co ja mam z tobą zrobić?

Panie zmywają codzienny makijaż, bo nie chcą się narażać na uwagi w rodzaju: wyglądasz śmiesznie, przestań się tak mocno malować, w twoim wieku to kompletnie nie pasuje, jak ty, mamo, się ubrałaś, wyglądasz śmiesznie! Zdarza się, że po takich odwiedzinach pielęgniarka biega po pokojach z aparatem do mierzenia ciśnienia i podaje dodatkowe leki.

Czasami myślę, że to zachowanie dorosłych dzieci w stosunku do ich starych rodziców jest wynikiem jakiejś traumy z dzieciństwa; być może sami słyszeli takie uwagi, byli nieustannie strofowani i upominani, więc teraz oddają, co dostali. Tak może być…

Tu jest jak w złotej klatce

Nasz dom jest wygodny, mieszka się w nim jak w sanatorium otoczonym pięknym, dużym ogrodem. Mamy tu opiekę lekarską, dobre jedzenie, bibliotekę, salę telewizyjną, miłe pokoje… To  wszystko kosztuje spore pieniądze, więc nie każdy emeryt może tu trafić, kiedy przestaje sobie sam radzić i potrzebuje opieki.

Jeśli ma wysoką emeryturę albo rodzina woli płacić, niż mieć na karku dziadka lub babcię, to trafia do tej złotej klatki. Bo to jest mimo wszystko klatka; choćby dlatego, że mamy regulamin, nie wolno nam wyjść poza teren bez pozwolenia, trzeba się meldować i zawiadamiać o wszystkim, co chcemy zrobić… Nawet w toaletach i łazienkach są kamerki… Kiedyśmy protestowali, wytłumaczono nam, że to dla naszego dobra i bezpieczeństwa!

Wielu pensjonariuszom jest obojętne, czy ktoś patrzy, jak się myją albo korzystają z toalety; nawet są zadowoleni, bo mają pewność, że w razie zawrotu głowy albo innej słabości natychmiast ktoś pospieszy z pomocą, ale ja jestem wkurzony na takie podglądactwo. Długo walczyłem, żeby można było kamerkę wyłączyć, jeśli to komuś przeszkadza, ale mnie przegłosowano. Trudno, muszę się więc z tym pogodzić!

Gdyby nie ostatni zawał, to nigdy bym się nie zgodził tu przyjść! Ale rozumiem, że nie powinienem mieszkać sam, i to w tak dużej chałupie jak moja: cztery pokoje z kuchnią i tarasem! Kto to ogarnie, wysprząta, przypilnuje, zadba? Ja już nie mam siły, a nie chcę, żeby na stałe mieszkał u mnie ktoś obcy, choć wiem, że dwóch moich znajomych będących w podobnej sytuacji zatrudniło panie z Ukrainy i jeden nawet się ze swoją opiekunką ożenił, choć była od niego młodsza o ponad czterdzieści lat!

Podobno jest zadowolony; pani sprowadziła tutaj swoje dzieci i wszyscy traktują mojego znajomego jak dobrego dziadka. Ja nie wiem, czy bym tak chciał… Chyba nie, dlatego postanowiłem mieszkanie sprzedać albo zamienić na mniejsze, ale mój syn stanął okoniem.

– Nie zgadzam się – powiedział. – To też dorobek mamy, więc mam coś do powiedzenia. Pozbyć się czegoś łatwo, ale ja uważam, że nie ma takiej konieczności. Chałupę się wynajmie, a tobie, tato, załatwię lokal z opieką całodobową, wiktem i opierunkiem. Nie będziesz sam!

– Chcesz mnie wpakować do jakiegoś domu starców?

– To nie jest żaden dom starców, tylko raczej pensjonat dla ludzi samotnych i potrzebujących, żeby ktoś im pomógł w codziennym życiu… Trochę kosztuje, ale jeśli wynajmiemy twoje mieszkanie, będzie akurat! Poza tym masz emeryturę, a ja co miesiąc też ci coś podrzucę, więc o kasę się nie martw.

– Widzę, że już wszystko zaplanowałeś – mruknąłem.

– Nie miałem wyjścia! Ja znowu wyjeżdżam służbowo, nie będzie mnie parę tygodni, więc kto się tobą zajmie? Tato, nie utrudniaj. Zobaczysz, będzie ci tam jak w niebie, to naprawdę piękne miejsce!

Miał rację. W naszej złotej klatce jest czyściutko, widno, jasno, trawniczki przystrzyżone równo, ścieżki i alejki w ogrodzie wytyczone pod sznurek. Jak w holu ktoś przesunie fotel o parę centymetrów, zaraz przybiega pokojówka i poprawia, żeby było jak wcześniej… Nasza dyrektorka i jednocześnie właścicielka pensjonatu nie znosi bałaganu.

Trochę za bardzo zaszalałem…

Jedzenie mamy dietetyczne, obliczone co do kalorii, zdrowe! Białe mięso, warzywa, owoce, nabiał w rozsądnych ilościach… Ładnie to wszystko jest podane, kelnerki się uśmiechają, pytają, czy podać coś jeszcze, ale schabowego z młodą kapustą albo rumianej goloneczki nie przyniosą.

Mam wrażenie, jakby stąd prawdziwy świat się oglądało tylko przez szybę! Jest lśniąca, bez smug i zarysowań, aż świeci od  polerowania, ale to jednak szyba, zapora, przeszkoda zatrzymująca smaki i zapachy. Nic dziwnego, że stąd uciekam, kiedy tylko mogę. Zawsze byłem wolnym duchem, więc od razu zagroziłem, że jeśli się nie zgodzą, żebym wychodził, kiedy tylko mi przyjdzie na to ochota, wyniosę się stąd natychmiast. Widocznie im zależało na takim pensjonariuszu, który sporo płaci, a jednocześnie jest na razie całkiem samodzielny i nie przysparza kłopotów pielęgnacyjnych, więc się zgodzili, ale z zastrzeżeniem, że dostanę przepustkę raz w tygodniu. Pomyślałem, że dobre i to.

Łaziłem po ulicach, zaglądałem do sklepów, piłem słabą kawę w małych restauracjach, a czasami pozwalałem sobie nawet na coś bardzo niezdrowego: pizzę albo kebaba, albo chrupiące i bardzo słone frytki. Czułem, że mi skacze ciśnienie, ale zaryzykowałem i pewnego razu pozwoliłem sobie nawet na kieliszek koniaku. Tak mi smakował, że zamówiłem drugi, potem jeszcze jeden… Czułem lekki szum w głowie, ale poza tym nic mi nie było, dopiero na ulicy, kiedy mnie owiał chłodny wiatr, zacząłem tracić równowagę. Gdyby nie podtrzymała mnie przechodząca obok kobieta, runąłbym na chodnik!

– Źle się pan czuje? – zapytała. – Proszę się mocno na mnie oprzeć, tu jest ławka, doprowadzę pana, da pan radę?

Kiwnąłem głową, że tak, więc krok za krokiem doszliśmy do ławki z oparciem. Dopiero wtedy zauważyłem, że jest chyba w moim wieku, ale jeszcze całkiem, całkiem… Zawsze byłem wrażliwy na urodę kobiet, więc i ona zrobiła na mnie przyjemne wrażenie.

– Pan na coś choruje? – zapytała. – Serce, cukrzyca? Może wezwać pogotowie?

– Dziękuję pani, ale proszę się na mnie nie wydzierać, bo nie jestem jakiś smarkacz!

Syn przyjechał wściekły

Nie wiem, jak długo byśmy się tak przekomarzali, gdyby znowu nie zrobiło mi się słabo. Widocznie alkohol, zmęczenie i nerwy zrobiły swoje. Ta pani wezwała karetkę, a potem czekała w szpitalu, aż mnie przebadają i zdecydują, co dalej. To trwało ze cztery godziny, więc doceniłem jej poświęcenie i stracony czas.

Szpital zawiadomił oczywiście mój dom opieki i natychmiast zrobiła się afera, bo stamtąd zadzwonili do mojego syna, a ten wściekły jak diabli rzucił jakąś ważną naradę i przyjechał, żeby mnie zwymyślać.

Dopóki czułem się słabo, nawet mu na to pozwoliłem, ale kiedy tylko wróciło mi trochę sił, przywołałem go do porządku, tym bardziej że pyskował na mnie w obecności tej pani, a ona coraz bardziej mi się podobała: była niewysoka, szczupła, jasne włosy i wesołe, ciemne oczy.
Jeszcze niedawno kpiłem z późnych romansów i śmiałem się, kiedy mi ktoś mówił, że na stare lata też się można zakochać.

Przez ostatnie dziesięć lat żyłem jak prawdziwy mnich. Uważałem, że sprawy sercowe są już poza mną i że wręcz nie wypada o czymś takim myśleć, bo to kompromitujące i śmieszne. Dopiero Helenka mnie nauczyła, że metryka nie ma nic do rzeczy, kiedy się wreszcie znajdzie swoją drugą połowę!

Z Helenką to nie taka prosta sprawa, bo ona jest bardzo wierząca i praktykująca. Nie chce słyszeć o wspólnym życiu bez sakramentu małżeństwa. Jest wdową od piętnastu lat. Nie miała dzieci, więc cały czas była samotna, bez żadnych romansów i związków. Chociaż to brzmi naprawdę dziwacznie, mówi, że wiek nie ma nic do rzeczy i że jeśli chcę z nią być, to musimy się pobrać, bo ona nie będzie żyła na kocią łapę. Dla mnie to właściwie nie ma znaczenia, ale skoro Helena tak chce i skoro jej to jest potrzebne, nie widzę żadnych przeszkód.

Nigdy nie spotkałem nikogo tak uczciwego i dobrego jak ona. Jest szczera, mówi prawdę prosto w oczy, czasami się denerwuje i nawet podniesie głos, ale nigdy bez powodu i tylko po to, aby rozładować nerwy.

Jest wrażliwa i odważna

Helenka lubi się śmiać. Wszyscy dostrzegli, że przy niej i ja zrobiłem się weselszy i cieszy mnie wszystko, czego do tej pory nawet nie zauważałem. Jasno mówi, co się jej podoba, a co nie. Nie każe mi się niczego domyślać. Jest wrażliwa i odważna. Gdyby nie to, pewnie by nie zwróciła na mnie uwagi wtedy, gdy się słaniałem po koniaczku i potrzebowałem pomocy.

Staliśmy się dla siebie całym światem. Może to zabawne w przypadku ludzi koło siedemdziesiątki, ale tak właśnie jest. Oboje marzymy o podróżach i chcemy spełnić te marzenia, dopóki mamy jeszcze siłę…

– Tato, czyś ty oszalał? – mówi.  – To obca kobieta! Prawie jej nie znasz! Rozumiem, zawróciła ci w głowie, bo się czułeś samotny, ale to przejdzie jak przeziębienie! Po co ci jakiś ślub i podobne zobowiązania? Nigdy nie byłeś specjalnie wierzący, więc mi nie wmawiaj, że to dla ciebie ważne. Możesz sobie nadal żyć jak pączek w maśle. Jeśli potrzebujesz kobiety, to i takie sprawy da się przecież załatwić. Opamiętaj się.

– I co? – pytam. – Mam wrócić do złotej klatki, jeść kleiki, rosołki na marchewce i szpinak? Mam umierać na raty? Na nic już nie czekać, niczego nie chcieć, żyć na ćwierć gwizdka?! Tego dla mnie chcesz?

– A może on ma rację? – martwi się Helena. – Może ty się jednak odkochaj? Po co ci ja do szczęścia?

– Dobrze powiedziałaś – odpowiadam. – Właśnie do szczęścia mi jesteś potrzebna. Do niczego więcej, tylko właśnie do szczęścia!

Czytaj także:
„Ciotka potępiała mamę za kolejną ciążę i nakłaniała do zabiegu. Jej będzie miał kto podać szklankę wody na starość”
„Moi rodzice na starość powariowali. Ojciec udaje playboya i podrywa młode laski, a matka kokietuje starszych panów”
„Mama przepisała mi mieszkanie, bo opiekowałam się nią na starość. Moja siostra wpadła w furię i nie rozmawiamy od 7 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA