– Gdzie w tym roku wybieracie się na wakacje? – zagadnął kilka miesięcy Karol, nasz przyjaciel. Popatrzyliśmy na siebie z mężem. Co tu odpowiedzieć?
Od lat nasze wakacje wyglądały tak samo – kilka dni nad Bałtykiem lub weekend w górach. Pogoda zwykle nas nie rozpieszczała, jedzenie i atrakcje były na tyle drogie, że traciliśmy majątek. Wracaliśmy niezadowoleni, obiecując sobie, że następnym razem wyjedziemy za granicę. Ale jakoś nam to nie wychodziło. Zawsze okazywało się, że są ważniejsze wydatki.
– A może skoczymy gdzieś razem? – zaproponowała Jagoda, żona Karola.
– Niezły pomysł – podchwycił mój mąż.
– To co? Może gorące południe? – Karol już wyciągał i rozkładał mapę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. No tak, oni mogli sobie na to pozwolić, nie mieli dzieci. My, z naszymi siedmioletnimi bliźniakami, nie za bardzo mogliśmy zaszaleć.
– Chętnie byśmy pojechali za granicę, ale nie mamy tyle pieniędzy. No i za mało czasu, żeby wyrobić paszporty.
Kłopoty zaczęły się już w drodze
Wtedy przyjaciółka zaczęła snuć swoje wizje. Że zagraniczne wakacje nie muszą być wcale drogie i nie potrzeba paszportów.
– Taka Chorwacja na przykład. Wystarczą dowody. Dojechać można samochodem, wynająć wspólnie domek. Wolisz polskie morze, gdzie będziesz moknąć w deszczu i bać się zamoczyć stopę, żeby nie odpadła w lodowatej wodzie? Czy chorwackie słońce, kąpiele w cieplutkiej wodzie i cudne widoki za oknem? Tak nas namawiali i snuli cudowne wizje, że sama zaczęłam szperać w internecie w poszukiwaniu ofert. I doszłam do wniosku, że jeśli nie będziemy zbyt rozrzutni, powinno nam wystarczyć pieniędzy.
– Ja się wszystkim zajmę. Znajoma poleciła mi już kwaterę – zapewniła Jagoda.
– Dobrze – pokiwałam głową. – Zorganizuj wyjazd, a ja się na wszystko zgadzam.
Po kilku dniach zaczęła mi pokazywać w telefonie zdjęcia domku, który mielibyśmy wynająć, oraz okolicy. Byłam zachwycona! Pięknie, czyściutko. Pozostało tylko wyrobić chłopakom dowody osobiste, wypisać podania o urlopy i jechać! Wyjazd zaplanowaliśmy na wrzesień, Jagoda twierdziła, że to najlepsze rozwiązanie, bo wtedy ceny zaczynają spadać.
– Poza tym będzie mniej ludzi, a ja nie mam ochoty opalać się na zatłoczonej plaży. Temperatury nadal będą bardzo przyjemne. Nawet znośniejsze, niż w lipcu czy sierpniu. Chłopaków najwyżej zwolnicie z pierwszych dni szkoły.
W końcu spakowani i spragnieni wymarzonych wakacji, ruszyliśmy w podróż. Postanowiliśmy jechać w nocy, aby dzieciaki spały i żeby nie tracić całego dnia.
– Przy dobrych warunkach powinniśmy koło południa być na miejscu – oszacował mój mąż, siadając za kierownicą.
Niestety, problemy zaczęły się już w Czechach. Dostaliśmy mandat za prędkość. Byłam zła, bo to Karol i Jagoda pędzili, a Robert przyspieszył, żeby ich dogonić. W milczeniu przejechaliśmy kolejną granicę, kiedy nagle zobaczyłam, że mąż znów się zatrzymuje.
– Co tym razem? – warknęłam.
– Nie wiem – mąż wzruszył ramionami. – Karol się zatrzymał, stoi na awaryjnych na poboczu, pójdę sprawdzić, co się stało.
Okazało się, że przyjaciele mieli pecha.
– Usłyszałam potężny hałas, no mówię ci, koszmarny, jakby nam bagażnik odpadł! Myślałam, że samochód wybucha! – opowiadała roztrzęsiona Jagoda.
Na szczęście ich samochód nie wybuchł, ale oderwał się tłumik! Wszyscy zdawaliśmy sobie chyba sprawę, że nie jest to bardzo poważna awaria, ale jechać dalej hałasującym autem nie było można. Byliśmy zmuszeni poszukać jakiegoś mechanika, a potem poczekać, aż otworzy swój warsztat i naprawi pojazd znajomych. Te siedem godzin dłużyło nam się w nieskończoność. Dzieciaki się nudziły, a przez to marudziły i co chwila się kłóciły. Wszyscy byliśmy głodni, zmęczeni, źli. Na domiar złego trafiliśmy do jakiejś kompletnej dziury, gdzie nic nie było, więc prawie cały czas siedzieliśmy w aucie. W końcu usterka została naprawiona. Kwota, jaką zainkasował mechanik, przyprawiła nas wszystkich o zawrót głowy. Całe szczęście, że to nie my płaciliśmy.
– W Polsce cały silnik bym za to wymienił! – komentował Karol.
Byliśmy jednak w Austrii i nie mieliśmy części, narzędzi, możliwości, a więc innego wyjścia też nie było.
Gdy zobaczyłam domek, byłam w szoku
Powiedzmy, że reszta drogi upłynęła dość spokojnie. Nie licząc oczywiście marudzących chłopaków, mojej bolącej głowy oraz zmęczenia Roberta i Karola. Na miejsce dojechaliśmy dopiero późnym wieczorem. Nasz domek znajdował się na kompletnym zadupiu, co najmniej pięć kilometrów za miastem, a od Adriatyku i plaży jeszcze ze dwa razy tyle!
– To jest ta twoja malownicza okolica? – spytałam Jagodę, wskazując na chaszcze i krzewy dookoła – A gdzie widoki ze zdjęć? Do plaży będziemy musieli samochodem jeździć! – denerwowałam się.
– Na zdjęciach rzeczywiście wyglądało nieco inaczej… Ale wiesz, w sumie było napisane, że na uboczu, że spokojna okolica… A tłumaczyłaś tę resztę, napisaną pod spodem po chorwacku? Bo ja nie…
Też niczego nie czytałam. Skoro polecił to ktoś znajomy i na zdjęciach wyglądało całkiem nieźle, to byłam pewna, że wszystko będzie w porządku.
– Przecież poleciła ci to koleżanka... Nie mówiła, że tu jest pięknie? – dopytywałam.
– Wiesz, ja w sumie na własną rękę to znalazłam – przyznała Jagoda. – To, co ona poleciła, było dwa razy droższe, a wydawało mi się, że standardy są podobne.
– Nie spojrzałaś nawet na mapę? Przecież to idiotyczny pomysł, żeby mieszkać piętnaście kilometrów od plaży! – czułam, że zaraz wybuchnę.
Jagoda już się nie odezwała, tylko spuściła wzrok, wyraźnie zawstydzona.
Weszłam do domku – panował w nim taki bałagan, jakby ktoś w pospiechu się wyprowadzał, rozrzucając rzeczy po kątach. Poza tym okropnie śmierdziało. Tego było już za wiele. Kazałam Jagodzie natychmiast zadzwonić do właścicielki i zażądać zwrotu zaliczki, która notabene wynosiła połowę całej należności. Oczywiście okazało się, że zaliczka nie podlega zwrotowi. Kobieta wprawdzie przeprosiła za zaistniałą sytuację i zaproponowała, że zleci ponowne sprzątnie, ale dopiero następnego ranka! Nie chciałam tam zostawać, ale nie mieliśmy wyjścia.
Przez całą noc zastanawiałam się, czy nie zrezygnować z wpłaconych pieniędzy i nie poszukać czegoś bliżej morza. Uznałam jednak, że nas na to najzwyczajniej w świecie nie stać. Ostatecznie ekipa sprzątająca doprowadziła domek do porządku.
Przez pierwsze dwa dni było dość ciepło i słonecznie, więc korzystaliśmy z uroków plażowania. Najpierw jednak musieliśmy jechać samochodem do miasta. Wystarczyło, że o czymś zapomnieliśmy, a trzeba było wracać. Było to niewygodne, uciążliwe, męczące i, nie ukrywam, kosztowne. W końcu do baku nie laliśmy wody, a benzyna wszędzie jest teraz droga!
Nigdy więcej takich atrakcji
Po dwóch dniach zrobiło się zimno i zaczęło padać. I nie przestało aż do końca naszego pobytu! Nigdy wcześniej nie byłam tak wściekła – nawet nad polskim morzem! Tam przynajmniej mogliśmy pospacerowaliśmy po plaży, tutaj nie mieliśmy ochoty jechać tylu kilometrów, by stojąc w strugach deszczu, popatrzeć na morze. Z braku innych atrakcji całymi dniami snuliśmy się po barach i restauracjach.
Dzieciaki marudziły niemiłosiernie. Wzięliśmy wprawdzie z domu piłkę i kilka gier, ale co to jest dla dwóch siedmiolatków, których rozsadza energia? Parę razy zabraliśmy ich do sali zabaw i wesołego miasteczka, a to z kolei sporo kosztowało… I tak upłynął nasz urlop.
Wracaliśmy w kiepskich humorach. Straciliśmy o wiele więcej, niż planowaliśmy. Naruszyliśmy oszczędności, które były przeznaczone na remont łazienki. Poza tym w ogóle nie nacieszyliśmy się ani rajską plażą, ani chorwackim słońcem, ani cudnym Adriatykiem! Byłam wściekła. Na Jagodę, na siebie, na wszystkich! Przyjaciółka chyba miała wyrzuty sumienia, bo kiedy w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na stacji, zaproponowała, że zwrócą nam koszty wynajmu domku.
– To moja wina – powiedziała. – To ja wynajęłam pierwszą lepszą kwaterę, bo cena była atrakcyjna. Jednak to prawda, że chytry dwa razy traci…
– Jagoda, daj spokój! Przecież nie mogłaś przewidzieć, że będzie taka fatalna pogoda. A domek… No cóż, w sumie przesłałaś mi informację, a ja się w nią nie wczytałam, spojrzałam tylko na kilka pierwszych zdjęć.
Im dłużej rozmawiałyśmy, tym bardziej bawiła nas ta sytuacja.
– W sumie nie było tak źle. Nigdy się tyle nie nagadałyśmy – śmiałam się.
Humory nieco nam się poprawiły. Stwierdziliśmy, że w sumie najważniejsze jest dobre towarzystwo.
– Coś mi przyszło do głowy – powiedziała Jagoda, kiedy się żegnaliśmy. – Znajoma w zeszłym roku była w Grecji i zapłaciła o połowę mniej, niż normalnie! Wiecie dlaczego? Bo wykupiła wyjazd dużo wcześniej. Może zacznę się rozglądać za jakimiś ofertami first minute na następne lato?
– Nie! – wykrzyknęliśmy chórem i zaczęliśmy się śmiać.
– Masz racje, że warto już pomyśleć o przyszłorocznym urlopie, ale ty lepiej się tym nie zajmuj – powiedział Karol, przytulając żonę, a do nas puszczając oko.
Czy rzeczywiście były to najgorsze wakacje w naszym życiu? Na pewno niezapomniane. Mimo wszystko mam nadzieję, że podobnych już nie przeżyjemy.
Czytaj także:
„Potwornie cierpiałam, gdy inna kobieta zaszła w ciążę z moim narzeczonym. Po latach okazało się, że ten koszmar zgotowała mi własna matka”
„Mąż przyjaciółki zostawił ją, bo marzyły mu się przygody i podróże. Szybko okazało się >>przygody<< to imię jego młodej kochanki”
„Spotykam się z 2 facetami na raz i żaden nie wie o istnieniu drugiego. Kocham ich obu i z żadnego nie zrezygnuję...”