Jako świeżo upieczona absolwentka anglistyki trafiłam do firmy, która zajmowała się „wsparciem dla klientów anglojęzycznych”.
– Będziesz odbierać telefony od sfrustrowanych zagraniczniaków, którym zniknęła ikonka Internet Explorera – wyjaśnił mi lider zespołu.
Na komputerach się znałam, więc nie brzmiało to źle. Praca w systemie trzyzmianowym, siedem dni w tygodniu, w święta też. To już nie brzmiało dobrze, ale pensja była okej, więc postanowiłam spróbować.
Nie byłam przekonana, czy to praca dla mnie
Pierwszy miesiąc spędziłam na szkoleniach, siedziałam obok doświadczonego pracownika ze słuchawkami podłączonymi do jego telefonu i uczyłam się, jak rozmawiać z klientem i rozwiązywać jego problemy z komputerem. Zwykle faktycznie były to błahe sprawy. Robota lekka, łatwa, acz niekoniecznie przyjemna. Klienci potrafili być niemili i opryskliwi.
Biuro nie przypadło mi do gustu. Open space z rzędami biurek oddzielonych od siebie ściankami przypominał halę produkcyjną. Środkową część zajmowała kuchnia dla pracowników. Toalety znajdowały się na korytarzu. Żeby wyjść z przestrzeni biurowej, należało przyłożyć swój identyfikator do czytnika przy drzwiach, a ciche „piip” oznajmiało, że drzwi są otwarte. Dalej było pomieszczenie ochrony z jednym znudzonym strażnikiem i wyjście. Budynek miał też piętro, z identycznym układem pomieszczeń jak na parterze, poza stróżówką i wyjściem oczywiście.
Biuro było klimatyzowane, co sprawiało, że ciągle mi wiało, a jestem zmarzluchem. No i wszechobecny, ciągły szum prowadzonych non stop rozmów, przed którym można się było schować tylko w kuchni lub w łazience. Nie byłam pewna, czy to praca dla mnie.
Po szkoleniu zaczęłam pracę. W drugim miesiącu na grafiku pojawiła się moja pierwsza nocka. Trochę się bałam zostać sama na zmianie, ale nie miałam dużego wyboru.
– Dasz sobie radę – powiedział Maciek, gdy podzieliłam się z nim swoimi obawami. – W nocy nie ma wielu telefonów, a jak nie będziesz umiała sobie z czymś poradzić, to prześlesz sprawę do stosownego zespołu. Spokojnie.
Gdy przyszłam, biuro było już prawie puste. Siedziało jeszcze kilka osób, ale od nas zostali tylko Grzesiek, kolega siedzący naprzeciw mnie, i szatynka, której imienia nie pamiętałam.
– Na razie jest spokój – zameldował Grzesiek, pakując się. – Mam nadzieję, że tak zostanie. Cześć.
Wyszedł z szatynką i zostałam sama. Za oknami noc. W biurze też. Jedyne światło pochodziło z kilku lampek stolikowych. Reszta tonęła w mroku. Poszłam zrobić sobie kawę i przy okazji przestawiłam klimatyzację tak, żeby było mi ciepło. Odebrałam jeden telefon, po jakimś czasie drugi. Wyciągnęłam książkę i zaczęłam czytać w małym kręgu światła. Wokół było cicho. Za cicho.
Poczułam się nieswojo. Rozejrzałam się. Ciemno i cicho. Nie mogłam skupić się na lekturze. Dojmująca cisza i fakt, że jestem całkiem sama, budziły we mnie niepokój. Zaczęłam przeglądać neta, żeby zająć czymś myśli. Podskoczyłam, gdy usłyszałam ciche „piip” czytnika przy wejściu. Nie usłyszałam charakterystycznego dźwięku otwieranych drzwi. Wychyliłam się ze swojego stanowiska, żeby mieć lepszy widok. Drzwi były zamknięte. Nie zauważyłam żadnego człowieka. Uznawszy, że się przesłyszałam, wróciłam do przeglądania Facebooka.
Nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy
Po chwili znów rozległ się pisk czytnika. I ponownie nikt nie wszedł.
– Halo? – powiedziałam cicho, nieco już przestraszona.
Zero odpowiedzi. Wstałam i zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi.
– Halo? – powtórzyłam.
Nic. Ciemno i głucho. Lampka czytnika lśniła na czerwono, co znaczyło, że wejście jest zablokowane.
I nagle, gdy patrzyłam na drzwi, rozległo się „piip” i lampka zmieniła kolor na zielony. Drzwi były przeszklone, więc widziałam wyraźnie, że nikt za nimi nie stał. Korytarz co prawda również był ciemny, ale od wejścia wpadało nikłe światło latarni ulicznej. Serce podeszło mi do gardła.
Drżącą ręką chwyciłam klamkę i pociągnęłam. Drzwi uchyliły się z cichym kliknięciem. Nikogo za nimi nie było. Wyszłam na korytarz i rozejrzałam się. Pusto. Weszłam na piętro i przysunęłam identyfikator do drzwi, ale lampka pozostała czerwona. Nie miałam tu wstępu. Przytknęłam twarz do szyby, próbując zajrzeć do środka. Ciemność. Byłam sama nie tylko na piętrze, ale w ogóle w całym budynku!
Zbiegłam po schodach i niemal wpadłam na drzwi. Gdy je otworzyłam, usłyszałam dzwonek telefonu. Puściłam się biegiem do biurka, nałożyłam słuchawki.
– Halo? – wydyszałam.
Nikt się nie odezwał. Przez chwilę słyszałam tylko szum, potem kliknięcie zerwanego połączenia. Zdjęłam słuchawki, zamknęłam oczy, odetchnęłam głęboko, tłumacząc sobie, że nie ma się czego bać. Telefon znowu zadzwonił. Pewnie klient, który się przed chwilą rozłączył, pomyślałam.
– Halo?
Znów cisza zakłócana jedynie cichym szumem. I jak wcześniej dzwoniący się rozłączył.
– Żartowniś, cholera – mruknęłam, choć wcale nie było mi do śmiechu.
Halo? Czy jest tu ktoś?
Puls mi przyspieszył i czułam, że się pocę. Wyobraźnia zaczynała szaleć. Może ten budynek był przeklęty… Albo nawiedzony! W filmach i powieściach grozy często się okazywało, że nawiedzony dom został wybudowany na terenie starego indiańskiego cmentarza. Ale w Polsce nie było Indian! Może więc kiedyś był tu zwykły cmentarz? Albo pogańskie miejsce pochówku?
– Ktoś tu jest? – rzuciłam w ciemność. – Jeśli tak… daj mi jakiś znak…
Drrr!!!
Zadzwonił telefon na biurku obok, a ja podskoczyłam z piskiem. Potem odezwał się kolejny telefon i następny… Rozdzwoniły się chyba wszystkie telefony w biurze, jeden po drugim. Wkrótce całe piętro, dotychczas przygnębiająco ciche, rozbrzmiewało dzwonkami telefonów, a ja z zasłoniętymi uszami i zamkniętymi oczami krzyczałam ze strachu.
Rzuciłam się niemal na oślep do drzwi. Przytknęłam identyfikator do czytnika, ale lampka pozostała czerwona. Byłam uwięziona!
– Nie! – wrzasnęłam.
Telefony wokół mnie dzwoniły, a moje serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, gdy rozpaczliwie i bezskutecznie przesuwałam identyfikatorem po czytniku. Zaczęłam walić pięścią w szybę. Bez skutku. Ochroniarz, jeśli był jakiś w budynku, pewnie mnie nie słyszał.
Telefony umilkły nagle, wszystkie, jak na komendę. Osunęłam się po szybie i cicho zaszlochałam. Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Chyba nawet przysnęłam, bo kiedy otworzyłam oczy, przez okna wlewało się szare światło świtu. Powlekłam się do swojego biurka z mocnym postanowieniem rzucenia tej roboty. Niech tylko przyjdzie Maciek. Kiedy w końcu się pojawił, opowiedziałam mu wszystko, starając się z całych sił, aby mój głos nie drżał z emocji. Nie całkiem mi się udało.
– Duchy, tak? – mruknął, gdy skończyłam. – Nawiedzony biurowiec?
– Naprawdę, ja…
– Spokojnie – przerwał mi. – Poczekaj chwilę, proszę.
Dostał ode mnie w twarz
Podniósł słuchawkę telefonu, wybrał numer i powiedział krótko:
– Halo? Dawid? Tu Maciek. Pozwól do mnie na chwilę, proszę.
Po jakiejś minucie, może dwóch przyszedł chłopak, którego nigdy wcześniej u nas nie widziałam.
– Mariola, poznaj Dawida – przedstawił nas Maciek. – Dawid to nasz lokalny magik IT, który ma nietypowe, hm, hobby. Może sam opowiesz, co? Nie? To ja to zrobię.
Przez chwilę milczał, mierząc Dawida spojrzeniem.
– Wydaje mi się, że to nasz kolega stoi za tymi wszystkimi wydarzeniami, których doświadczyłaś w nocy. Już kiedyś to zrobił. Wystraszył dwie inne dziewczyny, które miały swoją pierwszą nockę. Ale były we dwójkę i udało im się go nakryć. Ostrzegałem cię wtedy, pamiętasz? – zwrócił się do Dawida.
Ten kiwnął głową.
– Będą konsekwencje – rzucił chłodno Maciek. – Możesz iść.
– Zaczekaj! – zawołałam, gdy Dawid już się odwracał. – To naprawdę byłeś ty? Te drzwi, telefony?
– Tak – mruknął. – Przepraszam.
Patrzyłam na niego bez słowa. Potem zamachnęłam się i spoliczkowałam go. Dwukrotnie. Z całej siły, zrodzonej ze złości i przeżytego strachu. Dawid stał chwilę zszokowany, potem odwrócił się i uciekł.
– Należało mu się – skwitował Maciek. – Ale nie rób tak więcej. Teraz idź do domu i się wyśpij. Mam nadzieję, że ten incydent nie zniechęci cię do pracy u nas…
– Zastanowię się – burknęłam.
Zastanowiłam się i zostałam w firmie przez kolejne cztery lata. Ale nie polubiliśmy się z Dawidem. Nie umieliśmy sobie wybaczyć. Zresztą unikałam go, jak mogłam. Może był magikiem w swoim fachu – dlatego nie stracił roboty – ale bałam się kogoś, kto robił innym takie rzeczy. To nienormalne.
Czytaj także:
„Na wakacjach poznałam przystojnego Greka. Zaufałam mu i powierzyłam swoje sekrety, a on... robił sobie ze mnie żarty”
„Kolega z pracy kopał pod nami dołki, by zaistnieć w oczach szefowej. Krętacz i lawirant wpadł przez własną głupotę”
„Byłem gotowy na wszystko, by zdobyć dobrą pracę i wpadłem w sidła oszustów. Dałem się podejść jak ostatni naiwniak”