„Na pogrzeb bratowej pojechałam tylko po to, by uszczknąć dla siebie trochę spadku. Wróciłam z prawdziwym skarbem”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Pormezz
„Byłam osobą samotną, starą panną – jak o mnie mówiła – i w niczym jej nie zagrażałam. Gdyby chciała, miałaby we mnie dobrą i wierną przyjaciółkę, ale nie tylko tego nie chciała, lecz wręcz nie dopuszczała do najmniejszej sympatii między nami”.
/ 26.03.2023 12:30
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Pormezz

Od jakiegoś czasu męczy mnie sen o butach. Kupuję buty, przymierzam coraz to nowe pary, zamieniam zimowe na letnie albo domowe pantofle na szpilki, których tak naprawdę nie miałam na nogach od wielu lat.

Moja mama twierdziła, że taki sen niechybnie oznacza podróż, ale ja nie bardzo wierzyłam i wierzę w takie zabobony. Dlatego kiedy po raz kolejny przyśniło mi się, że siedzę na progu drewnianej chaty, czyszczę zielone kalosze i nagle w jednym z nich znajduję złotą obrączkę, pomyślałam, że najwyraźniej w mojej podświadomości odłożyła się informacja o konieczności kupienia nowego obuwia, i to w nowo otwartym sklepie na rogu naszej ulicy. Zaglądałam tam tylko przez szybę, nawet nie wchodząc do środka, bo to był elegancki sklep, a ceny butów stojących w gablotach i na regałach przekraczały moją miesięczną emeryturę.

„Pewnie o tym myślałam i oto rezultat – coś nie może się wydarzyć na jawie, to majaczy we śnie, dając złudzenie rzeczywistości” – tłumaczyłam sobie pewna, że żadna podróż mi się nie szykuje, bo ostatnio wyjeżdżałam z domu dobre dziesięć lat temu. Jestem domatorką, nie znoszę się przemieszczać, a już pakowanie walizki czy torby jest dla mnie katastrofą. Dlatego sny o ewentualnej wyprawie gdziekolwiek starałam się zapomnieć zaraz po przebudzeniu i nie przywiązywałam do nich większej wagi.

Zerwaliśmy ze sobą kontakty

Życie jest jednak pełne tajemnic, bo zostałam zaskoczona wiadomością wymagającą tego, abym zapomniała o swojej niechęci do opuszczania rodzinnego domu i miasta. Zmarła moja bratowa Alina, zostawiając wielkie pudło rodzinnych pamiątek, które jej spadkobiercy mieli zamiar wyrzucić na śmietnik, bo twierdzili, że nie ma tam nic wartościowego. „Same papierzyska i stare zdjęcia – usłyszałam przez telefon. – Nawet się nie opłaca wysyłać tego kurierem, więc kiedy pani przyjedzie na pogrzeb, wszystko będzie do odebrania. To jak, zostawić, czy do pojemnika?”.

Oczywiście zdecydowałam, żeby pudło zostało do mojego przyjazdu. Nie spodziewałam się znaleźć tam niczego wartościowego, ale nie mogłam pozwolić na to, aby rodzinne zdjęcia poniewierały się wśród szmat i nieczystości. Mój brat Kazik zatrzymał po rodzicach wszystkie albumy z fotografiami, nasze szkolne świadectwa, pamiątki komunijne i tym podobne.

Nie chciał ich zwrócić ani się nimi podzielić, twierdząc, że on jako starszy brat ma prawo do familijnych wspomnień. To nie on sam wpadł na taki niemądry i egoistyczny pomysł, namówiła go żona – kobieta naprawdę złośliwa i okropna, która nie znosiła ani mnie, ani nikogo z kuzynów i kuzynek, i w taki właśnie sposób postanowiła nam dopiec i udowodnić swoją wyższość.

Po paru ostrych sprzeczkach brat i bratowa zerwali ze mną kontakty. Ona nie zawiadomiła mnie nawet o chorobie swojego męża, nie poinformowała mnie, że Kazik jest w szpitalu i że rokowania są naprawdę złe. Myślałam, że jej nigdy tego nie wybaczę, ale gdy zobaczyłam, jaka jest nieszczęśliwa i jak się postarzała, podeszłam, żeby ją przytulić i nad grobem uspokoić wszystkie niedobre myśli i emocje.
Odwróciła się ode mnie i rzuciła w przestrzeń, że odtąd się nie znamy. Postanowiłam więc spełnić to życzenie!

To ciasto jest przepyszne!

Mijały lata, a z obu stron trwała cisza. Ja miałam poczucie wielkiej krzywdy i niesprawiedliwości, a nad uczuciami Aliny nie chciało mi się zastanawiać. Uważałam bratową za niedobrą i podłą kobietę, która zniszczyła więzy rodzinne, i to nie wiadomo z jakiej przyczyny. Co nią kierowało? Na co liczyła?

Byłam osobą samotną, starą panną – jak o mnie mówiła – i w niczym jej nie zagrażałam. Gdyby chciała, miałaby we mnie dobrą i wierną przyjaciółkę, ale nie tylko tego nie chciała, lecz wręcz nie dopuszczała do najmniejszej sympatii między nami.

Przez chwilę się nawet zastanawiałam, czy w ogóle jechać na ten pogrzeb, ale nie mogłam zostawić bez przejrzenia pamiątek, które zgromadziła Alina, a które mogły należeć do mojej babci, mamy, dwóch ciotek i ojca. Dlatego kupiłam bilet na pociąg i z wielką niechęcią oraz zdenerwowaniem wsiadłam do przedziału.

Był wtorek, dzień podobno nazwany pustym dla kolei, dlatego w wagonie drugiej klasy nie było prawie nikogo. Poczułam się niewyraźnie, ale na szczęście po paru chwilach miejsce naprzeciwko mnie zajęły dwie zakonnice: jedna zupełnie młodziutka, a druga starsza. Obie bardzo sympatyczne…

Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że wysiadają przystanek przede mną. Jechały do domu zakonnego w jakichś sprawach, o które nie wypadało mi pytać. Po godzinie podróży poczęstowały mnie przepysznym ciastem z bakaliami pieczonym przez ich siostrę pracującą w klasztornej kuchni i znanej podobno ze wspaniałych wypieków. Placek był przepyszny, nasączony jakimś egzotycznym syropem, korzenny, pachniał wanilią i orzechami, rozpływał się w ustach.

Obudził mnie konduktor, pytając, dokąd właściwie jadę, bo pociąg skończył bieg, a ja śpię jak zabita. Po dwóch zakonnicach nie było nawet śladu. Jednak nie tylko one zniknęły. Rozpłynął się mój pierścionek, złote kolczyki, łańcuszek z krzyżykiem i zegarek, wprawdzie tylko z metalu, ale bardzo dobrej firmy. Nie miałam torebki z portfelem, dokumentów i kluczy do mieszkania. Na półce nie było mojej torby. Niczego nie było. Zostałam bez grosza i bez żadnego świadectwa tożsamości.

Nie mogłam zebrać myśli, bo w głowie mi huczało jak w zepsutej pralce wirnikowej. Chwilę trwało, zanim sobie przypomniałam, jak się nazywam, kim jestem, gdzie mieszkam, dokąd i po co jadę. Ale o to już pytali policjanci, którzy poinformowali mnie, że padłam ofiarą kolejowych oszustek i złodziejek, które nafaszerowały mnie jakimś świństwem tak skutecznie, że spałam jak zabita.

Kiedy jako tako odzyskałam przytomność, zaczęłam błagać, żeby zabezpieczono moje mieszkanie, bo te babska, mając moje klucze i dokumenty z adresem, na pewno spróbują wynieść z mieszkania, co tylko się da. Policjanci obiecali, że się tym natychmiast zajmą.

Czekało mnie jeszcze składanie zeznań, sporządzanie portretów pamięciowych i oglądanie fotografii rozmaitych złodziejek grasujących w różnych przebraniach. Podobno habity zakonnic zwykle działały na naiwnych podróżnych, wzbudzając zaufanie i osłabiając czujność. 

Oczywiście do celu podróży dojechałam na warunkowym bilecie, z tymczasowym zaświadczeniem tożsamości i po czasie. Pudło z pamiątkami rodzinnymi stało już na podjeździe do posesji, czekając na śmieciarkę. Ledwo uprosiłam spadkobierców bratowej, żeby mi pozwolili dokonać pierwszej, wstępnej selekcji pamiątek. Niechętnie, ale w końcu się na to zgodzili…

Miałam parę godzin na tę robotę, bo pewien znajomy miał po mnie przyjechać autem dopiero po południu. Fajnie byłoby powiedzieć, że wśród rupieci i papierzysk znalazłam prawdziwy skarb, który mnie ustawił do końca życia i dzięki któremu nie musiałam się już o nic martwić. Nic z tego!

Jedyną rzeczą godną uwagi były stare fotografie brata i naszych rodziców. Cała reszta to gazety, jakieś rachunki, kwity, zeszyty szkolne, ale tak wyblakłe i pomazane, że nie było wiadomo, komu służyły i do kogo kiedyś należały. W kopertach znalazłam powiadomienia pocztowe o nieodebranych przesyłkach, połamane ołówki, ogryzki kredek, pokruszone gumki i prześwietlone taśmy niewywołanych zdjęć.

Po co bratowa to trzymała?

Co zrobiła z innymi przedmiotami na pewno znacznie wartościowszymi, nie mam pojęcia. Jedno było pewne – dla mnie te rzeczy nie miały żadnej wartości, nawet sentymentalnej, i niepotrzebnie po nie jechałam taki szmat drogi, narażając się przy okazji na okropne i niebezpieczne przygody.

Tak sądziłam do chwili, kiedy zobaczyłam samochód Mieczysława, mojego znajomego. Wtedy mi puściły nerwy i okropnie się rozpłakałam, a on jak zwykle spokojny i zrównoważony powiedział, że to był ostatni raz, kiedy mnie puścił gdziekolwiek samą. Zdziwiłam się, bo sama byłam całe życie i do głowy mi nie przyszło, że ktoś chciałby to zmienić – tym bardziej, że z Mieczysławem znaliśmy się już jakiś czas i do tej pory on nigdy nie wykazywał chęci towarzyszenia mi na dłużej.

Więc zapytałam, co ma na myśli, tak mówiąc, a on na to, że już w tym wieku powinnam wiedzieć, kiedy mężczyzna myśli o kobiecie poważnie, choćby nawet nic szczególnego wcześniej nie robił i nie mówił. Dodał, że jeśli się jedzie parę godzin po kogoś, to ten ktoś na pewno nie jest obcy!

No i nie wiem, czy w końcu znalazłam ten skarb i czy nie załatwiła mi go nielubiana bratowa w ramach jakichś przeprosin… I czy na pewno nie należy wierzyć w sny, skoro mnie ten o zielonych kaloszach się spełnił? Jak myślicie?

Czytaj także:
„Zakochałem się w mojej gosposi, jak jakiś małolat. Okazało się, że cwaniara nie tylko sprzątała mi dom, ale i konto”
„Zakochałem się w kobiecie, której udzielałem rozwodu. Gdy zaprosiłem ją na kawę, myślała, że jest >>w ukrytej kamerze<<”
„Syn czy kochanek? Los postawił mnie przed trudnym wyborem. Nic dziwnego, skoro zakochałam się w partnerze nauczycielki syna"

Redakcja poleca

REKLAMA