„Na sanatoryjnym dancingu porwałem do tańca zgrabną emerytkę. Jak się okazało, przed laty już raz wpadła w moje ramiona”

para tancerzy w sanatorium fot. iStock by Getty Images, Colin Anderson Productions pty ltd
„Wirowali w rytm muzyki niczym zawodowi tancerze. Stanąłem jak wryty! Nagle do mnie dotarło, skąd ją znam. Tak, to była ona ponad wszelką wątpliwość... Mimo że miała zupełnie inaczej obcięte włosy niż wiele lat temu, a gładką niegdyś twarz pokrywały teraz delikatne zmarszczki, poznałem ją po tym, jak sunie po parkiecie, lekka jak motyl albo muślinowy welon”.
/ 03.05.2023 21:15
para tancerzy w sanatorium fot. iStock by Getty Images, Colin Anderson Productions pty ltd

Byłem zdenerwowany, pakując walizkę, bo nic mi się do niej nie mieściło, a kiedy zacząłem ściskać co się dało, to pogniotłem sobie świeżo wyprasowane koszule. Naprawdę nie wiem, jak mojej żonie udawało się tak wszystko poukładać, że jadąc w delegację czy na wakacje, wyjmowałem z walizki rzeczy jak spod igły! Była prawdziwą czarodziejką pakowania. Zresztą nie tylko pakowania… Zawsze miałem wrażenie, że postawiła ją na mojej drodze jakaś dobra wróżka. I kiedy pewnego dnia w moim życiu zabrakło Zofii, nie umiałem się pozbierać.

– Młody jeszcze jesteś, znajdziesz sobie inną – mawiali koledzy, ale ja tylko kręciłem przecząco głową.

Byłem pewny, że resztę dni, które mi zostały, spędzę jako wdowiec. Polubiłem nawet swoją samotność, choć dla wielu osób była ona problemem.

– Tato, ja bym się na twoim miejscu jednak za kimś rozejrzał! – ostatnio nawet mój syn usiłował mnie przekonać do zmian. – Przecież nie masz jeszcze nawet sześćdziesiątki!

I co z tego, skoro czułem się ostatnio jak staruszek? Nic mi się nie chciało i czasami miałem wrażenie, że wszystko mnie boli – i ciało, i dusza.

– Bo panu to by się przydał jakiś porządny wypoczynek! – powiedział mi lekarz, do którego musiałem pójść na pracownicze badania okresowe.

– Wypoczynek? Ma pan na myśli urlop? – spytałem niezbyt przekonany.

– Nie, sanatorium! – wyjaśnił mi doktor i dodał, że na moje poszarpane nerwy idealne byłyby specjalne kąpiele, masaże i długie spacery.

Wieczorek taneczny? W sumie, czemu nie...

– A wieczorki taneczne mogą być? – zapytałem nieco ironicznie, bo przecież wiadomo, z czym się kojarzy sanatorium. Z dancingiem i podrywem!

Ile to ja razy słyszałem, że nawet pacjenci, którzy ledwo się ruszają, jeśli rzecz idzie o babę, to potrafią śmigać w swoich kapciach jak na łyżwach!

Ale lekarz nie widział lub nie chciał zobaczyć mojej ironii.

– Oczywiście, taniec jest jak najbardziej zalecaną formą terapii – odpowiedział mi całkiem poważnie.

Cóż, muszę przyznać, że kiedyś uwielbiałem tańczyć i jeśli czegoś żałuję, gdy mowa o moim małżeństwie, to tylko tego, że nigdy nie udało mi się namówić Zofii, aby choć raz wyszła ze mną na parkiet. Nienawidziła tańca, bo miała związane z nim traumatyczne wspomnienia. Podobno spadła ze sceny podczas przedstawienia jeszcze w szkole podstawowej. Dobrze zapamiętała sobie wstyd, jaki wtedy czuła, gdy leżała przed widownią ze spódnicą zadartą prawie na głowę.

Powiem szczerze, że widząc jej twardy opór, po prostu odpuściłem, czego potem wiele razy żałowałem. Bo ja jako młody człowiek uwielbiałem tańczyć, i co sobota biegałem na jakąś zabawę. Ale przy żonie nie chciałem sunąć po parkiecie z innymi kobietami, żeby nie robić jej przykrości.

U lekarza ironizowałem, ale kiedy wylądowałem w sanatorium ze swoją nieudolnie spakowaną walizką, to już pierwszego popołudnia taniec zaczął mnie wabić i przyzywać do siebie. Kiedy poszedłem na spacer, w kawiarni na drzwiach wisiał plakat zapraszający na „Five o’clock”, a zarys pary tańczącej tango nie pozostawiał wątpliwości, co podczas takiego popołudnia będzie się robiło. Myśląc o tym, poczułem przyjemny dreszczyk.

Całe moje postanowienie, że nie poddam się sanatoryjnym standardom wzięło więc w łeb! Drugiego dnia ubrałem się elegancko i z lekkim poczuciem winy wobec zmarłej żony poszedłem do kawiarni. Zamówiłem kawę i apetyczne ciastko z kremem. Muszę przyznać, że bawiłem się wspaniale! Kawiarnia bowiem błyskawicznie wypełniła się kuracjuszami, którzy zachowywali się tak, jakby byli od lat znającymi się kumplami. Tu nie było miejsca na jakiś fałszywy wstyd, czy chowanie się po kątach. Każdy wiedział, że ma tylko dwa tygodnie na to, aby doskonale się bawić.

Zaszalałem na parkiecie i następnego dnia bolał mnie każdy mięsień. Żeby złapać formę, poszedłem więc na spacer i pod koniec wylądowałem w tej samej kawiarni, w której tak się ostatnio wytańczyłem. Prawie pusta, niewypełniona gwarem rozmów, wydawała się zupełnie inna niż wczoraj. Usiadłem za filarem i zamówiłem ulubioną kawę. Zajęty czytaniem gazety, którą wziąłem ze stojaka, nawet nie zauważyłem, że kilka stolików dalej siedzi jakaś kobieta.

Poznałem ją po tym, jak się porusza

Dostrzegłem ją, gdy kelnerka podając jej herbatę upuściła na podłogę łyżeczkę. Dźwięk metalu uderzającego o kafelki zabrzmiał w prawie pustym wnętrzu jak wystrzał z pistoletu.

Spojrzałem w tamtą stronę i… zapatrzyłem się. Coś w zarysie sylwetki tej kobiety wydało mi się dziwnie znajome… Jednak, mimo że zerkałem na nią raz po raz, nic mi nie świtało.

Wychodząc z kawiarni nieco śmielej spojrzałem na kobietę i tym razem ona odwzajemniła spojrzenie.

Ponownie ujrzałem ją dwa dni później, na dancingu. Kiedy wszedłem, odrobinę spóźniony, zobaczyłem parę tańczącą na parkiecie. Tajemnicza kobieta i jakiś mężczyzna wirowali w rytm muzyki niczym zawodowi tancerze. Stanąłem jak wryty! Nagle do mnie dotarło, skąd ją znam. Tak, to była ona ponad wszelką wątpliwość... Mimo że miała zupełnie inaczej obcięte włosy niż wiele lat temu, a gładką niegdyś twarz pokrywały teraz delikatne zmarszczki, poznałem ją po tym, jak sunie po parkiecie, lekka jak motyl albo muślinowy welon.

Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy przed trzydziestu laty, była właśnie spowita welonem. Kilka godzin wcześniej wyszła bowiem za mąż za przyjaciela mojej ówczesnej dziewczyny. Byłem zaproszony na to wesele razem z Iwoną, ale między nami nie układało się już dobrze. Wykręcałem się jak mogłem od tego, aby jej towarzyszyć, lecz mi się to nie udało. Udałem, że pracuję do późna, ale ona poprosiła mnie, bym przynajmniej po nią przyjechał pod koniec wesela.

Co miałem robić? Zgodziłem się. I z chwilą, kiedy tam wszedłem i na parkiecie zobaczyłem pannę młodą pożałowałem, że jednak nie pojawiłem się na zabawie od razu. Co za gracja, co za lekkość i wyczucie rytmu! O takiej partnerce marzy każdy tancerz! Oczywiście, kiedy już przyszedłem, należał mi się jeden taniec z panną młodą, z czego skwapliwie skorzystałem. A potem…

No cóż, tamtego wieczoru nie tylko ja poczułem, że znalazłem idealną partnerkę do tańca. Judyta, bo tak miała na imię panna młoda, czuła to samo… Widziałem to w jej oczach. Tańczyliśmy ze sobą wiele razy, w końcu zwracając uwagę gości. Pan młody nawet poczuł się w obowiązku, aby mi powiedzieć nieco już bełkotliwym głosem, abym zajął się swoją partnerką, a nie jego żoną. No cóż…

Posłuchałem go, ale pamiętam dobrze, że wyszedłem z tamtego wesela z dziwnym przekonaniem, że mam przy boku niewłaściwą dziewczynę. Z Iwoną rozstałem się jakiś miesiąc później, a Judyty nigdy więcej już nie spotkałem. Aż do tej chwili…

Usiadłem z boku i patrzyłem z prawdziwą przyjemnością, jak płynie po parkiecie, poddając się z wdziękiem wszystkim ruchom partnera. Facet nie wyglądał mi na specjalistę od tańca  i byłem pewien, że w rękach innego mężczyzny jej talent rozkwitłby jeszcze piękniej. W moich rękach…

Ten wieczór należał do nas

Kiedy tylko skończył się taniec i rozpoczął następny, zerwałem się ze swojego miejsca i zaprosiłem Judytę na parkiet. Wiem, że mnie nadal nie rozpoznawała, ale kiedy tylko zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki, coś zmieniło się nagle w jej twarzy.

Od razu staliśmy się jednym ciałem, jedną idealną maszyną do tańczenia. Wystarczyło, że zaznaczałem lekko gestem, co zamierzam zrobić, i Judyta to wykonywała. Krok za krokiem, obroty, przeplatanie… Czułem, że wiele par oczu patrzy na nas z podziwem, ale dla mnie najważniejsze było to, że w zielonych oczach Judyty zapaliły się ciepłe błyski.

– Wojtek… Tyle lat już minęło! – powiedziała, kiedy zeszliśmy w końcu z parkietu. – Co porabiałeś, odkąd widzieliśmy się ostatni raz?

– Dużo by opowiadać… Miałem bardzo szczęśliwe małżeństwo, a teraz jestem wdowcem – powiedziałem.

– Przykro mi – spuściła wzrok.

– Lepiej porozmawiajmy o czymś innym – zaproponowałem szybko.

Usiedliśmy razem przy stoliku, przy kawie i zaczęliśmy dyskutować. Dopiero pod koniec wieczoru zrozumiałem, że do tej rozmowy zasiadałem z pewnym lękiem. Bałem się tego, co mogę usłyszeć. Bo co jeśli Judyta nadal jest zadowoloną ze swojego życia mężatką? Może to podłe, ale… nie chciałem tego. A jednak moja dawna znajoma okazała się rozwódką.

– Jestem sama od wielu lat, moje małżeństwo z Marcinem okazało się nieudane. Nie wiem, może dlatego, że on nie umiał tańczyć, a ja to przecież uwielbiam – zaśmiała się ironicznie.

Poczułem drżenie serca.

„Potrzebny ci partner, który podzielałby twoją pasję” – podpowiedziałem jej w myślach, po czym poszliśmy znowu na parkiet.

Wieczór należał tylko do nas. Tamten i wszystkie następne. A kiedy turnus się skończył, my nie przestaliśmy się spotykać. I rok później do sanatorium pojechaliśmy już jako małżeństwo. Tak! Judyta została moją żoną, i kiedy ludzie nas czasami pytają, gdzie się poznaliśmy, odpowiadamy ze śmiechem, że zupełnie banalnie, na zdrojowym dancingu. Ale w głębi duszy wiemy, że spotkaliśmy się i zapadliśmy sobie w pamięć dużo, dużo wcześniej. Tańcząc…

Teraz już nie mam wątpliwości co do tego, że moje pojawienie się na tamtym weselu nie było przypadkiem.

Czytaj także:
„Przeżyłam namiętną przygodę z sanatoryjnym donżuanem i niczego nie żałuję. Sprawił, że znów czułam się jak małolata”
„W sanatorium spotkałem kochankę ze snów. Uwodziła, a ja latałem z wywieszonym jęzorem. Za późno odkryłem, że to brudna gierka”
„Sanatoryjny podrywacz miał niespożyte pokłady energii i żadnej kuracjuszce nie przepuścił. Mało przez to nie zginął”

Redakcja poleca

REKLAMA