Pojawiły się jednocześnie i od razu wyjaśniły, że skoro wezwałam je wszystkie, to postanowiły przyjechać razem. Taksówką, bo nie były pewne, czy będą musiały mnie pocieszać czy raczej coś czcić, ale na wszelki wypadek wzięły wino, dobre na obie okazje.
Spojrzałam na nie z podziwem. Moje najlepsze przyjaciółki. Zaraz się okaże, czy są takie cwane, jak myślą… Mirka, Gośka i Janinka. Pierwsza jest moją rówieśnicą. Druga trochę młodsza, trzecia ciut starsza. Niezawodne i niezastąpione. Zawsze mogłam na nie liczyć, a one na mnie. Choćby się waliło i paliło, stałyśmy za sobą murem, budząc lekką panikę wśród naszych życiowych partnerów, którzy bali się tej babskiej koalicji jak ognia piekielnego.
Wezwałam je, bo nie chciałam być sama w jednym z trudniejszych momentów w moim życiu. Posadziłam je za stołem i stanęłam nad nimi jak kat nad dobrą duszą. Tylko denerwowałam się bardziej. Dziewczyny posłusznie wypiły kawę, zjadły po kawałku ciasta, a potem we trzy wlepiły we mnie pytające spojrzenia.
Niczego się nie domyślały
– Coś czcimy? – zapytała w końcu ostrożnie Mirka.
– Nie jestem pewna – bąknęłam. – Może najpierw zagrajcie w marynarza…
Dziewczyny spojrzały po sobie.
– Odbiło jej – stwierdziła Gośka.
– A o co mamy zagrać? – Janinka jak zwykle oczekiwała konkretów.
– O to, która z was pójdzie do apteki. Ja nie pójdę – zastrzegłam od razu. – Próbowałam, ale uciekłam. To znaczy poszłam i kupiłam całą baterię środków przeciwbólowych, jałowych opatrunków i bandaży, ale tamto… Przez usta mi to słowo nie przeszło… – zaczęłam się plątać, bo ze zdenerwowania zapomniałam całej przemowy, którą dla nich wcześniej przygotowałam.
– Przywiozłaś wszy z wakacji? – Gośka uśmiechnęła się domyślnie, bo kilka dni wcześniej skutecznie wymordowała wszystkie pasożyty, jakie dopadły na koloniach jej ukochaną wnuczkę, i teraz była gotowa dzielić się ze wszystkimi swoimi doświadczeniami.
– Coś ty, wszy by się wstydziła? Może jakichś parchów dostała, grzybicy pod prysznicem albo opryszczki w basenie – mruknęła Janinka.
– A może trafił jej się skok w bok i niespodziewany prezent od tajemniczego kochanka? – szepnęła dramatycznie Mirka.
Spojrzałam na nią z niesmakiem.
– Z mężem byłam, a przypominam ci, że kocham go szalenie i nie zdradzam z nikim. Niczego nie złapałam. To znaczy chyba nie złapałam… – westchnęłam i z całej siły zacisnęłam powieki. – Potrzebuję testu ciążowego – wypaliłam.
Zapadła cisza. Otworzyłam jedno oko i zerknęłam na przyjaciółki. Miały takie miny, że natychmiast otworzyłam i drugie, żeby się ponapawać.
– Nie jestem taka stara, jak wam się wydaje – uśmiechnęłam się złośliwie, ale zaraz mi się przypomniało, że ta sytuacja dotyczy mnie osobiście i że nie bardzo mam się z czego śmiać.
– Test ciążowy? A Kuba wie? – Janinka spojrzała na mnie z paniką w oczach.
– O czym? Że chcę kupić test? Przecież nawet ja jeszcze nie wiem, czy powinnam go kupić, to znaczy nie jestem pewna, czy jest mi potrzebny – wydukałam.
– Ale objawy jakieś masz? – zapytała trzeźwo Gośka.
Popatrzyłam na nią jak na wariatkę.
– Tak, mam objawy. Ale mogło mi coś zaszkodzić. Albo mam grypę żołądkową. Albo coś innego.
– Coś takiego jak dwadzieścia lat temu, kiedy byłaś w ciąży z Asią? – drążyła Janinka, która próbowała uporządkować wszystkie informacje.
– No, coś bardzo podobnego – jęknęłam. – Zaczyna się o świcie, a kończy przed południem.
– To po co ci test? – Mirka kręciła głową. – Po prostu idź do lekarza.
Wściekłam się.
Dobre sobie! I jak łatwo to powiedzieć…
– No dobra, pójdę i co mu powiem? Że na stare lata wpadłam, bo zapomniałam, co to jest antykoncepcja? Albo że nie mam kasy i przez najbliższe osiemnaście lat przyda mi się pięćset plus w comiesięcznych ratach? Ja nie mogę być w ciąży!
– Dlaczego? – dziewczyny spytały niemal jednocześnie. – Aż taka stara to nie jesteś… – Mirka popatrzyła na mnie krytycznie.
Myślałam, że jej przyłożę! Jest starsza ode mnie o całe dwa tygodnie. Pół roku wcześniej wspólnie wyprawiałyśmy nasze czterdzieste urodziny i ona życzyła mi, bardzo dobrze to pamiętam, żebym mimo podeszłego wieku była gotowa na wszystko, co przyniesie życie. I żebym cieszyła się każdą chwilą. No i proszę, co wynikło z tego cieszenia się?
– Nie mogę być w ciąży, bo w moim wieku to już nie wypada. Bo mogłabym być babką tego dziecka, a nie jego matką. Bo życie właśnie zaczęło mi się stabilizować i nie jestem pewna, czy mam ochotę to zmienić. Bo samochód mi się sypie i powinnam kupić nowe auto, a nie wózek – wyliczałam bez przekonania. – To co, pójdziecie po ten test? Bo ja się czuję, jakbym siedziała na minie.
– Na minie to ty usiądziesz za dziewięć miesięcy – zachichotała Mirka. – Dawaj jakieś szklaneczki. Machnę łyk wina dla odwagi i pójdę. Powiem w aptece, że to dla mojej córki, bo podejrzewam, że kolejny raz chce mnie uszczęśliwić wnuczęciem – Mirka zaczęła grzebać w mojej szafce w poszukiwaniu korkociągu. – Jak mamy ci pomóc, to musimy wiedzieć, na czym stoimy – wyjaśniła.
W drzwiach odwróciła się jeszcze.
– Szczęściara jesteś – powiedziała z uśmiechem i poszła.
Usiadłam na stołku i zaczęłam wlewać w siebie hektolitry herbaty, bo przypomniało mi się, że do badania sam test ciążowy nie wystarczy. Pomyślałam też o tym, jak to było, gdy robiłam taki test po raz pierwszy. Dwadzieścia dwa lata temu. Wtedy Kuba sam, bez proszenia, pognał do apteki i asystował mi przez cały czas, a potem o mało oczu nie pogubił od wpatrywania się w kawałek białego plastiku. Kiedy pojawiły się na nim dwie kreseczki, oszalał ze szczęścia.
A potem… W milczeniu rozprawiał się ze swoją prywatną żałobą, skupiając wszystkie siły na tym, żeby mnie przywrócić do życia, kiedy straciliśmy nasze pierwsze dziecko.
Dla nas to był cud, że się urodziła
Kolejnego testu nie robiłam. Bałam się, że sytuacja się powtórzy, i powiedziałam Kubie o ciąży dopiero po wizycie u lekarza, kiedy na sto procent byłam pewna, że jestem w ciąży i że wszystko idzie, jak należy. Później przez osiem miesięcy leżałam plackiem, modląc się, żeby wszystko było dobrze. A potem urodziła się nasza wyśniona, wymodlona Asia.
Przez kolejne lata staraliśmy się, żeby miała rodzeństwo, ale nie udało się. Jakby pojawienie się naszej jedynaczki wyczerpało cały limit należnego nam szczęścia. Z czasem przestaliśmy już marzyć o tym, że nasza rodzina się powiększy, i raczej czekaliśmy na wnuki niż na własne dziecko, a tu… Czułam, że coś we mnie kiełkuje. Zapowiedź uczucia, o którym dawno zapomniałam. Czy jestem na nie gotowa? Na nową miłość? Na nowe życie?
– Już dawno nie myśleliśmy o kolejnym dziecku. Straciliśmy czujność – powiedziałam na głos.
Gośka mnie objęła.
– Wiesz, że jak ci na czymś zależy, to stajesz na uszach, żeby to osiągnąć. Twój organizm nauczył się, jak ma sobie radzić z tą nieustanną mobilizacją sił, i kiedy wreszcie odpuściłaś, postanowił cię nagrodzić – powiedziała z czułością.
– Ładna mi nagroda… – westchnęłam. – Będę najstarszą matką na porodówce. Dostanę medal za wysługę lat – dodałam zgryźliwie.
– Będziesz najładniejszą matką w całym szpitalu – zapewniła mnie Gośka
– Eee tam, zaraz najstarszą – Janinka się zamyśliła. – U mnie w firmie jest jedna taka, tylko trochę młodsza ode mnie, co zaszła w ciążę i lada dzień ma urodzić.
– A jak to przyjął wasz szef? – zainteresowałam się, bo Janinka pracowała w prokuraturze, gdzie ostatnio obowiązywała zasada: wszystkie ręce na pokład, nikt nie choruje, nikt nie umiera, wszyscy pracują, aż wióry lecą.
– Szef powiedział, że gdyby mógł, toby ją sklonował, oczywiście w wersji bezciążowej. Jest przerażony, bo nie ma pojęcia, jak sobie bez niej poradzi. I teraz staje na głowie, żeby jej udowodnić, że jest najbardziej prorodzinnym szefem na świecie. Chce ją przekonać, żeby wzięła jak najkrótszy urlop macierzyński, a dzieciaka powierzyła tatusiowi – parsknęła śmiechem.
– Wiecie, ostatnio ciągle robi nam wykłady o zbawiennym wpływie ojców na wychowanie potomstwa. Tylko jeszcze nie wpadł na to, jak przekonać jej męża do karmienia piersią – dodała.
A jak zareagują Kuba i Asia?
Uśmiechnęłam się grzecznie z inwencji szefa prokuratury. Mój szef nie był taki pomysłowy. Dawno już zmusił mnie, żebym przeszła na samozatrudnienie, i nie miałam pojęcia, co zrobi, kiedy się dowie o ciąży. Przecież może ot, tak nie podpisać ze mną kolejnej umowy. A ja za dwa lata będę miała odchowane dziecko, ale za to nie będę miała pracy.
Kuba nie da rady zarobić na nasze utrzymanie, rzuci mnie i na starość zostanę bezrobotną, samotną matką. Na dokładkę bezdomną, bo przecież nie spłaciliśmy jeszcze mieszkania i bank wystawi nas za drzwi. Na samą myśl o tym wszystkim poczułam wilgoć pod powiekami. Przynajmniej przyjaciółki mnie nie zostawią…
– A Kuba jak to przyjmie twoim zdaniem? Ucieszy się chyba, zawsze marzył o dużej rodzinie… – Gośka czuła, że zaraz wybuchnę płaczem, więc przytuliła mnie mocniej.
– Nie mam pojęcia – skrzywiłam się.
– Jeszcze kilka lat temu dałabym sobie rękę uciąć, że oszaleje ze szczęścia. Ale teraz? Od kilku miesięcy rozgląda się za nową pracą, bo zawziął się, że wcześniej spłacimy kredyt. Jeśli jestem w ciąży, wszystkie jego plany wezmą w łeb. A kiedy sobie przypomni te wszystkie zupki, kupki i kolki… Chyba nie będzie najszczęśliwszy…
Gośka popukała się w głowę.
– Nie wiem, czy jesteś w ciąży, ale wiem, że głupia jesteś na pewno. Twój mąż będzie nieszczęśliwy, bo nie da rady nosić na rękach podwójnego szczęścia. Nie te lata, staruszko. I ty też jesteś deczko cięższa niż kiedyś – dodała złośliwie.
– Ja też myślę, że przyjmie to z godnością – Janinka podstawiła mi pod nos kolejny kubek z herbatą. – Zastanawiam się tylko, co powie Asia.
– Ona jest gotowa niańczyć wszystko, co pojawia się na świecie. Piwniczne koty, ślimaki, szczeniaki sąsiadki… Ucieszy się, że ma kogoś nowego do kochania. Chyba będzie szczęśliwa… – zastanowiłam się, czy aby na pewno dobrze znam własne dziecko.
Przecież na dobrą sprawę nie mam pojęcia, jak może zareagować na nowinę o braciszku albo siostrzyczce. Nie wychowaliśmy jej na egoistyczną jedynaczkę, ale przecież zawsze była jedynaczką! Nigdy nie miała konkurenta do naszych uczuć i może być po prostu zazdrosna. Może się wstydzić, kiedy dotrze do niej, że rodzice uprawiają miłość fizyczną, ba, że nie myślą o konsekwencjach, zupełnie jak dzieci…
Może odsunie się od nas i wyjedzie na studia, na drugi koniec Polski. Może zamieszka z chłopakiem i w kilka miesięcy po tym, jak zostanę mamą, zrobi ze mnie babcię. Oczami duszy widziałam siebie, gwałtownie postarzałą, z noworodkiem przy piersi, ale za to bez męża, starszej córki, mieszkania, pracy. Nawet bez psa, bo Misiek pewnie zostanie z Kubą.
Nadchodzi chwila prawdy
Moje żałosne przemyślenia przerwało trzaśnięcie drzwi. Mirka wróciła z apteki. Triumfalnie wysypała na kuchenny stół kilka pudełek z testami ciążowymi.
– Nie umiałam wybrać – wyjaśniła. – Kobiety w aptece nie potrafiły powiedzieć, który test jest najbardziej niezawodny, więc wzięłam wszystkie.
Zerknęła krytycznie na niedopity kubek z herbatą i poleciła:
– Pij do dna i leć do łazienki. A my tu sobie poczekamy… – sięgnęła po szklaneczkę z winem. – Twoje zdrowie – machnęła w kierunku drzwi łazienki, które zatrzasnęłam jej przed nosem. – Tylko spiesz się, bo my tu się denerwujemy!
– A ja się wcale nie denerwuję! – odkrzyknęłam.
Wyjęłam z pudełka test i przyjrzałam mu się uważnie. Takie nic, a tyle od tego zależy… – pomyślałam. Nagle dotarło do mnie, że tak naprawdę nic nie zależy. Tylko moje samopoczucie, przez krótką chwilę, zanim wpadnę w ramiona przyjaciółek, które pocieszą mnie, jeśli wynik będzie negatywny. Bo przecież po to je tutaj ściągnęłam – żeby mnie wsparły, gdyby się okazało, że jednak nie jestem w ciąży.
Wiek? Co tam wiek, znam kobiety, które urodziły znacznie później niż ja. Praca? Co tam praca, dziś ta, jutro może być inna. A mąż? Córka? Przecież ich kocham, a oni kochają mnie. Jestem pewna, że to, co jest dobrą nowiną dla mnie, im również przyniesie szczęście.
Dziecko? A czy jest coś lepszego?
Nie obawiałam się tego, jak świat przyjmie ciążę kobiety czterdziestoletniej, tylko bałam się, jak ja przyjmę wiadomość, że jednak nie jestem w ciąży. Usłyszałam pukanie i w końcu drzwi łazienki się uchyliły. W wąskiej szparce tłoczyły się trzy twarze. Skupione, wpatrzone we mnie, niespokojne.
– No i? – rozległo się chóralne pytanie.
Powoli wyciągnęłam rękę w ich stronę i rozwarłam zaciśnięte palce. Przyjaciółki wpadły do środka i niemal siłą wydarły mi kawałek plastiku, na którym dumnie prężyły się dwie malutkie kreseczki.
– No to będziesz miała problem – powiedziała Gośka.
– Jaki problem? – zdziwiłam się.
– Matka chrzestna może być tylko jedna – stwierdziła stanowczo. – Musisz wybrać która. Piękna, mądra czy urocza?
Wreszcie to z siebie wydusiłam. Na widok ich min poczułam sporą satysfakcję. W końcu nie jestem jeszcze taka stara, jak sądziły!
Czytaj także:
„Wypad z przyjaciółmi na zagraniczne wakacje okazał się koszmarem. To już wolę gnić w deszczu nad polskim morzem...”
„Wolałbym gryźć piach niż przyjąć pieniądze od teściowej. Już i tak ma mnie za nieudacznika, który nie umie utrzymać rodziny”
„Przyjaciółka rozwodzi się z mężem i chce, bym zeznała, że ją zdradzał i znęcał się nad nią. Mam kłamać przed sądem?”